1
– Jin, znowu się spóźnisz! – krzyknęła Jun Kazama z kuchni.
Kolejny leniwy czwartkowy poranek w domu rodziny Mishima. Nic nie odstawało od normy, każda rzecz była tak samo popie*dolona.
Jin ziewnął i postanowił zwlec się z łóżka. Przeciągnął się i spojrzał na budzik.
"Matka jak zwykle przesadza", pomyślał, gdy zobaczył, że jest dopiero siódma. Jęknął i zaczął się ubierać. "Czemu muszę się torturować i chodzić do szkoły?", pomyślał, niedbale wiążąc krawat na szyi.
Zszedł na dół i od razu poczuł się zmęczony przez widok, jaki zastał. "Ta rodzina to jakiś mem", pomyślał, wchodząc do kuchni. Jego ojciec, Kazuya Mishima jak zwykle z grymasem niezadowolenia na twarzy sączył kawę z kubka, czytając gazetę.
Jin bez słowa usiadł przy stole, co nie umknęło czujnemu spojrzeniu jego ojca.
– Pomógłbyś matce – mruknął, przewracając stronę.
Jego syn jedynie przewrócił oczami. "Kto jeszcze w tych czasach czyta gazety?"
Gdy Jun skończyła i położyła jedzenie na stół, znów nikt nie pisnął ani słówka - taka była rodzina Mishima - gdy się nie kłócili, po prostu milczeli.
– Mamo? – odezwał się Jin, z buzią pełną jedzenia. – Mógłbym pożyczyć pieniądze? Umówiłem się na weekend z Hwoarang'iem i chcieliśmy gdzieś wyjść, a bez kasy...
– Boże, nie wierzę, że spłodziłem to gówno – powiedział Kazuya, w geście załamania kryjąc twarz w swoich dłoniach.
– Kazuya! – krzyknęła jego żona, uderzając ręką o stół. – Jak możesz tak mówić o własnym synie?!
– Przepraszam, Jun, ale ten gówniarz musi się nauczyć zarabiać! Ja w jego wieku nie dostałem od ojca ani złamanego jena i...
– TAK, WIEM, ŻE TY W JEGO WIEKU DOSTAWAŁEŚ GROŹBY OD OJCA, ŻE ZRZUCI CIĘ Z KLIFU!
Kłótnia między małżonkami pogłębiła się jeszcze bardziej, gdy Jun przytoczyła właśnie ten temat. Ich syn jedynie westchnął, wziął tost z talerza i go dojadł, i poszedł w kierunku drzwi frontowych.
– Jin? Przecież prawie nic nie zjadłeś!
– Niedobrze mi się robi, gdy słucham tych waszych awantur, straciłem apetyt! – odkrzyknął z korytarza i głośno trzasnął drzwiami.
Zarówno Jun jak i Kazuya momentalnie zamilkli. Kobieta z żalem popatrzyła w oczy Mishimy.
– Przepraszam, skarbie, znowu musiałem wszystko zepsuć... – westchnął, biorąc kolejny łyk z kubka, a następnie dodał: – Ale przyznaj, że musi się nauczyć...
– KAZUYA-KUN!
***
Jin wyszedł z domu wściekle wręcz biegnąc. Nie miał tego dnia najmniejszej ochoty na jazdę swoim motocyklem, chciał po prostu zrobić sobie naprawdę długi spacer.
Ludzie dziwnie się na niego patrzyli. W sumie, kto by się dziwił.
Czarnowłosy nagle się zatrzymał, gdy zdał sobie sprawę, że właśnie zobaczył swojego wieloletniego przyjaciela, Hwoaranga, który właśnie wychodził z domu. Pamiętał, jak jeszcze nie miał prawa jazdy i obaj razem chodzili rano do szkoły. Na to wspomnienie aż się uśmiechnął i podbiegł do swojego kumpla.
– Hej – powiedział, na co Koreańczyk lekko podskoczył.
– K-Kazama?! Nie powinieneś teraz jechać tym swoim całym motorem?
– Motocyklem, Hwoarang, motocyklem – poprawił go Jin, na co rudy przewrócił oczami i charakterystycznie prychnął.
– Już nie bądź taki szczegółowy, no – westchnął chłopak i następnie spytał: – A właściwie co skłoniło cię do tego spaceru?
– Eh, szkoda gadać... Rodzice... Ugh, nie chcę o tym rozmawiać – burknął Kazama, z całej siły kopiąc napotkany na drodze kamień, który w efekcie uderzył w nogę jakąś staruszkę.
– CHULIGANI JEBANI!
Obaj chłopacy wybuchnęli histerycznym śmiechem, uciekając przed gniewem starowinki.
– No, Kazama, fajnie się bawisz – zaśmiał się Hwoarang, szturchając swojego przyjaciela w ramię, na co on odpowiedział mu tym samym. Atmosfera między nimi wyraźnie się rozluźniła. – A wracając do tematu z wczoraj, nadal nie mamy pieniędzy?
– Niby mamy... – westchnął Jin, z ponurym, lekko ironicznym uśmiechem na twarzy. – Ale to zaledwie jakieś półtora tysiąca jenów (około 45 zł).
– Szlag... – powiedział Koreańczyk, przeczesując przy tym swoje dość długie włosy charakterystycznym dla niego gestem. Nagle jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił, jakby go olśniło. – Jin, festiwal!
– Co? – spytał odrobinę przygłupio Kazama.
– No ten cały doroczny, no!
– O nie, chyba sobie żarty robisz! – Jin nienawidził dorocznych wiosennych festiwali w swoim rodzinnym mieście. Zbyt dobrze pamiętał dziewięcioletniego siebie w za dużym, różowawym kimono, prowadzonego przez obu rodziców za rękę, to, że wpadł do balii z wodą w trakcie gry w "wyłów jabłko zębami" popchnięty przez swoją kuzynkę Asukę, towarzystwo wujka Lee, który flirtował ze wszystkim, co się ruszało i wydawał przy tym dziwne odgłosy (zdaniem Kazuyi bardzo przypominały one kopulujące konie), oraz finalnie biegunkę stulecia po zjedzeniu nieświeżego onsen-manju.
– Daj spokój, fajnie będzie! – roześmiał się Koreańczyk. Jin nie wiedział, co nim wtedy kierowało ale wywrócił oczami i skinął głową na "tak". – Wiedziałem, że się przekonasz! Zabierzemy Asukę, Xiao...
Na wspomnienie o Asuce Jin lekko się wzdrygnął. Błagał wszystkie znane mu bóstwa, żeby historia sprzed dziewięciu lat się nie powtórzyła. Bardzo ją lubił, ale ona lubiła go jeszcze bardziej... w... bardzo specyficzny sposób, co oznaczało, że najwięcej przyjemności sprawiało jej ogólnie pojęte dokuczanie mu.
W końcu po dwudziestu minutach marszu dotarli do szkoły.
– Z każdym nowym dniem mam coraz większą ochotę wyjebać tę budę w kosmos – westchnął Hwoarang, przebierając buty przy wejściu.
– JIIIN!
Do wspomnianego chłopaka nagle podbiegła z impetem Xiaoyu.
– Xiao! Nie rób tak! – jęknął Kazama.
– No weź no... A poza tym - chcecie iść ze mną, Asuką i Alisą na festiwal? – stanęła na jednej nodze i zrobiła minę nr. 2 z zestawu swoich słodkich min.
– Właśnie o tym rozmawialiśmy i mieliśmy spytać o to samo – roześmiał się Koreańczyk. – Pewno.
– Super! – Ling obdarowała ich jednym ze swoich bardziej olśniewających uśmiechów. – W każdym razie, do zobaczenia, spadam na lekcje. Hej, Jin!
Odbiegła mocno wymachując rękami.
– Dlaczego pożegnała tylko ciebie? – burknął Hwoarang z obrażoną miną, na co Jin wybuchnął gromkim śmiechem. – Co jest w tym takiego śmiesznego, kurwo, co?!
***
Nadszedł czas na lekcję matematyki. Uczniowie jak zwykle dawno już siedzieli w ławkach, a nauczyciela ani widu ani słychu. W końcu matematyk zaszczycił swych wychowanków swoją obecnością. Na katedrze pojawił się przystojny, srebrnowłosy trzydziestosześciolatek w idealnie dopasowanym białym garniturze.
– Witam – powiedział, rozkładając swoje rzeczy na biurku nauczyciela. Jin westchnął. Naprawdę ubolewał nad tym, że musiał mieć lekcje ze swoim wujkiem, niemożliwym do pomylenia z nikim innym Lee Chaolan'em. Należał do tych ludzi, których się albo uwielbia, albo nienawidzi. Jego sposób nauczania był co najmniej ekscentryczny. Często nie miał ochoty na prowadzenie lekcji i pozwalał uczniom na robienie tego, co im się żywnie podoba, często zamawiając przy tym jedzenie.
Nie lubił pracy poza szkołą w jakiejkolwiek formie, więc prawie w ogóle nie robił prac pisemnych - pięć testów rocznie było jego rekordem. Można było się pokusić o stwierdzenie, że jest trochę leniwy. Jednak zawsze był dla każdego uprzejmy, można było odnieść wrażenie, że w ogóle się nie denerwuje... Jednak Jin wiedział swoje, w tym to, jak łatwo można było go wytrącić z równowagi w towarzystwie jego przybranego brata i ojca chłopaka, Kazuyi...
Nie uczył tylko matematyki - nauczał także edukacji seksualnej... będąc przy tym wyjątkowo otwarty à propos swojej orientacji. Mężczyzna był bowiem zdeklarowanym bi.
Już nie mówiąc o jego "świetnym" instagramie, na którym znajdowały się dość... ciekawe zdjęcia, na przykład jego osoba w czarnej aksamitce i wielokolorowym, wielkim wianku na perskim dywanie... Nagi.
– Park-san, podejdziesz do tablicy? – powiedział, kończąc pisać zadanie na owej gładkiej powierzchni. Hwoarang niechętnie wykonał polecenie. Nie dość, że nie lubił matematyki, to jeszcze nienawidził swojego nazwiska.
Jin oraz inni znajomi Koreańczyka gorączkowo próbowali mu podpowiedzieć widząc jego wysoce skonfundowaną minę, gdy patrzył na zadanie, ale:
- po pierwsze, co jak co, ale Lee absolutnie nie akceptował wszelkich prób ściągania i podpowiedzi i wszyscy dostali "kulturalnie po łapach"
- po drugie, rudowłosy był średnio "kumaty" i nie rozumiał dziwnych gestów kolegów z klasy.
– Yare-yare (NIE WIEM JAK TO PRZETŁUMACZYĆ DKKDIDJENXJSO) – westchnął mężczyzna, zabierając Hwoarangowi pisak z ręki. – Musisz to skrócić, nie widzisz?
"Nie uczyłeś nas tego...", pomyślał Kazama, opierając głowę o ramiona.
– Excellent! Zobacz, świetnie sobie poradziłeś – powiedział nauczyciel, dość niezręcznie przy tym ściskając Koreańczyka.
– Mógłby mnie pan puścić?
***
Po lekcjach...
W Międzynarodowej Akademii Tekken panowała zasada podobna do tej z niezliczonych innych japońskich szkół - nie należysz do żadnego klubu - od razu dostajesz łatkę "dziwaka". Zatem Jin i Hwoarang musieli do jakiegoś dołączyć, bo byli dość zakompleksieni jeśli chodzi o swoją reputację. Ale że żadnego odpowiadającego ich wymogom nie znaleźli, postanowili założyć własny - "Klub Sztuk Walki".
Problem polegał na tym, że ta nazwa nie miała wiele wspólnego z jego działalnością - bowiem sztuki walki były używane dopiero wtedy, gdy jego członkowie się pokłócili. Na spotkaniach zwykle piło się herbatę lub kawę i grało się w gry karciane. Ku niezadowoleniu Jina, opiekunem owego zgromadzenia został Lee Chaolan, który zaskakująco często pojawiał się na cotygodniowych spotkaniach klubu. Asuka podejrzewała, że to dlatego, bo nie ma co robić.
– Miałam tego asa od początku, zazdrośnico! – krzyknęła Lili do Asuki, mocno przy tym waląc w stół.
Wywiązała się zacięta walka. Xiao stawiała, że wygra Asuka, ale Alisa, jak i Hwoarang stawiali na Lili, gdyż była tego dnia wyjątkowo nerwowa. Jin jak zwykle odmówił.
W końcu, zgodnie z prognozą Rosjanki i rudowłosego chłopaka zwyciężyła Lili.
Rozeszli się do domów po zaledwie godzinie spotkania. Żaden z nich nie ukrywał, że ten klub był "naciągany" do granic możliwości.
– Jin? – powiedział Hwoarang w drodze powrotnej do domu.
– Hm?
– Ty... Proszę, pójdź ze mną na ten festiwal.
– Dlaczego? – roześmiał się czarnowłosy nastolatek.
– N-nieważne, ty głupi chuju! Po prostu... chcę się rozerwać, no. Koniecznie w twoim towarzystwie.
Jin nie pytał. Też bardzo wyczekiwał tego spotkania...
Oj, żeby wiedzieli, co wtedy ich tam spotka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro