Rzeczy, Których Oczy Nie Widzą
Akt XVI
Cierpka skórka z łatwością odchodziła od mięsistego wnętrza. Owoc wręcz ociekał sokami, a ciepło słońca wyciskało z niego obezwładniającą słodką woń. Elia włożył kawałek pomarańczy do ust. Lepki płyn spływał mu po palcach. Musiał aż przystanąć i przymknąć oczy.
Wbrew sobie przyznał, że w owocu przypominającym słońce kryła się jakaś magia. Czy tradycję tę zapoczątkował Kościół, czy był to obyczaj czysto świecki? Im lepiej poznawał świat, który nienawidził jego rodzaju, tym bliższy czuł się temu żałosnemu, ciemnemu ludowi.
Zwykła pomarańcza dawała mieszkańcom miasta tyle szczęścia... Co uszczęśliwiało arystokratów? Elia nie mógł przypomnieć sobie jednej tradycji stworzonej w celu czczenia życia, spokoju, codzienności. Wszystkie bale i spotkania były wyniosłe i chłodne, każdy ich uczestnik zobowiązany był sztywno przestrzegać etykiety, a dzieci ubierano w wiele warstw koronek i falbanek, niczym lalki, i sadzano przy wysokich stołach, przy których nie wolno było im chichotać ani wtrącać się do rozmów dorosłych.
Wzgórze, na którym stał główny Kościół ludu, obrosło w kolorowe stragany i tłumy ludzi. Żółć, złoto i pomarańcz. Śmiechy, piski i modły. Pośród zgiełku ludzkich głosów rozbrzmiewały subtelne dźwięki organów. Czyżby odbywała się Msza? Elia aż przystanął, chłonąc zdumionym wzrokiem dziesiątki ludzi klęczące na schodach i wokół murów budynku.
Nigdy nie widział tylu ludzi w kościele.
Zajęło mu to chwilę, ale odnalazł wzrokiem służących Kościoła. Księży i ministrantów, a pośród nich tego nawiedzonego chłopaka. Pozostali młodzieńcy rozstąpili się, kiedy panicz podszedł do jednego z nich.
Kuyin, tak jak reszta jego Braci, ubrał tego dnia białą suknię wyszywaną złotą nicią i przyozdobioną wzorami słońca. Patrzył w stronę, skąd dochodziły głosy ludzi, z błogim uśmiechem na bladych ustach.
Elia stwierdził, że chłopak był okropnie brzydki.
Długie włosy brunatnego koloru związane miał w luźny kucyk, jego skóra była nierówno opalona, zapewne od pracy na zewnątrz w ciągu ciepłych wiosennych miesięcy, oczy zaś mleczne, jak u martwej ryby. Jego policzki i czoło przecinały cienkie, białe linie – zapewne blizny po ciętych ranach. Elia wiedział, że niektórzy z tych szaleńców okaleczali się w ramach pokuty za grzechy. Ile mogli popełniać ich samozwańczy słudzy Samotnego, że aż spłacali je samookaleczaniem? Czy Samotny naprawdę był dobrym Panem, jeśli pozwalał tym, którzy go kochali, robić sobie krzywdę?
Ale przecież obie wersje przypowieści o stworzeniu świata, jakie poznał Elia - zarówno ta złotookich, jak i motłochu - jasno mówiły, że Samotny został zdradzony przez pierwszych ludzi, ponieważ byli egoistyczni i bali się odejść, kiedy tego wymagało od nich dobro świata. Czy jednak można było ich za to winić? Pierwsi ludzie nie znali pojęcia śmierci, to zrozumiałe, że bali się zniknąć.
Gdyby Elia znalazł się pośród pierwszych ludzi stworzonych przez Samotnego, zapewne pomógłby im wyrzucić Pana z powrotem za połacie ciemności. Trzeba być szaleńcem, aby pragnąć śmierci.
Przez ostatnie kilka miesięcy Elia zdążył przyzwyczaić się już do widoku długich włosów na brudnych głowach zwykłych ludzi. Na początku jednak strasznie go to irytowało, a ta jego część, która wciąż wyznawała wartości złotookich, kazała mu gardzić prostymi ludźmi za takie bezmyślne podejście do ich wyglądu.
Piękni Panowie nosili długie włosy, a cała reszta - służba, straże, przemytnicy - ścinali się na krótko.
– Skąd oni mają pomarańcze? – zapytał.
– Nie ma żadnych ich, diable – odparł spokojnie Kuyin. Nie odwrócił głowy w jego stronę, ale też nie zdziwił się, że Elia znalazł się nagle przed nim. Tak jak w Kościele, musiał jakoś rozpoznać go z daleka. – Nie ma żadnych nas i nie ma żadnych was. Wszyscy jesteśmy dziełem Pana.
– Skąd się wzięły te pomarańcze? – powtórzył Elia, unosząc owoc do twarzy ślepca.
– Tak jak życie, pomarańcze są darem od Samotnego.
Wyniosły ton ministranta zirytował Kruegera.
– Więc owoce spadły z nieba, to mi próbujesz powiedzieć?
Kuyin uśmiechnął się, pokazując nierówne zęby. Zmienił sztywną pozę, odwracając się do Elii, zawieszając mleczne spojrzenie na jego ukrytej w cieniu kapelusza twarzy.
– Nie bądź głupi. Kościoły hodują je w szklarniach na to święto.
– Więc nie Pan je dał, tylko Kościół.
– Kościół służy za oczy, uszy, usta i dłonie Samotnego w świecie śmiertelnym.
Więc czym byli dla Samotnego złotoocy? Kościół nie miał żadnego wpływu na życie i śmierć. Jedyne, co robił, to straszenie ciemnych umysłów.
– Nie wątpiłem, że przyjdziesz, mimo to cieszę się, widząc cię.
Widząc cię.
– Co sprawiło, że byłeś taki pewien? – mruknął Elia, rozdzierając dalej wnętrze pomarańczy na części. Nie uznał, że znają się z Kuyinem na tyle długo, aby czuć się zobowiązanym zaproponować mu kawałek.
– Jesteś zagubiony, jednak pośród ciemności usłyszałeś głos Pana. Samotny wzywa cię do siebie – wyjaśnił życzliwie Kuyin. – Nie mogę doczekać się dnia, kiedy wszystkie diabły przyjmą wezwanie i uklękną w murach Kościoła, błagając Samotnego o oczyszczenie z grzechów.
– Do tego raczej nie dojdzie.
– Jesteś dowodem na istnienie tej możliwości. Pośród narodu ślepców ty jeden przejrzałeś na oczy.
Elia nie odpowiedział, czując się coraz bardziej niezręcznie. Nie potrafił zrozumieć odniesień chłopaka do ślepoty i widzenia. Musiał być to jego czuły punkt.
– Pozwól, paniczu, że zaproszę cię na spacer po naszych ziemiach. – Ślepiec wyciągnął rękę do Elii. Krueger nie wziął go pod ramię, patrząc na niego nieufnie. Kuyin westchnął, ujmując swoją laskę w obie dłonie. – Twoja skóra nie spłonie w kontakcie z ciałem służebnika Pana.
– Już raz mnie dotknąłeś - przypomniał.
– I przeżyłeś. Chodźmy, paniczu. Najlepiej rozmawia się na osobności.
I nie czekając na jego odpowiedź, Kuyin odwrócił się i ruszył przed siebie, odganiając laską wszelkie możliwe przeszkody na drodze. Elia ruszył za nim, czując na sobie nieprzyjemne spojrzenia pozostałych ministrantów. Ciekawe, co uważali na temat zainteresowania jednego z nich złotookim.
– Wciąż nie zdradziłeś mi swojego imienia – zauważył Kuyin, kiedy odeszli kawałek od zgiełku.
– Dziwię się, że jeszcze go nie odgadłeś.
– Widzę świat cieni, diable. Nie czytam w myślach – wycedził.
– Nie rozumiem, jakim cudem. – Elia zrównał z nim krok, obserwując na zmianę białą laskę w jego dłoniach i pozbawioną mimiki twarz. – Jesteś ślepy. O ile nie masz w żyłach krwi złotookich, nie możesz widzieć mortum.
– Nie tobie o tym decydować, diable. Pan podarował mi tę zdolność, kiedy straciłem możliwość widzenia śmiertelnego świata.
– Jak?
Kuyin przystanął, wzdychając.
– Wiedziałeś, że służebnicy Kościoła posiadają własny cmentarz?
– Co to ma do rzeczy?
– Nie obrazisz się, jeśli tam się właśnie udamy?
Chłopak ponownie wyciągnął rękę w stronę Elii. Tym razem, upewniwszy się, że są sami, panicz ujął ślepca pod ramię i pozwolił mu poprowadzić się, gdziekolwiek ten szaleniec sobie życzył. Zwycięski uśmiech odmalował się na krzywo opalonej twarzy Kuyina.
– Wyjaśnię ci wszystko w swoim czasie – obiecał. – Najpierw jednak prosiłbym cię o twoje imię. Jakże mamy dzielić się sekretami, jeśli pozostaje między nami tak wielka przepaść?
– Nie przyszedłem, aby dzielić się z tobą sekretami. Nic od ciebie nie chcę. To ty mnie tutaj zaprosiłeś.
– A ty przyjąłeś moje zaproszenie, więc też musisz czegoś ode mnie chcieć. Jak więc będzie?
– Elia – powiedział po chwili, postanawiając jednak zachować nazwisko dla siebie.
– Elia – powtórzył Kuyin powoli, mlaskając językiem. – Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego diabły dają swoim synom kobiece imiona.
– Więc znasz wiele diabłów?
– Tylko głupiec nie wie, kto zasiada w Senacie i podejmuje decyzje wpływające na otaczający go świat.
Im głębiej na teren Kościoła się zapuszczali, tym odgłosy tłumu cichły. Zagajniki drobnych drzew rzucały dookoła cień, powstrzymując ukrop płynący z nieba. Kuyin zdawał się znać te ziemie na pamięć. W pewnym momencie, po środku ścieżki, zatrzymał się i wskazał na lewo. Oczom Elii ukazała się niska brama, a za nią kamienne nagrobki. Niczym miniatura miasta, którego wszyscy mieszkańcy zasnęli jednym, zgodnym snem. Miejsce spoczynku służących Kościoła.
– Dwudziesta alejka, czternasty grób po prawej – zdradził Kuyin. Cokolwiek zamierzał mu tam pokazać, Elia skinął głową i poprowadził ślepca pośród nierównych kamieni. Alejki obrośnięte były pnączami białych kwiatów, które okręcały nagrobki przy ziemi i wspinały się po tablicach zdradzających imiona zmarłych.
Sami mężczyźni. Same pojedyncze groby. W przeciwieństwie do Kapłanów złotookich, księża nie mieli żon ani dzieci. Tak jak ich Pan, żyli i umierali samotnie, aby po śmierci zapewnić mu towarzystwo.
– Kurt Klethberg? – spytał Elia, policzywszy groby w odpowiednim rzędzie. Kuyin skinął głową, uwalniając rękę z uścisku panicza i klękając przed kamiennym prostokątem.
– Pan rozumie i wybacza – pozdrowił zmarłego szeptem i podniósł się z ziemi, otrzepując kolana. – Chciałbym przedstawić ci, Elio, mojego ojca i mordercę mojej matki.
Do Kruegera dopiero po chwili dotarł sens słów Kuyina.
– Dlatego nie przedstawiłeś mi się nazwiskiem – rzucił, kiedy cisza się przeciągała, jak gdyby sam nie ukrył przed chłopakiem własnego nazwiska. Ministrant skinął z ociąganiem.
– Nigdy go nie użyłem. Ojca poznałem mając dopiero jedenaście lat.
– Gdzie był?
– Tutaj, odprawiał Msze. Był biskupem.
Z tego, co Elia wiedział, było to najwyższe stanowisko w pojedynczym kościele. To biskupi jako jedyni nosili białe szaty. Nic dziwnego, że pozwolono ślepcowi służyć.
– A twoja matka?
– Była dziwką – wyjaśnił Kuyin, bez cienia zawahania w głosie. Elia aż postąpił krok do tyłu. – Zaskoczyłem cię? Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi. Syn dziwki i biskupa, a jednak taki właśnie mam rodowód. Nie wstydzę się go jednak, niestety, jest to tajemnica, którą muszę chować, aby nie stracić miejsca w świętych murach.
– Dlaczego?
Kuyin uśmiechnął się potulnie. Konsternacja Elii go rozczulała.
– Ojciec Kurt przewodził najpierw kościołowi w Brüken, gdzie korzystał z usług wielu burdeli. Szczególnie spodobała mu się moja matka. Z tego, co zdradziła mi, kiedy podrosłem, mieli romans przez wiele miesięcy. Kiedy Ojciec Kurt dowiedział się, że moja matka zaszła w ciążę, poprosił o przeniesienie do innego miasta. Trafił do Märchen .
– Jak go odnalazłeś? – spytał Elia, z dziecinną ciekawością przejeżdżając palcami po kamiennych płytkach. Nagrobki sięgały mu do pasa, a on nie mógł pozbyć się wrażenia, że znalazł się w jakimś miniaturowym mieście śmierci.
– Moja matka przez lata próbowała go odszukać. Z początku nie rozumiałem, dlaczego wyjechaliśmy nagle do stolicy, ale na miejscu wytłumaczyła mi, kim był mój ojciec. Moja matka była naiwna. Przyszła do kościoła i padła przed Ojcem Kurtem na kolana, płacząc i błagając, aby uznał mnie za swojego syna. Aby porzucił Samotnego i wziął ją za żonę. Głupia kobieta.
Elia uniósł brew, słysząc pogardliwy ton Kuyina.
– Mężczyzna, który ucieka na drugi koniec kraju, kiedy spłodzi dziecko, nie porzuci wysokiej pozycji dla dziwki i jej bękarta – prychnął. – Skurwysyn oddał moją matkę diabłom, którzy powiesili ją na Wielkim Placu.
– To... niezbyt szczęśliwa historia – zająknął się Elia, nie wiedząc, co właściwie mógłby powiedzieć.
– Była głupia, wierząc, że znajdzie tu zrozumienie. Chociaż Ojciec Kurt dopuścił się wielu grzechów, nie potrafił znaleźć odwagi, aby zabić dziecko. Miałem szczęście, że głos mi się jeszcze nie załamał.
– Tak po prostu pozwolili ci tu zostać? Chociaż wiedziałeś, że biskup był twoim ojcem? – niedowierzał Elia. Przez usta Kuyina przebiegł cień uśmiechu, ministrant podniósł głowę, patrząc w stronę, gdzie znajdowała się twarz diabła.
– Musiałem zapłacić cenę, aby pozwolono mi zostać w Kościele – zdradził nieobecnym głosem.
-Jaką cenę? – ożywił się Elia.
-Mój wzrok.
Więc Kuyin nie urodził się ślepym. To Kościół odebrał mu wzrok. Elię przeszedł dreszcz. Wiedział, że księża byli tylko ludźmi, w dodatku ciemnymi i posługującymi się strachem, żeby robić wodę z mózgu swoim wyznawcom, ale nie spodziewał się, że będą tak samo zgnici, jak arystokracja. Chociaż traktował wszystkie kazania jak kłamstwa, naiwnie założył, że księża przestrzegali tego, co głosili.
– Miałem jego twarz, jego oczy. Ojciec Kurt nie mógł tego znieść. Nie mógł też pozwolić, żeby ktoś mi uwierzył, jeśli powiedziałbym, kim naprawdę dla mnie był. Zamknął mnie więc w lochach i kazał patrzeć na ołtarz pełen palących się świec, aż bluźnierstwa przestaną mnie oślepiać. Więc patrzyłem w świece długimi godzinami, nie robiąc przerw nawet na sen. Nic nie jadłem i nie piłem, i kiedy minął tydzień, tak przynajmniej zakładam, i zemdlałem z powodu osłabienia, po przebudzeniu widziałem jedynie ciemność.
Jedynie ciemność, a jednak zauważył obecność Elii w Kościele, potrafił odnaleźć jego twarz. Po cmentarzu potoczył się ciepły wiatr, wyciągając brunatne kosmyki z luźnego więzła na karku Kuyina. Elii zdało się, że dostrzegł błysk płomienia w mlecznych tęczówkach chłopaka. Oślepiony przez ogień z powodu niewygodnej prawdy. Czy nie byłoby to coś, co mogli zrobić złotoocy zdrajcom?
– Pogodziłem się z życiem w ciemności, jednakże Pan nie pozostawił mnie w niej samotnym. Nie wierzyłem nigdy w Boga, w dusze, w świat po życiu, ale pewnego dnia, w trakcie Mszy, zobaczyłem dowód na istnienie dobra i zła. Zobaczyłem Śmierć.
– Zobaczyłeś mortum na Mszy?! – Elia uniósł głos.
– Mortum, ach, mortum – powtórzył ministrant, kręcąc głową. – Uwielbiacie posługiwać się przeszłością, aby uwydatniać swoją wielkość, prawda?
– Nie rozumiem.
– Mortum to starodaernickie słowo, prawda? Czy nie znaczyło ono przypadkiem po prostu 'śmierć'? – wyjaśnił Kuyin, a Elia zmarszczył brwi, nie mogąc zrozumieć, skąd brały się te jego dziwne oskarżenia wobec złotookich. Przecież prosty lud sam używał starych słów w codziennym życiu. W mieszaniu języków nie było nic wywyższającego ani umniejszającego, to był po prostu sposób nazywania świata określonymi słowami.
– Znaczyło. Znaczy – potwierdził niepewnie, a Kuyin prychnął.
– Mortum – mlasnął językiem na tym słowie, jakby pierwszy raz w życiu je wypowiedział – znajdowało się za plecami Ojca Kurta – kontynuował swoją historię. – Trwało to zaledwie chwilę, ale od tamtego momentu zdrowie biskupa się pogorszyło. Z każdym dniem wyglądał na słabszego, a sylwetka potwora robiła się coraz wyraźniejsza, coraz prawdziwsza. Nikt inny zdawał się go nie dostrzegać, więc milczałem, obserwując jedynie każde pojawienie się bestii. Inni księża i ministranci uznali, że moje nagłe skupienie na Kurcie, mimo utraty wzroku, było znakiem od Samotnego. Wedle zapowiedzi pozostałych Ojców, biskup miał niedługo wyzdrowieć i dokonać cudu, ponieważ Pan pozwolił ślepemu go dostrzec.
– Ale ty nie widziałeś biskupa – wtrącił Elia, dziwnie się czując się, kiedy w trakcie rozmowy tylko jeden z nich się odzywał. Chociaż chłopak rzadko wdawał się z ludźmi w długie dyskusje, nauczył się, że na każde zdanie rozmówcy trzeba odpowiedzieć chociaż jednym słowem, aby pokazać, że się go słuchało.
Sam nie wiedział, czemu, ale nawet rozmawiając ze sługą Oświecocnych, ten nawyk kazał mu coś powiedzieć. W końcu Kuyin nie widział czy Elia na niego patrzył.
– Nie – potwierdził ministrant. – Wiedziałem za to, z całkowitą pewnością, że niedługo umrze, że ten potwór, którego tylko ja byłem w stanie dostrzec, przyszedł ukarać go za jego grzechy. Uśmiechałem się za każdym razem, kiedy go widziałem, a Ojciec Kurt drżał ze strachu, mimo zapewnień jego Braci o rychłym ozdrowieniu. Staruch wiedział, że nie na niego Pan otworzył mi oczy.
Elia zadrżał. Mimo piekącego słońca, zrobiło mu się zimno. Ten chłopak nie tylko był szalony, ale też nawiedzony.
– Kiedy potwór przyszedł do Kurta ostatni raz, zauważył mnie i przyłożył palec do ust z uśmiechem, nakazując mi milczenie. Tej samej nocy Ojciec zmarł, a następnego dnia, kiedy złożono już kwiaty na jego ciele i zawierzono jego duszę Samotnemu, przyszedłem na cmentarz i patrzyłem, jak potwór go pożera. Wiedziałem, że nie może mnie tknąć, że moja obecność nie przeszkadza mu w posiłku.
– Oglądałeś żerujące mortum? – wyszeptał Elia ze zgrozą.
– Od śmierci biskupa dostrzegam wszystkie potwory Pana. Widzę, jak chodzą za ludźmi. We śnie słyszę ich wycie i szepty. Dostrzegam też was, diable. - Kuyin skierował wzrok mlecznych oczu na Elię, jak gdyby dla potwierdzenia swoich słów. - Kiedy Pan otworzył mi oczy na ciemność, zrozumiałem prawdę tego świata. Zobaczyłem i uwierzyłem, przez co postanowiłem zreformować Kościół, kiedy awansuję już z pozycji ministranta. Oczyszczę Kościół z kłamstwa i plugastwa, nie pozwolę, aby słowa Samotnego głosiły takie żmije, jak Kurt Klethberg.
Szaleniec i fanatyk, tylko tak Elia mógł określić Kuyina. Pożałował przyjścia tu za nim. Ministrant był niebezpiecznym człowiekiem, a poza tym widział rzeczy, których nie powinien.
– Interesuje cię pewnie, co zrozumiałem, kiedy Pan otworzył mi oczy, Elio - kontynuował, nie dając paniczowi zatopić się w rozmyślaniach. – Zrozumiałem, że Piękni Państwo nie odpowiadają za śmierć. Zniewoliliście jedynie służących Samotnego. Nie macie prawa do tych potworów, ponieważ sami macie w sobie ich część. Przypowieść Kościoła o waszym rodowodzie jest prawdziwa, inaczej nie mógłbym was widzieć. Jesteście potomkami ladacznic, które rozłożyły nogi przed ciemnością.
Elia otworzył usta i zaraz je zamknął. Nie wiedział, co mógł powiedzieć szaleńcowi. Kłócić się? Przytaknąć? Odejść bez słowa? Ostatnia opcja wydała mu się niezwykle atrakcyjna. Ucieczka zdawała się prowadzić go przez całe życie. Ucieczka przed prawdą, ucieczka przed rodziną, przed małżeństwem, przed swoją własną naturą, a i teraz przed ślepym ministrantem.
– Wciąż nie wyjaśniłem, dlaczego cię potrzebuję, Elio. – Kuyin złapał go za rękę, zanim Krueger zdążył zrobić krok w tył. – Sam nie zdołam zreformować Kościoła. Sam nie poznam tajemnic Śmierci. Kiedy zobaczyłem cię w kościelnej ławce po raz pierwszy, wiedziałem, że Samotny zesłał mi ciebie w pewnym celu.
– Nikt mnie do ciebie nie przysłał. Trafiłem do Kościoła przez przypadek – zaprzeczył ostro Elia.
– Nie ma przypadków, diable. – Kuyin wzmocnił uścisk wokół nadgarstka chłopaka. – Od początku wiedziałem, że nie jesteś byle paniczykiem. Pan nie zesłałby mi byle kogo. Nie spodziewałem się jednak, że okażesz się być synem Kapłana, Elio. Syn Ephraima Kruegera na Mszy ciemnoty, przecież to najczystsza forma komedii! – Chłopak niemal zawył.
Elia wyrwał się Kuyinowi i wpadł na nagrobek.
– Od jak dawna wiesz, kim jestem?! – warknął, przerażony utratą anonimowości.
Ślepiec uśmiechnął się z litością.
– Od momentu, kiedy zdradziłeś mi swoje imię.
Mimo paniki Elii, Kuyin nie uniósł głosu nawet o oktawę, wyjaśniając wszystko spokojnie, jak dziecku.
– Mówiłem już, tylko głupiec nie wie, kto zasiada w Senacie i podejmuje decyzje wpływające na świat dookoła niego. Pośród śmietanki Dærniku nie ma wielu mężczyzn o twoim imieniu. Nie byłem pewien, ale twoja reakcja potwierdziła moje domysły.
Elia poczuł, że robi mu się duszno. Nie powinien był tu przychodzić. Nie powinien był zdradzać swojego imienia temu szaleńcowi.
– Czego ode mnie chcesz? – syknął, opierając się o kamienną płytkę i ustawiając stopy równo na ziemi.
– Żebyś pomógł mi wyplenić robactwo z Kościoła, paniczu. Zaprowadź mnie do świata cieni i spisz dla mnie wszystkie tajemnice Śmierci, jakie zdołam poznać u twojego boku.
Głos Kuyina wręcz ociekał pewnością. Samotny, dopomóż, czy on naprawdę prosił, aby Elia zaprowadził go pod warstwę?
– Nie.
Przez twarz Kuyina przebiegł gniew, jednak ministrant szybko ukrył złość pod łagodną miną.
– Przemyśl moją prośbę, Elio – poprosił, ale Krueger nie dał się nabrać fałszywie przymilnej nucie w jego głosie. – Razem możemy zmienić świat. Syn biskupa i Kapłana. Wybrany i przeklęty. Bądź moimi rękami, a ja będę twoimi oczami. Pomogę ci odnaleźć spokój duszy, a ty pokażesz mi świat cieni.
Brzmiał, jakby naprawdę wierzył w to, co mówił. W powodzenie swojego wspaniałego planu. Kiedy Kuyin w milczeniu czekał na jego decyzję, Elia odwrócił się i odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro