Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zęby Mortum

Akt XIV

Stary kupiec grzebał grubymi palcami w lnianym woreczku, w którym chłopak przyniósł mu zęby mortum.

– Dwadzieścia jeden.

Aslan spojrzał na mężczyznę zdezorientowany.

– Dwadzieścia jeden zębów – powtórzył mężczyzna. – Zdawało mi się, że w paszczy mają ich nieco więcej. Czyżby kilka zapodziało ci się w kieszeni, szczeniaku? – Kupiec niemal splunął.

– Na co mi zęby mortum? – spytał Aslan zirytowany, bez problemu łapiąc aluzję, że jakoby ukradł zęby, które sam wydłubał z paszczy potwora.

– Wiele rzeczy można z nimi zrobić, Rusalie. Ja na przykład nimi handluję, wspierając sztukę nowoczesną. Ty zaś spłacasz nimi długi ojca, także opróżnij, jakbyś mógł, swoje kieszenie, abym nie miał wątpliwości, że w paszczy tego stwora naprawdę było jakimś cudem jedynie dwadzieścia jeden zębów.

Aslan wywrócił oczami, ale wywinął kieszenie na drugą stronę dla przyjemności grubasa. Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą i wrócił do oglądania swojej nowej zdobyczy. Wciąż czarnej od krwi i pełnej mięsistej tkanki przy korzeniach.

– Mogłeś je chociaż oskubać nożem.

– Jakby pan nie widział, nie miałem czasu oskubać nawet samego siebie.

– Ale ja nie płacę ci za stan, w jakim do mnie przychodzisz, płacę ci za stan zębów – wytknął starzec i zaraz złapał się za głowę. – Płacę ci! To ty mi płacisz!

– Dwadzieścia jeden, tak? Proszę je odliczyć.

W czasach, kiedy jego ojciec wciąż był przemytnikiem, popadł w wiele długów. Przez hazard, nie wykonywanie zleceń, bądź zwlekanie z oddaniem pożyczonych pieniędzy. Nie chcąc martwić tym matki i siostry, Aslan co noc udawał się w zaświaty, aby spełnić życzenia ludzi, którym jego ojciec był dłużny.

Jednak nie tylko pieniądze Hannes Rusalie był winny wszelkiego rodzaju arystokratom, kupcom, strażnikom czy biedakom. Temu facetowi obiecał sto tysięcy zębów potworów, a kupiec oczywiście zapłacił jego ojcu z góry, aby mieć potem prawo, aby wezwać go do sądu i zażądać każdego rodzaju kary za długi.

Sto tysięcy zębów! Do tej pory Aslan zdołał przynieść mężczyźnie niecały tysiąc.

Zawsze, kiedy odwiedzał Ezrama Boehre, przechodził go dreszcz obrzydzenia. Bogaci Dærińczycy nudzili się do tego stopnia, że zajmowali się właśnie takimi głupotami, jak sztuka nowoczesna, w której obrazy i rzeźby tworzono wyłącznie z jakiejś części szkieletu mortum. Pan Boehre ukochał sobie akurat zęby. Jego dom pełen był przeróżnych tworów z tego materiału.

– Ten jest ułamany – stwierdził nagle, unosząc jeden z zębów. – Nie chcę go, możesz to zabrać. Więc dziś spłaciłeś tylko dwadzieścia sztuk.

Chociaż był zmęczony, stracił wiele krwi, a sama rozmowa z grubasem doprowadzała go do szału, Aslan ukłonił się kupcowi i skierował do drzwi wyjściowych. Obecni w domu strażnicy i służący, którzy wciąż nie spali, wszyscy odwracali głowy, kiedy chłopak ich mijał.

To, co Aslan i pan Boehre robili, było nielegalne, i jeśli ktoś doniósłby władzy, obaj wpadliby w spore kłopoty. Z racji nie posiadania już przez ojca licencji, Aslan nie miał prawa pracować jako przemytnik, a korzystanie z jego usług było przestępstwem.

Mimo to żaden z ludzi, którym Hannes Rusalie był coś dłużny, nie wyrzucił ze swojego domu jego syna, kiedy ten przyszedł, aby prosić o możliwość umorzenia wszystkich niedokończonych spraw po cichu. Nikt nie musiał ciągać się z byłym przemytnikiem po sądach, próbować jakoś ominąć dodatkowe podatki za niezarejestrowane zlecenia, a upokorzenie jego syna sprawiało im wszystkim nadzwyczajną radość.

Chociaż przemytnicy byli niezawodnym narzędziem dla bogaczy do zdobycia wszystkiego, czego pragnęli, gardzili nimi, ponieważ widzieli w nich to, czym sami mogli się stać, gdyby stracili pieniądze.

Fakt, że rodzina Aslana zdołała wykupić się spod licencji, obrażał wszystkich Pięknych Panów. Rusalie nie zrobili tego jednak za pomocą pieniędzy, ciężkiej pracy czy uczciwości. Nic z tych rzeczy.

Ratunek rodziny od licencji Aslan zawdzięczał swojej narzeczonej, uroczej Annie Castel, która oświadczyła mu się publicznie w wieku, który wedle tradycji był dużo za wczesny na takie powiązania.

Lecz co mógł zrobić syn przemytnika, kiedy córka Pięknego Pana zażyczyła sobie, aby oddał jej swoje ciało i duszę? Gordon Castel spłacił bez zastanowienia licencję i wszystkie jawne długi Hannesa, przyjmując rodzinę narzeczonego córki do swojego dworu.

Rusalie otrzymali śliczny domek na posesji pana Castela, a Aslan zamieszkał z rodzicami i siostrą, z racji faktu, że do dnia ślubu nie miał wstępu do sypialni Anny. Nie pchał się tam zresztą. Obrót spraw mu odpowiadał, ponieważ Anna nie miała pojęcia o tym, co robił nocami.

We drzwiach przywitała go siostra. Jakimś cudem zawsze wiedziała, kiedy wróci do domu. Aslan nie miał siły, aby uśmiechnąć się na jej widok.

– Proszę, nie denerwuj się na niego.

Żadnego przywitania, żadnej troski o stan, w jakim wrócił. Aslan nie pamiętał, aby matka czy siostra kiedykolwiek płakały przez to, jak wyglądali z ojcem, kiedy wracali z zaświatów. Była to dla nich codzienność, a cerowanie ubrań i zmywanie krwi z podłogi tylko dodatkową pracą domową.

Krew odpłynęła z twarzy Aslana, pozostawiając ją w niemal trupim odcieniu. Chłopak czuł, jak krew zaczyna wrzeć mu w żyłach.

– Czy. On. Jest. Pijany? – wycedził.

– Nie denerwuj się.

Ton miała niemal spanikowany.

– Czy on jest pijany? – powtórzył głucho. Dziewczynka nie ruszyła się z wejścia, aby go przepuścić, kiedy brat zrobił krok w jej stronę.

– Znalazłam go w barze – wyjaśniła, jakby to jakoś miało zmienić sytuację.

-Sansa! – syknął Aslan.

– Matka już śpi. Proszę, nie krzycz na niego – mamrotała spanikowanym tonem, wystawiając ręce do framugi, jak gdyby chciała zatrzymać go na zewnątrz. – Nie chciałam, żeby mama dowiedziała się, gdzie był. Znalazłam go zanim wróciła do domu.

– Poszłaś do baru – szepnął chłopak. – W której części miasta?

– Niedaleko centrum – wyjaśniła szybko. Wschód był najgorszą częścią Märchen. – Matka myśli, że mu się polepsza, że pije tylko w domu. Nie odbieraj jej tego – poprosiła.

– Więc zamierzasz ją okłamywać?

– Ty okłamujesz Annę – wytknęła, chyba pierwszy raz w życiu zauważając jego porwane ubrania i krew na skórze.

Zawód w głosie siostry zmiękczył jego serce.

– Wychodzi na to, że oboje jesteśmy kłamcami.

Sansa uśmiechnęła się, lecz uśmiech ten szybko przyćmiło poczucie winy.

– Nie wchodź na razie do domu. Nie chcę żebyście obudzili krzykami mamę. Zaprowadzę ojca do łóżka i wtedy po ciebie przyjdę.

– Sansa, padam z nóg.

– Poczekaj na tarasie, przyniosę ci coś do jedzenia i picia – obiecała.

– Nie trudź się – machnął ręką.

– Nie jesteś głodny? – Nie zrozumiała.

– Jeśli to problem, to pójdę po prostu do Elii. Wrócę rano.

– Ale to daleko! I jest przecież ciemno! – uniosła się.

– Sanso, spójrz na mnie – polecił, zbyt zmęczony, aby rozczulić się nad niewinną troską siostry.

– Och – szepnęła, kiedy dotarło do niej, że jej brat wrócił właśnie z zaświatów, w porównaniu do czego spacer nocą po mieście nie wydawał się już tak ekstremalny.

– Mimo wszystko, bądź bezpieczny.

– Nie ma w tym kraju bezpiecznego miejsca – westchnął Aslan.

– Mimo to, bądź bezpieczny.

***

Jej oczy były ciemne, szeroko otwarte, pełne niepewności, ale i ekscytacji. Jej usta blade i spierzchnięte, nie zachęcające, aby się do nich schylić. Skóra pełna przebarwień i niedoskonałości, na przemian miękka i szorstka w dotyku. Ciało ciepłe, żywe, pełne przeróżnych zapachów i kształtów.

Och, jaka ona była niezwykła!

Każdy szczegół jej twarzy, każda krzywizna w ciele wprawiała Isaaka w zachwyt, jednakże mimo fascynacji tą niedoskonałością, nie potrafił pozbyć się wewnętrznego głosu, który wyśmiewał tę dziewczynę. Była od niego gorsza, owszem. Była brzydka i nieatrakcyjna, jednak miała w sobie coś, czego brakowało kobietom w jego kręgu społecznym.

Nie wyglądała, jak wierna kopia jego samego.

Isaak Krueger wplótł białe palce w czarne włosy dziewczyny i przyciągnął jej głowę do siebie. Uwielbiał patrzeć na nie z bliska. Uwielbiał ich krzywe i nieproporcjonalne brwi, krzywe nosy, krzywe usta.

– I tak oto, wbrew pieśniom o wieczności, wbrew wszelkim twym marzeniom i nadziejom, przychodzę ja po ciebie, śmiertelne stworzenie – uniósł głos, otaczając dziewczynę w talii. Czuł ją tak blisko, tuż przy swojej piersi, zetknięci ciałami niczym kochankowie na moment przed opadnięciem na miękkie łoże. – Zabiorę cię tam, dokąd żywi nie dotrą. Tam, skąd ludzki mężczyzna nie zdoła cię uratować, o ile sam nie odda się uprzednio w moje ręce. Oto przyszedłem i kończę twój żywot! Ja, Śmierć!

Widownia zawyła, kiedy Isaak gwałtownym ruchem obniżył twarz do szyi dziewczyny. Pozwalając sobie na niewielką improwizację, naprawdę skubnął zębami jej skórę, przez co aktorka wydała szczery okrzyk zaskoczenia.

Kiedy kurtyna opadła i uniosła się ponownie, aktorzy ustawili się w rzędzie, aby skłonić się widowni. Rozległy się wrzaski aprobaty, wyznania miłości i wiele niezrozumiałego bełkotu. Alkohol spożywano bowiem w teatrze bez opamiętania.

Carlotta, którą bezceremonialnie ugryzł w szyję, stuknęła go w ramię.

– Menda – szepnęła. Isaak odpowiedział jej śmiechem. Spojrzał po rzędzie aktorów i zobaczył na jego końcu ciemnowłosego chłopaka, który szczerzył do niego zęby. Tym razem młody szlachcic nie spieprzył wielu tygodni prób, zmieniając nagle w środku przedstawienia tekstu.

Isaak nie był ani dobrym, ani łatwym do pracy aktorem, a jednak trupa uwzględniała go w każdej nowej sztuce. Wszystkie zahaczały o temat śmierci i tylko on nie potrzebował charakteryzacji, aby oddać potwora, Boga, arystokratę, ducha czy cokolwiek innego, co akurat było w modzie pośród plebsu.

Młodzieniec potoczył rozmarzonym wzrokiem po tłumie krzyczących ludzi. Wciąż zdumiewało go, jak szybko stał się główną atrakcją i ulubieńcem widzów. Musieli być albo głupi, albo kompletnie spici, aby nie zorientować się, że ten długowłosy blady chłopak należał do arystokracji. Na jego szczęście, tacy właśnie ludzie się tu kręcili. Głupi i kompletnie pijani.

Isaak zamarł, kiedy pośród ciemnej masy dostrzegł popielate włosy.

Samotny, dopomóż, akurat dzisiaj...

Szlachcic szepnął przeprosiny do ucha Carlotty i wycofał się szybko ze sceny.

– Saaki, a co z opiciem premiery?! – zawołał za nim ciemnowłosy chłopak z końca rzędu.

– Nie dzisiaj, Dieter! Nie dzisiaj!

Dziękując swoim przodkom i ich polityce czystej krwi, dzięki której nie musiał zmywać z siebie żadnego makijażu, wpadł do szatni, zarzucając szybko płaszcz na ramiona i udał się do tylnego wyjścia, licząc, że ten przeklęty pies jeszcze nie domyślił się jego zamiarów.

Och, jakże był w naiwny!

– Gdyby nie brak piersi, wziąłbym cię za kobietę.

Isaak zatrzymał się w drzwiach, wbijając wściekły wzrok w chłopaka. Nigdy nie potrafił go rozgryźć, ani tego, co łączyło go z jego bratem. Aslan Rusalie wyglądał tak, jak zawsze, kiedy wpadali na siebie nocą - brudny, pół żywy, w podartych ubraniach i z tym wyrazem wyższości na jego prostackiej twarzy.

I, och, te włosy! Przycięte razem z linią brody. Nikt nie nosił takiej długości, ani biedni, ani bogaci. Chociaż Isaak sam starał się w każdy możliwy sposób ośmieszyć zarówno siebie, jak i swoją rodzinę, to, do jakiego poziomu młody Rusalie brał ubliżanie kulturze złotookich, przechodziło pojęcie Isaaka.

– Czego chcesz, kundlu? – splunął, rozglądając się w obawie czy Aslan na pewno był sam.

– Elia śpi – odparł Aslan.

– I?

– Nie miałem, co ze sobą zrobić.

– Nie masz przypadkiem domu? – syknął Isaak, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ten chłopak go ciągle nachodził.

– Dzisiaj sam?

– Zamknij się!

– Nie wiedziałem, że będzie ci się aż tak spieszyć.

– Jeśli powiesz komukolwiek...

– Że bratasz się z pospólstwem? Że zdradzasz narzeczoną? – zaczął wymieniać, chyba usilnie chcąc usłyszeć z ust Isaaka jakąś obrazę.

Krueger nie zamierzał go rozczarować.

– Nie masz prawa mnie oceniać, kiedy sam łamiesz prawo, a do tego nękasz mnie po nocach, jak gdyby sprawiało ci to przyjemność!

– Pomyślałem, że może odprowadzę szanownego panicza pod bramę. Dla jego bezpieczeństwa.

– Nie wpuścili cię. - Isaak natychmiast zrozumiał, co Aslan naprawdę miał na myśli. - Nie wpuścili cię – powtórzył, prawie zaskoczony, i zaśmiał się głośno.

– Któregoś dnia mogą cię spytać, gdzie chodzisz nocami – zauważył, nie czekając aż paniczyk skończy go wyśmiewać.

– Uważaj, żeby nikt nie zainteresował się tym, co ty robisz nocami, Rusalie – odparował ostro. Były przemytnik zaczynał już poważnie działać Isaakowi na nerwy.

– Ja nie zdradzę twojego sekretu, a ty nie zdradzisz mojego. Chodźmy zanim się przejaśni, trudno będzie wyjaśnić, co robiliśmy razem w mieście. – Nie czekając na zgodę Isaaka, Aslan skierował się do wyjścia z uliczki. Krueger wywrócił oczami, ale poszedł za chłopakiem.

– Jeśli myślisz, że ktoś się przejmie... Jesteś tępy. Nikt nie oczekuje po mnie niczego więcej.

– A jednak szczasz pod siebie za każdym razem, kiedy mnie widzisz – zaprzeczył spokojnie Aslan, nie patrząc na panicza.

– Przestań przychodzić do teatru.

– Pierwszy raz graliście tę sztukę? Nie widziałem jej jeszcze.

– Tak.

– Kompletny chłam.

– Powiedz to tym wszystkim wiwatującym idiotom – odparował Isaak, jednak nie zaprzeczył. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro