Złotooka Żmija
Akt XXXIV
Zakłopotanie na twarzy Sansy było tak wielkie, że chociaż z początku Aslan postanowił odpuścić na razie temat jej tańca z Yannem, nie wytrzymał. Nie po tym, jak ten kutas przypomniał mu, że nawet wykupienie spod licencji nie mogło zwrócić ich rodzinie wolności.
Karoca toczyła się po drodze, koła coraz wpadały w dziury, trzęsąc pojazdem i siedzącą w środku młodzieżą. Aslan mógł przysiąc, że słyszał prześmiewcze rżenie koni, które jakby specjalnie wybierały najbardziej nierówną trasę.
Nie, to nie była wina koni. To woźnica wskazywał zwierzętom kierunek.
Aslan pokręcił głową, nie mogąc zrozumieć absurdu własnych myśli, musiał być bardziej zmęczony niż zdawał sobie z tego sprawę. Zapomniał o wścibskich koniach i skupił się ponownie na siostrze.
-Tańczyłaś z nim? - wycedził, a Sansa zamrugała, przenosząc wzrok na Annę, jakby szukała u niej ratunku. Po minie narzeczonej chłopak zrozumiał, że Anna musiała być świadkiem tego wydarzenia, zapewne, kiedy on zajęty był szukaniem Elii.
-Nie wiedziałam, że to on – broniła się Sansa, ale nawet Anna skrzywiła się na jej słowa.
-Bzdury – syknął Aslan, uderzając pięścią w bok karocy. Sansa podskoczyła na jego ruch. - Oczywiście, że wiedziałaś, kto to jest!
-Nie wiedziałam, dopóki nie powiedział, jak ma na imię – wyjaśniła, nie kryjąc złości.
-I co zrobiłaś, kiedy się zorientowałaś? Odeszłaś od niego? Przerwałaś taniec? Skończyłaś waszą wspaniałą zabawę? - cedził tonem, którego jeszcze u niego nie słyszała.
Sansa wpatrywała się w brata tępo. Miała wielką ochotę powiedzieć, że to nie jego sprawa, że to było jej życie, jej decyzje i jej błędy, ale zanim popełniła kolejny błąd, mówiąc to wszystko na głos, odezwała się Anna.
Głos wciąż miała ochrypły, każde słowo sprawiało jej wysiłek.
-Tańczyli praktycznie przez cały czas, kiedy staliśmy na tarasie. Jak szybko na niego wpadłaś, Sanso? Zakładam, że to nie trwało pięć sekund. Kiedy was zobaczyłam, śmialiście się do siebie, jakbyście znali się od lat - zarzuciła, odwracając od razu głowę w stronę okienka. Nie miała już tego dnia ochoty na żadne kłótnie, ale dopóki wszyscy troje znajdowali się w dusznym wnętrzu pojazdu, nie miała, jak uniknąć udziału w tej rozmowie.
Aslan wzniósł oczy do góry, nie mogąc znieść głupoty siostry.
-Nie wiedział, kim jestem – spróbowała bronić się Sansa.
-Teraz już wie - odparł krótko chłopak, tak jak jego narzeczona, odwracając twarz w stronę okienka znajdującego się po steonie, po której siedział.
-I jakie to ma znaczenie? - uniosła się Sansa, prawie wstając z satynowej kanapy, ale sufit znajdował się zbyt nisko, żeby pozwolić jej na ten ruch. - Wątpię, żebym szybko się na niego znowu natknęła. Yann Moretz to człowiek innego poziomu niż my, Aslan. Pozwól mi zachować miłe wspomnienie z przyjęcia, to się prawdopodobnie nigdy więcej nie powtórzy.
-Yann mnie nienawidzi - wyjaśnił, jakby dla niej miało to jakiekolwiek znaczenie.
Jak się okazało, nie miało.
-Ciebie, nie mnie – zaprzeczyła natychmiast, nie zamierzając dopuścić do siebie żadnych argumentów brata. - Mnie nikt nie zna.
-Teraz zna cię Yann Moretz.
-Dlaczego ci to tak przeszkadza? - zirytowała się Sansa. Wyprostowała się, opierając sztywno plecy o oparcie kanapy. - Nie wmówisz mi chyba, że co tydzień wpadacie na niego z Anną. Poza tym, on był pijany. Możliwe, że jutro nawet nie będzie mnie pamiętać.
Ostatnie zdanie wypowiedziała z nieskrywanym żalem. Aslan spojrzał na nią w niedowierzaniu, czując, jak krew zaczyna gotować mu się w żyłach.
W jakimkolwiek stanie Yann się znajdował, kiedy tańczył z Sansą, w trakcie rozmowy z Aslanem był już trzeźwy i świadomy każdego słowa, jakie powiedział. Świadomy każdego fałszywego uśmiechu, jakim go obdarzył.
Gdyby Sansa wiedziała, co było tematem ich rozmowy, nie byłaby taka skora do umniejszania wagi jaką niósł fakt, że wpadła w ramiona syna Konsula.
Aslan nie miał siły, aby teraz podzielić się tym z nią albo z, co gorsza, Anną. Spojrzał z troską na narzeczoną, czując, jak wnętrzności ścina mu lód. Yann dał mu niecałe trzy miesiące zanim będzie musiał wybrać – albo złamać obietnicę, jaką złożyli sobie z Anną dwa lata wcześniej, albo pozwolić powiesić się niczym pospolity przestępca.
Do bram okalających ziemie Castelów dojechali w ciszy. Anna opierała głowę na jego ramieniu, a on gładził jej chude dłonie. Sansa nie powiedziała do nich ani słowa, kiedy pojazd przystanął przed domkiem, gdzie mieszkali Rusalie, i jak tylko drzwiczki się otworzyły, wybiegła na zewnątrz, nie oglądając się na nich.
-Nie spodziewałem się, że moja siostra jest taka głupia – skomentował cierpko Aslan, kiedy widząc, że nikt więcej nie wysiada, woźnica zawołał na konie i pojazd ruszył dalej w stronę głównego pałacu.
-Sansa jest naiwna, nie głupia - nie zgodziła się Anna, odwracając się w końcu od okienka i zawieszając zmęczone spojrzenie na narzeczonym.
-Nie wierzę, że nie wiedziała, z kim tańczy.
-Nie martwiłabym się o jej intencje. Co powiedział ci Yann zanim odjechaliśmy? - zapytała nagle Anna, a Aslan stężał na całym ciele.
-Powiedział, że nie jestem ciebie godny i nazwał mnie psem - zdradził, zachowując jednak większość słów panicza dla siebie.
-On zawsze był żałosny, Aslan - westchnęła, opierając głowę na ramieniu chłopaka. Aslan objął ją, przyciągając bliżej siebie. Całą drogę stykali się biodrami, ale dopiero teraz poczuł, że Anna jest obok.
W głosie dziewczyny było tyle goryczy... Jak gdyby żałowała, że Yann wyrósł na tego, kim był. Jak gdyby miała w przeszłości nadzieję, że jej przyjaciel z dzieciństwa pozostanie jej przyjacielem również w dorosłym życiu.
Zanim zdążyli wysiąść, w otwartych drzwiach pałacu stanął Gordon Castel. Służba musiała go uprzedzić o przedwczesnym powrocie córki, jak tylko pojazd znalazł się w zasięgu ich wzroku.
-Nie chcę go martwić – powiedziała Anna, przykładając dłoń do szybki. - Nie mów mojemu ojcu, że zemdlałam, dobrze?
-Co, jeśli dzieje się z tobą coś poważnego? Lepiej żeby twój ojciec miał czas jak najszybciej sprowadzić lekarzy – nie zgodził się Aslan, a Anna zacisnęła usta.
-Jutro – zarządziła, idąc na kompromis. - Powiemy mu jutro. Chciałabym już położyć się do łóżka, a jeśli ojciec się dowie, że zemdlałam, nie pozwoli mi odejść dopóki nie wypyta mnie o cały wieczór.
Aslan skinął głową i pomógł jej wysiąść, kiedy pojazd zatrzymał się przed drzwiami.
-Aslan, co się stało? Jest jeszcze dość wcześnie – przywitał go pan Castel i natychmiast ruszył w ich stronę, aby wziąć za ręce Annę.
-Jestem zmęczona, papo – wyjaśniła dziewczyna.
-Nie spodziewałem się was jeszcze przez co najmniej godzinę.
-Przyjęcia nie bawią mnie już, jak w dzieciństwie. Chyba się zestarzałam – uśmiechnęła się Anna, a mężczyzna nabrał się na jej uśmiech, odwzajemniając go.
-Dobrze, chodźmy do środka. Jesteście głodni? Ach, wracacie z balu, na pewno nie jesteście. Ilu dań spróbowałaś, Anno?
Paplanina starego człowieka brzmiała niewinnie, ale Aslan wiedział, że Gordon próbuje wyciągnąć od córki informacje, czy cokolwiek tego wieczoru zjadła. Anna zawsze miała problemy z apetytem, szczególnie, kiedy zdarzały się nawroty jej choroby.
-Zjadłam cały deser.
-Nie doczekaliście tortu, prawda? Ach, szkoda. Gdybyście zostali trochę dłużej, może byście przywieźli mi kawałek - trajkotał dalej mężczyzna, pomagając Annie wejść po schodach. Oboje krzywili się po pokonaniu każdego stopnia - mężczyzna, ponieważ jego kolana nie były już w najlepszym stanie, jego córka, ponieważ zdrowie zawiodło ją dużo szybciej niż starego ojca.
-Może następnym razem pojedziesz z nami? - zaproponowała dziewczyna, uśmiechając się lekko.
-Ja zestarzałem się szybciej niż ty, kochana. Bale nie bawią mnie już od lat.
Dotarli do drzwi, które szeroko otwarte trzymała służba. Żółte światło zalewało podwórze, zapraszając do środka, obiecując ciepło i schronienie. Oraz zapomnienie.
-Nieprawda. Zawsze pierwszy stałeś gotowy pod drzwiami – zaśmiała się Anna, ale głos miała cichy i słaby. - Pójdę się już położyć. Dobranoc, papo. - Dziewczyna stanęła na palcach i pocałowała ojca w policzek.
Aslan stał na progu, czekając aż Anna pójdzie do pokoju, aby mógł poprosić Gordona o rozmowę na osobności, jednak ona miała inne plany. Wyciągnęła do niego rękę.
-Aslan, odprowadź mnie – poprosiła. Chłopak odruchowo obejrzał się na jej ojca, a mężczyzna skinął zachęcająco głową.
-Czy będę mógł później prosić o rozmowę z panem, zanim wyjdę?
-Oczywiście, będę w gabinecie. Mam dużo papierów do przejrzenia. Może pomożesz mi z nimi trochę? - spytał z nadzieją mężczyzna, przechylając głowę.
-Jeśli będę w stanie – zgodził się Aslan i pozwolił Annie pociągnąć się na górę. Przez całą długość schodów trzymał się na odległość jej wyciągniętej ręki, wpatrując się w jej przygarbione ramiona. Miał wielką nadzieję, że ta chwila słabości była jedynie wynikiem przemęczenia, a nie początkiem czegoś trwałego.
Chociaż nikt nie eskortował go do sypialni Anny, po domu wciąż kręcili się pracownicy. Wszyscy trzymali oko na swoją panienkę, nawet kiedy on był w pobliżu. Aslan wiedział, że w dzieciństwie Annie zdarzało się upaść. Cała służba była przewrażliwiona na punkcie jej bezpieczeństwa równie bardzo, co ojciec dziewczyny.
Anna, wbrew życzeniom skonsternowanych pokojówek, zawsze zamykała szczelnie drzwi, kiedy zapraszała go do siebie. Aslan usiadł na brzegu łóżka, podczas gdy ona podeszła do szafy.
-Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli się przy tobie przebiorę? - spytała, lekko zakłopotana. Gdyby czuła się dobrze, jej głos zapewne przybrałby figlarny ton, ale nie miała siły na droczenie się z narzeczonym.
-Musiałbym być chory, aby mieć coś przeciwko – parsknął, ale odwrócił się tyłem, pozwalając Annie na chociaż odrobinę prywatności w swojej obecności. Czekał aż dziewczyna przebierze się w koszulę nocną i pozwoli mu się odwrócić.
Wbił uważne spojrzenie w ścianę, którą otulała beżowa tapeta we wzory drobnych, wiosennych kwiatków. Niby krople deszczu na oknie, od sufitu do podłogi wszędzie rozsiane były kolorowe punkciki - niebieskie fiołki, białe stokrotki, rażąco żółte żonkile i jasnoróżowe hiacynty.
Anna wyjątkowo długo męczyła się ze zmianą stroju, dużo dłużej niż się spodziewał. Jej ciężki oddech był alarmujący i w pewnym momencie Aslan rozważał nawet odwrócenie się, aby pomóc jej wydostać się z sukni balowej. Gruby materiał upadł w końcu na podłogę i po chwili Aslan poczuł, jak Anna weszła na łóżko. Materac zapadł się za jego plecami i Anna objęła go rękami od tyłu, kładąc głowę na jego ramieniu.
Ręce miała gołe aż do przedramion, teraz jej ciało zakrywała tylko cienka koszula, która pozwalała poczuć Aslanowi wszystkie krągłości Anny, kiedy odwrócił się do niej i ją przytulił. Sam pozostał w pełnym ubiorze, nie zamierzając spędzać w jej pokoju całej nocy.
Anna zawsze ładnie pachniała, ale teraz jej zapach został stłumiony przez delikatną woń potu. Skórę już miała suchą, ale rano powinna wziąć kąpiel. Aslan jednak nie powiedział tego na głos, najważniejsze było, aby Anna odpoczęła.
-Zostań ze mną – wymamrotała w jego ramię. Brzmiała jak zagubione dziecko, przerażone wizją zostania samemu w ciemnym pokoju. - Dopóki nie zasnę.
-Zostanę – obiecał. Anna odsunęła się od niego i popchnęła go w stronę poduszek w niemym rozkazie. Aslan położył się, pozwalając, aby Anna ułożyła się obok niego i oparła głowę na jego piersi. Nie próbowała wsuwać się pod kołdrę, widocznie jego ciepło jej wystarczało.
Aslan przytulił policzek do włosów Anny i wsunął palce między białe pasma, rozkręcając ciasne loki, które zdążyły już stracić kształt przez to, że dziewczyna się spociła. Chłopak miał nadzieję, że nie zapłaci jutro za wieczór zabawy gorączką.
-Nie mogę doczekać się naszego małżeństwa – wyszeptała Anna. - Kiedy się pobierzemy, już nigdy nie będziesz musiał wychodzić z mojego łóżka. Już nigdy nie będę musiała spać sama.
-Nie wiem, czy szybko do tego dojdzie. Czy kiedykolwiek będę mógł zostać z tobą do rana, Liebe. - Głos zadrżał mu na tej pieszczocie. Rzadko zwracał się do niej w ten sposób.
Nie spodziewał się, że słowa te będą smakować tak gorzko, ale teraz nie chodziło już tylko o niezadowolenie Anny z powodu jego dalszego przemytnictwa. Teraz chodziło o fakt, że Yann Moretz również poznał jego tajemnicę i postanowił użyć jej przeciwko niemu.
-Jeszcze tylko rok, Aslan – zaprzeczyła. - Za rok skończę osiemnaście lat, pobierzemy się na jesień, może w okolicy urodzin Elii, aby nie musiał stresować się tym, że ktoś zwróci na niego uwagę.
Chyba miał to być żart, ale ton Anny był pusty. Prawie smutny.
-Może Yann ma rację, nie jestem ciebie godny – wydusił niespodziewanie Aslan. Anna aż uniosła głowę, aby na niego spojrzeć.
-Jeśli spytałbyś mojego ojca, powiedziałby, że nikt nie jest mnie godny, ale tak uważa każdy ojciec - powiedziała lekceważąco.
Oprócz mojego, chciał powiedzieć Aslan, ale przełknął to zdanie. Hannes Rusalie nawet by nie mrugnął, gdyby Sansa oznajmiła mu, że postanowiła wyjść za pijaka spotkanego w dzielnicach ludu.
-Mogłabyś mieć o wiele lepsze życie. Mogłabyś mieć kogoś, kto niczego przed tobą nie ukrywa - wymamrotał, wpatrując się w kremowy sufit.
-Oni wszyscy kłamią, Aslan. Wiem, że nie wracasz w zaświaty dla przyjemności. Przepraszam, jeśli nie potrafię zrozumieć twojej perspektywy. Pochodzimy z różnych światów, ale to nie znaczy, że nie możemy stworzyć nowego świata, w którym oboje będziemy czuć się bezpiecznie - szepnęła, słowa łaskotały go w szyję.
Aslan nie wiedział, co jej powiedzieć, więc tylko przytulił ją mocniej, świadomy, że nie pozostało im już wiele czasu razem. Trzy miesiące, nawet niecałe. Nie wiedział, jak będzie w stanie jej o tym powiedzieć.
Nie chciał przyznać przed nikim na głos, że ten żałosny paniczyk był w stanie zniszczyć jego życie, że jego groźby były prawdziwe.
Aslan zamarł, kiedy dłoń Anny, leżąca do tej pory niewinnie na jego boku, przesunęła się nagle wzdłuż paska jego spodni i smukłe palce wsunęły się pod koszulę. Nigdy nie wykonała wobec niego tak śmiałego ruchu i chłopak nie wiedział, jak zareagować.
Czy Anna postanowiła zakosztować małżeńskich przywilejów zanim się pobiorą? Aslan nie śmiał drgnąć, kiedy jej palce badały jego skórę. Nie chciał jej wystraszyć. Jeśli Anna chciała od niego czegoś więcej niż szybkich pocałunków, dlaczego miałby jej na to nie pozwolić? Szczególnie, że zostało im tak mało czasu razem.
Jeśli nigdy się nie pobiorą, Aslan nigdy nie zostanie z nią do rana.
Jeśli Anna chciała zbliżyć się do niego teraz, był gotów spełnić każde jej życzenie. Jednak jej ręka powędrowała w górę, nie w dół. Chłopak bardzo się starał, ale i tak zadrżał, czując jak te cienkie palce muskają jego skórę.
Nie śmiał spojrzeć w dół, na jej twarz, pewien, że Anna dostrzegłaby jego zmieszanie, dlatego wpatrywał się uważnie w obojętny na sceny w dole sufit, skupiając na jej delikatnym dotyku.
Palce Anny natknęły się na jedną z jego starych blizn i zatrzymały na chwilę swoją wędrówkę. Dziewczyna przesunęła opuszkami po nierównym skrawku skóry, badając jej strukturę. Aslan był pewien, że ostatnim razem, kiedy ktoś obchodził się z nim tak delikatnie, był wciąż niemowlęciem w ramionach matki, a od jarzma ojcowskiej licencji wciąż dzieliło go kilka dobrych lat.
Ręka Anny wznowiła wędrówkę, badając teraz cały obszar jego brzucha w poszukiwaniu innych śladów jego przemytniczej przeszłości. Aslan wciągnął powietrze, kiedy jej dłoń zeszła niebezpiecznie nisko, ale Anna zaraz wróciła z powrotem do jego brzucha i wyżej, szukając śladów na żebrach.
Jej cienkie palce bez trudu wyczuły zgrubienia i odkształcenia. Kilka razy miał złamane żebra i nigdy nie zrosły się w idealnej linii. Wędrówka Anny zakończyła się na górze prawych żeber, tam, gdzie znajdowała się największa z blizn zadana kiedyś pazurami mortum. Praktycznie naprzeciwko, po lewej stronie żeber, znajdowała się podobna, zaledwie kilku miesięczna, przypominająca mu o tej okropnej nocy, podczas której pokłócił się zarówno z Elią, jak i z Anną.
Praktycznie całe jego ciało było pobliźnione, mimo to udało mu się zachować swoją twarz praktycznie nietkniętą. Już jako dziecko nauczył się zasłaniać głowę za wszelką cenę - matka dała mu z życiu tylko jedną radę, tylko jedną lekcje - chroń swoją twarz.
Dzięki temu policzki Aslana pozostały gładkie, jego czoło przecinały jedynie zmarszczki spowodowane stresem lub złością, nigdy nie pozwolił, aby pazury mortum znalazły się w pobliżu jego oczu albo ust.
-Nie chcę żebyś tam wracał – wyszeptała Anna, gładząc bliznę na żebrach. Aslan przykrył jej dłoń swoją. Nie było to wiele, ale jej dotyk był dla niego kojący. Anna posunęła swoją rękę do góry, aby przykryć miejsce, pod którym biło jego rozgoryczone serce.
Już za rok mogliby każdej nocy badać tak swoje ciała, odkrywać i poznawać się w sposób, w jaki nikt inny ich nie pozna, ale Yann Moretz postanowił mu to odebrać. Żałosny paniczyk został tak ugodzony przez ich zaręczyny, że nie mógł żyć w świecie, w którym oni mogliby być szczęśliwi.
Mimowolnie Aslan przypomniał sobie rozmowę z Elią, pytanie o morderstwa dokonane przez niego w trakcie jego poprzedniego życia. Gdyby tylko Yann nie był synem przeklętego Konsula, może Aslan kupiłby pistolet i wycelował nim prosto między oczy młodego Moretza.
Czy kiedy zerwie już zaręczyny z Anną, jego ukochana szybko ponownie się zaręczy? Czy już za pół roku inny mężczyzna będzie leżał w tym łóżku, czując dotyk jej smukłej dłoni na piersi? Nie mógł znieść tych myśli, ale wyglądało na to, że nigdy nie było mu pisane być tym, który nazwie Annę swoją.
Nie był jej godny.
-Kocham cię, Anno – powiedział cicho, tak cicho, że sam ledwie usłyszał swoje słowa. Anna nie odpowiedziała, a on bał się spojrzeć na jej twarz. Po chwili zorientował się jednak po jej płytkim oddechu, że dziewczyna już spała i nie usłyszała jego wyznania.
Może dobrze, że go nie usłyszała. Tylko namieszałby jej w głowie, zrywając z nią zaręczyny zaraz po wyznaniu jej miłości. Jak miał to zrobić? Zrozumiał, że nie mógł powiedzieć jej prawdy. Już wystarczyło, że on odkrył w sobie żądzę mordu na myśl o Yannie.
Nie chciał, żeby Anna musiała żyć i ze złamanym sercem, i z taką nienawiścią wobec kogoś, kto nie był wart jej uwagi. Niech myśli, że Aslan stchórzył, niech znienawidzi jego. Łatwiej będzie jej zapomnieć, myśląc, że tylko jeden człowiek uczynił jej krzywdę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro