Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złodziejka

Akt XXXII

Yann Moretz zażyczył sobie świeżo zerwanych jabłek, więc Nouvel wymknęła się z sali i odnalazła wyjście prowadzące do sadów. Gdzieś w środku ucieszyła się z możliwości opuszczenia budynku pełnego diabłów.

Na dworze już dawno zrobiło się ciemno, pomiędzy drzewami rozciągały się długie cienie. Jednakże nie ciemność wzbudzała w Nouvel niepokój. Wszędzie, gdzie rzuciła okiem, dostrzegała zarysy niskich furtek, niepołączonych z żadnym ogrodzeniem – przejścia do świata potworów. Ścisnęła mocniej koszyk, który wyprosiła w kuchni od innej służącej, i zagłębiła się między drzewa.

Obecna tu cisza i chłód pozwoliły jej się wyciszyć po hałasie i duchocie sali balowej. Długo krążyła wokół pni, wypatrując najładniejszych jabłek, chcąc jak najdłużej pozostać samą. Chociaż panicz coraz częściej zajęty był swoimi sprawami i nie miał czasu na gnębienie jej, a pozostała służba zręcznie jej unikała, dziewczyna nigdy nie miała tak naprawdę jak uciec od uczucia bycia osaczoną.

Ponownie pożałowała, że nie było tu z nią Aliny. Cieszyła się z chwili samotności, ale odkąd zobaczyła, co kryje się w zaświatach, ciemność zaczęła ją przerażać.

Jabłonki, pierwsze byty od bardzo dawna, nie oceniały jej w żaden sposób, kiedy opierała się na ich gałęziach i zrywała owoce. Całej czynności towarzyszył jedynie cichy trzask łamanych gałązek.

Żadnych szyderstw, żadnych obelg. Jedynie szum liści, śpiew wiatru i jej własny nierówny oddech.

-Panienka się zgubiła? - Rozległ się za nią głos. Nouvel odwróciła się gwałtownie, wbijając spojrzenie w zbliżającą się do niej postać. Widok popielatych włosów i tej chorobliwie bladej skóry sprawił, że zamarła.

Właścicielem głosu był chłopiec, ubrany niemal identycznie, co panicz Yann dzisiejszego dnia, jednak w kolorach herbu rodziny Kruegerów. W ręce trzymał przezroczystą butelkę. Nie uzyskując od Nouvel odpowiedzi, postąpił kolejny krok w jej stronę, a ona niemal w panicznym odruchu cofnęła się, wpadając plecami na pień drzewa.

-Wiesz, że za kradzież mogę kazać ci obciąć palce? - zapytał, ale w jego tonie nie było żadnej złośliwości ani rozbawienia. Diabeł sam zdawał się być zaskoczony swoimi słowami, jednak Nouvel nie przywiązała uwagi do jego zawahania.

Oczywiście, że o tym wiedziała. Zdawała sobie sprawę, jak wiele mocy ma każde słowo wypowiadane przez każdego z nich. Ściągnęła luźną rękawiczkę z prawej ręki, z tej, z której mortum odgryzło jej większość palców.

-Które palce?! - odkrzyknęła, wyciągając przed siebie dłoń. Młodzieniec nie był chyba do końca trzeźwy, bo zanim odpowiedział, długo marszczył brwi, wpatrując się w jej rękę.

-Te sześć, które ci pozostało - odparł w końcu. Nouvel zacisnęła usta w wąską linię. - Co tu właściwie robisz?

-Zrywam jabłka.

Na chwilę zapadła cisza, a potem Dærińczyk wybuchnął śmiechem. Nie był to śmiech do jakiego przywykła w domu pana Moretza, szyderczy i zimny, lecz zupełnie... zwyczajny, a może nawet trochę szalony.

-Dlaczego? - spytał, pociągając łyk z butelki. Nie wyszło mu to chyba tak, jak planował, ponieważ zakrztusił się płynem i zaczął kasłać w rękaw koszuli.

-Mój panicz poprosił mnie o jabłka.

-Przecież jabłka są na stołach - zauważył chłopak, wciągając z sykiem powietrze po ostatnim kaszlnięciu. Nouvel poczuła irytację na myśl, że któryś z nich się z nią zgadza. - Twój panicz często karze ci kraść?

Élijka chciała zaprzeczyć, ale zauważyła, że szlachcic dalej wpatruje się w jej okaleczoną dłoń. Przycisnęła rękę do siebie, niemal w odruchu obronnym.

-W czyim domu służysz?

-Nie mogę powiedzieć.

-Dlaczego? - spytał, przechylając głowę. Białe pasma wysunęły się z jego kucyka, rozlewając mu się na ramionach. Tylko biel włosów i koszuli odcinała jego sylwetkę na ciemnym tle.

-Panicz mi zabronił – skłamała. Yann zabronił jej w ogóle wspominać, że to, co robiła, zostało jej nakazane. Im mniej powie temu chłopcu, tym większa szansa, że jej nieostrożność nie okaże się dla niej fatalna.

Chłopak oparł się o pobliskie drzewo, garbiąc nieco plecy. Nouvel nie widziała dokładnie jego twarzy, nie czuła też jednak potrzeby, żeby przyjrzeć mu się z bliska.

-Kutas - rzucił nagle wesoło Dærińczyk i ponownie zaskoczył sam siebie swoimi słowami. - Mogłoby to wyglądać niezbyt taktownie, gdyby okazało się, że na przyjęciu kazało się okraść sad gospodarza. Ale kradnąca służba? Cóż, wystarczy obciąć złodziejowi palce i po kłopocie, gafy towarzyskiej brak.

-Powiesz panu Kruegerowi, że kradnę jabłka? - zapytała, niemal rzucając paniczykowi wyzwanie.

-Raczej nie. Jak będziesz służyć swojemu panu bez rąk, panienko? Czułbym się niewygodnie z myślą, że odebrałem panience jedyne narzędzie pracy.

Zabrzmiało to dosyć dwuznacznie, jednakże co innego przyciągnęło uwagę Nouvel.

-Dlaczego nazywasz mnie panienką? Jestem służącą.

Chłopak wzruszył ramionami, rzucając krótkie spojrzenie w stronę w najbliższych furtek.

-Jak zwraca się do ciebie twoje państwo?

-Po imieniu. A ty? - dodała szybko, zanim ten zdołał zapytać o to imię. - Jak zwracasz się do służby?

-Ja? - zastanowił się. - Nie zwracam się do służby w ogóle.

-Aha.

-Ty. Pierwsze słyszę, żeby służąca mówiła do pana na „ty". Nie służysz zbyt długo, prawda, panienko? - spytał zaczepnie.

-A ja pierwsze słyszę, żeby szlachcic nazywał służącą panienką. Nie jest panicz zbyt długo paniczem, prawda? - odpysknęła, mając już głęboko gdzieś, czy chłopak wyda ją właścicielowi posiadłości. Zamiast wściec się na jej bezczelność, Dærińczyk parsknął.

-Masz długie włosy – zauważył.

-Panicz uznał, że podobam mu się w długich.

-Twój panicz chyba musi cię wyjątkowo lubić - stwierdził chłopak. Ponownie dwuznaczna uwaga, której Nouvel nie zamierzała w żaden sposób komentować.

-A co panicz tu robi?

-Skąd to pytanie? - speszył sie, prostując plecy i odsuwając nieznacznie od drzewa. Złapał za tył czerwonej kamizelki i przeciągnął materiał do przodu, przyglądając mu się uważnie. Zapewne, żeby zobaczyć, czy ubrudził ubranie o delikatny mech porastający korę.

-Panicz już wie, co ja tu robię. Teraz ja chciałabym się dowiedzieć, co panicz tu robi - wyjaśniła Nouvel, odkrywając, że tak naprawdę nie boi rozmawiać się z tym chłopcem.

-A co ty tu robisz, przypomnij mi? - poprosił, wciąż skupiony na macaniu kamizelki.

-Zbieram jabłka.

Chłopak uśmiechnął się do niej i uniósł butelkę do ust. Tym razem się nie zadławił. Nouvel ani na chwilę nie spuszczała z niego uważnego wzroku, może i był pijany, może zwracał się do niej żartobliwym tonem, ale wciąż był diabłem, a ona służącą.

-Dlaczego nie jest panicz na przyjęciu? - zaciekawiła się.

-Kiedy byłem w środku, czułem, że się duszę - wyznał, a szczerość w jego słowach ją zaskoczyła.

-Może powinien panicz zobaczyć lekarza - stwierdziła sucho. Chłopak otworzył i zamknął usta, jakby zrezygnował z tego, co chciał jej odpowiedzieć.

-Najpierw "ty", teraz "panicz" – wymamrotał po chwili. - Kiedy cię zbeształem, zaczęłaś adresować mnie w odpowiedni sposób, jednak twoja postawa się nie zmieniła. Mówisz do mnie takim nieprzyjemnym tonem, jakbyś miała mi coś za złe, a ja przecież nic ci nie zrobiłem - wytknął, niemalże urażony.

Nouvel nie wiedziała, jak to skomentować. Stała więc, wpatrując się w rozmówcę i ściskając w rękach koszyk.

-Ja też ich nienawidzę, panienko - zwierzył się chłopak, unosząc znowu butelkę do ust.

-Kogo? - zdziwiła się.

-A kogo panienka nienawidzi?

„Twojego rodzaju", pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.

-Nie powinien panicz upijać się w towarzystwie służącej - zauważyła. - Może to wywołać plotki.

-Nie boję się plotek - zaprzeczył, jednak obejrzał się w tył, gdzie dostrzec mogli żółte światła wylewające się przez okna pałacu.

-Dlatego unika panicz przyjęcia? - drążyła, widząc, że chłopak gotów był powiedzieć jej w tej chwili praktycznie wszystko.

-Na głos nazywasz mnie paniczem, ale w myślach nazywasz mnie inaczej - stwierdził, ignorując jej słowa. - Czy mogłabyś powiedzieć mi, co naprawdę myślisz? - poprosił. Brzmiało to jak pułapka.

-Myślę, że powinnam już zanieść mojemu paniczowi jabłka - podjęła. - Zanim ktoś z państwa Kruegerów dowie się, że okradam ich sad.

-Przecież masz w koszyku zaledwie dwa jabłka. Poza tym, panicz Krueger już wie, że jesteś w jego sadzie - oznajmił spokojnie. Chłód przemknął po skórze Nouvel.

-Skąd panicz o tym wie?

-Elia!

Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, rozmowę przerwał im odległy krzyk.

-Naprawdę powinnam już iść. - Nouvel chciała uciec między drzewa, jednak szlachcic postąpił krok w jej stronę, unosząc rękę.

-Nie martw się - mruknął, odwracając głowę w stronę, skąd dobiegł ich krzyk. - To tylko mój przyjaciel. Nie wyda cię.

-Skąd panicz o tym wie? - powtórzyła pytanie, niepewna czy wciąż odnosi się do poprzedniej kwestii, czy obecnej.

-Ponieważ był kiedyś przemytnikiem.

Jakby przeszłość przyjaciela Dærińczyka miała jakoś argumentować jego decyzję w sprawie kradzieży jabłek...

Nouvel zamarła.

-Przemytnikiem?

-Elia! Gdzie ty do cholery jesteś?!

Zamiast odpowiedzieć, panicz uniósł rękę, w której trzymał butelkę. Na granicy drzew pojawiła się nowa sylwetka, która przez ciemny strój kompletnie ginęła pośród cieni. Jedyne, co zwiastowało, że przybysz się zbliża, to biel jego włosów i twarzy.

-Nazywasz się Elia? - wywnioskowała Nouvel z lekkim zaskoczeniem. Było to niezwykle delikatne imię. Chłopak skinął niedbale głową, pociągając długi łyk z butelki w oczekiwaniu na swojego przyjaciela.

Elia.

Nouvel słyszała już kiedyś to imię. Tak samo nazywał się panicz, na którego cześć wyprawiono dzisiejsze przyjęcie.

-Elia Krueger - szepnęła strwożona.

Elia Krueger ponownie skinął głową, nie przestając pić.

Nouvel zalała fala strachu. Wiedziała, że pan Moretz przyjaźnił się z panem Kruegerem. Panicz Yann i panicz Elia musieli się w takim razie dobrze znać. Czy możliwym było, że tak jak ojców, ich również łączyła przyjaźń?

Nie, nie mogli być przyjaciółmi. Yann wielokrotnie odnosił się z niechęcią do tego domu i ich mieszkańców. Cokolwiek łączyło jej panicza z tym chłopakiem, nie mogła to być przyjaźń.

Chęć ucieczki przezwyciężyła, chwytając się informacji, jakiej udzielił jej Elia Krueger na temat swojego przyjaciela. Były przemytnik. Ktoś taki, jak jej ojciec. Ktoś, kto uwolnił się od licencji i żył godnie, w przyjaźni z wielkimi panami.

Chwilę później obok Elii Kruegera pojawił się kolejny diabeł - o złotych oczach i białych włosach, ściętych widocznie krócej niż nosili wszyscy szlachcice, których do tej pory spotkała Nouvel.

-Yohann cię szuka - syknął przybysz, ściskając panicza za ramię. - Chyba jest wściekły.

-Yohann? Szybciej bym się spodziewał, że ojciec będzie mnie szukał - odparł niedbale panicz, mimo to Nouvel dostrzegła błysk niepokoju w jego oczach.

-Może ojciec wysłał po ciebie Yohanna, skąd mam wiedzieć? - sapnął jego przyjaciel.

-Przecież to przedstawienie i tak można odegrać beze mnie - odparł Elia Krueger i spróbował ponownie napić się z butelki, ale przyjaciel złapał go za nadgarstek i unieruchomił jego rękę.

-Wracaj na salę - zażądał krótko.

-Przepraszam - wtrąciła słabym głosem Nouvel - czy panicz był może przemytnikiem?

Przyjaciel Elii Kruegera zdziwił się najpierw jej obecnością, a później wybuchnął śmiechem, kiedy zrozumiał, co do niego powiedziała. Młody Krueger również się uśmiechnął. Obaj młodzieńcy wydali się dziewczynie dziwni w porównaniu z resztą Pięknego Państwa, ale w końcu z iloma diabłami miała tak naprawdę styczność? Kapitan Kelting i jego żołnierze, Konsul i jego rodzina oraz służący w ich domu ludzie.

-Nie jestem paniczem – odparł.

-Ale był pan przemytnikiem?

-Byłem - potwierdził niechętnie.

-Mój ojciec też był przemytnikiem.

Chłopcy spojrzeli po sobie.

-Jak się nazywał? - spytał ostrożnie nowoprzybyły.

-Hansel Kettler - wyznała Nouvel po chwili wahania. Przyjaciele ponownie spojrzeli po sobie i obaj, jak na komendę, pokręcili głowami. Rozczarowanie wkradło się do serca dziewczyny. Liczyła, że ktoś powie jej coś o przeszłości jej ojca. Coś więcej niż to, że zdradził Republikę.

Czego się spodziewała? Zarówno Elia Krueger, jak i jego przyjaciel, byli za młodzi, aby pamiętać jej ojca z czasów, kiedy jeszcze był Dærińczykiem. Możliwe, że byli również za młodzi, aby mieć coś do powiedzenia w sprawie wyroku jej ojca lub jakichkolwiek decyzji podejmowanych przez Senat.

-Przykro mi - burknął niezręcznie były przemytnik i z powrotem skupił się na paniczu. - Elia, proszę, wróć na salę zanim ojciec wyśle kogoś po ciebie albo sam się tu zjawi.

-To nie wysłał ciebie? - Elia Krueger udał zdziwienie. Wepchnął butelkę w ręce przyjaciela i podszedł do Nouvel. Wyjął jej koszyk z rąk, wyrzucił z niego jabłka, które już sama zdążyła zebrać i zaczął zrywać najczerwieńsze owoce z gałęzi, do których nie dosięgała. W rzeczywistości nie sięgał dużo wyżej od niej, dziewczyna miała wrażenie, że chłopak jest wręcz od niej niższy, ale może wrażenie to powodował fakt, że diabeł cały czas garbił ramiona i pochylał głowę w dół. W każdym razie on miał dwie zdrowe ręce i z łatwością mógł wspiąć się po drzewie.

-Elia! - syknął zniecierpliwiony przemytnik.

Elia Krueger nazrywał pełen kosz i zanim oddał go Nouvel, ujął delikatnie jej okaleczoną dłoń w swoją. Dziewczyna próbowała wyrwać mu rękę, ale ten, mimo dosyć drobnej postury, miał żelazny uścisk. Pogładził kciukiem jej knykcie, na co przeszedł ją dreszcz.

-Co było warte czterech palców? - Pytanie wypowiedział tak cicho, że tylko ich dwójka je usłyszała. Nouvel zrozumiała niedopowiedziane słowa.

„Co ukradłaś, że ukarano cię w ten sposób?"

-Próbowałam ukraść życie - odparła wprost, patrząc mu wyzywająco w oczy. Odkryła, że w jego spojrzeniu kryje się jakiś smutek, że jego uśmiech nie sięga oczu.

-Próbowałaś?

-Nie udało się.

Elia Krueger wręczył jej kosz pełen jabłek.

-Możesz uznać, że nie ukradłaś żadnego z nich.

Jakby jakkolwiek poruszało to jej sumienie. Mimo wszystko gest panicza wydał jej się miły. I dziwny, w szczególnej mierze dziwny.

-Dziękuję.

-Elia, możemy już iść? - Niecierpliwił się przyjaciel szlachcica.

-Jak ci na imię? - zapytał młody Krueger. Nouvel biła się z myślami, zdradzić mu je, czy skłamać?

-Nouvel - wyjawiła ostatecznie, uznając, że Elia Krueger nie wykorzysta tego przeciwko niej. Smutek w jego oczach, zdaje się, nabrał ją, ale większą pewnością napawał ją fakt, że był kompletnie pijany. Możliwe, że nazajutrz nie będzie pamiętał spotkania jej.

-Nouvel – powtórzył po niej Elia, smakując to słowo na języku. - Nie jest dærnickie.

-Nie.

-Ani kurdyjskie, tak mi się przynajmniej wydaje.

-Nie jest – przyznała, czując, jak robi jej się gorąco. Nie wiedziała, czemu, ale nie chciała, aby odkrył, skąd pochodziła, który skrawek kontynentu nazywała domem, jednak nie pozostało mu już nic więcej do odgadywania. Odpowiedź była oczywista.

-Jesteś Élijką – wyrzucił, niemalże z zaskoczeniem, co tylko bardziej upewniło ją w przekonaniu, że nie kontaktował już do końca z rzeczywistością. Pomijając złotookich, którzy bez względu na narodowość, wszyscy wyglądali tak samo, zwykli ludzie zamieszkujący trzy kraje kontynentu w pewnym stopniu różnili się od siebie urodą.

Kurdyjczycy szczycili się delikatną urodą, ich rysy twarzy były miękkie, włosy jasne, oczy zielone, bądź błękitne. Patrząc czasem na Alinę i próbując wyobrazić ją sobie we włosach sięgających poza ramiona, Nouvel dochodziła do wniosku, że kurdyjska uroda była wręcz królewska. Oczywiście, gdyby pominąć fakt istnienia władców Śmierci. W Élai większość ludzi miało czarne włosy, które ostro kontrastowały z ich bladą skórą, podkreślając błękit oczu - niewiele osób miewało oczy brązowe, a jeśli już, znaczyło to, że mieli w żyłach trochę obcej krwi. 

Co do Dærińczyków... Nouvel nie miała z nimi wystarczająco dużo styczności, aby móc ze śmiałością przypisać im jakieś wspólne cechy. Dla niej mieszkańcy Dærniku to były białowłose diabły, których nieludzkie oczy stworzone zostały, aby odnajdywać zarówno w świetle, jak i w ciemnościach, sylwetki potworów. 

Pośród służby znajdowali się też jednak natywni mieszkańcy Republiki, ci, którzy nie mieli nic wspólnego z diabłami, poza tym, że pracowali dla Pięknych Panów. To tutaj podziały się brązowe oczy kontynentu, zdobiąc łatwo opalające się w słońcu twarze i współgrając z kolorem krótkiej szczeciny, która pokrywała ogolone głowy. 

Nie były to jednak reguły odnoszące się do każdego pojedynczego człowieka, jedynie diabły zawsze rodziły się w tych samych kolorach.

-Nigdy nie spotkałem Élijki – wyznał Elia Krueger.

-Mam nadzieję, że już nigdy nie spotka pan kolejnej – odparła zanim zdążyła ugryźć się w język.

-Dlaczego? - zaintrygowany chłopak przechylił głowę. Nouvel zauważyła ponad jego ramieniem niezadowoloną minę jego przyjaciela. Byłego przemytnika. Chłopiec o dziwnej fryzurze nie podszedł jednak do nich i nie przerwał ich rozmowy. Widocznie sam był zdezorientowany zachowaniem panicza.

-Ponieważ musiałaby sprzedać się w niewolę – wyjaśniła w końcu Nouvel. - Czego nie życzę żadnemu z moich rodaków.

-Sprzedałaś się? - wywnioskował Elia.

-Czy to ma znaczenie dla takich, jak ty? Nie każdy ma złoto i potwory w kieszeni. Dla niektórych jedyną walutą pozostaje wolność, a później nadzieja na jej odzyskanie - odszczeknęła.

Elia uśmiechnął się, niemalże szyderczo, ale Nouvel widziała w jego oczach, że gorączkowo analizuje jej słowa, próbuje zrozumieć jej motywy, chociaż powinien ją skrzyczeć za kradzież jabłek i o niej zapomnieć.

-Poznałem kiedyś Kurdyjkę, była służącą, tak, jak ty, ale ona chyba nie sprzedała się w niewolę sama - zmienił temat, widocznie mając trudności ze skupieniem się długo na jednej rzeczy.

-Moja przyjaciółka jest Kurdyjką – wymsknęło jej się, zanim zdążyła się opamiętać. Rozmowa z tym chłopcem robiła się niebezpieczna. Nie wiedziała, czy to była z jego strony tylko gra, ale usypiał jej czujność, sprawiał, że zapominała, co znaczyło jego nazwisko i to złoto otulające jego źrenice.

-Tamta dziewczyna nie miała przyjaciół. Nie mówiła też zbyt dobrze po dærnicku.

-Miałam szczęście, że ojciec nauczył mnie swojego języka – wydusiła Nouvel. Elia Krueger nie przestawał się w nią wpatrywać tym dziwnym wzrokiem, jakby próbował odrzeć ją ze wszystkich tajemnic, jakby nie mógł odejść, póki nie pozna każdej cząstki jej duszy.

-Dziewczyna, która służyła w moim domu, nazywała się Katia - zdradził.

-To ładne imię – odparła, nie wiedząc, na co liczył. - Moja przyjaciółka nie nazywa się Katia – dodała, kiedy ten milczał. Czy to tak naprawdę próbował z niej wyciągnąć? Odnaleźć miejsce pobytu dawnej służącej?

-Wiem, o tym – sarknął chłopak. - Katia nie mogłaby służyć razem z tobą. To było dawno temu, a ja zachowałem się wobec niej naprawdę... źle... – zająknął się i obejrzał przestraszony w tył, jakby obawiał się, że jego przyjaciel ich podsłuchiwał. Były przemytnik nie spuszczał z nich uważnego wzroku, ale milczał, nie zdradzając w żaden sposób, że rozumiał ich rozmowę.

-Dlatego teraz ze mną rozmawiasz? - odważyła się spytać. - Męczy cię poczucie winy, że źle potraktowałeś kiedyś służącą?

Chyba trafiła w czuły punkt. Na twarzy panicza odmalował się najpierw szok, później wstyd, a na końcu żal. Emocje zdawały się wysysać z niego energię, lecz przełknął je po chwili wszystkie i skinął sztywno głową, odwracając od niej wzrok.

-Nie – uciął ostro, widocznie urażony. - Po prostu nie przypominasz mi ich.

-Ich?

Elia nie odpowiedział.

„Ja też ich nienawidzę, panienko."

Czyżby mówił o własnej rasie? O sobie samym?

-Nie wyglądasz, jak oni. - Po raz kolejny zmienił temat, zapomniawszy kompletnie o poprzednim.

-Ale mam ich krew.

Dziwnie było jej powiedzieć coś takiego na głos, bronić tej części siebie, która zrodziła się w Republice.

-To Samotny zdecydował, że nie mam waszej twarzy – dodała, wspominając słowa Aliny, że chociaż ich ojcowie byli diabłami, Samotny je ukochał, ocalił ich oczy przed widokiem potworów.

-Masz rację. Nie skazano cię na prawdę, masz twarz człowieka. Miłego wieczoru, Nouvel. - Elia Krueger skłonił się jej i podszedł w końcu do przyjaciela, który chwycił go pod ramię i zaciągnął ścieżką z powrotem do rezydencji.

Kiedy tylko znikli z jej pola widzenia, Nouvel rzuciła się biegiem między drzewa, w nadziei, że wróci na salę niezauważona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro