2
Piątkowe popołudnie.
Każdy z klasy trzeciej F już marzył o wyjściu z lekcji. Jednak musieli jeszcze wytrwać przez lekcję wychowania seksualnego i przez wywody pana Lee na temat prezerwatyw.
– Wiecie zapewne, że kondomy są jedną z najskuteczniejszych metod antykoncepcyjnych, ale niestety mają jedną wadę - wiele z nich w naprawdę szybkim tempie pęka. Wtedy pękają nie tylko one - ale pękają także wasze marzenia i pragnienia o nie zajściu w ciążę, lub złapaniu jakiegoś wenera.
Cała klasa wybuchła śmiechem, co obudziło Asukę śpiącą w ostatniej ławce przy oknie. Srebrnowłosy posłał jej ganiące spojrzenie, jednak na tym się skończyło.
Nastolatka nadal przeżywała swoją porażkę w walce z Lili de Rochefort, jej odwieczną rywalką. Gdy tylko blondynka zmieniła szkołę i po raz pierwszy przedstawiła się klasie wtedy drugiej F, Japonka już wiedziała, że znalazła rywalkę. Próbowały się prześcignąć we wszystkim - w walce, w ocenach, nawet w liczbie znajomych na facebook'u. Asuka westchnęła ze zrezygnowaniem.
– Panienko Kazama – zaczął Lee, jak zwykle ze swoim nienagannym uśmiechem o śnieżnobiałych zębach. – Skoro ta lekcja jest dla ciebie aż tak nieciekawa, to może pomogłabyś w przygotowaniu ciekawszej? O, możesz na przykład przygotować prezentację. Co sądzisz o "Menstruacji przez wieki"?
– Nie, ja...
– Dobrze, zatem dostaniesz "Pośladki jako przedmiot pożądania". Nie mam więcej tematów, dziękuję.
– A-ale... – oburzyła się dziewczyna. Jej protest przerwał dzwonek, który zadziałał na nauczyciela jak jakiś odstraszacz, bo jak kilka sekund temu siedział wygodnie w swoim fotelu przy biurku, tak teraz nie było po nim śladu. – JEB SIĘ, DZIADU!
Jej gniew pogłębiła sama Lili, która wychodząc uśmiechnęła się do niej słodko i wystawiła język.
– Biedna jesteś – powiedziała, cicho chichocząc.
– JAK JA CI ZARAZ PRZYWALĘ...
***
Kazuya siedział w swoim gabinecie przeglądając papiery, donośnie przy tym wzdychając. "Te rachunki kiedyś mnie wykończą", pomyślał, wypełniając w komputerze dane do przelewu. Rachunek za prąd jak zwykle był jego zdaniem o wiele za wysoki.
"To przez Jina i te jego głupie gierki i siedzenie do późna".
O wilku mowa, można by było rzec, gdy w drzwiach pomieszczenia pojawił się właśnie jego syn.
– Gdzie się wybierasz taki odstrzelony? – spytał Kazuya mierząc swojego potomka wzrokiem. Miał na sobie szarą yukatę, której normalnie by nie założył, bo nienawidził każdego ubrania, które było bardziej skomplikowane niż t-shirt lub bluza i para dżinsów.
– Na festiwal – westchnął Jin, na co jego ojciec cicho się roześmiał.
– Widzę, że trauma z dzieciństwa ci przeszła?
– Niby tak, ale... Eh, robię to tylko ze względu na Hwoaranga.
– Mhm. Tylko wróć o w miarę rozsądnej godzinie, żeby matka się znów nie denerwowała – syn Kazuyi w reakcji na te słowa mocno przewrócił oczami.
Jin nie wiedział jednak, że ojciec w głębi duszy też się o niego martwił, słowa "żeby matka" w jego ustach zwykle miały znaczenie brzmiące: "żebym JA i matka". Po prostu nie chciał się przyznać do miłości do swego syna.
– To... pa.
Hwoarang już stał przed domem. Jin pokusiłby się o stwierdzenie, że Koreańczyk w kimonie wyglądał jeszcze gorzej niż on sam. Naprawdę nie było mu do twarzy w ciemnej zieleni. Czarnowłosy zaczął cicho się śmiać.
– Nie śmiej się, zjebie, nie wyglądasz lepiej – prychnął Hwoarang z szyderczym uśmiechem. Faktycznie, wyglądali, jakby mieli zamiar kręcić jakiś azjatycki remake "Głupiego i Głupszego". – Cholera, ale to niewygodne – dodał, drapiąc się po części ciała, w której plecy tracą swoją szlachetną nazwę
– Idziemy? – spytał Jin, próbując nie patrzeć na przyjaciela, który właśnie skończył tamtą niezbyt apetyczną czynność.
– Mhm.
***
Szybko dotarli na miejsce. Plac tętnił życiem, zarówno Hwoarang jak i Jin przypuszczali, że zeszła się połowa miasteczka.
Xiao, Alisa i Asuka już na nich czekały. Kazama musiał przyznać, że wyglądały w kimonach o niebo lepiej, niż on i Hwoarang. Jedynie Ali odstawała od towarzystwa, bo nosiła dość krótką białą, falbankową sukienkę.
– Hej, Jin! – powiedziała Xiaoyu, znów zapominając o Koreańczyku stojącym tuż przy obiekcie jej zainteresowania.
Asuka jedynie mruknęła "siema" pod nosem, wyjątkowo naburmuszona, co zupełnie nie pasowało do jej uroczego stroju, jakim była różowa hakama i kwiatki wpięte w jej krótkie włosy.
– Słyszałem już o tym twoim pro... – oznajmił Koreańczyk, jednak Asuka natychmiast mu przerwała.
– Każdy wie, no! Nie pogrążajcie mnie – chlipnęła, na co Jin cicho się roześmiał. – Nie śmiej się!
– Będzie w porządku, Asuka – różowowłosa Rosjanka obdarzyła kuzynkę Jina jednym ze swoich najładniejszych uśmiechów.
– Dobra, laski, nie użalajcie się nad sobą, tylko chodźmy gdzieś! – powiedział Hwoarang. Jego przyjaciel aż jęknął i przewrócił oczami, był załamany kiepskim wyczuciem Koreańczyka.
Dziewczyny bez szczególnych protestów spełniły ową prośbę.
Można było dostać oczopląsu od ilości kolorów na festiwalu. Wszyscy byli roześmiani, rozanieleni...
– Jin! Chodźmy tutaj! – krzyknął rudowłosy z podekscytowaniem. Wskazywał na jedno z tych stoisk typu "nieważne, ile będziesz próbował, i tak nie wygrasz tej pieprzonej maskotki". Trzeba było ustrzelić pięć kaczek z wiatrówki.
– Chyba sobie żartujesz, Hwo – jęknął Jin, gdy jego przyjaciel podał kobiecie obsługującej owo stanowisko pięćdziesiąt jenów.
– Cicho, psie, zobaczysz, jak to się robi w Korei! – zaśmiał się i zaczął celować.
– Nie wygra – szepnęła Alisa, na co wszyscy zwrócili głowę ku niej. – Te gry są ustawione tak, żeby szanse na wygraną były jak najbliższe zeru.
Zgodnie z jej tezą rudowłosy ustrzelił zaledwie jedną kaczkę.
– Cholera, ja pierdolę, pies to jebał! – zaczął się drzeć, a następnie się naburmuszył: – Chciałem tę maskotkę Doraemona.
Wszystkie dziewczyny zaczęły się histerycznie śmiać.
– I ty chcesz wstąpić do wojska? Proszę cię, z takim celem zdejmą cię jako pierwszego! To teraz zobaczymy jak mi pójdzie! – zarechotała Asuka, rzucając kasjerce pięćdziesiąt jenów. "Następna", pomyślał Jin, zażenowany sytuacją.
Także ona poległa, "zdejmując" zaledwie dwie kaczki.
– Widzisz? To przecież niemożliwe, do chuja pana! – krzyknął Hwo.
– Eh, odsuńcie się – westchnął Jin. Wygrzebał z kieszeni pięćdziesiąt jenów w niskich nominałach i chwycił za broń.
– Dalej, Jin! – dopingowała go Xiao.
Jedna. Dwie. Trzy. Czwarta. Piąta...
– Gratulacje! – powiedziała kobieta z obsługi ze szczerym uśmiechem. Chyba faktycznie była zaskoczona tym, że ktoś w końcu wygrał. – Proszę wybrać nagrodę!
Chłopak wybrał dużą, pluszową pandę i podał ją Xiao.
– Dzięki, Jin! – uściskała chłopaka, co sprawiło, że poczuł się niezwykle niezręcznie.
– Mogę spróbować jeszcze raz? – spytał Kazama, trzymając już kolejne pięćdziesiąt jenów.
– Oczywiście... – odparła kobieta, delikatnie zdziwiona. Podała chłopakowi wiatrówkę.
Znów ustrzelił wszystkie pięć. Tym razem wziął upragnioną przez Hwoaranga maskotkę Doraemona.
– Nie chciałem, żebyś poczuł się gorszy – zaśmiał się, wciskając przyjacielowi pluszaka.
– N-nie jestem jakąś laską, żebyś dla mnie maskotki wygrywał, dziwaku! – prychnął Koreańczyk.
– Zapamiętam to sobie, wiesz?
– N-nie no, bardzo z twojej strony miło, ale... No kurwa, Kazama!
– Chłopaki, nie kłóćcie się, tylko chodźmy zjeść takoyaki! Ja stawiam! – krzyknęła Xiaoyu, rozanielona.
– Takoyaki za darmo? Wchodzę! – zaśmiał się Jin. Hwoarang jedynie mruknął pod nosem "niech będzie".
***
– Tanie samowary!
– Garnki!
– Mydło domowej roboty!
– Kolekcja różnorodnych gówien po moich synach!
Wiosenny festiwal był nie tylko okazją, by się zabawić - dla niektórych była to najlepsza w roku okazja, by obkupić się w najróżniejsze mniej lub bardziej przydatne przedmioty.
Ku zdziwieniu Jina, sprzedawcą "różnorodnych gówien" był nie kto inny jak... Jego dziadek, Heihachi Mishima.
– Szybciej idźcie i głowy w dół – poinstruował cicho swoje towarzystwo.
Mężczyzna nawet nie zwrócił na nich uwagi, ale oni na niego - owszem. Hwoarang zszokowany wpatrywał się w imponującą kolekcję mang, w tym takie o mocno sugestywnej tematyce (w tym dużo yaoi), srebrne utensylia kosmetyczne, dziesiątki par tenisówek, i książkę "Światowa dominacja na 666 sposobów - czyli satanizm dla opornych".
– Hej! – zaaferowała się Xiaoyu kilkanaście metrów dalej. – Patrzcie! Budka fotograficzna!
Dziewczyny zaczęły piszczeć jak dzikie zwierzęta i niezwłocznie popędziły do owej budki, by narobić sobie zdjęć.
– Moje bębenki – jęknął Jin.
– Też chcesz sobie zrobić zdjęcia? – zapytał Koreańczyk, śmiejąc się.
– Czemu nie – odparł Kazama z uśmiechem. – To był całkiem przyjemny dzień, no, może z wyjątkiem tego spotkania z dziadkiem.
Hwoarang obdarzył Jina wybuchem gromkiego śmiechu. W głowie Japończyka zakiełkowała myśl, że jego śmiech jest wyjątkowo melodyjny.
W końcu po kilkunastu minutach dziewczęta wyszły z budki z przesłodzonymi do granic możliwości zdjęciami. Chichotały jak szalone.
– Jin, ładnie wyszłam? – spytała Xiao, pokazując jedno ze zdjęć. Chłopak pomyślał, że dziewczyna jest dzisiaj wyjątkowo nachalna.
– Mhm – odparł, na co ona westchnęła. Oczekiwała jakiejś bardziej rozbudowanej odpowiedzi...
– Kazama, chodź – zaśmiał się Hwo i wciągnął go do budki. Wrzucił pieniądze do automatu. – Zróbmy coś głupiego, no nie wiem, na przykład...
– ...na przykład zdjęcie na którym dostajesz ode mnie w twarz?
– Nie! O, sory! – Koreańczyk przypadkowo wcisnął przycisk odpowiadający za zrobienie zdjęcia. Pierwsza fotografia wyglądała jak z jakiegoś koszmaru, Jin miał zeza, a Hwo wyjątkowo zdziwioną minę. Drugie było jeszcze dziwniejsze...
Jin poczuł na swoim policzku coś miękkiego, jakby...
Poczuł usta Hwoaranga całujące jego policzek.
– IDIOTO!
***
Khy khy khy
Czemu ja to robię, eh. Przecież ten fandom nawet nie istnieje w Polsce XXDD
ale whatever. Piszę bo mogę czy co
Narazie XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro