Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

– Musisz tak popierdalać jakby ci się srać chciało? – jęknął Hwoarang, ciągnąc za sobą walizkę. – Jestem głodny... I zmęczony. Zachciało się pociągu o szóstej, kurwa mać.

– Zamknąłbyś się już, co? – westchnął Jin. Rudzielec zawodził tak już od dobrych dziesięciu minut, od kiedy dotarli na dworzec. – Poza tym, jakim prawem jesteś zmęczony, skoro się do nas spóźniłeś, bo zaspałeś?!

– Nie wyspałem się, okej? Poza tym, nie miałem czasu zjeść śniadania. Możemy się zatrzymać, no nie wiem, w Maku na śniadanie?

– Współczuję ci nawyków żywieniowych, Hwo – powiedział Jin. – Poza tym, kawa z Maka to jakaś profanacja.

– No to Starbucks? – spytał Koreańczyk. – Niech ci będzie, pójdźmy tam. Lubię ich gofry. Tylko te ceny... – jęknął.

– Spoko, tym razem ja stawiam – Kazama śwignął kartą płatniczą przed nosem rudego.

– Czyli robisz dzisiaj za mojego sponsora? – zarechotał Hwoarang.

– Być może – mruknął czarnowłosy z szelmowskim uśmieszkiem, na co Koreańczyk wywrócił oczami.

***

– A więc... – westchnęła najwyraźniej zmęczona życiem kasjerka do Jina i rudego. – Jedno średnie Vanilla Latte, zwykłe małe cappuccino, duży hibiskus i dwa gofry. Imię?

– Jin.

– A to latte dla mnie, Hwoarang jestem – rzucił rudy.

– ...Hwo... co?

– Kurwa mać, pisz tam co chcesz, nie wiem, Lucyfer Morningstar na przykład, bo mam wrażenie, że to będzie ci łatwiej przeliterować.

Kasjerka spojrzała na niego jak na przysłowiowego debila. Była już przyzwyczajona do tego typu klientów, osobniki wiecznie obrażone na cały świat i nieprzyjmujące do świadomości opinii innych ludzi.

– Proszę się nim nie przejmować, często się zachowuje, jakby miał parę chromosomów za dużo – rzucił Jin.

– Jin, ty mała kurwo... JAK CI PRZYWALĘ, TO POŻAŁUJESZ, ŻE SIĘ URODZIŁEŚ!

***

– Przestałeś się już gniewać? – westchnął czarnowłosy.

– Może. Z którego ten cały pociąg odjeżdża..?

– Z peronu bodajże... siódmego?

– O, jesteśmy chyba jednymi z pierwszych – oznajmił Hwo, zdziwiony. Zwykle przybywał jako ostatni. Na peronie stało zaledwie kilka osób - Asuka (która zawsze i wszędzie była pierwsza), Xiaoyu z Miharu oraz kilka innych dziewczyn i klasowe przegrywy, oraz oczywiście, wychowawcy w składzie Lee, nudnej jak zawsze pani Kashiwazaki i... pani Chie.

Pani Chie była osobą... interesującą. Nauczycielkę wiedzy o społeczeństwie można było określić jednym słowem - nieogarnięta. Ulubioną rozrywką jej uczniów było naginanie granic jej anielskiej wręcz cierpliwości. Przekładanie sprawdzianów wymówkami typu „ale nie było tego jeszcze!" (mimo, że przerobili ten temat dwukrotnie) było normą. Już nie mówiąc o ogólnym stylu bycia nauczycielki... Śmiano się, że jest „eko" bo oszczędza wodę i zamiast wziąć prysznic wylewa na siebie hektolitry tanich perfum z jakiejś drogerii. Poza tym, jej ubiór można było uznać za przynajmniej nietuzinkowy. Patrząc na jej dzisiejszy „outfit" mogło się odnieść wrażenie, że ubierała się po ciemku. Lee gdyby mógł, aresztowałby ją za liczne wykroczenia przeciwko modzie.

Chociaż on też miał dzisiaj ciekawe wyczucie stylu.

– Co to kurwa na jego szyi, wiedźmiński medalion? – zaśmiał się Jin, patrząc na wymyślny, srebrny wisiorek na szyi nauczyciela matematyki.

– Medalion drży... to miejsce mocy. Albo burdel, sam nie wiem – powiedział Hwoarang sztucznie zniżonym głosem, na co Jin wybuchł gromkim śmiechem.

– No co, kłaki ma białe.

– Gdyby Geralt się spedalił, to właśnie tak by wyglądał iksde – rzucił Hwo. – Ale fajną ma tę różową bluzę.

– Czy to pancerz cechu jednorożca? – burknął czarnowłosy z trudem powstrzymując się od śmiechu.

Gdy dotarli w końcu na peron, Xiaoyu nie powitała Jina tak jak zwykła. Po prostu na niego spojrzała, rzuciła jadowite spojrzenie i odwróciła głowę. Była obrażona.

– A tej co się stało..? – jęknął Jin. – Teraz czuję się winny.

Hwoarang wolał tego nie komentować. Miał świadomość, że to po części jego wina. Gdyby tylko nie skłamał w kwestii tej dziewczyny... Miał szczerą nadzieję, że jego kłamstwo w afekcie nie wyjdzie na jaw.

– O, jesteście – rzucił Lee i wyciągnął z kieszeni bluzy długopis oraz nabazgrał coś na kartce wyposażoną w podkładkę do pisania, zapewne wpisał ich nazwiska na listę obecności. – Ale to nadal cholernie mało... Ja pierdzielę, mieli być przynajmniej pół godziny wcześniej, pociąg odjeżdża za dwadzieścia minut! Gdzie ci wszyscy ludzie..?

– Pan mnie się pyta? – westchnął Hwoarang. – Myśleliśmy, że to my późno przyszliśmy.

– Wyobraźcie sobie, że nie, wy jesteście wyjątkowo na czas – mruknął Chińczyk, spoglądając nerwowo na zegarek. – O, przyszły te dziewczyny z pierwszej D. Ale to nadal mało, cholera. Eh, dobra. Niech się jebią, najwyżej nie pojadą, lepiej dla mnie, mniej plebsu do pilnowania.

W pewnej chwili chłopcy usłyszeli wściekłe, dziewczęce krzyki w jakimś języku przypominającym rosyjski. Padały takie zwroty jak „blyat!", „suka!" i „idi nachuj!".

– Oho, to chyba Svetlana – mruknął Lee, patrząc, jak konduktor ciągnie ją ku wychowawcom.

– To wasze? – spytał zdenerwowany do granic możliwości mężczyzna.

– Tak... – westchnął Chińczyk i wyciągnął rękę do Rosjanki i przedstawił się po angielsku: – Jestem Chaolan Lee, jestem nauczycielem w szkole, do której będzie panienka uczęszczać od września. Svetlana jest tu w ramach... integracji, żebyście mogli lepiej się z nią zapoznać. Będzie chodzić do klasy anglojęzycznej, jej japoński jest... no cóż... – te dwa słowa były wyjątkowo wymowne.

– Siema – mruknęła dziewczyna. Była niezręcznie wręcz wysoka - przez buty, które nosiła (te z kolei nie były takie wysokie, zaledwie pięciocentymetrowy koturn) prawie przewyższała Lee. Była tlenioną blondynką z wielkimi ustami i dużymi... oczami.

– O, wreszcie państwo na włościach raczyło się pokazać! – powiedziała pani Kashiwazaki, gdy w końcu hordy uczniów, którzy o mało się nie spóźnili przybyli na peron. – Co wam tak długo zajęło?

– Jesteśmy spóźnieni tak jak autorka tego opowiadania z rozdziałem! Nasze spóźnienie zostało użyte tylko po to, żeby wypełnić jakoś miejsce w tym szicie – oznajmił jeden z uczniów.

– ...Shunya... znowu się najarałeś?

– ...może.

***

– Pociąg A wyjechał z miejscowości B i dotarł do miejscowości C w czasie x godzin... W takim razie czemu nasz się spóźnia? – westchnął Lee.
Stali już od godziny. Teorie były różne - od samobójcy na torach aż po zawał motorniczego.

– Chce mi się srać – jęknął Hwoarang.

– Tak, powiedz to jeszcze głośniej! – odpowiedział Jin, z wyrazem obrzydzenia na twarzy.

– No co?! Przecież nie pójdę do kibla...

– Niby czemu?

– Człowieku, czy ty kiedykolwiek byłeś w kiblu w pociągu?

– Ale to nie powód, żeby mówić o tym na cały głos, idioto... Poza tym, jak źle tam naprawdę może być?

– Eh, dobra. Tylko... masz jakieś chusteczki, czy co? Mam bardzo trafne przeczucie, że nie będzie tam srajtaśmy.

– Błagam, przestań z tymi wszystkimi... szczegółami.

– Wolę nie skończyć na żółtym pasku jako "nastolatek, który wyskoczył z pociągu bez spodni bo skończył się papier".

– Hwoarang!

***

W końcu po kilku godzinach wyczerpującej podróży dotarli na miejsce. Pozostało tylko rozbicie namiotów.

Wbrew pozorom nie było to takie łatwe zadanie.

– Co my kurwa Marines jesteśmy żeby pracować w takich warunkach?! – jęknęła Asuka. Prawie wpadła po pas w bagno, a namiot jej i jej koleżanki, Saki, „postanowił odmówić posłuszeństwa" (czytaj: zgubiły parę śledzi). Świetny początek wyjazdu, nie ma co.

Tymczasem u Jina i Hwoaranga było wręcz przeciwnie. Ku własnemu zdziwieniu rozstawili namiot jako jedni z pierwszych. A podobno to oni byli tymi nieogarniętymi. Jednak jak zwykle coś musiało odstawać od normy - gdyby było inaczej chyba nie byliby sobą.

– Jak to: nie wziąłeś śpiwora? – westchnął Jin. – I niech zgadnę - pewnie zrobiłeś to specjalnie?

– ...może – zarechotał Koreańczyk i cmoknął go w policzek.

– Nie przy ludziach, idioto – westchnął Kazama, jednak nie bez cienia uśmiechu rozbawienia.

– Twoja obecność to jedyna przyjemność na tym zjebanym obozie, więc wiesz... – prychnął rudy. – A odchodząc od tematu - wziąłem czajnik. I fajki.

– Super – ucieszył się Jin. Te dwie rzeczy były ich wycieczkowym wyposażeniem obowiązkowym.

Lecz ich szczęście nie trwało długo, gdyż zaledwie po kilku minutach zjawił się nie kto inny jak ich kochany siwowłosy wychowawca.

– Plecaczki do kontroli – mruknął i chwycił wypchany do granic możliwości plecak Koreańczyka.

– Ej, niby z jakiej racji?! – wydarł się Hwo.

– A z takiej, że Svetlana próbowała przywieźć tu dwa litry wódki – oznajmił nauczyciel, przetrząsając bagaż. – Czajnik..? Ciekawe. A-ha! Fajki? Excellent! I do tego niebieskie Lucky Strike, no no, to chyba mój szczęśliwy dzień – schował papierosy do kieszeni, uprzednio wyjmując jednego z paczki i zapalając go.

– Skoro my nie możemy palić, to czemu pan może?!

– Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – mruknął Lee z fajką w buzi. – Poza tym, pomyśl logicznie, Hwoarang - wy nie macie nawet dwudziestki na karku, a ja mógłbym być waszym ojcem.

– Nie wiem co byłoby gorsze, mój ojciec, czy ty w jego roli – powiedział Jin.

– Jin, rozumiem, ja w waszym wieku też popalałem i ogólnie byłem chodzącą patologią, ale mi może się za to oberwać – westchnął Chińczyk. – Dobra, reszta z tym - zbierajcie się lepiej, bo zaraz kolacja, a potem będziemy grać w podchody.

– Podchody. s u p e r – westchnął Hwoarang po tym, jak mężczyzna odszedł.

– Będzie fajnie, zobaczysz – powiedział Kazama z uśmiechem. – Akurat podchody to jedna z niewielu fajnych rzeczy w tym obozie.

– Mówisz?

– Pewno – zapewnił go Japończyk i dla wzmocnienia przekazu objął go lekko i pocałował w policzek.

– Hipokryto jebany – zaśmiał się rudy.

Owszem, było fajnie - ale tylko na początku, niestety.

***

Boże, przepraszam ludzie.

Tak długo tego nie apdejtowałam ;-;
ale wiecie
ż y c i e

żegnam państwa i do następnego czy co

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro