Pięć Strzałów
Akt XL
Pudełko miało podwójne dno – pierwsze pokryte było matowym materiałem, na którym spoczywał pistolet, drugie miało miejsce na woreczek z kulami. Dieter wsunął kulę w otwór i odbezpieczył broń. Obaj bracia wzdrygnęli się na kliknięcie, przez co mężczyzna wywrócił oczami.
-Nie trzymałeś nigdy broni, prawda? - spytał Elię. Chłopak pokręcił głową. - Widziałeś chociaż jakąś na oczy?
-Z daleka – potwierdził, przez co otrzymał od Dietera tylko cierpiętnicze westchnięcie. Mężczyzna ustawił się, uniósł rękę i strzelił, przebijając sam środek poharatanej już w kilku miejscach kulami tarczy. Elia podskoczył, słysząc, jak głośny był wystrzał.
-Rozmyśliłeś się, paniczyku? - zagadnął go, nie kryjąc nawet nadziei, że dzieciak się wystraszył i poprosi Isaaka, aby wrócili do domu. Elia był jednak tak samo nieznośny, jak jego starszy brat, i musiał oczywiście zaprzeczyć.
-Nie.
-Więc powtórz moje ruchy – polecił Dieter, podając mu pistolet, który chłopiec ujął z niezbyt pewną miną.
Elia spróbował zimitować pozycję Dietera. Uniósł rękę z pistoletem, który, chociaż okazał się lżejszy niż się spodziewał, wciąż ciągnął jego ramię w dół.
-Możesz wziąć go w obie ręce – zdradził mu Dieter łaskawie.
Elia tak zrobił.
-Strzel, nie musisz trafić w tarczę.
Elia spróbował, ale nie był w stanie. Nie miał wystarczająco silnych palców. Zajęło to chwilę, zanim w końcu udało mu się wcisnąć metalową część i krzyknął zaskoczony, kiedy okazało się, że wystrzał był nie tylko głośny, ale też, cóż... silny? Ręce poleciały mu do tyłu, łokcie wbiły się w brzuch, a on patrzył zaskoczony na trzymany w rękach kawałek metalu.
Nie utrzymał pistoletu w prostej linii i kula przebiła się przez parkiet, robiąc niedaleko ich stóp szarpaną dziurę w deskach. Mężczyzna nie skomentował tej profanacji sceny w żaden sposób.
-Zapomniałem wspomnieć o odrzucie – mruknął Dieter, prawie przepraszająco, ale Elia wątpił, że mogło mu być z tego powodu chociaż trochę przykro.
Elii zaczęły drżeć ręce.
-Da się tego nauczyć w jedną noc? - spytał, wciąż wpatrzony w trzymaną broń.
-Zależy, ile chcesz się nauczyć. Nie będziesz trafiał z daleka w cel po dzisiejszej nocy, ale może nauczysz się, jak poprawnie trzymać broń i jak w ogóle wystrzelić, chociaż wątpię, abyś był w stanie nacisnąć swobodnie spust. Jutro będą piec cię palce – ostrzegł Dieter i spojrzał w stronę Isaaka, który zajmował jeden z foteli w pierwszym rzędzie i rozczytywał zabazgrany scenariusz, podjadając bezczelnie chleb, który mężczyzna przyniósł dla ich dwójki.
-Myślałem, że twój brat jest niebezpieczny, ale teraz dochodzę do wniosku, że choćbym wepchnął mu w rękę nóż i podłożył mu pod niego gardło, nic by mi się nie stało – zwrócił się do niego Dieter. Isaak tylko na niego spojrzał, ale nic nie powiedział, więc mężczyzna westchnął. - Jeszcze raz, Elia. Jeśli chcesz mieć jakikolwiek użytek z tej broni, musisz zacząć jej używać.
Panicz skinął głową i ustawił się w odpowiedniej pozycji, uniósł ręce...
-Co ty robisz? - sapnął Dieter.
-Strzelam? - spytał przestraszony, a mężczyzna uniósł brwi.
-Bez kuli?
-Och – zorientował się Elia. - Kula.
-Tak, kula! - syknął Dieter i podał mu jedną z woreczka. Elia tylko wpatrywał się w jego rękę. - Nie potrafisz naładować, co?
-Nie – przyznał ze wstydem, ale skąd miałby to umieć?
-Jasne. Podejdź, pokażę ci.
W czasie, kiedy Dieter ciągle poprawiał pozycję Elii i powtarzał mu, jak ułożyć ręce, aby odrzut nie wbijał mu łokci w brzuch, Isaak poddał się z rozczytywaniem bazgrołów i bezceremonialnie zajął się zjadaniem chleba. Dieter tylko posyłał mu, co chwilę, wściekłe spojrzenia, widząc, że panicz dobrał się też do butelki z winem.
-Teraz spróbuj trafić w tarczę – polecił Eli, kiedy chłopak potrafił już załadować sam kulę i wcisnąć spust bez robienia miny, jakby ktoś łamał mu palce.
-Cały czas próbuję – zaprzeczył Elia.
-Więc spróbuj tak, aby ktoś oprócz ciebie był w stanie to stwierdzić – rzucił Dieter i zeskoczył ze sceny, żeby usiąść na fotelu obok Isaaka. Wyrwał mu butelkę i pociągnął długi łyk, nawet na niego nie patrząc.
-Jak mu idzie?
-A jak myślisz?
Obaj wpatrzyli się w chłopca, który z cierpiętniczą miną wykonywał ruchy, które powinny zająć mu o wiele mniej czasu i wysiłku niż zajmowały. Isaak wiedział, że Dieter miał ich dość już w chwili, kiedy weszli na salę. Mimo to wyciągnął rękę i dotknął delikatnie jego ramienia, nie ważąc się na więcej, kiedy Elia mógł ich zobaczyć.
-Przepraszam – mruknął. - Nie planowałem go tutaj przyprowadzać, ale kiedy poszedłem dać mu ten pistolet...
-On powiedział, że nie potrafi strzelać, a ty, zamiast zostawić go z tym problemem samego, postanowiłeś uczynić z tego również mój problem – wciął sucho Dieter, strzepując rękę Isaaka ze swojego ramienia.
-Przepraszam – powtórzył głucho panicz.
-Gdybym wiedział, że go tu potem przyprowadzisz, nie poszedłbym z tobą do sklepu.
-Wiem, ale ja też wtedy nie wiedziałem, że go tu przyprowadzę – bronił się głupio.
Dieter fuknął, odwracając się w stronę sceny.
-Nie jesteście do siebie podobni – stwierdził nagle. - Macie kompletne różne twarze.
-Kiedyś mówiłeś, że wszyscy wyglądamy tak samo – przypomniał Isaak.
-Kiedyś nie znałem twojej twarzy na pamięć. Wciąż uważam, że wszyscy wyglądacie tak samo, po prostu teraz potrafię odróżnić twarze innych diabłów od twojej.
Isaak uśmiechnął się pod nosem, słysząc te słowa.
Ze sceny dobiegł ich kolejny huk, a po chwili zdziwiony okrzyk Elii. Chłopak spojrzał na nich, wskazując na tarczę.
-Trafiłem! Trafiłem w brzeg! Kula otarła się o brzeg! - oznajmił z dziecinną radością. Isaak nigdy wcześniej nie słyszał u niego takiego tonu, zupełnie, jakby ten drobny prawie-sukces wymazał mu kompletnie z głowy smęcenie i potrzebę ciągłego robienia z siebie ofiary.
Dieter wstał z fotela i wspiął się na scenę, tuż obok tarczy. Namacał palcami wspomniane miejsce i uśmiechnął się do Elii.
-Jeśli następne pięć razy też trafisz w tarczę, uznam, że potrafisz strzelać.
-Pięć? - Elia zachłysnął się tym słowem, otwierając szeroko oczy.
-Tak, pięć, czy ja nie wyraźnie mówię? Lepiej zacznij od razu, jeśli chcesz skończyć przed świtem.
-Z jakiej odległości potrafisz trafić? - zapytał chłopak, udając, że nie usłyszał jego słów. Dieter natychmiast domyślił się jego podstępu, że był to jedynie pretekst, żeby zrobić krótką przerwę i dać rękom odpocząć.
-Z ostatniego rzędu wciąż jestem w stanie trafić w środek tarczy – przyznał Dieter. Obaj zerknęli wzdłuż rzędów krzeseł.
Elia zaczął się nad czymś namyślać.
-Odległość wpływa jakoś na siłę postrzału?
Dieter wzruszył ramionami.
-Trudno powiedzieć.
To, że potrafił celnie strzelać, nie znaczyło automatycznie, że znał się na każdym tego aspekcie. Był tylko synem piekarza, strzelać nauczył się od innych aktorów, a jego celem zawsze było drewno, bądź wypchana sianem lalka.
-Jak łatwo jest zabić za pomocą kuli? - spytał Elia, niemalże z dziecinną ciekawością.
Dieter obejrzał się na Isaaka, który pobladł, słysząc, na jakie tematy zeszła rozmowa. Cóż, obaj zdążyli już domyśleć się, co tak naprawdę Elia zamierzał zrobić z tą bronią i obaj jakoś podświadomie postanowili, że nie będą się w to wtrącać.
-Jeśli trafisz w głowę, człowiek umiera natychmiast. Jeśli trafisz w serce, płuca, czy coś innego, co jest ważne w ciele, wykrwawienie się zajmuje pewnie kilka minut. Jeśli trafisz w jakieś mało krytyczne dla przeżycia miejsce – rękę, nogę – raczej nie zdołasz nikogo zabić, ale nie strzelałem nigdy do człowieka, więc nie wiem nic na pewno.
Elia wciąż wpatrywał się uważnie w trzymany pistolet. Dieter zamilkł, czekając aż ten ponownie zada mu jakieś dziwaczne pytanie.
-Dlaczego lud nie powystrzelał jeszcze arystokracji? - wypalił chłopak, tak jak mężczyzna się po nim spodziewał. - Przecież wystarczy, że ludzie potrafiliby strzelać tak celnie, jak ty. Nie musieliby nawet podchodzić do nas z bliska, mogliby celować z daleka. Najpierw wystarczyłoby powystrzelać straże, a później całą resztę. Prosty lud wygrałby z diabłami bez żadnego wysiłku – mamrotał, dając ujście każdej myśli, jaka przeszła mu przez głowę.
Dieter aż sapnął, przypatrując się Elii z zaciekawieniem.
-Obaj macie z Isaakiem chore głowy – rzucił, bardziej do siebie niż do niego. - Wracając do twojego pytania, próbowano tego, oczywiście, ale wtedy wasi Kapłani nasyłali na ludzi potwory z cienia. Już wiele lat temu ograniczono prawo produkcji oraz dystrybucji broni palnej w wielkich miastach. Senat ściśle kontroluje ten przemysł, każda wyprodukowana broń jest rejestrowana, co kilka miesięcy też każdy warsztat oraz sklep zajmujący się produkcją czy sprzedażą ma naloty strażników, którzy sprawdzają wszystkie księgi, doszukując się jakichś niezgodności. Wiem, bo wielokrotnie rozmawiałem z ludźmi, którzy się tym zajmują – wyjaśnił Dieter. - Tymi, którzy sprzedają broń, nie ze strażnikami – sprecyzował. - Ostatni raz w Märchen strzelano do diabłów, kiedy miałem sześć lat, ale skończyło się to tak, jak zawsze. Kapłani wysłali po strzelców potwory, a Oświeceni chodzili potem po biednych dzielnicach i wmawiali ludziom, że nastał dzień zagłady, ponieważ bestie opuściły zaświaty – wspomniał, wywracając oczami.
-Nie słyszałem o tym nigdy – przyznał Elia, przestępując z nogi na nogę. Parkiet zaskrzypiał, chociaż chłopak nie wyglądał, jakby ważył zbyt wiele.
-Jak mogłeś o tym słyszeć, skoro nie było cię pewnie jeszcze wtedy na świecie? - prychnął Dieter. - Ile masz lat? Ze trzynaście? - zgadywał, chociaż wiedział, że kilka dni temu Elia się zaręczył. Fakt zaręczyn nie mówił mu jednak wiele o wieku chłopaka. Przecież Isaak został zaręczony w wieku czternastu lat. Może jeszcze nie publicznie, ale jednak.
-Szesnaście – fuknął Elia.
-Nie wyglądasz. Jesteś strasznie niski.
Elia skrzywił się tylko, wygrzebując z woreczka kolejną kulę.
Dieter spojrzał w stronę Isaaka. Gdyby nie wiedział z góry, że ci dwaj byli braćmi, nigdy by się tego nie domyślił. Chociaż syn piekarza sam był całkiem wysoki, Isaak przerastał go o dobrą głowę.
Dieter pamiętał czasy, kiedy oczy jego i Isaaka znajdowały się na tej samej wysokości. Krueger miał wtedy czternaście lat, jednak szybko go przerósł. Jak wiele zmieniło się od tamtego czasu...
Dieter wciąż widział w nim czasami tamtego chłopca - wyrwanego ze swojego świata, postawionego przed faktem, że miasto, które całe życie znał jedynie od strony salonów, pełne było biedy i przemocy, że on sam nie był nikim ważnym na ulicach zamieszkanych przez zwykłych ludzi.
-Pięć razy – zawyrokował w końcu Dieter. - Traf pięć razy w tarczę, a potem idziecie do domu. Mam już was dzisiaj dość.
***
Zajęło to trochę czasu. Elia nie był w stanie trafić w tarczę pięć razy z rzędu, chociaż wcale nie stał od niej daleko. Ręce miał już słabe, palce obolałe, ponadto wybiła późna godzina, a on nie sypiał zbyt dobrze od dawna. Właściwie to od dnia, kiedy mortum rozszarpało na jego oczach służącą.
-Pięć – oznajmił Dieter, widząc, że kula przeszła przez tarczę na wylot, ginąc gdzieś pośród zwałów zwiniętej kurtyny.
Dopiero pod koniec nieudolnego strzelania Elii zorientował się, że powinien był ustawić tarczę w nieco innym miejscu. Miał szczerą nadzieję, że nie podziurawili kurtyny na tyle, aby pan Krumm zorientował się, że wszystkie te dziury są wynikiem zaledwie jednej nocy, a nie wielu lat wystawiania przedstawień, w których odbywały się strzelaniny.
Dziurę w parkiecie nie bardzo byli w stanie zakryć bez wymieniania uszkodzonej deski.
Elia odetchnął z nieskrywaną ulgą. Odłożył natychmiast broń do pudełka, nie chcąc mieć w jej rękach ani chwili dłużej. Mężczyzna nie musiał nawet stać obok niego, aby widzieć, jak strasznie drżały chłopcu ręce z wysiłku.
-Myślisz, że potrafię już strzelać? - spytał głupio Elia.
-Potrafisz nacisnąć spust, nie łamiąc sobie palców. To tyle – ostudził go Dieter, składając tarczę, aby odnieść ją z powrotem na zaplecze. Elia skinął głową, nie spodziewając się więcej. To było wszystko, czego potrzebował – nacisnąć spust. Nie zamierzał w końcu brać udziału w żadnej strzelaninie, nie zamierzał stawać naprzeciwko pełnosprawnego człowieka.
Po raz kolejny dotarło do niego, jak wielkim był tchórzem, jednak nie przejął się tym ani trochę. Pogodził się z tym faktem już dawno temu, świadomy, że tchórzostwo było zbyt głęboko zakorzenione w jego naturze, aby mógł się go kiedykolwiek pozbyć.
Elia wciąż stał na scenie, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się tarcza, kiedy Dieter wrócił z zaplecza.
-Idźcie już, dochodzi powoli trzecia – oznajmił, popychając Elię w stronę schodków z boku sceny.
-Już? - zdziwił się chłopiec.
-Tak, już. Wracajcie do domu zanim zacznie się przejaśniać.
Isaak wstał z fotela, czekając aż brat do niego podejdzie. Złapał Elię za ramię, zmuszając go, aby się zatrzymał.
-Zaczekasz chwilę na korytarzu? - spytał, wskazując głową w stronę drzwi, którymi weszli na salę. - Chcę zamienić kilka słów z Dieterem.
Elia skinął głową, kłaniając się odruchowo w stronę aktora, tak jak pożegnałby innego szlachcica, na co ten parsknął śmiechem.
-Może jednak jesteście do siebie trochę podobni – przyznał Dieter, podając Elii rękę. Panicz uściskał jego chropowatą dłoń i ulotnił się na korytarz, pozwalając, aby Isaak zapewne jeszcze raz przeprosił przyjaciela za sprowadzenie bez uprzedzenia brata do teatru.
Chłopiec oparł się o ścianę, wpatrując w tlącą się już ostatkami sił lampę. Wszystkie palce go piekły, ramiona nieznacznie drżały z wysiłku, ale gdzieś w środku, pomimo powodów, z jakich potrzebował nauczyć się strzelać, czuł się odprężony. Miał wrażenie, że męczy go o wiele mniej myśli niż jeszcze kilka godzin temu. Podobne wrażenie odniósł na balu po przetańczeniu wielu układów z dziewczętami, które były mu choć trochę znane.
Minęła dłuższa chwila zanim drzwi otworzyły się, zalewając korytarz światłem płynącym z głównej sali. Isaak wepchnął Elii kuferek w ręce.
-Tyle zachodu, a ty zapomniałbyś rzeczy, przez którą robisz aferę – rzucił lekkim tonem, widocznie rozluźniony. Ledwie był w stanie ukryć głupkowaty uśmiech, który nie wiadomo dlaczego pchał mu się na usta. Dieter musiał ostatecznie nie być na niego aż tak zły, jak udawał przez cały wieczór. - Chodźmy zanim w domu zaczną budzić na śniadanie – mruknął, mijając brata i kierując się w głąb skąpanego już w ciemności korytarza.
Isaak wyciągnął z kieszeni paczkę z zapałkami, namacał na ślepo skrytą w cieniu lampę i zapalił ją, pozwalając Elii ponownie się ujrzeć. Bracia przemierzyli długi korytarz w ciszy, tak jak pierwszym razem. Isaak wypuścił Elię na zimne, nocne powietrze i zamknął boczne drzwi kluczem.
-Dieter wyjdzie? - spytał Elia.
-Dieter ma własne klucze, poza tym korzysta z drzwi, które wychodzą na ulicę niedaleko jego domu – odparł Isaak i ruszył przed siebie, wychodząc z ciemnego zaułka.
W cieplejsze miesiące, kiedy słońce późno się chowało i wcześnie wschodziło, Isaak często wracał do domu w jego towarzystwie, jednak już wczesną jesienią noce zaczynały się wydłużać, dodatkowo ubierając od czasu do czasu ulice w powłokę białej mgły, kiedy zdarzały się chłodniejsze dni.
Jeszcze kiedyś śpieszył się w trakcie powrotu, oglądając panicznie dookoła i spodziewając się ataku z każdego zaułka. Chłopak nie bał się nigdy ciemności, ale centrum miasta było domem prostych ludzi – tych samych, którzy zniszczyli jego pojazd, chcąc go pobić na śmierć w biały dzień, gdyby był, jak liczyli, dorosłym mężczyzną.
Szybko jednak zorientował się, że miasto było dla niego dużo bezpieczniejsze nocą niż w ciągu dnia. Nocą wszyscy chowali się do domów, a ci, którzy z jakichś powodów wciąż szlajali się po skąpanych w ciemnościach ulicach, trzymali nisko głowy i śpieszyli do swojego celu, nie zwracając uwagi na innych, a już na pewno nie szukając z drugim człowiekiem konfrontacji.
-Uwielbiam miasto nocą – zagadnął brata, zatrzymując się na rogu ulicy, kiedy zorientował się, że Elia został za nim daleko w tyle. Chłopiec dogonił go szybkim krokiem, nie przestając rozglądać się dookoła. Po jego minie Isaak widział, że nie potrafi jeszcze docenić scenerii, w której się znaleźli.
-Codziennie wracasz sam tą drogą? - spytał nieobecnym głosem Elia.
Isaak skinął głową, obrzucając rozmarzonym spojrzeniem śpiącą okolicę.
-Uwielbiam miasto nocą, ponieważ mam wtedy wrażenie, że jestem jedynym człowiekiem na świecie - westchnął, przymykając oczy.
Elia spojrzał na niego zaintrygowany, przestając na chwilę panicznie wypatrywać dookoła zagrożenia.
-Nie wydawałeś mi się nigdy kimś, kto pragnie samotności.
-Nie pragnę samotności – zaprzeczył natychmiast Isaak. - Po prostu czasami potrzebuję zostać sam. Ty tak nie masz?
Elia wzruszył ramionami.
-Jedynie mortum niszczą mi to wrażenie – podjął Isaak, wskazując gdzieś przed siebie ręką. - W dzień nie zwracam na nie uwagi, traktuję je po prostu, jak część tłumu, ale nocą, kiedy oprócz mnie brak tu jednej żywej duszy, ich obecność jest wręcz upiorna.
-O czym ty mówisz? - szepnął Elia, patrząc szeroko otwartymi oczami w stronę, gdzie wskazywał Isaak.
-O mortum. O potworach – wyjaśnił Isaak, jakby Elia był niespełna rozumu. - W mgliste noce ich widok przyprawia mnie o ciarki – przyznał. - Co innego widzieć, jak wychodzą zza budynku i zaglądają przez okna do domów, a kroczyć w białej mgle, z której nagle bez żadnego ostrzeżenia wynurza się obok ciebie bestia. - Wzdrygnął się. - Wiem, że mnie nie dotkną, ale ich bliskość wciąż wydaje się być taka...
-Mortum kręcą się po nocach w mieście? - wydusił Elia, cofając się krok w tył. Isaak spojrzał na niego dziwnie.
-Pod warstwą – przytaknął.
-Powiedziałeś, że widujesz, jak zaglądają ludziom w okna – zaprzeczył spanikowanym tonem Elia – że wynurzają się nagle koło ciebie we mgle.
-Elio – sapnął Isaak, nie do końca rozumiejąc, skąd brał się strach jego brata. - Przecież widać mortum pomiędzy warstwami. I za dania, i w nocy. Zawsze chodzą za ludźmi, kiedy wyczują w nich chorobę. Zawsze jest je gdzieś widać.
Elia patrzył się na niego ze zgrozą wymalowaną na twarzy. Isaak miał wrażenie, że jego brat zapomniał, jak się oddycha.
-Elia, co jest z tobą? - spytał zaniepokojony.
-Więc mówisz – zająknął się chłopak – że dookoła nas znajdują się teraz potwory? Chodzą ulicami, zaglądają w okna?
-No, tak – odparł Isaak, rozglądając się niepewnie po ulicy w poszukiwaniu sylwetek potworów, jakby to on zwariował. - Dookoła zawsze znajdują się potwory.
Elia sapnął, rzucając przerażonym spojrzeniem na domy i rogi ulic. Isaak nie zdziwiłby się, gdyby chłopak zaczął teraz krzyczeć. Panicz złapał brata za ramię, który podskoczył, wciągając z sykiem powietrze.
-Elia, czy ty naprawdę ich nie widzisz? - spytał ostrożnie.
-Nikogo tutaj nie ma, Isaak – zaprzeczył Elia, błaganie i złość mieszały się w jego głosie. - Nikogo tutaj nie ma – upierał się, kręcać głową.
-Oni tu są, Elio – nie zgodził się Isaak, niemalże przepraszająco. Ścisnął mocniej drżące ramię brata i przysunął go bliżej siebie, jakby mógł w ten sposób ochronić go przed jego własnym nielogicznym strachem. - Oni zawsze są obok.
Elia otworzył usta, nie będąc w stanie wydusić z początku nawet jęku.
-W jaki sposób? - szepnął w końcu, drżąc, jakby znalazł się nago na śniegu.
Isaak rzucił długie spojrzenie na, jak się okazało, pustą dla jego brata ulicę.
-Widzę ich tak, jakbym znalazł się z nimi na jednej warstwie – wyjaśnił powoli, nie bardzo wiedząc, jak dobrać słowa, aby bardziej nie przerazić Elii. - Nie jestem w stanie ich dotknąć, tak samo oni nie mogą dotknąć mnie. Oni nie do końca zdają sobie sprawę, że są w mieście, że chodzą wśród budynków, że to ceglane ściany zasłaniają im widok ich ofiar. Po prostu kierują się instynktem, wybierają człowieka i chodzą za nim, czekając aż ten znajdzie się wystarczająco blisko granicy życia i śmierci, żeby móc pożreć później jego ciało.
-Za... zawsze... Zawsze ich widziałeś? - wyjąkał Elia. Isaak miał wrażenie, że chłopak dławi się łzami, w ciemności nocy nie był jednak w stanie dostrzec czy po policzkach chłopaka spływały łzy.
-Każdy złotooki ich widzi, jednak nie każdy widzi ich dokładnie. Im dalej jest się spokrewnionym z Kapłanem, tym mniej wyraźny staje się obraz mortum – kontynuował Isaak, świadomy, że nagłe zaprzeczenie wszystkiemu nie będzie wcale dla jego brata litością. - Niektórzy widzą ich kształty, ale nie widzą szczegółów - ich pysków, palców. Większość widzi tylko zarys, białą smugę na powierzchni świata, niczym plamę na szybie.
-I oni są tutaj teraz? - podjął Elia, dławiąc się własnym głosem.
-Tak.
-I zawsze byli? - spytał, zabrzmiało to bardziej, jak jęk, niż słowa.
-Elia, ty naprawdę nie wiedziałeś? - szepnął Isaak. Elia pokręcił głową, światło księżyca pozwoliło dojrzeć starszemu, że usta chłopca drżały.
-Ku... – zająknął się młodszy – Kuyin widzi poprzez warstwy.
-Ten ministrant?
Chłopak skinął głową, a Isaak westchnął, nie wiedząc, jak powinien się teraz zachować. Nie chciał, aby Elia zaczął bać się świata zewnętrznego, aby wzdragał się na każdy podmuch wiatru, myśląc, że to niewidoczny dla niego potwór otarł się o jego ramię.
-Nigdy ich nie widziałeś? Nawet jako dziecko? - dopytywał, wciąż nie mogąc uwierzyć w szok brata.
To nie było możliwe, aby kapłańskie dziecko nie potrafiło widzieć poprzez warstwy. Przecież to była jedyna zdolność złotych oczu – dostrzeganie potworów. Elia był ponadto dzieckiem dwóch przedstawicieli kapłańskich rodów – Kruegerów i Adlerów ze strony matki. To nie było możliwe, żeby ktoś o jego rodowodzie nie widział.
-Nie wiem – odparł Elia, dławiąc się każdym słowem. - Nie pamiętam, żebym ich widział. Jeśli widziałem ich jako dziecko, nie zauważyłem momentu, kiedy przestałem ich widzieć.
Isaak zmarszczył brwi. Żal mu było Elii, naprawdę. Gdyby, tak jak on, nie widział potworów, i nagle ktoś mu powiedział, że one są wszędzie dookoła i każdy oprócz niego o tym wie, przeraziłby się. Cokolwiek działo się w życiu Elii, wyglądało na to, że wszystko szło nie tak, jak powinno. Nic dziwnego, że chłopak uciekł ze świata, którego nie rozumiał, szukając swojego miejsca pośród motłochu, pośród ludzi, którzy głosili, że wszystko, co stanowili złotoocy, było złe.
Czy Isaak nie robił poniekąd tego samego, prowadząc drugie życie jako aktor miejskiego teatru?
-Elio, czy ty boisz się mortum? - zapytał cicho, licząc, że nie taki był powód kalectwa Elii. Kapłański syn, który nie widział... Co by zrobił ojciec z tą informacją, gdyby się dowiedział? Wszystko zdawało się być przeciwko jego bratu, a chłopak tylko pogrążał się z każdym swoim ruchem, ponieważ nikt jakimś cudem nie zauważył przez szesnaście długich lat, że coś było z nim nie w porządku.
-Jeśli przytaknę, wyśmiejesz mnie? - spytał cicho Elia.
Zabrzmiało to bardziej, jak obelga, jak wyzwanie, niż strach. Isaak spojrzał na niego zaskoczony, nie potrafiąc rozgryźć tego dzieciaka.
-Pamiętasz Rohaia Kohla? - zapytał nagle Isaak, jakby przypomniał sobie coś istotnego.
-Nie – sapnął Elia, jakby za tym tematem też miała kryć się jakaś przerażająca prawda na temat otaczającego go świata.
-To siostrzeniec Kapłana Jähna - wyjaśnił szybko Isaak. - Przyjaźniłem się z nim w dzieciństwie, często bywał u nas w domu. Naprawdę go nie pamiętasz?
Elia patrzył się na niego tępo, te nazwiska nic mu nie mówiły. Isaak westchnął, wznosząc oczu ku niebu. Księżyc coraz rzucał w ich stronę strumienie światła, zasłaniany nieustannie przez bure chmury.
-Rohai Kohl był na twoich zaręczynach? - spytał w końcu Elia, jednak jasnym było, że nieważne czy Isaak potwierdzi, czy zaprzeczy, chłopak nie miał pojęcia, o kim jego brat mówił.
Czemu się dziwić? Jako dziecko większość czasu spędzał, biegając za Yannem Moretzem, bardzo rzadko bywał w domu. Nawet, kiedy rodzice posyłali po Elię powóz albo sami przyjeżdżali, aby wyciągnąć go z domu Konsula, dzieciak robił sceny i obrażał się na wszystkich wokoło. Dlaczego miałby pamiętać przyjaciela brata, chociaż jego brat sam ledwie pamiętał widok Elii w domu z tamtych czasów?
-Nie, nie był – odparł Isaak dziwnym tonem.
Elia spojrzał na niego przepraszająco.
-W każdym razie... Rohai miał młodszą siostrę – podjął Isaak. - Jego siostra znalazła się kiedyś sama pod warstwą, kiedy ganiała się na przyjęciu z innymi dziećmi. Wpadła na furtkę i drzwiczki otworzyły się przed nią, zamykając ją po drugiej stronie. Miała sześć lat i zobaczyła głodnego potwora.
-Pożarł ją?! - zakrzyknął Elia zszokowany.
-Nie, nie pożarł jej, daj mi skończyć – zirytował się Isaak. – Ktoś zaraz wyciągnął ją z powrotem na naszą warstwę, dookoła było dużo ludzi i zapewne wszyscy widzieli, jak wpada przez furtkę, ale... Dziewczynka tak bardzo przestraszyła się potwora, że przestała widzieć pomiędzy warstwami. Państwo Kohl ściągali do niej ciągle lekarzy, jednak nikt nie potrafił jej pomóc. Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskała widzenie. Teraz powinna mieć jakieś trzynaście lat.
-Czy ktoś oprócz jej rodziców i lekarzy o tym wie? - zaintrygował się chłopak.
-Wszyscy o tym wiedzą – przytaknął Isaak niechętnie. - Ma szczęście, że nie jest dzieckiem Kapłana i widzenie potworów nie ma żadnego wpływu na jej przyszłość. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Bracia spojrzeli sobie w oczy i zamilkli na chwilę. Bezwietrzna noc otuliła ich niemal śmiertelną ciszą, księżyc niechętnie wyglądał na nich zza chmur, nie chcąc rozświetlać im drogi do domu.
-Nie mów o tym nikomu – poprosił Elia.
-Nie powiem – obiecał Isaak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro