14
Hwoarang czuł, że powinien krzyczeć, wierzgać się, protestować. W końcu to nie było ani trochę normalne, prawda? Jin bezceremonialnie rozłożył się w wannie w swoich białych bokserkach. Dla kontrastu Koreańczyk nie miał na sobie żadnej bielizny - w końcu kto, do cholery idzie się kąpać w majtkach?
Ale on siedział tylko cicho, bez słowa wpatrując się w Kazamę. Czuł, że zaczyna się rumienić. Czy to był rumieniec ze wstydu, czy może..?
Jin nie mógł oderwać wzroku od twarzy Hwo. "Boże, jaki on ładny", pomyślał, widząc jego jeszcze delikatne i chłopięce rysy twarzy, przywodzące na myśl K-popowych wokalistów cieszących się największą popularnością wśród żeńskiego audience'u.
Aż wrzał z podniecenia. Tylko... Jak to wszystko mu powiedzieć, jak..?
– Hwoarang. – rzucił szybko, patrząc mu głęboko w oczy. – J-ja... Ja cię kocham.
Znów chwilę milczeli. Rudy nie był pewien, co odpowiedzieć. Zaczął się nerwowo śmiać. Teraz miał ochotę się strzelić w twarz, to chyba było najgorsze, co mógł w tamtej chwili zrobić. W głębi duszy chciał mu odpowiedzieć - "Jin, ja też cię kocham", ale... miał coś w rodzaju... blokady. Po prostu nie mógł.
Jednak Jin miał to za przeproszeniem gdzieś. Wręcz rzucił się na Hwoaranga, wywołując przy tym miniaturowe, wannowe tsunami i wylewając sporą ilość wody na płytki. Zanim rudzielec zdołał cokolwiek powiedzieć, Japończyk zamknął mu buzię pocałunkiem. Z owych warg zaraz potem wydobył się jęk, głośniejszy, niżby tego chciał.
Popatrzyli sobie w oczy.
Hwoarang także rzucił się na Jina, zupełnie jakby chciał się zrewanżować i zaczął go obcałowywać. Jego ręka niby samoistnie wylądowała w bokserkach Kazamy.
– Czyli chcesz..? – Jin zrobił pauzę w miejscu ostatniego słowa, jakby zostawił przestrzeń do interpretacji dla Hwo.
– Jak żałować, to na całego – powiedział, z lekkim uśmiechem.
***
Obudzili się obok siebie, znów wzajemnie w siebie wtuleni.
Spali na jednym łóżku, po odkryciu, że stolik nocny oddzielający ich łóżka jest przytwierdzony do podłogi. Hwoarang o mało z niego nie spadł, a plecy Jina "tuliły" ścianę.
Nie chciało im się wstawać - perspektywa siedmiu godzin zwiedzania i przysłowiowego łażenia po Kioto zdecydowanie im się nie uśmiechała.
– Zamkniemy się tu, będziemy się żywic wyłącznie chipsami i nie wychodzimy do wieczora? – zaproponował Hwoarang, głośno się śmiejąc.
– Ta, żebyś wiedział, zapisz mnie – wtórował mu Kazama, także się śmiejąc, okręcając kosmyk włosów rudzielca wokół palca. – A serio - wolę nie ryzykować.
– To był tylko głupi żart, no – mruknął Koreańczyk.
Zanim czarnowłosy zdołał odpowiedzieć, usłyszeli kogoś majstrującego przy drzwiach. Byli pewni, że są zamknięte, ale...
– Jin? – odezwała się Asuka, nadal będąc w swojej jasnoniebieskiej piżamie ze spodniami w kucyki Pony i koszulką jej klubu karate. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła Jina i Hwoaranga w jednym łóżku, w samej bieliźnie, zakrywających się kocem. Zaczęła powoli się cofać i zamykać drzwi. – N-nieważne... Może ja już pójdę..?
– Asuka, czekaj! – krzyknął Jin i podbiegł do niej. Chwycił ją za nadgarstek, próbując zatrzymać. Zamknął z powrotem drzwi.
– ZOSTAW MNIE!
– Cicho! Asuka, błagam, nie mów nikomu, jeśli...
– CO WY TAM ROBILIŚCIE, CO?! – wrzasnęła.
– CICHO! To nieistotne, ważne jest to, żebyś nikomu nie mówiła! Nie wiem, będę kupował ci co tydzień z dwie paczki twoich ulubionych Pocky, tylko nikomu nie mów... – jęknął Jin błagalnie.
– Dorzucę się – powiedział Hwo drżącym głosem, nadal będąc w kącie i okrywając się nieśmiało kocem. Powiedzenie, że był przerażony było niedopowiedzeniem - z czoła lał mu się zimny pot, a jego źrenice były ze strachu wielkości niewiele różniącej się od oczka w igle.
– Dobra... – jęknęła dziewczyna. – Umowa stoi. Ale... wy... robiliście to ze sobą? Ugh, sama myśl o tym...
– ASUKA.
– Ok, ok, nie jestem homofobem, czy co, ale... to trochę obrzydliwe, no!
– Gruba, do jasnej cholery! – powiedzieli chłopcy niemal w tym samym momencie.
– TYLKO NIE GRUBA! Jeżeli jeszcze raz tak mnie nazwiecie, to z naszej umowy nici, zrozumia...
– Tak, tak, Asuka... Pa – westchnął czarnowłosy, gdy wychodziła z pomieszczenia.
– ...zrobiło się trochę niezręcznie, huh? – zaśmiał się nerwowo Hwoarang.
– Aleś spostrzegawczy – odburknął Jin.
***
Środa
W końcu nadszedł koniec wycieczki i wszyscy wrócili do domów i następnego dnia mieli rozpocząć lekcje tak, jak zwykle. Do końca roku szkolnego zostały raptem dwa tygodnie - każdy nie mógł się tego doczekać - w końcu nareszcie nadeszły upragnione wakacje!
Nauczyciele także wrócili do domów.
Chaolan Lee obawiał się, że objawia pierwsze symptomy załamania nerwowego. Po wrażeniach związanych z tamtą wycieczką miał wątpliwości, czy w ogóle jest odpowiednim człowiekiem do wykonywania zawodu nauczyciela. Poprzedniego dnia nie spał do czwartej, bo jego cudowni podopieczni nie chcieli respektować ciszy nocnej i musiał ich uciszać. W końcu użył swojej broni ostatecznej i siedział w pokoju Kousuke Mori'ego, upewniając się, że nikt nie robi niczego nielegalnego, lub naruszającego ciszę nocną, lecz niestety poległ i zasnął - obudził się przed drzwiami pokoju z narysowanym penisem na czole.
Wrzucił walizkę do sypialni nawet jej nie rozpakowując i rzucił się na kanapę, oraz rozejrzał po swoim wielkim mieszkaniu. Rozejrzał się po salonie i zaczął rozmyślać, czy lepiej od razu odespać, czy przedtem się też upić. Miał w końcu pokaźny zapas alkoholu w barku, plus trzy butelki jego ulubionego wina w lodówce... A jakby czuł się wyjątkowo depresyjnie, miał także tanie różowe Carlo Rossi z wyprzedaży.
Zanim zdążył do końca się nad tym zastanowić, zadzwonił telefon. Głośno westchnął i podniósł owo urządzenie. Dzwoniła Jun. Nie zdziwiło go to - żywili do siebie głęboką sympatię (w "nieromantycznym" tego słowa znaczeniu) i kobieta traktowała go trochę jak swojego przyjaciela geja - nie przeszkadzało mu to, bo sam cierpiał na brak towarzystwa.
– Tak?
Przez słuchawkę dało się słyszeć cichy szloch. Jun płakała.
– W-w-wylali mnie... – jęknęła.
– Już jadę – zadeklarował Lee. Zabrał te nieszczęsne Carlo Rossi i pojechał pocieszać Jun.
***
Kazuya od razu domyślił się, że coś jest nie tak.
"Co ten pedał tu robi?!", pomyślał, widząc Mercedesa C-klasę Chińczyka na JEGO podjeździe, na JEGO posesji.
Zajął mu miejsce. Cholerny chuj, zajął mu miejsce. Musiał stanąć na ulicy, jak gość, a nie gospodarz. Garaż nie wchodził w grę, Jin uparcie trzymał tam motocykl.
Zamknął drzwi do samochodu z takim impetem, że pojazd aż się cały zatrząsł. "Myśli, że może sobie stawać jak pan, bo ma Merca. Jebany snob, moja Honda jest milion razy lepsza, ma lepsze wyposażenie, a kosztowała mniej", pomyślał ze wściekłością wchodząc do domu.
– END AJ SEJ - HEEEEEEIEEEEIEEEEIEEJEJHEEEEEIEEEEIEEEJ - AJ SEJ HEJ! ŁOTS GOJING ON?! – Lee i Jun próbowali śpiewać, ale byli tak pijani, że nawet z tym mieli problemy i bardziej przypominało to krzyki o pomoc połączone z jodłowaniem i mongolskimi śpiewami gardłem.
Jun miała rozmazany makijaż i nie miała na sobie koszuli, a brat Kazuyi zawiązał sobie krawat na głowie. Śmierdziało od nich winem i papierosami.
– CO TU SIĘ DO CHOLERY WYRABIA? – wrzasnął.
Lee i czarnowłosa momentalnie ucichli. Gdy do Chińczyka w końcu dotarło, kto przyszedł, roześmiał się i powiedział:
(Uwaga, teraz będą trudne do zrozumienia dialogi, bo postacie mają brzmieć jak pijane XDD)
– Oooo, Kazuuya! No choć tu do nafs, nie bąćcz taki ponury, no! – zarechotał i sięgnął po butelkę wina. – No, hop!
Jun jedynie mu wtórowała i zaśmiała się równie głupio.
– Upiłeś mi żonę, prostaku – syknął Mishima. Był już gotów wywalić srebrnowłosego za drzwi.
– No weśś, Kaszuja, no... – wymamrotała Japonka, nadal głupawo rechocząc. – Nie szmutaj szię tak, jedziemy do Rzymu!
– CO?!
– No sztwierdziliśmy, że to szwietny pomysł, żeby, no wiesz, wyluzować szię i wogule - Jun wywalili z pfacy, a poza tym niedługo wakacje, no to pojeziemy sobie szyszczy na wakacje do Ojropy! Lot i hotel mamy zareżerwowane i no...
– JIN! – krzyknął. Z jakiegoś powodu czuł potrzebę zrzucenia winy na syna. Nie odpowiadał, więc sięgnął po mniej konwencjonalne metody. Wyciągnął kabel od routera z wtyczki.
Po kilku sekundach dało się słyszeć przekleństwa z góry.
– TATO, GRAŁEM RANKEDA, DO JASNEJ CHOLERY!
– Wiedziałeś o tym? – wskazał na dantejską scenerię w salonie.
– Grałem w Overwatcha, jak miałem to widzieć?
– Mój syn to porażka... – Kazuya prawie się rozpłakał.
– No nie martw szię, pszynajminiej pojedziesz na wakacje! – zaśmiał się Lee.
– Cicho, pedale.
Jin jedynie westchnął. Ta rodzina była naprawdę poważnie dysfunkcyjna...
....
SIEEEMA
ogólnie to nie wiem co napisać no
OPRÓCZ TEGO, ŻE ZACZYNA SIĘ SZKOŁA I MI SMUTNO ;-;
To jest tak depresyjne, że nawet nie mam mema na koniec :v
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro