17
– Nie stój tak, tylko mnie ulecz, debilu! – wydarł się Jin do mikrofonu. Gdy grał rankedy, stawał się wyjątkowo nerwowy. – Zachciało się grać Aną.
– No już, już – westchnął w odpowiedzi Hwoarang, wystrzeliwując prawie cały magazynek w kierunku D.Vy kierowanej przez swojego kolegę. – A ty mógłbyś się zmienić na DPS-a, niepotrzebny nam drugi tank.
– Zamknij się... – westchnął czarnowłosy. – Zaraz przegramy, cholera. Ufać tobie to jak rzucać się w ogień - w sumie, rudy jesteś, to było do przewidzenia.
– Przysięgam, w wakacje zafarbuję się na szatyna, czy jak.
– Nie, Hwo, tylko żartowałem! – krzyknął Jin, przejęty. Rudy aż poczuł ból, słysząc głośny dźwięk jego głosu w słuchawkach. – Lubię ten kolor, po prostu...
– Rozumiem, rozumiem, rude to to duszy nie ma, hę? – prychnął Koreańczyk, coraz bardziej agresywnie poruszając gałkami kontrolera.
– Eh, a ty jak zwykle przesadzasz... – jęknął Kazama, a następnie wściekle tupnął w podłogę. – Cholera, znów przegraliśmy! Przynajmniej mam skrzynkę, czy co...
– Życzę ci samych niebieskich skinów – mruknął Hwoarang.
– No dzięki... coś ty, wróżbita Maciej? Akurat wypadł mi jakiś chujowy skin do Reapera – jęknął czarnowłosy, na co Koreańczyk ryknął donośnym śmiechem. – No nic. Muszę iść, jedziemy z rodzicami na zakupy, czy co.
– Powodzenia – zaśmiał się w odpowiedzi rudzielec, zanim Jin wyłączył PlayStation.
– Jin! – wrzasnął Kazuya z dołu.
– JUŻ IDĘ! – wydarł się i szybko naciągnął na siebie swoją czarną bluzę.
***
Kazuya nienawidził Tesco w jego mieście. Zawsze był tam wielki ruch, występowanie takich „kwiatków" jak świeczki na dziale „biuro" i fakt, że sklep był taki wielki przyprawiał go o mdłości.
Z donośnym westchnieniem pchał wózek, beznamiętnie patrząc na Jun wykreślającą kolejne rzeczy z listy zakupów, oraz na Jina, co po chwilę oznajmiającego, że bierze coś z tych tłustych, wysokokalorycznych przekąsek.
Mężczyzna nie pamiętał, kiedy ostatnio wszyscy byli razem na zakupach. Chyba jak Jin miał jakieś pięć lat? Nie był pewien. W każdym razie, na pewno mu się to nie podobało.
Dostawał szewskiej pasji, gdy widział tych wszystkich ludzi, do reszty pochłoniętych swym beztroskim, konsumpcyjnym stylem życia. Co prawda nie można było nazwać Kazuyi nonkonformistą, ale w czasach nastoletnich było w nim coś z buntownika. Gdy dorósł, stwierdził, że to nie dla niego, mówiąc inaczej - po prostu umarł w środku.
Zaczął gapić się w półki, bez żadnego wyraźnego celu. Oparł się prawie całym ciężarem ciała o wózek, przybierając przygarbioną pozycję człowieka styranego życiem, człowieka, który już do reszty się poddał w życiu.
Mógłby tak w nieskończoność, gdyby nie pewien równie nieuważny co on rudowłosy chłopak, który wjechał w niego swoim wózkiem zza rogu.
– Co ty robisz, gówniarzu?! – zdenerwował się Kazuya.
– P-przepraszam – odpowiedział mu przerażony Hwoarang, kurczowo zaciskając dłonie na wózku. Nie spodziewał się tego, całkiem jak nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji.
– Tato... – westchnął Jin. Nie wiedział, czy był bardziej zażenowany nieuwagą swojego kolegi, czy zachowaniem swojego ojca.
– O, Hwoarang! – zaaferowała się Jun. – Przepraszam za Kazuyę, zawsze było w nim dużo z choleryka... – zaśmiała się nerwowo i wręcz uderzyła mężczyznę otwartą dłonią w plecy, był to jej sposób na powiedzenie „ogarnij się proszę".
– N-nic nie szkodzi, to też trochę moja wina... – zaśmiał się nerwowo chłopak i błagalnym wzrokiem popatrzył na Jina. Japończyk w odpowiedzi wymownie popatrzył na... prezerwatywy wśród jego zakupów. Kazuya musiał je już zauważyć, bo świdrował je groźnie wzrokiem. Jakby jego jak zwykle niechlujny wygląd niewystarczająco go zniesmaczył. Znowu miał na czole jedną z tych swoich nieśmiertelnych sportowych przepasek na czoło z frotki i „laczki" Adidasa w komplecie z, a jakże, spodniami dresowymi i białymi skarpetami. „Fajnych znajomych ma ten mój syn. Tylko... po co on kupił te Durexy..? Chyba nie ma zamiaru... Nie, Kazuya, nie bądź idiotą! Przecież... Nie chcę mieć syna geja!"
– O... widzę, że ty też przygotowujesz zapasy na obóz? – pani Kazama uśmiechnęła się, wskazując na wózek Koreańczyka po brzegi wypełniony chipsami, żelkami i zupkami chińskimi. Ona nie zauważyła „oryginalnego" nabytku Hwoaranga. W sumie, Jin zdziwił się, że rudzielec nadal ma pieniądze i pozwolenie mamy żeby jechać, w końcu tego pamiętnego wieczoru, kiedy odwoził go do domu od dziadków po tym, jak skończyli sprzątać ten nieszczęsny strych, zarobił mandat za przekroczenie prędkości w wysokości stu tysięcy jenów, na dodatek wypisał go „arcy wróg" Koreańczyka, dzielnicowy Lei Wulong. Już trzy razy przyłapał go na jakimś średnio legalnym występku (za pierwszym razem wypisał mu mandat za „niebezpieczną jazdę na rowerze", a za drugim udzielił mu pouczenia, dlaczego nie należy krzyczeć na dzieci jeżdżące swoimi małymi rowerkami po chodniku).
– Tak... – zachichotał nieśmiało.
Chwilę stali w niezręcznej ciszy. Mishima patrzył na Hwoaranga tak jadowitym spojrzeniem, że chłopak miał ochotę zapaść się pod ziemię. W końcu Jin przerwał milczenie prostym:
– To będziesz jutro pod moim domem, tak? – spytał, nawiazując do obietnicy, że Kazuya zawiezie ich oboje na dworzec na pociąg, którym wraz z innymi mieli dotrzeć do miasta, w pobliżu którego miał być ten nieszczęsny obóz.
– Mhm... To ja... Pójdę już... – Hwoarang wręcz pobiegł przed siebie. Nie chciał już widzieć Kazuyi na oczy, panicznie się go bał. Ogólnie cała rodzina Jina go przerażała.
Gdy rudowłosy oddalił się na bezpieczną odległość, Mishima zmierzył Jina wzrokiem i rzucił szybkie, wymowne:
– Musimy porozmawiać, gdy wrócimy do domu.
Jin aż jęknął, czuł, że znów czeka go do niczego nie prowadzące, denerwujące kazanie, i to wszystko tylko przez to, że niefortunnym zrządzeniem losu spotkali się z Hwoarangiem w jednym sklepie.
***
Tymczasem Chaolan Lee w swoim wielkim mieszkaniu w centrum oddawał się swojemu wieczornemu rytuałowi - brał kąpiel w swojej wannie na lwich nóżkach oddając się przy tym jednemu ze swoich hobby, a mianowicie czytał jakiś kryminał. Robił sobie już trzecią maseczkę w ciągu tego dnia. „Po co?" mógłbyś spytać, drogi czytelniku. Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta - gdyby srebrnowłosemu Chińczykowi ktoś zadał pytanie typu „Czego się najbardziej boisz?" on bez dłuższego namysłu odpowiedziałby „zmarszczek". Mimo, że do tej pory nie widział ani jednej na swojej twarzy i było trochę za wcześnie na to, by się tym przejmować (w końcu miał ledwo trzydzieści sześć lat) na samą myśl o nich zalewał go zimny pot. Nie dopuszczał do siebie myśli, że w końcu, pewnego dnia jakaś mu „wyskoczy" - na przykład taka między brwiami, od ciągłego ich marszczenia, jego zły nawyk. Miał ogólnie bardzo duże kompleksy na temat swojego wyglądu, większe, niż można było się spodziewać po jego beztroskim sposobie bycia. Ostatnio prawie dostał zawału, gdy przytył dwa kilogramy, a gdy jakimś cudem wyszedł mu pryszcz na policzku, nie przyszedł do pracy usprawiedliwiając się biegunką.
Próbował delektować się ciepłą, relaksującą kąpielą póki mógł. Wiedział, że od jutra mógł liczyć najwyżej na zimny prysznic w „pomieszczeniu sanitarnym" na polu kempingowym. Westchnął i osunął się trochę niżej. Nie miał najmniejszej ochoty tam jechać. Zapisał się jako wychowawca tylko z tego względu, że miał dostać za to pieniądze. Ale z drugiej strony miał ku temu także inny powód - był ciekaw, co wyniknie z tej całej sytuacji „Hwoarang i Jin". Zaśmiał się pod nosem, czuł się trochę jak jakaś swatka od siedmiu boleści.
Chwilę myślał o głupotach, takich jak tyrada o tym, czy warto pozwolić, by całkiem zarosła mu dziurka od kolczyka w uchu, który zrobił sobie z jakieś czternaście lat temu, a także rozważania, czy oby na pewno nie zapomniał ręcznika z kortu tenisowego, na którym rozegrał dziś mecz ze znajomym. Mógłby tak w nieskończoność, gdyby nie dzwonek telefonu, który odezwał się zza jego pleców, z komórki położonej na małej służącej na przechowalnię dla wszelkich szamponów, płynów do kąpieli i odżywek do włosów.
Gdy zobaczył powiadomienie, ów telefon prawie wypadł mu z rąk do wanny.
Była to wiadomość od jego eks, Anny. Przypomniał sobie wszystko. Musiał do niej nieświadomie napisać tego wieczoru, gdy zalał się w trupa z Jun.
Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Młodsza z sióstr Williams była... odrobinę zaborcza, i do tego wyjątkowo mściwa. Ta jej zaborczość była jednym z powodów, dlaczego z nią zerwał. Pierwotnie miała być w Japonii jedynie dwa tygodnie. Została na pół roku.
Ale seks był świetny.
Lee przeraziła jego własna głupota. Po pijanemu powysyłał jej takie idiotyzmy jak pięć „kocham cię", oraz, wyjątkowo kreatywne jak na osobę, która spożyła trochę promili „Mój bazyliszek znów chciałby spenetrować twoją Komnatę Tajemnic ;;;;;)"
Nie miał pojęcia, czy śmiać się, czy płakać.
Czekała go długa noc tłumaczenia tego wszystkiego telefonicznie, a miał się wyspać przed „wielkim dniem". Jak zwykle jego plany trafił przysłowiowy szlag.
***
No witam witam
Znowu późno bo
Szkoła
Jebać to gówno
W SZCZEGÓLNOŚCI WOS
I nooooo
Nie mam o czym mówić
Z WYJĄTKIEM TEGO ZE SKOŃCZYŁO MI SIĘ JEBANE PS PLUS I JEST MI Z TEGO POWODU SMUTNO
nara frajerzy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro