Zdruzgotane Nadzieje
Akt XXIV
Mimo większości życia spędzonej pod warstwą, Aslan nigdy nie śnił koszmarów o mortum. Strach, który odczuwał wobec bestii, nie był strachem, jaki ściskał serca ludzi na myśl o śmierci. On poznał te istoty jako zwierzęta, burzące jego spokój w taki sam sposób, jak innych niepokoiłby głodny wilk albo rozwścieczony niedźwiedź.
Zwierzęta, nic więcej. Stworzenia bezmyślne, prowadzone przez instynkt i głód, zniewolone własną naturą i prawami, których nie potrafiły wyjaśnić. Tylko to potrafił sobie powtarzać, kiedy rozcinał kolejnemu gardło. Nigdy nie poczuł żalu, uśmiercając mortum.
Cóż, nigdy też nie poznał ich jako coś ponad potwory zaprogramowane do jednej czynności, jaką było pożeranie ludzi. Jakże więc miałby ich żałować? Nie będąc gotowym na zderzeniu ze światem śmiertelnym, wracając w poszarpanych ubraniach i świeżych ranach do domu, starał się zatrzymać swoje myśli po tamtej stronie.
Tam wszystko było prostsze. Przeżyj lub umrzyj. Zabij, bądź daj się zabić.
Samotny nie był dla niego łaskawy tego dnia. Chociaż deszcze nigdy nie moczyły ziemi w zaświatach, kiedy nawiedzały świat żywych, pod warstwą słychać było każdą kroplę. Niczym niezniszczalny parasol, czarne niebo nie uroniło ani łzy na jego ramiona i głowę, jednakże przybierająca na sile ulewa zagłuszała wszystkie dźwięki wokoło.
Nawet jego własne kroki zdawały mu się zbyt miękkie i odległe, aby mógł mieć pewność, że szedł przed siebie. W tych warunkach nie mógł tropić potworów, liczyć naiwnie, że były równie bezbronne w obcym hałasie, jak on.
Zdołał dopaść jednego, kiedy ludzkie niebo zaczęło swój koncert i dekoncentrację przypłacił kilkoma głębokimi ranami na piersi i ramionach. Zaniepokojony bezruchem wokoło, wydłubał szybko bardziej dostępne zęby z paszczy mortum i udał się do najbliższej furtki.
Świat żywych przywitał go lodowatym prysznicem, przyklejając mu włosy do twarzy i ubranie do ciała. Strugi zabarwione czerwienią spływały po nim energicznie, a on, wzdychając, zacisnął mocniej palce na woreczku z zębami.
Przeklęty Ezram Boehre nie wpuści go do domu w tym stanie, a więc jedyne, co mu pozostało, to wrócić do własnego, w nadziei, że będzie mógł spokojnie zalegnąć w łóżku.
Z otoczki zmęczenia wyrwało go światło sączące się przez okna jego domu. Dlaczego jego rodzina nie spała? Dlaczego Sansa nie czekała na niego w drzwiach, jak co noc, odkąd otrzymali ten piękny budynek na własność?
Sięgając po nóż, wiszący za pasem, Aslan otworzył szarpnięciem drzwi i na widok, który go przywitał, mimo zimna na zewnątrz, krew zagotowała mu się w żyłach.
***
Elia wylał na siebie połowę butelki, otwierając szeroko usta, licząc, że choć kropla spłynie mu do gardła, niestety był już tak pijany, że jego ręce postanowiły żyć własnym życiem. Hannes Rusalie i jego przyjaciele zakrzyknęli radośnie, wykrzykując jego nazwisko lub poklepując go po plecach z taką siłą, że chłopak się zakrztusił.
Zadłużonych przemytników nic nie cieszyło bardziej niż oglądanie upodlającego się syna wielkiego pana. Skądś, właściwie nie wiadomo skąd, jeden z nich, o imieniu... cóż, czy było to ważne?... wyciągnął kolejne butelki, dwie lub trzy, Elia nie potrafił zliczyć, i położył na stole z głośnym brzękiem, który rozszedł się chłopakowi po kościach. Ktoś polał do szklanek i podał mu jedną, pchając do ręki, a rękę podnosząc do ust, aby rozchwiany paniczyk nie tylko przynosił rozrywkę mężczyznom, ale i sam zaznał trochę uciechy.
– Elia! – rozległ się wrzask. Część mężczyzn odwróciła się w stronę przybysza, część zignorowała młodzieńczy głos, wciąż rechocząc, świntusząc i przełykając palący w gardło alkohol.
– Ala.. Asan... Alsan! – ucieszył się Hannes Rusalie na jego widok, wyciągając ramiona, jakby chciał go przywitać, mimo wody ściekającej z chłopaka na podłogę. Aslan odtrącił jego ręce, idąc w stronę panicza. Złapał go za ubranie i zmusił do wstania, a chwiejący się chłopak beknął mu w twarz, co spotkało się z okrzykami radości przemytników.
Rozpoznanie twarzy trzymającego go, zajęło Elii chwilę, nie najkrótszą, podczas której wściekłość Aslana tylko rosła. Razem z rozpoznaniem na twarzy panicza odmalował się chwilowy strach, może podszyty poczuciem winy, ale minął również szybko, jak się pojawił, i Krueger, straciwszy równowagę, położył się całym ciężarem ciała na przyjacielu, niemalże go przewracając.
– Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnął mu w twarz, a Elia skrzywił się, próbując sięgnąć do uszu i je zasłonić.
– O–odpu–puść mu Alsa... Alansan! – zawołał ochoczo jego ojciec, a Aslan małostkowo pomyślał, że ojciec powinien był wybrać mu imię pod wpływem alkoholu, aby później mógł je chociaż poprawnie wymówić, będąc pijanym.
– Nie wstyd ci robić takich rzeczy na oczach żony i córki?! – wydarł się na Hannesa syn, wciąż utrzymując na nogach słaniającego się Elię.
– Dlaczego człowiek powinien wstydzić się zabawy przed swoimi kobietami?
– U–usiądź... Siadaj, dzieciaku! – Jeden z mężczyzn machnął na niego ręką. – Ulżyj sobie! Przecież byłeś tam! Myślisz, że czemu my pijemy?
Przemytnik wskazywał na ubiór Aslana. Samotny, dopomóż... Chłopak pchnął Elię na ziemię, podchodząc do ojca i łapiąc go za koszulę.
– Gordon Castel dał nam dostęp do swoich pieniędzy, abyśmy mogli stanąć na nogi! Wrócić do życia, które straciliśmy! Nie, żeby przepijać jego złoto! Nie, żeby podlić się jeszcze bardziej niż za licencji!
Hannes zaśmiał mu się w twarz.
– Twie–twierdzisz, że podli... upodli nas coś więcej niż... niż licencja?! Nie upadniesz już ni–iżej, Als–lansan! Nie wniesiesz się! Jesteś taki, jak my! Za-zawsze byłeś i będziesz!
Aslan potoczył nienawistnym wzrokiem po pomieszczeniu, po stole obłożonym pustymi butelki i brudnymi szklankami, po które wyciągali lepiące się łapska znajomi jego ojca. Spojrzał na matkę i siostrę, oglądające wszystko zza rogu prowadzającego do pokoju Sansy.
Dziewczynka otworzyła usta, przekazując mu coś bezgłośnie. Przepraszam, zdawała się mówić, jednakże nie powinna czuć się winna za czyny dorosłego mężczyzny.
Aslan z bólem serca zrozumiał, że załatwiając po cichu długi ojca, nie naprawi wszystkich problemów swojej rodziny. Zapomniał o truciźnie, która trawiła życia ich wszystkich. Zapomniał o ciężarze, jakim był jego ojciec, ale Sansa, na swoje nieszczęście, pamiętała, ponieważ ona nie miała miejsca, nawet tak okropnego, jak zaświaty, gdzie mogła uciec przed jego widokiem.
Każdego dnia walczyła z wszelakimi uzależnieniami ojca, starając się uratować człowieka, który nigdy nie istniał. Nigdy nie mieli ojca, który by o nich dbał, ich matka nigdy nie miała męża, który wybrałby rodzinę ponad butelkę najtańszego wina. Ratunek ze strony Castelów pozwolił biednej Sansie uwierzyć, że mogliby żyć dobrze.
Czym sobie na to wszystko zasłużyli?
I jeszcze Elia. Po co on tu przylazł?
– Chodź, idioto! – szarpnął chłopaka z podłogi i wywlókł przez drzwi, nie zważając na własne zmęczenie. Widok, jaki powitał go w domu, zdaje się, zastąpił mu wielogodzinny sen, ponieważ czuł, że teraz już nie zmruży oka.
Zimny deszcz bił w ich ciała, jednakże to nie powstrzymało Aslana w prowadzeniu Elii przez połowę podwórza do głównego pałacu jego przyszłego teścia. Może deszcz ocuci pijanego chłopaka, może to, co wyrabiał, dotrze do niego i przypomni mu się, jak bardzo wszystko tego wieczoru spieprzył.
– As... nie... późni... ja... – Aslan słyszał jedynie urywki słów. Nie zamierzał odwracać się do Elii ani pokazywać mu w żaden sposób, że tłumaczenia panicza miały dla niego jakieś znaczenie. W pałacu światła paliły się już tylko na poziomach, gdzie służba sprzątała po całym dniu. Aslan musiał liczyć, że pracownicy pana Castela nie znienawidzą go za błoto, które naniosą na korytarze.
Kiedy znaleźli się już w środku, a pokojówka krzyknęła na ich widok przerażona i popędziła po ręczniki, były przemytnik odwrócił się w końcu do przyjaciela. Elia rozglądał się pół przytomny po pomieszczeniu, drżąc na całym ciele z zimna i międląc w ustach coś, co Aslan naprawdę liczył, nie było wymiocinami.
Sam nie wiedział, dlaczego zaciągnął go do domu, którego unikał, jak ognia, po każdym powrocie spod warstwy, jednak jego dziecinna strona naprawdę nie chciała okazać słabości przed zapijaczonym ojcem. Nie mógł pozwolić sobie, aby Hannes Rusalie usłyszał wszystko, co chłopak chciał wykrzyczeć Elii, jak bardzo zranił go ten widok, jak bardzo czuł się bezsilny wobec cienia przeszłości pod licencją, mimo że zaręczył się z córką jednego z najbogatszych ludzi w Märchen.
– To nie tak, jak myślisz – przerwał ciszę Elia, kiedy dwie służące przybiegły do nich z ręcznikami i ubraniami na zmianę, zaczynając ściągać z nich mokre koszule i wycierać ich ociekające wodą twarze. Aslan zesztywniał, obsługiwany przez ludzi, którym kiedyś był równy, a Elia zachwiał się, kiedy został pozbawiony górnej części odzienia.
Aslan nie odpowiadał mu póki służki nie przestały ich wycierać i jedna nie sięgnęła po jego koszulę, wydając cichy pisk na widok jego ran.
– Panie Rusalie, dlaczego pan nic nie powiedział?! – zbeształa go przerażona.
– Ponieważ nie ma o czym mówić – warknął, chociaż nie czuł wobec tych kobiet złości. – Wybaczcie bałagan, zajmiemy gabinet w prawym skrzydle i nigdzie więcej nie będziemy chodzić.
– Proszę się chociaż przebrać w coś suchego... – prosiła przestraszonym tonem, ale Aslan pokręcił głową.
– Możecie odejść – polecił słabo, żałując, że dokładał im w nocy pracy, nie zamierzając się mimo to przebierać. Elia również pozostał w mokrych spodniach, a obaj buty mieli zalane aż po kostki. Aslan pociągnął panicza za sobą, a służące z szeroko otwartymi oczami nasłuchiwały, jak stopy chłopców pluskają w butach przy każdym kroku.
– Aslan... – zaczął Elia, kiedy chłopak zatrzasnął za nim drzwi gabinetu.
– Co robiłeś w moim domu, Elio?! – wrzasnął, czując, że był już na granicy i nie zdoła przeprowadzić tej rozmowy na spokojnie.
– Aslan, to nie tak, jak myślisz – bronił się, niczym małe dziecko, które uważało, że jeśli wystarczająco dużo razy zaprzeczy, to, co zrobiło, straci znaczenie.
– Och, więc nie upijałeś się z moim ojcem, tak? – Aslan skrzyżował ramiona na piersi, patrząc na Elię z góry. Ten stał przed nim z opadniętymi ramionami, już nie kompletnie pijany, a zwyczajnie zdezorientowany.
Wyglądał strasznie, z podkrążonymi oczami i zaczerwienionymi ustami, jego twarz na przemian nawiedzał strach, jak i otumanienie, mokre włosy sterczały mu na wszystkie strony, a nowa koszula zamoczyła się na dole od mokrych spodni.
– Piłem – przyznał, lecz nie dodał nic więcej.
– Dlaczego? – szepnął przemytnik zbolałym głosem.
– Dlaczego ludzie piją, Aslan? – spytał niechętnie Elia, unikając jego wzroku, jak ognia.
– Nie wiem, nie piję.
Elia wzruszył ramionami.
– Może powinieneś – stwierdził lekceważąco – wtedy się dowiesz.
Jest pijany, Aslan musiał sobie cały czas powtarzać w myślach, aby usprawiedliwić wszelkie bezmyślnie rzucone przez Elię słowa i nie udusić go na miejscu.
– Dlaczego z nim? – podjął, chcąc, jak najszybciej zakończyć tę rozmowę, ale nie mógł tak po prostu odejść, dopóki Elia nie uzasadni mu w jakiś logiczny sposób tej zdrady.
– Potrzebowałem towarzystwa kogoś, kto nie będzie zadawał pytań – odparł beznamiętnie Elia, wciąż wbijając wzrok w swoje buty.
– Jakich pytań? – spytał cicho Aslan.
– Wszystkich. – Elia syknął, opierając się o ścianę. Aslan głupio zrobił, prowadząc go do domu Anny, jednakże nie mógłby przebywać teraz z ojcem w jednym budynku.
Poczuł wyrzuty sumienia, że zostawił matkę i siostrę razem z tymi żałosnymi mężczyznami.
– Mogłeś pójść gdziekolwiek – zauważył, nie kryjąc zawodu w głosie.
– Wiem – zgodził się Elia.
– Więc dlaczego...
– Ponieważ nie chciałem pytań! – krzyknął Elia, unosząc ręce. Aslan zmarszczył brwi, czując, jak złość ponownie zaczyna w nim buzować.
– To chyba oczywiste, że będę miał pytania, kiedy znajdę cię upijającego się z moim...
– Miałeś wrócić później! – przerwał mu Elia, w końcu patrząc mu w oczy. Dyszał, jakby przebiegł przed chwilą całą drogę od swojego domu do ziem Castelów, jego wzrok był rozbiegany, dziki, obcy.
Aslan zesztywniał.
– Czyli to nie pierwszy raz, kiedy odwiedzasz mojego ojca podczas mojej nieobecności? – spytał powoli, cedząc każde słowo przez zaciśnięte zęby. Elia prychnął, unikając palącego wzroku Aslana. – Elia, odpowiedz mi!
– Nie! Nie przychodziłem do niego nigdy! – zirytował się chłopak, ponownie machając rękami, jakby dla podkreślenia prawdziwości swojej wypowiedzi.
– Więc dlaczego dzisiaj...
– To nie jest twoja sprawa – fuknął, odwracając głowę. Aslan podszedł i szarpnął nim, tracąc cierpliwość.
– To, że upijasz się z moim ojcem pijakiem to nie jest moja sprawa, Elio!?
– Zabronisz mi? – rzucił, niczym wyzwanie. Aslan nie mógł pojąć, co działo się w głowie tego rozwydrzonego paniczyka.
– Pomyślałeś, choć przez chwilę, co jego pijaństwo znaczy dla mojej rodziny?!
Elia odepchnął Aslana niedbale, robiąc niezadowoloną minę.
– Nie zrobiłem tego na złość tobie! – jęknął, jego głos przybrał płaczliwy ton.
– Więc dlaczego? – wycedził przemytnik. – Dlaczego to zrobiłeś, Elio? – ściszył głos, nie mając już siły do tej kłótni.
Elia zacisnął usta w wąską linię, zgarbił ramiona, spuścił wzrok.
– Potrzebowałem zapomnieć, odciąć się od wszystkiego. To mnie przerasta – odparł w końcu, równie zrezygnowany, co Aslan.
– Co cię przerasta? – spytał miękko Aslan.
Elia nie odpowiedział, krzywiąc się. Aslan wzniósł oczy na sufit, dziękując w głębi duszy Samotnemu, że nie mieszkali z paniczem na tyle blisko siebie, aby musiał codziennie znosić jego humory.
– Co jest takiego okropnego w życiu Pięknego Pana, wytłumacz mi, bo naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić – poprosił spokojnie, jednak nie kryjąc sarkazmu w głosie. Elia wzdrygnął się, słysząc to określenie – Piękny Pan – w ustach kogoś, kto zaręczył się z dziewczyną pokroju Anny Castel, i zaraz zmarkotniał, rozumiejąc insynuację, jakoby w jego życiu nic nie mogło dziać się nie po jego myśli.
– Ten świat jest... okropny. Świat arystokracji, to, kim jesteśmy, to, kim mamy się stać. To, kim ja powinienem się stać, ale nie potrafię. Nie mogę – zaczął się jąkać, gubiąc wątek, skąpiąc konkretów. Aslan słuchał go oniemiały, jak można było być aż tak odstrzelonym od rzeczywistości i niewdzięcznym za pozbawione wszelkich trudności życie.
– Piłeś, bo rodzice znaleźli ci narzeczoną? – spytał sucho, kiedy Elia skończył.
– Co? Nie. Nie dlatego – zdziwił się Elia, otwierając szeroko oczy. – Naprawdę myślisz...
– Więc dlaczego? – przerwał mu Aslan. – Powiedz mi, Elio, inaczej zaraz cię rozszarpię.
Mortum, Kuyin i ofiara z człowieka.
Nie mógł wyznać prawdy, nie mógł zdradzić przyjacielowi, co nie pozwalało mu po nocach spać. Mimo to musiał coś powiedzieć, milczenie nie wystarczy, aby zadośćuczynić widokowi, jaki przywitał Aslana po powrocie do jego własnego domu.
– Tak, masz rację – wydusił więc po długiej chwili milczenia. – Nie chcę się żenić – przyznał, ponieważ było w tym ziarnko prawdy.
– Czy ty się słyszysz?! – wydarł się na niego Aslan, uderzając pięścią w ścianę niedaleko głowy Elii. Chłopak wzdrygnął się, podnosząc zbolały wzrok na przyjaciela. Panicz zrozumiał, że ludzie nie zawsze chcą usłyszeć to, o co proszą.
– Nie rozumiesz – rzucił tylko, nie mogąc już bronić się po przytaknięciu.
– Myślisz, że małżeństwo to najgorsza rzecz, jaka cię spotka? Zawsze histeryzowałeś z powodu drobnostek! Małżeństwo cię nie zabije, Elio! – cedził Aslan, wypluwając z siebie słowa, jakby były jadem. – To tylko dziewczyna, której musisz powtórzyć w twarz formułkę, którą szepnie ci ojciec! Twój świat się nie skończy, twoje życie będzie trwać dalej!
Elia słuchał go z kamienną miną, gdzieś w głębi serca zawstydzony, ale w głównej mierze wściekły.
– Dlatego nie chciałem pytań – wycedził.
– W jakim świecie ty żyjesz, Elio?! Czego ty chcesz?! Masz wszystko! – Aslan kompletnie stracił do niego cierpliwość. – Masz dom, masz imię, rodzina pozwala ci na wszystko. Jedyny twój obowiązek to się ożenić. Nawet tego nie potrafisz zrobić?
– Nie ważne czy to potrafię i tak będę musiał to zrobić! – uniósł się Elia, również uderzając pięścią w ścianę, ale że nikt nie nauczył go, jak ułożyć palce, otworzył usta w niemym bólu, przytulając obitą dłoń do piersi.
– I zawsze o tym wiedziałeś! To prędzej czy później by nadeszło! To nie jest powód, aby się upijać! – wrzeszczał na niego Aslan, nie poświęcając najmniejszej uwagi krzywdzie, jaką panicz sam sobie zrobił. Elia patrzył na przyjaciela z nienawiścią, a przemytnik mógł przysiąc, że dostrzegał w jego spojrzeniu dawno zapomnianą przez panicza pogardę do ludzi, którzy nie mieli takiego szczęścia, jak on, i urodzili się jako plebs.
Obrazy potwora i Kuyina zalewały jego myśli, wrzaski tamtego nieszczęśnika, którego ślepiec wybrał na swoją pierwszą ofiarę, widok rozrywanej Katii i pulsujących czarnych żył na nagim ciele bestii.
Każda rzecz, o której nie mógł powiedzieć Aslanowi, odsuwała ich od siebie coraz bardziej, pchając go coraz głębiej w konieczność bronienia się niechęcią do małżeństwa. Konieczność robienia z siebie błazna przed chłopakiem, którego życie od narodzin zmusiło do kroczenia w ciemności, pogardzany przez społeczeństwo, ponieważ jego ojciec był straconym człowiekiem.
I Elia zasiadł z tym właśnie człowiekiem do butelki.
– To nie było skierowane przeciwko tobie, Aslan – powiedział w końcu, jakby to była jego ostatnia próba wybronienia się w sądzie przed niepodwarzalnymi oskarżeniami.
– Nie ważne! – rzucił Aslan, unosząc dłoń do twarzy i ściskając palcami nasadę nosa. Wziął kilka głębokich oddechów zanim odezwał się ponownie, zanim znalazł w sobie siłę, aby spojrzeć w wodniste oczy przyjaciela. – Przestań być żałosny. Myślisz, że jesteś męczennikiem, ponieważ jedyne czego rodzina od ciebie wymaga to małżeństwo? – zaszydził. – Myślisz, że jesteś wyjątkowy, ponieważ coś w twoim życiu dzieje się wbrew twojej woli? Gdyby nie możliwość korzystnego zaręczenia cię, rodzina nic by z ciebie nie miała. Powinieneś dziękować Samotnemu, że jakaś dziewczyna zgodziła się za ciebie wyjść, inaczej skończyłbyś pewnie na ulicy.
Słowa te głęboko zabolały Elię. Nie było w nich kłamstwa. Jego przekleństwem nie było urodzenie się jako trzeci syn, ale on sam i jego żałosna natura. Był nikim, nawet nosząc nazwisko Krueger. Nie miał nic nikomu do zaoferowania. Nie nadawał się na polityka, nie potrafił rozmawiać z ludźmi, w kręgach towarzyskich jego imię nic nie znaczyło. Zawsze był jedynie cieniem kogoś, kto nudził się w życiu na tyle, aby poświęcić mu pięć minut uwagi.
– Myślisz, że jesteś ode mnie lepszy, Rusalie? – odparł sucho, nie bacząc już na słowa. Aslan spojrzał na niego zaskoczony.
– Nie jestem od ciebie lepszy, Elio – zaprzeczył, kręcąc głową.
– Nie, nie jesteś – przytaknął ochoczo panicz. – Nigdy nie będziesz mi równy, więc jakim prawem śmiesz mnie oceniać?!
– Wyjdź z mojego domu, Elio – powiedział tylko Aslan, odwracając od niego wzrok.
– To nawet nie jest twój dom – wytknął Elia, wredny uśmiech skaził jego spękane usta.
– Wynoś się! – wrzasnął Aslan, wskazując na drzwi.
Elia skinął głową i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Każdemu jego krokowi towarzyszyło mlaśnięcie. Aslan wypuścił wstrzymywane powietrze, pozwalając sobie oprzeć się na masywnym biurku. Nie zdążył jednak przemyśleć odbytej właśnie rozmowy, dojść do jakichś wniosków, wziąć tego wszystkiego do siebie lub zapomnieć, tak jak wiele innych rzeczy, które ludzie do niego mówili, ponieważ z korytarza dobiegł go przerażony okrzyk Anny.
– Elia?!
Tylko tego jeszcze brakowało...
Aslan wypadł z gabinetu, biegnąc w stronę holu, gdzie, jak się spodziewał, stała zszokowana Anna. Wzrok nierozumiejących oczu kierowała na drzwi, które zamknęły się z głośnym trzaskiem.
– Wyszedł! – powiedziała oburzona, dostrzegając narzeczonego pośród cieni rzucanych przez wiszące w świecznikach świecie. Otworzyła szerzej oczy, kiedy zobaczyła go dobrze. Mokry, brudny, zakrwawiony i w niepodobny do siebie sposób nieszczęśliwy. – Jak ty wyglądasz, Aslan? – zachłysnęła się powietrzem, podchodząc do niego. Spuścił wzrok, nie będąc gotowym na tę rozmowę, nie po wszystkim, co właśnie sobie z Elią wykrzyczeli.
Anna zatrzymała się zaledwie krok przed nim, wypalając wzrokiem dziury w jego ciele. Aslan niemal był w stanie wyczuć przepływające przez nią emocje: szok, zrozumienie, żal, wściekłość. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.
– Gdzieś ty był? – syknęła, dużo ostrzej niż kiedykolwiek się do niego zwróciła.
– Nie musisz się tym przejmować – odparł sucho, może trochę zbyt sucho.
– Jesteś moim narzeczonym! – zaprzeczyła dziewczyna, jakby ten fakt naprawdę miał jakiś wpływ na otaczający ich świat.
– Narzeczonym – przytaknął zmęczonym głosem. – Nie mężem.
Anna skrzyżowała chude ramiona na piersiach, które zasłaniał jedynie cienki materiał białej koszuli.
– Więc to w porządku, żeby narzeczony był zupełnie obcym człowiekiem? – spytała ostro, a Aslan spojrzał na nią zaskoczony.
– Obcym? Przecież znamy się od lat – zaprzeczył zaskoczony.
– Jednak masz przede mną tajemnice – wytknęła, marszcząc gniewnie brwi.
– Wszyscy mamy jakieś tajemnice, Anno – zaprzeczył, uciekając od niej wzrokiem.
– Ja nie! – uniosła głos. – Ja nic przed tobą nie ukrywam. Nie unikam odpowiedzi na żadne z twoich pytań.
– Ja nie pytam o rzeczy, o których nie chcesz mówić – rzucił pod nosem, ale Anna i tak zrozumiała każde słowo.
– Ponieważ nie ma takich rzeczy!
Aslan nie odpowiedział, uznając, że kłótnia z narzeczoną w środku nocy, kiedy to on zawinił, nie wpłynie dobrze na jej stan. Wiedział, że wiele chorób ciała miało swój początek w chorobie duszy, a ciało Anny już teraz było słabe i kruche, niczym kielich z najcieńszego szkła.
– Gdzie byłeś? – powtórzyła pytanie, nie zamierzając odpuścić. Jej wzrok wciąż wędrował do jego piersi, gdzie rozerwana koszula zabarwiona była czerwienią. Mimo złości, nie zdołała ukryć troski o jego stan.
– Na dworze.
– Zabawny jesteś – prychnęła, kręcąc w niedowierzaniu głową.
Mógł udawać przed samym sobą, że jeśli wszystkiemu zaprzeczy, odsunie rozmowę na później, Anna nie domyśli się prawdy, jednakże dziewczyna nie była głupia. Wiedziała, od chwili, kiedy pokazał jej się w tym stanie. I chociaż z doświadczenia wiedział, że odkładanie palących słów na później nie łagodziło nigdy ich konsekwencji, powiedział:
– Anno, to nie jest odpowiednia pora...
– Kiedy będzie odpowiednia pora, Aslan? – przerwała z irytacją, świadoma, że chciał ją zbyć.
– Elia jest pijany.
Anna otworzyła usta ze zdziwienia.
– I tak po prostu pozwoliłeś mu wyjść?! – krzyknęła oburzona.
– Nie pozwoliłem, kazałem – zdradził Aslan, nie rozumiejąc nawet, po co miałby ten fakt ukryć.
Dziewczyna złapała się za głowę.
– Co w ogóle robiliście w moim domu?! – spytała, rozglądając się po skąpanym w ciemności holu. Służba zdążyła pogasić już świecie i rozejść się do swoich pokoi. Aslan zauważył, że sprzątnięto z podłogi błoto, jakie nanieśli z Elią, wchodząc.
– Nie wiem – odparł szczerze. Ponownie uderzyło go, jak głupio postąpił pod wpływem emocji. – Pił z moim ojcem, kiedy wróciłem. Znalazłem Elię przy stole z nim i innymi przemytnikami...
– Kiedy wróciłeś z miejsca, do którego mi się nie przyznasz, że byłeś – wtrąciła, zbyt przejęta jego tajemnicą, aby zrozumieć, co Elia mu zrobił, siadając do butelki z Hannesem.
– Anno... – jęknął Aslan, ale ona nie chciała go słuchać.
– Na dworze leje, a on jest pijany! Jak mogłeś!
– Pił z moim ojcem – powtórzył zbolałym tonem, zaciskając dłonie w pięści. Ręce trzęsły mu się z emocji i czuł się przez to bezbronny. Kiedy nie panował nad własnym ciałem, miał wrażenie, że wyrok śmierci otulał jego ramiona.
– Usłyszałam za pierwszym razem.
Aslan postąpił krok w jej stronę.
– Naprawdę nie rozumiesz, co to dla mnie znaczy? – spytał załamany.
– A ty nie rozumiesz, co znaczy dla mnie to, co ty wyprawiasz? – odparowała, patrząc mu wyzywająco w twarz. Wyglądała jak dziecko, wątłe i słabe, które obudziwszy się w nocy i spotkawszy w domu włamywacza, postanowiło za pomocą jedynie swojego gniewu go przepędzić.
Aslan z trudem przełknął wszelkie ostre słowa cisnące mu się na usta. Ze wszystkich ludzi na świecie, bez względu na sytuację, jej jednej nie mógł zranić. Nie zasługiwała na to.
– Co miałem zrobić? – spytał w końcu, kapitulując.
– Nie puszczać go pijanego w ulewę! – fuknęła i zanim Rusalie zdążył ją zatrzymać, wybiegła na zewnątrz, prosto w gęstą ścianę deszczu.
– Anno! – wrzasnął przerażony, widząc, jak jej bose stopy znikają w ciemności.
Czy ta dziewczyna postradała zmysły?!
Aslan wybiegł za nią, krzycząc dalej desperacko jej imię, próbując pośród szumu i ciemności jakoś odnaleźć jej sylwetkę. Oddalała się od domu, biała postać o białych włosach, biegnąc wzdłuż cienkich linii żółtego światła wylewającego się przez okna. Unosiła chude ręce do ust, wołając w ciemność, licząc, tak jak Aslan, że osoba, za którą wybiegła, zatrzyma się i zawróci.
Zbyt długo rozmawiali w holu, aby zdołała odnaleźć teraz Elię. Mógł odejść gdziekolwiek, może nawet wrócił do jego domu, dalej zatapiać emocje w alkoholu. Na tę myśl Aslana zabolało serce. Nie oddalili się daleko od drzwi, kiedy dogonił Annę i złapał za rękę, zmuszając, żeby się zatrzymała.
– Anno, opamiętaj się! – nakazał, szarpiąc ją do tyłu, aby przestała wyrywać mu się w stronę tonącego w ciemności podwórza.
– Puszczaj! – odepchnęła go, ale był silniejszy. Dziewczyna zaczęła się szarpać, dalej nawołując Elię.
– Nie... znajdziesz go... w tym deszczu! – cedził Aslan, próbując unieruchomić miotającą się Annę, ale przestała jasno myśleć.
– Więc nie trzeba było go wyrzucać na dwór! – wydarła się, tupiąc bosą nogą. Siepiący deszcz zagłuszał wszelkie dźwięki, więc Aslan mógł tylko wyobrażać sobie, że błoto chlupnęło pod jej stopą.
– Anno, uspokój się! – jęknął błagalnie, próbując otoczyć ją ramieniem, przytulić, jednakże ona nie była w nastroju do łagodnego zażegnania sporu.
– Byłeś tam, przyznaj! – wykrzyczała mu w twarz. Deszcz zalewał im twarze, zmuszał do mrużenia oczu, gęste krople osiadały na ich rzęsach, nie pozwalając, aby zdołali spojrzeć sobie nawzajem w oczy.
– To nie jest odpowiednia pora! – błagał, a ona tylko prychnęła w odpowiedzi.
– Dlaczego?! – spytała w wyrzutem, niemalże, jakby Aslan ją zdradził.– Dlaczego dalej to robisz?! Przecież mój ojciec spłacił waszą licencję! Spłacił wasze długi!
Czy jeśli przyzna, że ukrywał te niejawne, posądzi go o kłamstwo? Zrobił zbolałą minę, osłaniając twarz przed wodą, lejącą się na nich z nieba.
– Nie wszystkie.
– Co?! – nie dosłyszała, wszechobecny szum był zbyt silny.
– Twój ojciec nie spłacił wszystkich naszych długów!
Anna wyrwała mu swoją rękę, odsuwając się, jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
– Dlaczego?!
– Niektórych nie zawarł w świetle prawa! – wyjaśnił krótko. Anna cofnęła się kolejny krok w tył, ślizgając się w błocie. Aslanowi przeszło przez myśl, że może jeśli dziewczyna się wywróci, łatwo będzie mu ją złapać w chwili dezorientacji i siłą zanieść do domu. Niestety Anna nie poddała się temu scenariuszowi, rozstawiając szeroko nogi i odzyskując równowagę.
– Pieprzyć prawo! Mamy tyle pieniędzy, mogłyby wam pomóc!
Pierwszy raz usłyszał przekleństwo z jej ust. Obejrzał się w stronę domu, coraz bardziej zmartwiony. Ile już tak stali w zimnie, cali mokrzy? Wyciągnął błagalnie dłoń.
– Wróćmy do środka, Anno!
– Nigdzie z tobą nie pójdę! Nie, póki nie powiesz mi prawdy! – zażądała, krzyżując ramiona na piersi i ponownie tupiąc nogą. Mimo siekącego ich po oczach deszczu, Aslan dostrzegł zaskoczenie na jej twarzy, kiedy noga obślizgnęła jej się na trawie, nie próbował jednak jej łapać, skoro nie chciała po dobroci wziąć go za rękę. Nie zdziwiłby się, gdyby w szaleństwie ugryzła, żeby tylko uwolnić się od jego dotyku.
– Jesteś gotowa kompletnie zniszczyć swoje zdrowie dla prawdy?! – spytał cynicznie, a Anna splunęła w jego stronę, ale jej ślina zaginęła pośród kropel deszczu, pociągnięta w dół razem z nimi.
– A ty jesteś gotów umrzeć dla długów, które mój ojciec mógłby spłacić?! – odwarknęła, Aslan nie wiedział już, jak do niej dotrzeć.
– Pieniądze nie rozwiążą wszystkich problemów, Anno!
Trzęsła się. Nie wiedział, czy z emocji, czy zimna. W każdym razie nie powinna przebywać w deszczu w samej koszuli nocnej, bosa, ledwie rozbudzona i rozemocjonowana.
– Zapominasz się, Aslan! Nie masz już licencji! Nie jesteś już przemytnikiem!
Ale to nie zmieniało faktu, że jego ojciec zadłużył się dużo bardziej niż ktokolwiek przewidywał. To nie zmieniało faktu, że przeszłość wciąż rzucała na ich rodzinę czarne cienie, w których nie dało się dojrzeć żadnego światła.
– Zaręczyłam się z tobą, żebyś był wolny! – wyrzuciła, jakby nie był to tylko i wyłącznie jej pomysł, jakby to on ją do tego zmusił.
– Wolnością nie zmażę tego, kim byłem wcześniej! Pieniądze nie sprawią, że ludzie zapomną! Pieniądze nie zmienią przeszłości! – tłumaczył jej zbolałym tonem, niemal ze wstydem. Żal mu było niszczyć tę iluzję, którą stworzyła w swojej głowie. Świat, w którym nikt nie pamiętał o tym, że niegdyś służył Pięknym Panom jako pies na posyłki.
Ponieważ wciąż to robił.
Anna spazmatycznie łapała oddechy, wpatrując się w niego nienawistnym wzrokiem. Aslan nie był w stanie stwierdzić, czy to, co płynęło po jej twarzy, to była tylko woda, czy też łzy.
– Anno, proszę! Wróć do domu!
– Dlatego nie powiedziałeś słowa, kiedy nie przyjęliśmy was do pałacu! – Jakaś myśl, brzmiąca niegdyś dla niej nielogicznie, teraz nagle nabrała sensu. – Co zamierzałeś zrobić, kiedy już się pobierzemy i zamieszkamy razem?! Kiedy będziemy sypiać w jednym łóżku?! Czy wtedy powiedziałbyś mi, gdzie chodzisz nocami?! Czy wymykałbyś się, skradał, kłamał, zwodził mnie...
– Liczyłem, że wtedy już spłacę wszystkie długi! – przerwał, nie mogąc dłużej słuchać jej żalów. Nie rozumiała, nikt z nich nie rozumiał. Ona, Sansa, Elia. Nikt z nich nie musiał nigdy bronić pijanego ojca przed potworami pod warstwą, świadomy, że od ich szczęśliwego powrotu, od ubicia mortum, zależy również przeżycie matki i siostry. Nikt z nich nie rozumiał spojrzeń, jakimi wciąż obdarzali go Piękni Panowie, tej nienawiści, jaką do niego żywili, ponieważ mimo upadku jego rodziny, jakimś cudem wrócił do świata salonów.
Oni wszyscy żyli marzeniami, ułudą. Nie potrafili dojrzeć prawdziwego świata, zaakceptować go, a kiedy zostawali brutalnie obdarci ze swoich iluzji, nie wiedzieli, jak się zachować. Niestety Aslan nigdy nie potrafił żyć iluzją, zamknąć oczu i wyobrazić sobie innego świata. Ponieważ inny świat nie istniał, a ten go nie chciał.
– Wróćmy do domu, proszę! – wyciągnął do niej błagalnie ręce, a ona odsunęła się, kręcąc głową, niczym spłoszone zwierzę.
– Nie!
– Rozchorujesz się! – przestrzegł, a ona tylko zaśmiało się głucho.
– I dobrze!
– Anno, błagam!
– Ja też cię błagałam! Błagałam, abyś przestał! – wytknęła, ponownie odtrącając jego ręce.
– To nie jest prawda! – zaperzył się. – Nigdy nie poprosiłaś, abym przestał – zniżył głos, podchodząc do niej powoli.
– Więc teraz cię proszę, przestań – szepnęła. Ledwie usłyszał jej głos, pomiędzy uderzeniami kropel, ale smutek zawarty w jej słowach zmroził mu krew w żyłach bardziej niż przejmujący chłód ulewnej nocy.
– Nie mogę, jeszcze nie teraz.
– Więc zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła, ponownie odpychając go. Nie miał siły, aby dalej się z nią kłócić, wiedział też, że jeśli siłą spróbuje zaciągnąć ją do domu, tylko bardziej ją rozwścieczy. Stali więc tak naprzeciwko siebie, moknąc z każdą chwilą coraz bardziej, oboje ze spuszczonymi głowami, aż w końcu, sam nie wiedział, kiedy, Aslan odpuścił i odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro