10
Zaczęło się wcześniej, niżby przypuszczał.
– Tygrysek chyba chciałby się przejść – powiedziała Kazumi, rozpromieniona, słuchając swojego kota żałośnie jęczącego w klatce.
"Boże, tylko nie to", pomyślał, gdy kot wywiózł swoje tłuste cielsko z klatki. Od razu syknął na nastolatka, gdy tylko go zobaczył. Zaczął skakać po każdym możliwym meblu, wywołując przy tym niebotyczne ilości hałasu, spowodowanego jego wagą.
"Zaraz dostanę kurwicy, jak ten kot mi coś przewróci z tego kredensu...", pomyślała Jun zaciskając pięść i agresywnie żując kawałek wołowiny w szczypiorku.
– To... Jak tam z twoim... przedsiębiorstwem, co, Kazuya? – mruknął Heihachi drwiąco. Uważał, że firma jego syna była przynajmniej żałosna. Przecież nikt nie mógł zdetronizować lidera na rynku sprzedaży chłodziarek jakim było Mishima Zaibatsu! Tym bardziej ten "żart" jakim był G Corp..
– A co tam w Mishima Zaibatsu, co? – spytał równie złośliwe Kazuya, nadal mając jedzenie w buzi. Wiedział o niedawnych chwilowych problemach finansowych swojego ojca i chciał dopiec mu tak mocno, jak tylko mógł.
– Na pewno lepiej, niż w twoim burdelu, który nazywasz firmą! – huknął agresywnie mężczyzna. Drwił z zagrań marketingowych jego syna. Siedemnastolatka w kocich uszkach, krótkiej spódniczce i zakolanówkach niczym Hatsune Miku? Wybrał se maskotkę, skurwysyn. Ale trzeba było jednak przyznać, Lucky Chloe, czy jak tam jej było przyciągała klientów jak nikt inny.
– Oh tak?! Przypominam, kto zrobił 300% normy w zeszłym miesiącu! To ma być "burdel"?! To znakomicie prosperująca, zorganizowana firma!
Podczas gdy mężczyźni zaczęli się sprzeczać o sprawy biznesowe już na całego, do gry weszły kobiety, a konkretniej zaczęła Kazumi, słowami:
– Oj, kochaniutki, coś ci nie wyszło... Ta wołowina jest gumowata jak podeszwa...
Nagle instynkty macierzyńskie Jun uderzyły w zatrważającym wręcz tempie. "Ten przepis był w mojej rodzinie od pokoleń, nie pozwolę narazić honoru rodziny Kazama!".
– Oh, to niemożliwe, musi się mamusi wydawać! – zaśmiała się nerwowo Jun ze sztucznym uśmiechem.
– Ale naprawdę, gotuję za długo, by się pomylić. Ile trzymałaś to na patelni, hę?
– Tak jak w przepisie!
– Jakim przepisie?!
– CHUJ CI DO TEGO, OK?
Jin i Lee jeszcze nigdy nie widzieli Jun tak rozzłoszczonej. Chińczyk aż gwizdnął z zaskoczenia. Kobiety zaczęły się kłócić o techniki kulinarne z niebywałym wręcz uporem.
– Naprawdę się cieszę, że na razie nie muszę w tym uczestniczyć – mruknął srebrnowłosy i wziął kolejny łyk herbaty.
Jednak jego szczęście nie potrwało zbyt długo, ponieważ został w końcu wciągnięty w tę beznadzieję.
– Uważaj, bo skończysz jak twój bezużyteczny brat! – wydarł się Heihachi, uderzając pięścią w stół.
– VIOLET SYSTEMS UPADŁO PRZEZ NIEKOMPETENCJĘ TYCH DEBILÓW Z KSIĘGOWOŚCI, A NIE PRZEZE MNIE! – zaprotestował Lee.
– Pytał cię ktoś o zdanie, co, psie? – syknął Kazuya, nadal wymieniając jadowite spojrzenia z ojcem.
– Nie dosyć, że jesteś okropnym bratem, to jeszcze chujowym szefem i beznadziejnym ojcem! Nawet twoja fryzura jest zjebana!
– A TY JESTEŚ PEDAŁEM.
Ta wypowiedz już całkiem wyprowadziła Chińczyka z równowagi. Teraz już wszyscy na siebie krzyczeli.
Jin już nie mógł tego słuchać. Zatkał uszy i oparł się łokciami o stół.
– MAŁY SKURWIELU, JA CI POKAŻĘ "STARUCHA"! – wywrzeszczał Heihachi, uniesiony. – GDYBYM MÓGŁ, WRZUCIŁBYM CIĘ DO WULKANU, CZY CO!
– DLACZEGO JA W OGÓLE ZA CIEBIE WYSZŁAM?! – jęknęła Jun, chwytając się za głowę.
– GDYBY NIE MY, NIE OSIĄGNĄŁBYŚ NIC Z TEGO, CO TERAZ MASZ! – wydarła się Kazumi na Lee. – NIKT CIĘ NIE CHCIAŁ, A TY SIĘ TAK ODWDZIĘCZASZ?!
– NO WŁAŚNIE! JAKIM CUDEM TAKA PATOLOGICZNA RODZINA DOSTAŁA PRAWO DO ADOPCJI?! – wykrzyknął Lee, załamując ręce.
– CICHAJ, PEDALE! – rzucił Heihachi. – A TY, KAZUYA... NAWET TWÓJ SYN JEST PORAŻKĄ!
– Ja się w to nie bawię! – zdenerwował się Jin. Miał już tego serdecznie dosyć. – WYCHODZĘ, NIE SZUKAJCIE MNIE! – oznajmił i wybiegł z domu trzaskając drzwiami, biorąc ze sobą kask.
Wszyscy na chwilę ucichli.
– ... Chyba zjebaliśmy – powiedział Chaolan, skonsternowany. Wstał od stołu i po prostu odszedł. – Idę do sypialni, zmęczyło mnie wasze pierdolenie.
Znów nastała niezręczna cisza.
Jednak cisza nie potrwała długo, gdyż Kazumi przytoczyła kolejny "istotny" argument i wszyscy wrócili do kłótni.
***
Jin jechał bez celu przed siebie. W końcu zatrzymał się na jakiejś przydrożnej stacji benzynowej, bo zauważył, że strasznie mu zimno (oprócz cienkiej bomberki nie miał przy sobie żadnej kurtki, tym bardziej takiej odpowiedniej do jazdy motorem). Wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki telefon, by odkryć, że ma pięć nieodebranych połączeń od mamy.
"Szlag", pomyślał. Jednak zbytnio się tym nie przejął, gdyż zaraz od razu schował komórkę z powrotem do kieszeni. Zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu pieniędzy. "Świetnie, mam tylko czterysta jenów... Ledwo starczy na jakiś słaby ramen".
Nie miał zamiaru wracać do domu. Chciał coś udowodnić, pokazać, że to, co się dzieje pomiędzy członkami rodziny Mishima-Kazama nie jest normalne. Postanowił zatem spytać o pomoc swojego najlepszego przyjaciela, Hwoaranga. W pewnym sensie... Chciał jego towarzystwa, tylko po to, by poczuć się lepiej. Wyciągnął telefon z powrotem z kieszeni i wybrał numer Koreańczyka.
– Czego chcesz, Kazama? – mruknął Hwoarang. W tle było słychać skwierczenie tłuszczu i działający pochłaniacz, jakby właśnie coś gotował.
– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, Hwo, ale... mógłbym u ciebie przenocować?
– Co?
– Dobra, jak ci nie pasuje to...
– Nie, nie, nie, Jin, czekaj! – przerwał mu chłopak. – Wpadaj, jeśli chcesz. Nie mam nic przeciwko, spoko. Mogę ci nawet zaserwować coś do jedzenia, jeżeli jesteś głodny – zaśmiał się. Wolał nie zadawać pytań - wiedział, że będzie miał na to dużo czasu, a robiąc to teraz mógł jedynie zniechęcić Jina.
– W porządku. Za chwilę będę.
Wsiadł na motor i odjechał w kierunku osiedla Hwoaranga.
***
– Wchodź – poinstruował Jina Hwoarang, otwierając mu drzwi, trzymając w ręce patelnię. – Zjesz coś?
– Gdybyś mógł mi coś zaproponować, to bardzo chętnie – westchnął Jin, rozsiadając się na sofie. – Boże, byłem zbyt przerażony, żeby nawet coś zjeść.
– Dobrze, że moja rodzina się rozpadła – mruknął rudy, nadal coś majstrując przy garach.
Czarnowłosy mimowolnie wybuchł śmiechem, który próbował z całych sił stłumić, ale jak zwykle - nie udało się.
Hwo postanowił puścić to mimo uszu.
– Dlaczego zawsze muszą się zachowywać jak dzikie zwierzęta? – jęknął Jin, włączając telewizor bez pytania. Wiedział, że Hwoarang zbytnio nie przejmuje się tym, co robi u niego w mieszkaniu. Akurat leciał jeden z tych durnych teleturniejów, których on sam nienawidził, a Koreańczyk sekretnie czerpał z ich oglądania ten dziwny, przesiąknięty poczuciem winy rodzaj przyjemności.
– Zawsze masz mnie, nie? – zaśmiał się Hwoarang, na co Jin też parsknął śmiechem. – Poza tym - czy kim chi mojej mamy, jajka na parze i kurczak będą ok na obiad?
– Ta... Chwila, co? Jajka na parze?!
– Co w tym dziwnego? Specjał kuchni koreańskiej – mruknął Hwo, nakładając sobie trochę owych jajek na talerz. – Smakuje jak jajecznica, tylko taka bardziej rozwodniona i doprawiona.
– Mhm... – mruknął i też nałożył sobie owych delikatesów. Nawet mu smakowało. – Łał. Nie podejrzewałem cię o takie talenty kulinarne.
– A co mam robić, kiedy mieszkam sam? – zaśmiał się Koreańczyk z pełną buzią. Przez głowę czarnowłosego przemknęła myśl, że jest całkiem uroczy, gdy się śmieje. – Wiesz, pizza jest za droga, żebym żarł ją codziennie i...
– Masz słodki śmiech – wyrwało mu się mimowolnie.
– Dz-dzięki? – powiedział Hwoarang i nerwowo odgarnął kosmyk włosów za ucho.
W końcu, Jin postanowił spróbować kimchi. Jeszcze nigdy tego nie jadł, był ciekaw, jak owo danie smakuje... Wziął kęs i...
– Czego ty do cholery tu dosypałeś, że to jest takie ostre?! – jęknął Japończyk, wręcz wachlując się ręką. Zrobił się cały czerwony. – Wody!
– Hę?! – zdziwił się rudzielec i czym prędzej posłusznie podał Jinowi dużą szklankę wody. – Po prostu doprawiłem to trochę, bo mama zawsze nie doprawi... Co ty gadasz, przecież to nawet takie ostre nie jest!
– Jesteś cyborgiem, czy jak? – zaszlochał Jin, nadal pijąc wodę.
– Po prostu cipka z ciebie – zarechotał Koreańczyk, biorąc kolejną łychę piekielnie ostrego kimchi, nawet się przy tym nie wzdrygając.
***
– Dobra, już jestem zmęczony... – oznajmił Hwo, ziewając. Oglądali seriale na Netflixie już od kilku godzin. Hwoarang z ciekawości spojrzał na zegarek w telefonie. – Oho, wypadałoby się położyć spać. Już jest trzecia.
– Hwo..? – mruknął Jin, jakby od niechcenia, nadal leżąc skulony na sofie. – Mógłbyś... Mógłbyś mnie przytulić?
– C-co..? – burknął Koreańczyk, jednak szybko się poprawił. – S-spoko.
Położył się obok niego i objął go ramionami. Spojrzeli sobie w oczy. Byli tak cicho, że słyszeli swoje niespokojne, nieregularne oddechy.
Jin pogładził policzek rudego, na co on się zarumienił.
– To chyba... "Bliscy przyjaciele" chyba tego nie robią, co? – zaśmiał się nerwowo Koreańczyk.
– Hwo... O ile bardzo cię lubię, to czasami musisz się zamknąć – wyszeptał i pocałował rudowłosego. – Dobranoc – wyszeptał.
Zasnęli we wzajemnym uścisku. "Czasami opłaca się uciec z domu", pomyślał Jin z triumfalnym uśmieszkiem, zasypiając.
***
Pffffffffffffffft
Witam i elo i siema
No
Hej
I wgl
Jest prawie 3 w nocy i średnio myślę ale
Jest rozdział
Juhu i wgl
Głodna w sumie jestem.
Ale ja przecież ciagle jestem głodna
Kurwix
Dobra cześć bo (znowu) gadam od rzeczy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro