Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Wyznanie miłości cz.3

Allison:

Miała wrócić do USA. Ta wiadomość tobą wstrząsnęła. Nie sądziłaś że dziewczyna postanowi opuścić Francję. Przyjaźniłyście się dlatego to cię mocno podłamało, szczególnie że od pewnego czasu zaczęłaś czuć do niej coś więcej.

Siedziałaś na parapecie u niej w pokoju. Brunetka pakowała torbę.

— Kiedy wrócisz?— zapytałaś starając się brzmieć spokojnie, choć w środku czułaś jak cię wykręca od emocji. Nie mogłaś jej stracić.

— Na wakacje.— oznajmiła nie patrząc na ciebie. Odkąd u niej byłaś, ciągle odwracała wzrok jakby nie potrafiła na ciebie spojrzeć.

Oznaczało to że cały rok szkolny nie będziecie się widzieć. Oczywiście mogłyście rozmawiać przez Internet, ale to nie było to samo co na żywo. Spuściłaś wzrok na swoje stopy. Czułaś zdenerwowanie dziewczyny, które z jakiegoś powodu wzrosło. Spojrzałaś na przyjaciółkę tym samym przyłapując ją jak na ciebie patrzy. Brunetka szybko odwróciła wzrok i kontynuowała pakowanie.

— Mogłabyś polecieć ze mną.— oznajmiła po paru chwilach ciszy. Atmosfera między wami była napięta.

— Nie mogę tak po prostu zostawić watahy.— oznajmiłaś z smutkiem. Gdyby brzemię bycia alfą nie padło na ciebie, to bez większego zastanowienia pojechałabyś za Allison nawet na koniec świata. Zeszłaś z parapetu i zbliżyłaś się do łóżka, przy którym dziewczyna stała.— All... — zaczęłaś niepewnie. Jej śliczne brązowe oczy spoczęły na tobie, tym samym przerwała pakowanie.— Chciałabym ci coś powiedzieć bo... po twoim wyjeździe pewnie wiele się między nami zmieni i być może już nie wrócisz do Francji...

— Nie mów tak. To nie pożegnanie. — powiedziała łagodnie.

— Kocham cię.— oznajmiłaś wprost, a serce waliło ci jak szalone.— Ale nie jak przyjaciółkę.— dodałaś po czym spuściłaś wzrok nie chcąc zobaczyć jej reakcji. Starałaś się nie skupiać na jej chemio-sygnałach, ale gdy spośród zdenerwowania i zaniepokojenia wyczułaś, u niej radość, podniosłaś wzrok by na nią spojrzeć. Na jej policzkach widniał lekki rumieniec, a usta rozciągały się w szerokim uśmiechu.

— Też cię kocham (T.I.).

Lydia: 

Przyszłaś do domu Lydii. Chciałaś ją zabrać na nieplanowaną randkę. Do domu wpuściła cię jej mama. Kobieta niezbyt ucieszyła się twoim widokiem.

— Lydia jest w swoim pokoju. Ale zanim pójdziesz... — kobieta wymownie na ciebie spojrzała gdy stanęłaś przed schodami z zamiarem pójścia na górę.— Chcę ci coś uświadomić.— zrobiła krok ku tobie. Jej spojrzenie było oceniające.— Lydia jest bardzo mądrą dziewczyną. Musi skupić się na nauce bo ma szansę osiągnąć bardzo wiele. Nie każdego na to stać.— wyczułaś w jej słowach podtekst. Skończyłaś już liceum, ale nie poszłaś na studia, co najwyraźniej kobieta uznała za coś negatywnego.— Chcę dla niej jak najlepiej dlatego myślę że nie powinnaś odciągać jej uwagi od nauki.

— Nie mam zamiaru. Również chcę dla niej jak najlepiej.— powiedziałaś spokojnie, choć zachowanie kobiety zaczęło cię irytować.— Dlatego pójdę do niej i zabiorę ją na najlepszą randkę.— uśmiechnęłaś się z lekką złośliwością. Pani Martin złapała za nadgarstek twojej dłoni, którą położyłaś na obręczy gdy stanęłaś na pierwszym stopniu schodów.

— Chyba nie zrozumiałaś mnie (T.I.). Nie chcę być nieuprzejma, ale lepiej dla Lydii byłoby abyście więcej się nie spotykały. I tak wasz związek nie ma przyszłości skoro nigdy nie powiedziała ci że cię kocha, nie sądzisz?

Słowa kobiety wstrząsnęły tobą. W pierwszej chwili byłaś wściekła, ale później zrozumiałaś że Pani Martin miała trochę racji. Lydia nie mówiła otwarcie o tym co do ciebie czuje. Szanowałaś ją i nie chciałaś naciskać, ale byłyście ze sobą już cztery miesiące, a ona ani razu nie powiedziała czegoś w stylu że bardzo jej na tobie zależy. Może to oznaczało że wasz związek nie był czymś dla niej ważnym.

Zmarkotniałaś i zeszłaś z schodów. Pani Martin zabrała rękę. Wyglądała na zadowoloną, ale nie zauważyłaś tego ponieważ byłaś zbyt pochłonięta rozmyślaniem o twojej relacji z Lydią.

— Chyba już pójdę.— mruknęłaś i skierowałaś się do wyjścia.

— Wspomnieć Lydii że przyszłaś?

— Nie. Lepiej nie.— opuściłaś dom. Schowałaś dłonie do kieszeni kurtki i skierowałaś się do auta, stojącego na podjeździe. Specjalnie poprosiłaś Derek'a aby pożyczył ci auto, na co się zgodził o dziwo bez błagania go na kolanach. Ten wieczór miał być wyjątkowy. Oparłaś dłonie na na przedniej masce. Zamierzałaś wsiąść do auta, ale wahałaś się.— Pierdolić to.— warknęłaś pod nosem. Miałaś wątpliwości czy Lydia odwzajemniała twoje uczucia, ale nie mogłaś odjechać bez powiedzenia jej że ją kochasz. Może Pani Martin miała rację, ale wolałaś wyznać swoje uczucia niż uciec jak tchórz. Odsunęłaś się od auta po czym szybkim krokiem wróciłaś do domu. Nawet nie zapukałaś. Wbiegłaś po schodach, na co Pani Martin wyszła zaskoczona z salonu. Wleciałaś do pokoju Lydii niczym tornado o mały włos nie wyważając drzwi z zawiasów.

— Co do?!— Lydia podskoczyła na krzesełku wystraszona twoim gwałtownym wejściem. Spojrzała na ciebie zdezorientowana.

— Nie ważne co twoja mama uważa. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo byłabym szczęśliwa gdybyś chciała dzielić ze mną swoją przyszłość. Kocham cię Lydio. Ale jeśli nie chcesz abym była częścią twojego życia, to zrozumiem to. Odejdę i nigdy więcej nie będę ci się narzucać.— wyznałaś na jednym tchu.

— O czym ty mówisz? Co ci moja mama nagadała? Zaraz... czy ty powiedziałaś że mnie kochasz?— rudowłosa była zdezorientowana i zaskoczona.

— Tak.

Na twarzy Lydii zagościł uśmiech, policzki dziewczyny lekko się zarumieniły. Rudowłosa wstała z krzesełka i podeszła do ciebie. Wzięła twoje dłonie w swoje. Wyczułaś jej zdenerwowanie.

— Wiem że nie mówiłam ci tego wcześniej, ale zależy mi na tobie. Moje poprzednie związki nie były najlepsze i skupiały się głównie na przyjemnościach fizycznych. Może to sprawiło że bałam się zaangażowania bo nie chciałam aby moje uczucia były nieodwzajemnione... — spojrzała ci w oczy. Słyszałaś jak jej serce waliło jak szalone od emocji.— Kocham cię (T.I.).

Malia:

Zabrała cię na randkę do lasu. Był to piknik. Malia bardzo się postarała, a Lydia i Kira jej pomogły. Dziewczyna chciała by ta randka była wyjątkowa bo zamierzała wyjawić ci swoje uczucia. Była mega zestresowana. Gdy tylko wyczuła że się zbliżasz do umówionego miejsca kazała Lydii i Kirze zniknąć, co zrobiły, ale ukryły się za obwalonym drzewem aby podsłuchać was.

Byłaś pod wrażeniem ranki. Duży kocyk rozłożony na ziemi, nad głowami na drzewach zawieszone były lampki, które swoim blaskiem nadawały wieczoru bardzo romantycznego klimatu. Malia pokazała ci zawartość koszyka gdzie były smakowite przystawki, twoje ulubione przekąski oraz ulubiony rodzaj wina. Dziewczyna nalała alkoholu do wysokich kieliszków.

— Za ten piękny wieczór.— wzniosłaś toast, a po chwili stuknęłyście swoje kieliszki.

Miło spędziłyście czas, ale czułaś że Malia była poddenerwowana. Zastanawiałaś się dlaczego.

— Chciałabym powiedzieć ci coś ważnego.— odezwała się szatynka. Trochę cię to zaniepokoiło, ale przytaknęłaś głową dając jej znać aby kontynuowała. Malia nerwowo spojrzała w bok i spięła się jakby wyczuła czyjąś obecność.— Chciałam... — spojrzała na ciebie, ale urwała i znowu spojrzała w bok.

Nie zdawałaś sobie sprawy że Lydia i Kira są niedaleko i podsłuchują was. Malia je wyczuwała, a nawet słyszała jak chichoczą i mamroczą. Co bardzo ją denerwowało i rozkojarzyło. Nie potrafiła się skupić, a ten moment był dla nie  ważny.

Malia wstała.

— Wynocha stąd! Chcę jej w spokoju wyznać że ją kocham!— wykrzyknęła zdenerwowana patrząc w dal.

Wstałaś. Zauważyłaś jak Lydia i Kira wyłaniają się zza drzewa po czym szybko poszły sobie. Spojrzałaś na swoją dziewczynę, która wciąż była zdenerwowana.

— Schrzaniłam moment.— burknęła niezadowolona. Spojrzała na ciebie niepewnie, co w jej przypadku było rzadkim widokiem. Zbliżyłaś się do niej i wzięłaś ją za rękę splatając wasze palce.

— Nie. Ta randka jest idealna, tak jak moja dziewczyna, którą kocham.

Malia rozpromieniła się na twoje słowa po czym przyciągnęła cię do siebie i wpiła się w twoje usta.

Kira:

Po tym jak lis przejął nad nią kontrolę i cię zraniła, poszłaś ją poszukać aby zapewnić ją że nie masz do niej żadnych pretensji. Chciałaś być przy niej. Siedząc na skale blisko siebie pod nocnym niebem, dałyście ponieść się chwili i pierwszy raz się pocałowałyście.

— Kocham cię.— powiedziałyście w tym samym czasie gdy przerwałyście pocałunek. Obie zachichotałyście. Byłyście szczęśliwe że wasze uczucia były odwzajemnione. Wróciłyście do podziwiania rozgwieżdżonego nieba.

Poczułaś jak dziewczyna kładzie głowę na twoim ramieniu. Uśmiechnęłaś się pod nosem. Wzięłaś jej dłoń w swoją i splotłaś wasze palce. To był najszczęśliwszy moment w twoim życiu.

Kate: 

Pokłóciłyście się. Miałaś dość jej obsesji na punkcie Scott'a oraz Derek'a. Serce pękło ci na pół gdy Kate opuściła świątynie. Kazałaś jej wybrać między tobą, a zemstą. Wybrała to drugie.

Była skomplikowaną kobietą, ale przez czas który spędziłyście razem, myślałaś że coś między wami powstało. Pomagałaś jej w samokontroli. Nie jednokrotnie wyciągałaś ją z tarapatów.

Wyszłaś do baru aby nie musieć siedzieć samej w świątyni. Piłaś bardzo dużo, ale to nie dawało efektu, a przynajmniej do momentu gdy barman podał ci drink, który zafundował ci nieznajomy mężczyzna. Przyjęłaś go i nieświadoma że znajduje się w nim wilcze ziele wypiłaś. Wiedziałaś że jest coś nie tak gdy poczułaś się pijana. Opuściłaś bar. Deszcz zaczął padać. Ruszyłaś do swojego samochodu. Chciałaś otworzyć pojazd, ale wtedy pojawił się tamten mężczyzna z baru i przycisnął cię brutalnie do pojazdu. Byłaś osłabiona więc nie miałaś sił go odepchnąć. Ostry ból przeszył twoje ciało gdy nieznajomy wbił ci nóż w brzuch. Wyjął ostrze i zamachnął się chcąc zadać ci kolejny coś, ale coś go od ciebie oderwało. Zjechałaś w dół łapiąc się za ranę. Nie obchodziło cię czy siedzisz w kałuży. Spojrzałaś w bok gdy mężczyzna krzyknął, a później jego ciało bezwładnie upadło na ziemię. Kałuża krwi otoczyła jego ciało mieszając się z deszczem. Spojrzałaś do góry, a wtedy zobaczyłaś Kate. Kobieta pomogła ci wstać, później pomogła wsiąść do samochodu, a sama usiadła za kierownicą.

Jęk bólu opuścił twoje usta gdy lekko potrząsnęło samochodem. Kate spojrzała na ciebie. Trzymałaś dłoń przyciśniętą do brzucha. Rana nadal się nie uleczyła.

— Wróciłaś.— powiedziałaś słabo.

— Nie powinnam była odchodzić. Wystarczyło parę godzin, a ktoś prawie cię zabił.— zła zacisnęła mocno dłonie na kierownicy. Obraz przed twoimi oczami rozmazywał się. Szum deszczu uderzający o szyby koił cię do snu. Miałaś ochotę zasnąć.— (T.I.) nie zasypiaj. Musisz być przytomna.

Byłaś tak bardzo zmęczona. Oparłaś głowę do tyłu przymykając powieki. Czułaś że powoli odpływasz.

— Kocham cię.

Te dwa słowa sprawiły że zalazłaś w sobie siłę i otworzyłaś oczy. Spojrzałaś na Kate. Kobieta przyspieszyła. Położyła dłoń na twoim udzie, a ty przysunęłaś swoją i splotłaś wasze palce. Zerknęła na ciebie, a wtedy mogłaś zobaczyć w jej oczach coś czego nigdy przedtem nie widziałaś, to był czysty strach.

— Kocham cię.— szepnęłaś ledwo słyszalnie, a po chwili zaczęłaś otaczać cię ciemność.

Hayden: 

Miałaś ujmując prostymi słowami, doła, a może raczej załamanie nerwowe. Nie potrafiłaś powstrzymać łez, które spływały po twoich policzkach niczym strumienie. W przypływie negatywnych emocji napisałaś do Hayden że jest ci ciężko. Dziewczyna bardzo szybko pojawiła się u ciebie. Nie pytała o nic. Po prostu usiadła obok ciebie na łóżku i przytuliła cię.

— Już dobrze.— próbowała cię uspokoić, ale to nie pomagało.

— Nie rozumiesz Hayden. To wciąż siedzi w mojej głowie. To co przez tyle lat mówił.— powiedziałaś zalewając się kolejną falą łez. Ojciec odkąd zmarła mama, zmienił się. Znęcał się nad tobą i Isaac'em. Wmawiał wam że nikt nigdy was nie pokocha, że jesteście nic nie warci. Mimo że był martwy, jego słowa nadal oddziaływały na twoją psychikę. Zastanawiałaś się czy w ogóle kiedyś z tego wyjdziesz, czy kiedykolwiek poczujesz się na prawdę wolna i szczęśliwa.— Nikt nigdy nie pokocha kogoś takiego jak ja. Jestem nic nie warta.— powiedziałaś drżącym głosem.

Twoje słowa łamały serce Hayden. Dziewczyna odsunęła się trochę od ciebie. Wzięła twoją twarz w swoje dłonie abyś na nią spojrzała.

— Nawet nie waż się tak myśleć (T.I.). Jesteś najwspanialszą dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkałam. Uwielbiam twoje poczucie humoru, kolor twoich oczu, twój uśmiech...— zerknęła na twoje usta, ale szybko wróciła do oczu.— Jesteś wyjątkowa. I nawet nie masz pojęcia ile dla mnie znaczysz.— czuła jak policzki jej się nagrzewają. Była wstydliwa jeśli chodziło o okazywanie uczuć, ale widząc ciebie zapłakaną i smutną, nie mogła dłużej ukrywać tego co czuła. Chciała ci udowodnić że ktoś cię kocha, że komuś zależy, a przede wszystkim że jesteś ważna.— Kocham cię (T.I.).

Cora:

Pożyczyłaś od brata jeepa aby zabrać Corę na nocną przejażdżkę. Chodziłyście ze sobą od pewnego czasu, wiedziałaś co do niej czujesz i chciałaś jej to powiedzieć. Zdecydowałaś się na coś romantycznego. Zawiozłaś ją do punktu widokowego w rezerwacie skąd można było zobaczyć całe miasto.

Usiadłyście na masce jeepa. Księżyc oświetlał spokojną noc. Przed wami rozprzestrzeniał się widok miasta, które przypominało tysiące rozświetlonych lampek. Atmosfera była przyjemna, a noc ciepła. Moment był idealny.

— Dlaczego mnie tu przywiozłaś?— odezwała się Cora, przerywając przyjemną ciszę. Oderwała wzrok od rozgwieżdżonego nieba i spojrzała na ciebie. W odbiciu jej brązowych oczu dostrzegłaś księżyc. Wyglądała tak pięknie w świetle księżyca. Zmarszczyła brwi, a jej usta wykrzywiły się w lekkim nerwowym uśmiechu. Byłaś pewna że słyszała twoje szaleńczo bijące serce.

— Chciałam ci coś dać.— wyjęłaś z kieszeni bluzy małe pudełeczko i wręczyłaś je dziewczynie. W środku był naszyjnik z połówką serca.

— Gdzie druga połowa?— oderwała wzrok od wisiorka, który trzymała w dłoni i spojrzała na ciebie. Wyjęłaś spod bluzy naszyjnik, który założyłaś wcześniej. Uniosłaś połówkę serca i przyłożyłaś do jej połówki. Fragmenty złączyły się idealnie.— Czy ty... — urwała ponieważ czuła jak jej głos załamuje się.

— Kocham cię.— szepnęłaś.— Nie musisz odpowiadać. Chcę żebyś zrobiła to gdy będziesz gotowa to powiedzieć.

Jej oczy zabłyszczały. Miałaś wrażenie że lekko zaszkliły się od łez.

— W porządku?— zapytałaś zmartwiona.

— Tak, po prostu... to nowe dla mnie. 

— Rozumiem.— uśmiechnęłaś się do niej. 

Pomogłaś jej założyć naszyjnik, po czym wróciłyście do oglądania nocnego nieba.

Erica:

Obie zgodziłyście się aby Derek was ugryzł. Znałyście ryzyko, ale mimo to chciałyście zostać wilkołakami. Erice najbardziej na tym zależało. Ugryzienie było dla niej jak dar, szansa na lepsze życie. Rozumiałaś ją i akceptowałaś jej decyzję. Sama nie byłaś pewna co do swojej decyzji. Miałaś lekkie wątpliwości, ale Erica zapewniała cię że wszystko będzie dobrze.

Trzymała cię za rękę gdy Derek ugryzł cię w przedramię. Bolało okropnie, a widok też nie należał do najlepszych. Hale podał ci kawałek opatrunku aby przyłożyć to do rany. Później poszedł gdzieś aby dać wam trochę prywatności.

— Widzisz? Nie było tak źle.— odezwała się blondynka. Posła ci pocieszny uśmiech. Ona lepiej zniosła ugryzienie, nawet nie krzyknęła, w przeciwieństwie do ciebie. 

Wpatrywałaś się w jej oczy jakby to były twoje ostatnie momenty życia bo tak mogło być. 

— Jeśli ugryzienie mnie nie przemieni?— zapytałaś z masą wątpliwości, które szybko rozrosły się w twojej głowie niczym ogień pochłaniający las. Zaczęłaś panikować.

— Nawet tak nie mów. Wszystko będzie dobrze.— powiedziała spokojnie, choć w jej brązowych oczach mogłaś dostrzec cień zmartwienia.

— Jeśli tego nie... — nie dałaś rady dokończyć. Widziałaś jak blondynka nerwowo zaciska usta w wąską linię.— Muszę ci coś powiedzieć... — wzięłaś jej dłonie w swoje i spojrzałaś w jej oczy, w których mogłaś zauważyć rosnące zdenerwowanie oraz obawy. Od dawna chciałaś jej to powiedzieć, ale brakowało ci odwagi. Okoliczności, w których się znalazłyście, zmusiły cię tak na prawdę by wyjawić co czułaś do niej. Nie chciałaś umrzeć nie mówiąc jej o tym.— Kocham cię.— wyznałaś lekko drżącym głosem.

— Ja ciebie też kocham.— wyznała, a jej napięcie zniknęło.

— Ale nie po przyjacielsku.— dodałaś speszona.

— Wiem.— uśmiechnęła się. Czułaś jak serce ci łomocze. To było jak najwspanialszy sen.— A teraz pokaż ranę.— zanim zdążyłaś zareagować, zdjęła opatrunek z twojego przedramienia.— Mówiłam że wszystko będzie dobrze.

Twoja rana się zagoiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro