4. Jak się poznaliście? cz.1
Scott:
Malia zadzwoniła do niego i poprosiła by jak najszybciej przyjechał do jej domu, gdzie zastał resztę swoich przyjaciół i kogoś całkiem obcego. Siedziałaś skuta łańcuchami na krześle. Twoje nagłe pojawienie się w domu Malii nie zostało zbyt dobrze przyjęte, szczególnie po tym gdy oznajmiłaś że pustynna wilczyca to twoja ciotka.
— Kto to?— zapytał nastolatek gdy jego wzrok spoczął na tobie.
— To (t.i.).— powiedziała Malia.— Moja rzekomo cioteczna siostra.— oznajmiła z wrogością.
Scott zaskoczony spojrzał na szatynkę po czym jego wzrok spoczął ponownie na tobie.
— Jestem Scott.— przedstawił się uprzejmie.
Posłałaś czarnowłosemu mały uśmiech, który odwzajemnił. Za co dostał od Malii łokciem w żebra.
— Nie spoufalaj się z nią.— warknęła szatynka. Jednak to nie odciągnęło Scott'a od wpatrywania się w ciebie jak w obrazek. Nawet podczas rozmowy z przyjaciółmi gdy musieli omówić co z tobą zrobić, co chwila zerkał na ciebie. Nie zdawał sobie sprawy że za każdym razem uśmiechał się do siebie, za co dostawał w żebra od Malii.
Stiles:
W dzieciństwie byłaś bardzo chorowitym dzieckiem przez co nie mogłaś uczęszczać do szkoły. Uczyłaś się w domu. Stiles jedynie ze słyszenia wiedział że Theo ma dwie siostry. Oficjalnie nie znaliście się. Dopiero gdy wróciłaś razem z bratem do Beacon Hills miałaś okazję poznać Stilinski'ego.
Wasi rzekomi rodzice podwieźli was pod szkołę. Idąc przez parking minęliście niebieskiego jeepa, z którego po chwili ktoś wysiadł. Theo od razu się zatrzymał i przywitał z piwnookim chłopakiem. Ty ustałaś obok brata.
— Zapomniałem.— odezwał się Theo.— Przecież wy się nie znacie. Stiles, to moja młodsza siostra (t.i.). (t.i.) to mój dawny znajomy z szkoły Stiles.
Szatyn przedstawił was sobie.
Uśmiechnęłaś się przyjaźnie do chłopaka. Stiles obdarzył cię uważnym spojrzeniem.
— Miło cię poznać.— oznajmiłaś.
— Jeszcze zobaczymy czy miło.— stwierdził niezbyt przyjaznym tonem po czym wyminął was i ruszył ku szkole.
Derek:
Braeden poprosiła cię o pomoc. Mimo że miałaś własne sprawy, nie potrafiłaś jej odmówić. Przyjechałaś do miejsca, którego adres ci podała. Wchodząc do środka zobaczyłaś dużą prawie całkiem pustą przestrzeń. Braeden stała przy stole z wysokim czarnowłosym mężczyzną. Gdy cię zobaczyła przywitała się radośnie.
— Z nią mam zostać?— czarnowłosy wskazał na ciebie palcem oburzony po czym skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Braeden wywróciła oczami na jego kolejne marudzenie.
— Nikomu innemu nie ufam bardziej niż jej. Nie zajmie mi to długo, ale bez ochrony cię nie zostawię.
Braeden poklepała cię po ramieniu życząc ci powodzenia. Kobieta miała pilną sprawę do załatwienia, a nie chciała pozostawić swojej jak to nazwała inwestycji bez ochrony dlatego poprosiła cię o pomoc.
— Więc ty jesteś Derek Hale?— odezwałaś się gdy cisza w pomieszczeniu była nieprzyjemna. Mężczyzna obdarzył cię krótkim spojrzeniem po czym poszedł do kuchni. Z braku konkretnego zajęcia zaczęłaś się rozglądać po pomieszczeniu.
— Niczego nie dotykaj.— odezwał się prawie przy tym warcząc.
— Spokojnie przystojniaku. Niczego ci nie ukradnę.— uśmiechnęłaś się do niego zaczepnie gdy weszłaś do kuchni.— Tak w ogóle jestem (t.i.).
— Nie obchodzi mnie to.
Theo:
Nie byłaś jeszcze wtajemniczona w świat nadprzyrodzony. Jednak to jak dziwnie zachowywała się twoja kuzynka Lydia oraz jej przyjaciele, wzbudziło w tobie zainteresowanie. W Beacon Hills działo się coś co ciężko było wytłumaczyć dlatego siedziałaś właśnie w szkolnej bibliotece czytając przeróżne książki o istotach nadprzyrodzonych.
— Ciekawa książka.
Obróciłaś głowę w bok odrywając się od lektury gdy usłyszałaś czyjś męski głos. Chłopak o zielonych oczach usiadł na przeciwko ciebie przy stole. Posłał ci mały uśmiech po czym wyjął z plecaka książki i rozłożył je na stole.
— Może to zabrzmi głupio.— zaczęłaś. Rozejrzałaś się wokół po czym pochyliłaś lekko nad blatem by ściszonym tonem kontynuować: wierzysz w siły nadprzyrodzone?
Nie byłaś pewna jak zinterpretować jego uśmiech. Dlatego myśląc że z ciebie drwi wróciłaś zawstydzona do czytania książki.
— Może zabrzmi to głupio... ale wierzę.
Uniosłaś wzrok by na niego spojrzeć. Tym razem odwzajemniłaś jego uśmiech.
— Jestem (t.i.)
— Theo.
Jackson:
Siedziałaś na zajęciach gdy do sali wszedł dyrektor z jakimś chłopakiem. Był przystojny przez co po sali rozniósł się szum dziewczęcych szeptów, które zachwycały się nim. Wywróciłaś oczami po czym wróciłaś do gryzmolenia po zeszycie. Nawet nie zwróciłaś uwagi jak nauczyciel przedstawia nowego ucznia. Jednak twój spokój nie potrwał długo. Nowy ominął wszelkie inne wolne miejsca i usiadł na przedostatniej ławce pod oknem, którą ty zajmowałaś. Skwaszona zerknęłaś na niego kątem oka. Posłał ci uśmiech, od którego nie jednej dziewczynie miękły nogi. Nie mogłaś zaprzeczyć że nie był w twoim typie, ale wiedziałaś że tacy jak on ściągają jedynie kłopoty, a tego ci nie było trzeba.
— Jestem Jackson. A ty ślicznotko?
— Jestem poza twoim zasięgiem. Więc łaskawie daj mi spokój.
Jackson zamierzał coś powiedzieć, ale nauczyciel go uprzedził.
— Miło że zaprzyjaźniasz się z nowym uczniem (t.i.), ale proszę zrób to po zajęciach.
Zacisnęłaś usta wąską linię klnąc nauczyciela w myślach, że musiał powiedzieć twoje imię. Teraz Jackson je znał.
— Wygląda na to że czeka nas ciekawa znajomość (t.i.)— posłał ci łobuzerski uśmieszek.
Jordan:
Deaton był tymczasowo niedostępny dlatego Scott i jego przyjaciele poprosili cię o pomoc. Jako druid wiedziałaś sporo o świecie nadprzyrodzonym, a potrzebowali kogoś takiego jak ty by pomóc zidentyfikować nową nadprzyrodzoną istotę. Przyjechałaś na posterunek policji. Gdy weszłaś do budynku jedna z funkcjonariuszek pokierowała cię byś poszła od razu do biura szeryfa. Wchodząc do środka zobaczyłaś znajome twarze, ale jedna była ci całkiem obca. Mężczyzna w policyjnym uniformie spojrzał na siebie. Uśmiechnęłaś się do niego przyjaźnie domyślając że to o niego chodzi.
— (t.i.) (t.n.)— przedstawiłaś się wyciągając ku nieznajomemu dłoń. Mężczyzna uścisnął ją odwzajemniając gest.
— Zastępca szeryfa Jordan Parrish. Ale możesz mi mówić po prostu Jordan.— mężczyzna wpatrywał się w ciebie z uśmiechem, który nie opuszczał jego twarzy. Wciąż trzymał twoją dłoń i zapewne gdyby nie szeryf Stilinski, który odkaszlnął znacząco, Jordan nadal stałby niczym zahipnotyzowany.
Parrish puścił twoją rękę i cofnął się o krok jakby zawstydzony własnym zachowaniem.
— Przepraszam. Miło cię poznać.
— Wzajemnie Jordan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro