Puste Kieliszki
Akt XXIX
Od dnia, kiedy pan Katz kazał jej wsiąść do karocy, Nouvel nie opuściła ani razu posiadłości Konsula. Oglądała świat zewnętrzny z pięknego ogrodu, przejście wiosny w lato, a później lata we wczesną jesień. Pomijając Wielki Plac, na którym powieszono jej ojca, oraz ten niewielki skrawek miasta, który zobaczyła w drodze z Senatu do pałacu Moretzów, dziewczyna nie miała pojęcia, jak wyglądał świat diabłów.
Nie wiedziała, jak odebrać życzenie panicza Yanna, aby towarzyszyła mu na balu u pana Kruegera. Jechała tam jako jego służąca, owszem, ale dla niego miało to jakieś inne, głębsze znaczenie. Pani Moretz krzywiła się za każdym razem, kiedy jej wzrok padł na Nouvel, jakby to ona była winna pomysłom jej syna.
Tym ściętym jak u ważnego mężczyzny włosach.
Dom pana Kruegera był większy od pałacu Konsula. Wydał się Nouvel bardziej surowy i ponury, mimo ogromnych połaci owocowych drzew rozciągających się na jego tle. Konsul nie był pozycją dziedziczną, jak Kapłan, więc i bogactwo Konsula rzadko dorównywało jego pozycji. Tak wyjaśnił jej Yann, nie zapominając oczywiście wspomnieć, że jego ojciec bogactwem przewyższał znacznie wielu przeszłych Konsulów.
Najpotężniejszy człowiek w historii Republiki, a jednak pan Moretz ukłonił się nisko przed Ephraimem Kruegerem, kiedy wszedł do jego domu. Yann, spięty odkąd opuścił pojazd, skłonił tylko zdawkowo głowę.
Państwo Moretz posadzono przy stole obok najstarszego syna pana Kruegera, a Nouvel i pan Katz stanęli z tyłu za swoim państwem, gotowi, aby spełniać ich najbardziej niedorzeczne pijackie życzenia przez całą noc.
-Yohann - mruknął Yann.
Długowłosy mężczyzna o urodzie takiej samej, jaką szczycił się każdy z nich, skinął jej paniczowi głową.
-Witaj, Yann.
Yohann było najbardziej pospolitym imieniem pośród arystokratów, zdradził jej panicz któregoś razu, jednak w każdym pokoleniu chętnie je nadawano.
Yann Moretz i Yohann Krueger wdali się w cichą rozmowę, z której Nouvel niewiele mogła dosłyszeć. Rozmawiali o polityce, o balu? Zdawali się być dobrymi znajomymi, lecz na pewno nie bliskimi. Patrząc po języku ciała Yanna, chłopak widocznie szanował starszego o kilka lat od siebie mężczyznę, co ją zaskoczyło. Pamiętała, z jaką niechęcią wyrażał się o tym domu.
Nie mogła skupić się na jednym punkcie. Sala pełna była diabłów ubranych w jaskrawe kolory. Wyglądali jak lalki, w których nagle zamieszkały wesołe dusze. Daerińczycy rozmawiali między sobą, śmiali się, popijali i podjadali ze stołów, zupełnie jak gdyby egzekucje na Wielkim Placu nie miały miejsca, jak gdyby tuż obok, za niskimi furtkami, nie mieszkały potwory.
Jak oni mogli się tak szeroko uśmiechać? Jak mogli się tak głośno śmiać?
Czy mieli pojęcie o mordach, jakich dopuszczał się ich Konsul? Czy wiedzieli o ustawach, jakie przepychał Senat?
To nie byli zwykli ludzie, przypomniała sobie Nouvel, tylko rodziny Senatorów i Kapłanów. To były diabły odpowiedzialne za jej nieszczęście.
To byli mordercy.
-To ta dziewczyna, która zakradła się do sypialni twojego ojca? - Yohann Krueger odwrócił się do niej nagle, a ona wzdrygnęła się, kiedy wzrok złotych oczu mężczyzny spoczął na jej twarzy.
-Któż inny? - Yann sięgnął po kieliszek i upił łyk. - Tylko pomiot przemytnika mógłby zdobyć się na taką bezczelność.
Yohann Krueger wciąż skanował dokładnie jej twarz i ciało. W jego oczach odczytać mogła jedynie obrzydzenie. Dla syna ważnego polityka była niczym więcej niż robakiem, tak samo jak w domu Moretzów.
Nie podobała jej się uwaga, jaką diabeł jej poświęcał. Myśl, że znalazła się w domu pełnym takich, jak on, napełniła ją nagłym strachem.
-Zawsze uważałem Éliczyków za niezbyt inteligentny naród – rzucił lekceważąco, jakby zamach na Konsula nie był niczym ekscytującym.
-Dlaczego się tak krzywisz? - zbeształ ją Yann. - I tak już jesteś brzydka – fuknął, podając jej do połowy dopite wino. Nouvel spojrzała na niego zdziwiona, nie sposobem, w jaki się do niej zwracał, a tym kieliszkiem czekającym w jego wyciągniętej ręce. - No, dopij to – zirytował się panicz. - Myślisz, że jestem twoim służącym i będę łaskawie czekał, aż weźmiesz ode mnie kieliszek?
Nouvel rozejrzała się po stole. Rodzice Yanna już się gdzieś ulotnili, ale parę osób wpatrywało się w nią i w panicza. Również Yohann Krueger z nieprzeniknioną miną.
Nouvel sięgnęła po kieliszek, wyjmując go spomiędzy białych palców chłopaka.
-Wypij to, do cholery.
Wypiła, nie odwracając wzroku od tych złotych oczu.
Alkohol natychmiast zaatakował jej gardło. Piła tylko raz, z kapitanem Keltingiem, w noc, kiedy sprzedała się Konsulowi. Yann obserwował ją przez chwilę i zaraz odwrócił się, opierając się sztywno o krzesło. Był dziwnie nerwowy, nawet jak na siebie.
Yohann Krueger nie spuszczał z niego zaciekawionego spojrzenia, ale nie skomentował w żaden sposób zachowania Moretza.
-Znajdź mi nowy kieliszek, ten nadaje się już tylko do wyrzucenia – nakazał jej, nie odwracając się do niej. Nouvel skinęła głową, rozglądając się zagubiona. Pan Katz również zniknął, tak jak państwo Moretz, i nie miała się kogo poradzić.
Pożałowała, że nie było tu z nią Aliny. Ona wiedziałaby, jak się zachować. Wciąż z kieliszkiem Yanna w jednej ręce, Nouvel podeszła do miejsca, gdzie stały puste krzesła i po chwili namysłu, zwróciła się do siedzących obok diabłów.
-Przepraszam, czy te kieliszki są wolne?
Kobieta z mężczyzną spojrzeli na nią przerażeni, obdarzając długim spojrzeniem jej skandaliczne włosy. Nie powiedzieli słowa, więc dziewczyna wzięła jeden z kieliszków i wróciła do Yanna, który zaśmiał się, kiedy podała mu nowe naczynie.
-Włosy włosami, ale takie zachowanie? - szepnął strwożony Yohann Krueger.
-Nie uważasz tego za zabawne? - Yann sięgnął po butelkę, aby napełnić kieliszek, który Nouvel mu przyniosła.
-Skąd ona się wzięła?
-Jak to skąd? Z Élai. Czy przypadkiem sam nie powiedziałeś, że to naród niezbyt inteligentnych ludzi?
To było przedstawienie.
Każde słowo, jakie wypowiedział, każdy ruch, jaki wykonał, odkąd postawił stopę w tym domu, to wszystko było tylko częścią przemyślanego przedstawienia, jakie syn Konsula postanowił odegrać przed gośćmi tego przyjęcia.
Yann kochał atencję, był jak narkoman, który rozdrapywał sobie skórę, kiedy zbyt długo oczekiwał na tę jedną rzecz, która dawała mu w życiu radość. Nie potrafił żyć bez bycia w centrum uwagi.
Yohann skinął mu na to głową, obrzucając Nouvel ostatnim niechętnym spojrzeniem zanim odwrócił się do kobiety siedzącej po jego lewej stronie.
Nouvel wtuliła plecy w ścianę, ściskając kieliszek panicza.
Przez strach spowodowany tłumem diabłów przebiło jej się inne, znajome uczucie, które, zdawało się, zdążyło już umrzeć i zgnić. Widok przerażenia na twarzach tamtej pary i Yohanna Kruegera, kiedy spełniła polecenie Yanna, przynosząc mu kieliszek, obnażyło przed nią największy lęk jej oprawców.
Pogwałcenie ich tradycji i reguł.
Nouvel z przyjemnym zaskoczeniem odkryła, że razem z okazaniem przez diabły ich żałosnej natury, ponownie rozbudził się w niej zalążek nienawiści skierowany wobec arystokracji Dærniku.
Panowie śmierci otwierali szeroko oczy, kiedy się do nich odzywała! Jacyż oni wszyscy byli niedorzeczni.
***
Jakież to wszystko było niedorzeczne. Po podaniu pierwszego obiadu, po wymienieniu pierwszych trzeźwych plotek i powitań między gośćmi, zebrani na scenie muzykanci zagrali skoczniejszą nutę, dając w ten sam sposób nieme zaproszenie dla gości, wskazówkę, że pora wstać i zatańczyć zanim podany zostanie słodki deser.
Elia miał wrażenie, że był główną atrakcją w cyrku. Wszyscy chętni do tańca stali po bokach parkietu, czekając aż panicz odtańczy pierwszy taniec z dziewczyną, którą wybrali mu rodzice. Sabrina Nortung uśmiechała się do niego niepewnie, również nie przyzwyczajona do takiej uwagi, co dało Elii nieco pocieszenia, że nie on jeden czuł się w tej chwili nieswojo.
Pamiętał dokładnie polecenia matki, jedna ręka na biodrze Sabriny, drugą prowadzi ją dookoła, niczym dyrygent orkiestrę. Jeśli pomyli kroki, jeśli się potknie o długą spódnicę dziewczyny albo nadepnie na jej stopę, matka go zabije.
-To jak przedstawienie – szepnęła Sabrina, a on skinął jej tylko głową, zbyt skupiony na poprawnych krokach. Czy rodzice wciąż na niego patrzyli? Czy wszyscy wciąż na niego patrzyli? Ile to jeszcze miało trwać?
Czas przeciągał się niemiłosiernie, każda sekunda zamieniała się w minutę, każda minuta w godzinę. Miał wrażenie, że umrze na tym parkiecie, tańcząc w nieskończoność, do ostatnich sił, podczas gdy tłum wciąż będzie śledził każdy jego ruch.
I wtem muzyka ustała i rozległy się oklaski. Sabrina puściła jego rękę i cofnęła się z lekkim ukłonem. On również się jej odkłonił, rozglądając dookoła.
-Szanowne panie, szanowni panowie – odezwał się Ephraim Krueger, kiedy nastała cisza. W ręce ściskał wąski kieliszek napełniony do połowy winem tak czerwonym, jak materiały zdobiące ściany. - Pozwólcie, że przedstawię wam mojego najmłodszego syna, Elię, a także jego narzeczoną, przeuroczą Sabrinę Nortung – mężczyzna wskazał ich po kolei białą dłonią, a Elia mimo ścisku w płucach zauważył, że Sabrina spuściła speszona oczy – córkę Mische i Steffana Nortunga, członka mojej partii, najnowszego spośród moich przyjaciół. Niech okres narzeczeństwa zbytnio im się nie przykrzy, a późniejsze małżeństwo nadaje ich życiu radość.
Słowa ojca zlewały się w uszach Elii w jedną bezsensowną paplaninę, starał się skupić, ale nie potrafił. Mimo wypitego wcześniej alkoholu dopadły go duszności.
-To nie tylko zaręczyny mojego syna, ale i jego urodziny. Już równo za dwa lata, licząc od dzisiejszego dnia, mój syn stanie się mężczyzną i pełnoprawnym członkiem naszego społeczeństwa.
Mój syn. Mój syn. Mój syn.
To nie była pieszczota, w głosie ojca brakło dumy. To było przypomnienie, nakaz.
Sabrina wyciągnęła do niego rękę zaniepokojona, a on wzdrygnął się, kiedy go dotknęła.
-Niech szczęście młodych trwa! - Okrzyk ojca dobiegł jego uszu i rozległy się brawa. Nie dla niego, nie dla Sabriny, a dla sztywnej przemowy mężczyzny. Ktoś wepchnął mu do ręki kieliszek i Elia, idąc za przykładem wznoszących toast gości, upił łyk.
-Żaden mężczyzna nie rozumie, jak mocno można pokochać kobietę, póki nie doczeka się córki – odezwał się, ku przerażeniu Elii, Steffan Nortung. Stanął koło niego, kładąc mu ciężką dłoń na ramieniu i obejmując drugą ręką Sabrinę. - Szczególnie, kiedy ta córka jest jedynym dzieckiem. To zaszczyt dla mnie oddać Sabrinę do kapłańskiej rodziny. Nic lepszego nie mogłoby jej spotkać. Dla mnie to również jest zaszczyt, dzielić w przyszłości wnuki z Ephraimem.
Na widok miny Elii kilka osób zaśmiało się i ponownie rozległy się oklaski.
Po sali ponownie poniosła się muzyka, a zniecierpliwieni goście zaczęli wlewać się na parkiet i dobierać w pary. Paru mężczyzn uścisnęło Elii ręce, a on musiał się powstrzymywać, aby im się nie wyrwać.
Ktoś zaprosił do tańca Sabrinę i teraz wirowali z dala od Elii. Czy jeśli wymknie się teraz, czy ktokolwiek to zauważy? Panicz zaczął przepychać się w stronę stołów, licząc, że zdoła przysiąść na jakimś wolnym krześle, a potem wymknąć się korytarzem.
Rozchwiany i rozgoryczony nie zwracał uwagi, kogo odpychał aż wpadł na jakąś postać, niemalże ją wywracając. Automatycznie wyciągnął rękę, pomagając kobiecie wstać.
-Przepraszam – wyrzucił, chcąc wyminąć gościa, ale ten złapał go za ramiona i zmusił, aby Elia spojrzał mu w twarz.
Ten niewinny uśmiech, iskierki rozbawienia w oczach, białe włosy skręcone w ciasne loki i czerwona suknia przytulona do bladej skóry.
Elia tylko raz widział ją w czerwieni, dawno, dawno temu, i uznał ją wtedy za piękną. To był pierwszy raz, kiedy nazwał jakąś dziewczynę piękną.
-Anna – sapnął, nie kryjąc radości na widok znajomej twarzy.
-Dokąd ci tak śpieszno? - uniosła brwi, nie dając mu czasu na odpowiedź. - Stwierdziłam, że jeśli pierwszy taniec należy się twojej narzeczonej, to chociaż ja załapię się na drugi.
-Taniec? - powtórzył po niej, uciekając myślami daleko, daleko poza przyjęcie. - Do diabła, Anno, Samotny mi ciebie przysłał! - Nie potrafił ukryć radości w głosie, a ona zaśmiała się głośno.
Elia sam nie wiedział, co przez niego przemawiało – jego prawdziwe uczucia czy alkohol.
-Aslan jest z tobą? - spytał natychmiast.
-Najpierw ze mną zatańcz, później z nim porozmawiasz – zarządziła, a Elia posłusznie wziął ją za rękę i pozwolił zaprowadzić się z powrotem na parkiet. Nie zdołał jednak utrzymać wzroku na Annie. Nie, kiedy dostał potwierdzenie, że Aslan krył się gdzieś wśród tłumu.
-Powiedział ci? - spytał natychmiast.
-Powiedział mi, co? - Nie zrozumiała.
-O czym rozmawialiśmy wtedy?
Anna zmarszczyła brwi, niemal pogniewana.
-Nie, ale jeśli pytasz, czy wolno ci do niego podejść i udawać, że nic się nie stało, odpowiedź brzmi „tak". To twoje urodziny.
-Więc ten fakt usprawiedliwia wszystko, co dzisiaj zrobię? - uśmiechnął się, mimo poczucia ścisku w gardle.
-Na to wygląda – potwierdziła beztrosko.
-Jeśli na wszystko mi dziś wolno, uważam, że wyglądasz pięknie w czerwieni. - Elia nachylił się do ucha Anny i szepnął tak cicho, że sam ledwie słyszał swój głos. - Gdyby małżeństwo opierało się tylko na wymianie kolorów, ożeniłbym się z tobą, abyś zawsze nosiła czerwień.
-Spóźniłeś się. - Anna wyszczerzyła zęby, kiedy nią zakręcił. - Gdybyś doszedł do tego trzy lata wcześniej, może dzisiejszy pierwszy taniec należałby się mnie.
-Wtedy byliśmy jeszcze dziećmi - zaprzeczył.
-Ty wciąż jesteś jeszcze dzieckiem - stwierdziła lekceważąco Anna. - Szesnaście lat, co człowiek może wiedzieć o życiu w tym wieku?
-Anno, jesteśmy w tym samym wieku – wypomniał Elia.
-Nie, Elio. Jestem od ciebie rok starsza. Może to nie daje mi nad tobą aż tak wielkiej przewagi - zaczęła ze śmiechem - ale... Elio, dlaczego tak na mnie patrzysz?
Panicz zamrugał zaskoczony.
-Nie możesz mieć jeszcze siedemnastu lat – uparł się głupio. - Zawsze myślałem, że...
Zawsze myślał, że była od niego młodsza. Kiedy byli dziećmi, był przekonany, że dzieliły ich dwa, może nawet trzy lata. Anna była taka drobna, trudno było dopatrzeć się w niej kobiecych cech.
-Mogę, urodziny miałam miesiąc temu.
Nie wiedział tego, a przecież znali się od dziecka. Cóż, urodziny wielkopańskiej młodzieży obchodzono hucznie tylko wtedy, kiedy wiązało się z nimi jakieś społeczne wydarzenie - zaręczyny, pełnoletność, przejęcie stanowiska po ojcu. Mimo to powinien był wiedzieć, kiedy Anna ma urodziny. Elia nie miał w swoim życiu aż tylu osób, aby nie wiedzieć tak drobnej rzeczy.
Zamilkli, pozwalając by muzyka zastąpiła im niedopowiedziane słowa. Rozczarowanie Anny oraz zażenowanie Elii.
-Przepraszam, że nie zadawałem ci nigdy pytań, Anno – wydusił, kiedy kroki tańca zmusiły ich, aby stanęli bliżej siebie. Naprawdę było mu z tego powodu wstyd.
Wbrew sobie musiał przyznać, że to Kuyin otworzył mu oczy. Odkąd nawiedzony ministrant zaczął zmuszać go do wysłuchiwania swoich rozmów z mortum, Elia po raz pierwszy sam zainteresował się potworami – wcześniej starał się o nich po prostu nie myśleć.
Całe życie był straszliwym ignorantem, nawet teraz. Może w swoim szaleństwie Kuyin miał jedną rację, Elia nie znał celu życia – poznawania prawdy, zadawania pytań. Czy było już za późno, aby pozwolił swojej ciekawości wyjść na powierzchnię?
-Jakich pytań? - zaciekawiła się.
-Żadnych.
Anna odsunęła się, aby lepiej spojrzeć mu w twarz.
-Zapytaj o coś teraz – nakazała.
Ku swojemu zdziwieniu, Elia odkrył, że wcale nie miał pustej głowy, a pytanie wręcz wisiało na końcu jego języka. Zachęcony alkoholem oraz nakazem Anny, powiedział na głos to, co większość ludzi zapewne bała się powiedzieć do przewlekle chorej dziewczyny.
-Boisz się śmierci?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro