Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Jak się poznaliście? cz.2

Liam:

Od niedawna byłaś w drużynie lacrossa. Grałaś razem z swoim przyszywanym bratem, Brett'em. Był mecz między prywatną szkołą Devenford Prep, a liceum publicznym Beacon Hills.

Siedziałaś na ławce rezerwowej. Obserwowałaś niecierpliwie boisko. Chłopak z numerem dziewięć z przeciwnej drużyny grał bardzo dobrze.

W końcu dostałaś szansę. Trener pozwolił ci wejść na boisko. Byłaś bardzo zwinna i miałaś świetnego cela dlatego często podawali do ciebie piłkę. Zdobyłaś kilka świetnych bramek dzięki czemu ostro górowaliście nad przeciwnikami.

— Kopiemy wam tyłki.— powiedziałaś gdy przechodziłaś obok chłopaka z numerem dziewięć.

— Odwal się.— warknął na ciebie nastolatek.

— Wyluzuj. To tylko gra.— odpowiedziałaś spokojnie. Wyczułaś że chłopak był zdenerwowany. Podczas meczy zapytałaś Brett'a kim on jest ponieważ chłopak cię zainteresował.

Mecz trwał dalej. Biegłaś z piłką ku bramce przeciwnika gdy nagle stanął ci na drodze twój rywal. Dziewiątka. Chciałaś go wyminąć, ale chłopak ci na to nie pozwolił. Następne co pamiętałaś to okropny ból w ramieniu. Nastolatek znokautował cię. Sędzia przerwał mecz. Brett podbiegł do ciebie i uklęknął obok. Nastawił ci bark zanim ktokolwiek mógł zauważyć twoje obrażenia. Jednak mimo zapewnień że nic ci nie jest trener kazał ci wrócić na ławkę. Dziewiątka również poszła na ławkę, ale z czerwoną kartką na koncie. Byłaś zła. Przez tego dupka nie wróciłaś do końca meczu na boisko.

Twoja drużyna wygrała. Cieszyłaś się razem z nimi. Gdy miałaś zejść z drużyną z boiska ktoś cię zaczepił. To był chłopak z numerem dziewięć.

— Hej.— zaczął niepewnie.— Chciałem przeprosić...

— Za znokautowanie mnie? Spoko. Zdarza się.— wzruszyłaś ramionami.

— Mówisz poważnie?— zapytał ucieszony, że nie miałaś pretensji.

Złość ci już przeszła, ale miałaś ochotę na mały rewanż. Złapałaś chłopaka za rękę i pociągnęłaś go przerzucając go sobie przez ramię. Nastolatek jęknął boleśnie gdy brutalnie zetknął się z ziemią.

— To rewanż Dumbar.— uśmiechnęłaś się przyglądając jak chłopak krzywi się z bólu na ziemi.

— Jestem Dunbar.— poprawił cię, choć specjalnie źle przekręciłaś jego nazwisko.

— (t.i.). Na razie Dumbar.— zaśmiałaś się po czym odwróciłaś i odeszłaś.

Peter:

Jechałaś samochodem gdy nagle coś strzeliło w pojeździe. Spanikowana zatrzymałaś się na uboczu. Wyklinając swoje szczęście wysiadłaś z auta. Zobaczyłaś że przednia opona jest przebita. Kopnęłaś z złością w oponę, co chwilę później pożałowałaś. Jęknęłaś łapiąc się za stopę i oparłaś o maskę. Wyjęłaś telefon, chciałaś zadzwonić po pomoc, ale nie było zasięgu. Dookoła był las, a ty byłaś sama jak palec. Nie było tragedii ponieważ był dzień, ale mimo to czułaś się nieswojo. Bezsensu byłoby stać dalej. Podeszłaś do bagażnika. W środku miałaś zapasowe koło, podnośnik oraz klucz. Twój były dbał o twoje auto i dzięki niemu miałaś jakiekolwiek pojęcie o naprawianiu aut. Wyciągnęłaś odpowiedni sprzęt i podeszłaś do przebitej opony. Wtedy usłyszałaś zbliżające się auto. Drogi sportowy samochód zatrzymał się na poboczu.

— Ma pani problem z autem?— przystojny szatyn wysiadł z auta. Uśmiechnął się do ciebie lekko, choć tyle wystarczyło by po ciele przeszedł ci dreszcz.

— Złapałam gumę.

— Taka piękność nie powinna brudzić sobie rąk. Czyżby partner nie miał na panią czasu?— podszedł bliżej.

— Tak się składa że jestem singielką.- coś w nim mówiło ci by uciec, ale te jego błękitne oczy i uśmiech sprawiał, że nie posłuchałaś intuicji.— A twoja partnerka nie ma nic przeciwko na rozmowy z obcą kobietą?— uśmiechnęłaś się zalotnie.

— Nie ma ponieważ jestem singlem. Pomogę pani.

— Mów mi (t.i.).— wyciągnęłaś ku niemu dłoń. Mężczyzna ujął ją i złożył krótki pocałunek na wierzchu twojej dłoni.

— Peter.

Isaac:

Derek Hale ugryzł twojego brata. Też chciałaś być wilkołakiem. Dlatego udałaś się do spalonego domu Hale'ów. Nie zastałaś tam Derek'a, a jakiegoś nastolatka. Kojarzyłaś go z szkoły. Szatyn stał u góry schodów gdy weszłaś do budynku. Trochę się wystraszyłaś, ale nie zamierzałaś uciekać. Przyszłaś tu w konkretnym celu i zamierzałaś dostać to czego chciałaś.

— Szukam Derek'a Hale.— odezwałaś się. Szatyn zeskoczył z schodów i wylądował tuż przed tobą. Domyśliłaś się że jest wilkołakiem. Cofnęłaś się o krok, ale dumnie uniosłaś głowę. Nie bałaś się go. A jego popisy zdolności były zabawne.

— Czego od niego chcesz?— zapytał niemiło.

— Chcę stać się taka jak on.— oznajmiłaś twardo. Chłopak parsknął. Na co zdenerwowana zacisnęłaś mocno pięści.— Gdzie go znajdę?

— Tutaj.

Usłyszałaś za sobą męski głos. Odwróciłaś się, a twoim oczom ukazał się postawny brunet. Derek Hale.

— Czego mała Whittemore ode mnie chce?

— Tego samego co mój brat.

— Isaac. Zostaw nas samych.— rozkazał Derek. Szatyn obdarzył cię krótkim spojrzeniem.

— Uważaj czego sobie życzysz (t.i.).— powiedział Isaac po czym opuścił budynek. Zastanawiałaś się skąd znał twoje imię, choć fakt że byłaś siostrą kapitana drużyny lacrossa, mogło to wyjaśnić.

Brett:

Po tym co spotkało twoją starszą siostrę Meredith uciekłaś z domu. Byłaś zaledwie dzieckiem, ale już wiedziałaś że świat jest pełen nadprzyrodzonych istot. Sama uważałaś że czymś jesteś. Ukryłaś się w jaskini w rezerwacie Beacon Hills. Od paru dni siedziałaś tam. I gdybyś tam dalej została, umarłabyś z wyziębienia albo głodu. Na ratunek przyszedł ci jakiś chłopiec. Bałaś się, ale jego uśmiech z jakiegoś powodu rozwiał twój strach.

— Mogę ci pomóc.- oznajmił spokojnie.— Nie musisz się mnie bać. Jestem Brett.

— (t.i.).— mruknęłaś słabo. Było ci zimno, a w brzuchu burczało. Chłopiec zdjął z siebie kurtkę i przykrył cię nią. Wyjął z kieszeni batonik i ci go wręczył. Przez chwilę wahałaś się, ale głód był tak silny że zjadłaś słodycz.

— Zaprowadzę cię w bezpieczne miejsce.— wyciągnął ku tobie dłoń. Przez moment wpatrywałaś się w jego dłoń. Był obcy, ale z jakiegoś powodu chciał ci pomóc. Zaufałaś mu. Trzymając go za dłoń wyszliście z jaskini.

— Gdzie idziemy?

— Do Satomi. Pomogła mi po śmierci moich rodziców. Tobie też może pomóc.— uśmiechnął się pociesznie. Przywarłaś do jego ramienia czując że teraz będzie lepiej.

Gabe:

Byłaś pierwszakiem. Szłaś korytarzem trzymając w dłoniach książki. Na przeciwko ciebie przechodziła grupa chłopaków z drużyny lacrosse. Jeden z nich nie celowo trącił cię ramieniem przez co upuściłaś książki. Mruknęłaś ciche przepraszam po czym klęknęłaś aby podnieść swoje rzeczy. Wtedy kątem oka zauważyłaś że ktoś klęka przez tobą. Nieznajomy pomógł ci podnieść książki.

— Dziękuje.— wyprostowałaś się, a wtedy ujrzałaś przed sobą wysokiego bruneta. Uśmiechnęłaś się do niego wdzięcznie gdy oddawał ci książki. Chłopak przypatrywał ci się z ledwo widocznym uśmiechem na twarzy, co wprawiło cię w zakłopotanie.

— Oooo ktoś tu się zakochał.— odezwał się jeden z grupy chłopaków drużyny lacrosse, którzy stali blisko was. Nastolatkowie zaczęli chichotać i szeptać między sobą że jaka z was urocza parka.

— Zamknij się Aaron.— warknął brunet i posłał koledze wkurzone spojrzenie. Skinął do kumpli głową, a ci jak na rozkaz zostawili was samych. Szybko przybrał łagodniejszy wyraz twarzy gdy ponownie spojrzał na ciebie.— Przepraszam cię za nich. To idioci.

— W porządku. Dzięki za pomoc z książkami.— czułaś się niezręcznie więc zamierzałaś pójść sobie.

— Jestem Gabe, a ty?— zapytał brunet gdy minęłaś go aby odejść.

— (T.I.).— odwróciłaś się na chwilę aby na niego spojrzeć po czym ruszyłaś dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro