Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwszy Toast

Akt XXVIII

Niecodzienna uwaga, jaką członkowie rodziny obdarzali Elię, przestała go w końcu niepokoić. Nikt z nich nie wiedział o jego niedzielnych wizytach w Kościele Oświeconych, nikt nie wiedział o jego znajomości ze ślepym ministrantem, nikt nie wiedział, że oddał mortum człowieka na pożarcie.

-Pierwszy taniec zatańczysz z Sabriną – oznajmił mu ojciec. - Trzymaj się jej boku do tego czasu. Ogłosimy wtedy wasze zaręczyny, a później możesz robić, co chcesz, dopóki cię nie zawołam.

Elia unikał jego wzroku, patrząc wszędzie, tylko nie w twarz mężczyzny.

-Tak, Vädder – mruknął, wyłączając się na tym fragmencie, który mówił, że wolno mu robić, co chce.

-Nie masz żadnych pytań? - Ojciec uniósł brew.

-Przecież i tak mi wszystko powiecie – palnął.

-Mówimy ci tylko to, co my z matką uważamy za istotne. Naprawdę nic cię nie interesuje? Nic cię nie niepokoi?

Wszystko mnie niepokoi, pomyślał cierpko.

-Dlaczego miałbym się niepokoić? Nie muszę się bać, że Sabrina odrzuci moje zaręczyny na oczach całego Märchen – zażartował chłopak, a Ephraim Krueger się skrzywił.

-Powinieneś nam zatem podziękować, że oszczędzamy ci stresu i upokorzenia.

-Tak, Vädder. Dziękuję.

Mężczyzna świdrował go wzrokiem, a chłopak mógł tylko modlić się, że ta rozmowa zaraz się skończy, ponieważ naprawdę nie miał na nią ochoty. Gabinet ojca nie kojarzył mu się z niczym dobrym. Trafiał tu tylko na reprymendy.

-Przestań się garbić, Elio. Nie jesteś już małym dzieckiem. Jutro masz stać prosto i patrzeć ludziom w oczy.

Elia przełknął ślinę.

-Tak, Vädder.

***

I w końcu nadszedł ten okropny dzień. Dzień, w którym kończył szesnaście lat. Dzień, w którym każdy członek śmietanki Märchen miał się dowiedzieć, z jaką dziewczyną postanowili ożenić go rodzice.

-Nie bądź niedorzeczny – sapnął Isaak, kiedy Elia zamknął mu drzwi przed nosem, wyglądając jakby miał zwymiotować. - Elia, wyjdź z pokoju.

-Nie... nie mogę – wydusił chłopak. Isaak mógł przysiąc, że słyszał, jak ten dusi się własnym oddechem, oddalając się od drzwi, które zamknął na klucz. Młodzieniec pchnął drzwi, naciskając klamkę, ale nie drgnęły, a spazmatyczne oddechy Elii przestały być dla niego słyszalne.

-Elia, to jest tylko zwykły bal – przekonywał, wciąż szarpiąc za klamkę. Nie miał humoru na użeranie się z młodszym bratem, kiedy rano narzeczona oznajmiła mu, że nie zatańczy z nim dzisiaj ani przez minutę, co na pewno rozwścieczy jego ojca. - Znasz tę dziewczynę. Znasz tych ludzi.

-Ty znasz tych wszystkich ludzi? - zakrzyknął panicznie Elia, a Isaak zrozumiał, że po dobroci go nie wyciągnie. To racja, nie znał z imienia każdej osoby, która będzie dzisiaj pić i bawić się w ich domu, ale to nie był żaden argument. Przedstawienie musi trwać.

-Idę po ojca – zagroził Isaak, odsuwając się od drzwi.

-Nie! - rozległ się spanikowany wrzask Elii.

-Zobaczymy się na dole – rzucił starszy z braci i odwrócił się, aby odejść, kiedy jego uszu dobiegły szybkie kroki i drzwi zatrzęsły się, jakby ktoś na nie wpadł.

-Isaak, zaczekaj! - poprosił spanikowany chłopak, szarpiąc za klamkę. Isaak patrzył się oniemiały na jego nędzne próby wydostania się z pokoju, który sam przed chwilą zamknął na klucz. Nie zamierzał pomagać mu w tej czynności, czekając aż Elia sam odkryje, co blokowało drzwi. W końcu rozległ się zaskoczony okrzyk chłopca i klucz zazgrzytał w zamku. Panicz otworzył drzwi, wychylając głowę na korytarz.

-Już idę – burknął, uwieszony na klamce, jak jakiś płaszcz.

-Oczywiście, że idziesz – prychnął Isaak. - To twój bal.

Elia posłusznie poszedł za bratem, niczym przestępca na skazanie. Isaak nie odwracał się do niego, bojąc się, że mógłby poczuć wobec chłopaka nić współczucia. Elia, jak zwykle, histeryzował, robiąc z siebie ofiarę. Może i urządzone wbrew jego woli wielkie zaręczyny nie były dla niego najmilszym dniem, ale to był w końcu tylko jeden dzień.

-Wiesz, wydaje mi się, że wciąż nie odkryłeś magii, która pozwala przetrwać nawet najgorsze towarzyskie spotkanie – zagadnął go, obracając na palcach złote pierścienie. Czasami zastanawiało go, kto i dlaczego wpadł na pomysł przekucia tego kruszcu w ozdoby, skoro wytapiano też z niego pieniądze.

-Jakiej magii? - nie zrozumiał Elia, doganiając brata i zrównując się z nim ramionami.

-Butelki. Napijmy się zanim goście się zejdą – zaproponował Isaak i złapał brata za nadgarstek, ciągnąc go w stronę wielkiej sali balowej. Elia szedł za nim niczym bezmyślna marionetka, nie zdradził się żadnym dźwiękiem, jakoby miał coś przeciwko propozycji Isaaka.

Tylko jego niespokojny oddech przypominał w tej chwili paniczowi, że jego młodszy brat był największą katastrofą towarzyską, jaką Dærnik widział przez całe swoje istnienie.

Sala wyglądała zupełnie inaczej niż jeszcze kilka tygodni temu. Każdy skrawek ściany ubrany był w jakiś obraz lub szkarłatny materiał, stoły strzegły ścian i kątów niczym armia rycerzy ubrana w złote obrusy obłożone nieskończoną kaskadą kolorowych butelek, mis z owocami i sosami, pośrodku znajdował się wielki wypolerowany parkiet, a na podwyższeniu sceny po przeciwległej stronie obok fortepianu stało również co najmniej dziesięć innych instrumentów.

Goście zamieszkujący od kilku dni ich dom nie zeszli jeszcze na dół, czekając aż na podjazd zaczną zjeżdżać się karoce. Wokół stołów uwijali się służący, stale coś poprawiając i donosząc. Przyjęcia były najgorszymi wydarzeniami dla służby, która musiała być na nogach czasem nawet całą dobę.

Bale zazwyczaj zaczynały się wieczorem, uwzględniając trzy gorące posiłki i trzy desery, ponadto na stołach cały czas dostępne dla gości leżały półmiski z owocami, serami, kiełbasą, wędlinami i pieczywem. Kieliszki stale uzupełniano, a omdlewające panny wachlowano.

-Proszę, przyjmij pierwszy kieliszek ode mnie – powiedział Isaak, podając mu naczynko napełnione aż po brzegi brunatnym płynem. Zapach alkoholu uderzył w nozdrza Elii, co przywiodło mu na myśl tamtą noc spędzoną w domu Aslana z jego ojcem i przyjaciółmi Hannesa Rusialiego. Wciąż nie przeprosił Aslana za swoje zachowanie, nie trafił na niego u Anny, a później nie miał czasu na żadne zniknięcia, ponieważ w domu ktoś ciągle coś od niego chciał.

-Pröst, Elio. - Isaak uniósł swój kieliszek, życząc mu zdrowia, i wypił wszystko jednym duszkiem. Elia upił łyk, krzywiąc się na smak. Cokolwiek to było, było dużo mocniejsze od wina i miało bardzo gorzki smak.

-Co to? Jakiś bimber?

-A ja wiem? Pali, to pali – zbył Isaak, przeglądając pozostałe butelki, ku przerażeniu służby, która teraz musiała przynieść nowe kieliszki i zakryć plamę, którą zrobił na obrusie, rozlewając ciemny płyn. - Pamiętaj, żeby zawsze mieć, czym uzupełnić kieliszek. W ten sposób bal minie ci szybko i przyjemnie.

Elia dopił to obrzydlistwo w czasie, kiedy Isaak buszował po stołach i podjadał z każdego półmiska, do którego dosięgły jego długie palce. Zanim podane zostanie pierwsze ciepłe danie minie jeszcze kilka godzin, więc chłopak korzystał, póki jedynymi świadkami jego obżarstwa była służba i Elia.

Z każdym łykiem oddech przychodził mu łatwiej, chociaż alkohol palił go w gardło, na duszy robiło mu się lżej. Może Isaak miał rację, może wystarczy, że przez cały bal będzie pijany, a nawet nie zauważy, jak przeminie.

***

Parkiet złożony z dwukolorowych kwadratów wyglądał, jak szachownica, a przechadzające się po nim postacie, jak białe figury, które wygrały starcie. Czerwienie, błękity, żółcie i zielenie mieszały Elii w głowie, kiedy coraz to nowi ludzie zapełniali salę.

Rodzice pozwolili mu odejść, kiedy przywitał już w drzwiach najważniejszych z Senatorów, jakich zaprosił jego ojciec i teraz siedział przy stole w towarzystwie pochmurnego Isaaka i ignorującej narzeczonego Olmy Löewüng.

Orkiestra grała już na scenie cichą muzykę, a prowadzeni przez służbę goście zajmowali przeznaczone im miejsca, bądź ignorowali skonsternowanych lokajów i udawali się od razu do znajomych na plotki.

-Elia, do drzwi! - syknął mu do ucha Yohann, który nagle pojawił się za nim, jak zjawa. Elia podskoczył, a Isaak zaśmiał się głośno, czym ściągnął na siebie krzywe spojrzenia zarówno starszego brata, jak i Olmy.

Panicz poderwał się z krzesła i podążył za bratem, nie rozumiejąc, dlaczego ten był na niego zły. Wołali go wcześniej? Przecież rodzice pozwolili mu już odejść.

Pod wielkimi schodami, nad którymi wisiał portret ich rodziny, jego rodzice rozmawiali wesoło z państwem Nortung, a pod rękę z matką stała Sabrina owinięta od góry do dołu w czerwień. Kolor jego rodziny. Tak, dzisiaj oficjalnie wszyscy dowiedzą się, że dziewczyna stanie się jedną z Kruegerów, że czerwień będzie wkrótce jej kolorem.

Elia musiał przyznać, że było jej w czerwieni do twarzy. Zresztą, jak każdej innej szlachciance. Zawsze uważał, że biel i czerwień ze sobą współgrały. Chłopak przybrał wymuszony uśmiech i podszedł do dziewczyny, kłaniając się najpierw jej rodzicom.

-Sabrino, pozwolisz? - zapytał, wyciągając do niej rękę, którą dziewczyna przyjęła z ciepłym uśmiechem. Bez żadnych zbędnych słów panicz porwał ją z holu i poprowadził długim korytarzem do sali. Sabrina zdawała się coś do niego trajkotać, ale on ledwie ją rozumiał, przytakując tylko i pomrukując.

Orientując się, że panicz nie jest skory do rozmowy, a stres, zdaje się, ściska go w gardle, zamilkła, pozwalając, aby ciszę wypełnił stukot ich butów i odległy gwar rozmów dochodzący z sali. Elia poprowadził Sabrinę na miejsce obok siebie, tak, jak przykazała mu matka, i podsunął kieliszek w stronę Isaaka, aby ten polał mu jeszcze.

Sabrina i Olma natychmiast wdały się w rozmowę, Samotny wie, o czym, a Elia dalej obserwował stale zapełniające się nowymi nawałami kolorów puste miejsca przy stołach i dwukolorowe płytki na parkiecie.

Każdy łyk koił jego nerwy, a każda nowa postać na sali je rozbudzała. Starał się nie liczyć obecnych w sali gości, ale nie mógł się powstrzymać. Ciągle się przemieszczali, mieszali między sobą, ciągle ktoś nowy wchodził, a ktoś znikał mu z kąta widzenia, więc Elia musiał zaczynać od nowa.

Doliczył do pięćdziesięciu i zgubił się po następnych dziesięciu osobach, i tak w kółko, w kółko.

-Elia?

Sabrina wpatrywała się w niego uważnie. Elia nie zorientował się, że zarówno Isaak, jak i Olma zniknęli gdzieś pośród tłumu i został sam ze swoją przyszłą narzeczoną.

-Tak? - wychrypiał. Kiedy odwrócił głowę, poczuł, że jest bliski wymiotów. Alkohol koił jego nerwy, ale podburzał jednocześnie jego żołądek.

-Duszno tu, może wyjdziemy na zewnątrz? - zaproponowała.

Fakt, że miał po raz pierwszy od miesięcy znaleźć się z nią sam na sam, nie przeraził go ani trochę. Zerwał się z krzesła zanim odpowiedział.

-Tak, wyjdźmy stąd.

Sabrina uśmiechnęła się, podnosząc się z dużo większą gracją niż on i pozwoliła, aby wziął ją pod rękę i wyprowadził z powrotem na korytarz, którym przyszli. Elia jednak pociągnął ją w drugą stronę, z dala od holu, gdzie rodzice witali kolejnych gości.

Chłopak nie zdołał wypatrzeć w tłumie nikogo z tych, których najbardziej oczekiwał, i tych, których widoku najbardziej się obawiał. Wciąż było dosyć wcześnie, więc nic dziwnego, że póki co zjechali się tylko goście z najodleglejszych miejsc oraz najbliżsi sąsiedzi.

Konsul z rodziną pewno zjawią się jako ostatni, kiedy już wszyscy będą siedzieć i będą mogli zobaczyć wejście wielkiego polityka. Aslan z Anną zaś pewnie zjawią się dopiero w trakcie pierwszego deseru, kiedy już nikt nie będzie zwracał uwagi na drzwi wejściowe.

-Pamiętasz naszą pierwszą rozmowę, Elio? - Sabrina wyrwała go z zamyślenia. Oczywiście, że pamiętał. Powiedziała, że nigdy się nie zakochają, że nigdy nie połączy ich nic więcej niż przyjaźń. - Stwierdziłam, że wasze sady muszą być piękne jesienią, ale ty się ze mną nie zgodziłeś – przypomniała, a jego zaskoczyło, że mówiła o jabłonkach, a nie ich relacji.

-Tak, jesienią jest tam pełno błota – mruknął.

-Ale ostatnie miesiące były bardzo ciepłe, a jabłka wręcz ociekają czerwienią. Chodźmy do sadu, udowodnię ci, że miałam rację, i może być piękny nawet we wrześniu.

W pewien sposób było to nawet poetyckie, Elia musiał przyznać w duchu. To w sadach pierwszy raz rozmawiali na osobności, kiedy oznajmiono im, że zostaną zaręczeni. Dzisiaj ponownie udali się tam samotnie, w dzień, kiedy ich zaręczyny staną się rzeczą oficjalną i powszechnie znaną.

Czy Sabrina wyciągnęła go na spacer specjalnie? Czy kryła w sercu jakiś sentyment do drobnostek? Elia liczył, że nie była skomplikowaną kobietą. Wolał, żeby okazała się taka sama, jak te wszystkie dziewczęta, które go odrzuciły.

-Sabrino, wiem, że to niegrzeczne, ale naprawdę chciałem cię o coś spytać – powiedział nagle Elia, kiedy przed ich oczami zamajaczyły pierwsze jabłonki.

-O co chodzi, Elio?

-Kim ty właściwie jesteś?

-Słucham? - Dziewczyna parsknęła. Cóż, to nie było ani jasne, ani oczywiste pytanie i trudno było uwierzyć, że rodzice nic mu nie powiedzieli o jego przyszłej narzeczonej. Była jego rówieśniczką, córką kupca o élijskich korzeniach, zresztą, jak wszystkie kupieckie córki, ale co sprawiło, że jego ojciec zapragnął połączyć swoją rodzinę z rodziną Steffana Nortunga?

Elia nigdy wcześniej o nim nie słyszał, ale w końcu nie wiedział wiele o świecie polityki, o życiu swojego ojca, o jego interesach.

-Zabrzmię teraz, jak kompletny ignorant, ale obie dziewczyny, z którymi zostali zaręczeni moi bracia, są córkami Kapłanów.

-Oby tylko Kapłanów, Landsberg to praktycznie niezależne księstwo – wtrąciła z rozbawieniem Sabrina.

-Landsberg? – powtórzył zdezorientowany.

-Miasto, z którego pochodzi Olma.

Elia uniósł brew, ale zaraz przypomniał sobie, że kiedy on zachowywał się jak powietrze, ona i Olma Löewüng miały czas porozmawiać przy stole.

Nie przyznał na głos, że nie znał nazw Kapłańskich Miast.

-Właśnie. Mojemu ojcu zależy na interesach, nasze zaręczyny to dla niego interes, ale nie rozumiem, jaki. Znam mnóstwo kupieckich córek, znam mnóstwo córek Senatorów. Co sprawia, że ty jesteś inna?

Sabrina wpatrywała się w niego przez chwilę, a on nie mógł odgadnąć jej myśli. Czy obrazi się za te insynuacje, że nie była nikim ważnym? On też był nikim. Oboje byli tylko dziećmi swoich rodziców.

Normalna dziewczyna by go pewnie spoliczkowała i nazwała mendą za choćby insynuację, że nie jest warta jego uwagi ze względu na samą siebie. Sabrina jednak nie była głupia, rozumiała, że ich narzeczeństwo to była transakcja.

Delikatny wiatr wprawił w szum liście pobliskich drzew, starając się jakoś wypełnić pustkę po jego słowach. Zewsząd dobiegała ich przepełniona słodyczą woń dojrzewających jabłek, jednak Elii zapach ten wydał się ostry i natarczywy. 

-Nie wiem, czym mój ojciec różni się od innych kupców i Senatorów – odparła po chwili Sabrina, ostrożnie dobierając słowa. - Pomyślałeś może, że po tych dwunastu odrzuconych zaręczynach, nie zostałam po prostu jedyną dziewczyną, z którą twój ojciec mógł mnie zeswatać?

Elia osłupiał, słysząc jej słowa. Nie pomyślał nigdy o tym w ten sposób. Rzeczywiście, przecież tuzin dziewcząt odrzuciło zaszczyty, jakimi było zostanie synową Kapłana. Zrobiło mu się dziwnie z myślą, że Sabrina była po prostu ostatnią opcją, o jakiej Ephraim mógł pomyśleć.

Dlaczego ona też go nie odrzuciła? Może to była najlepsza propozycja, jaką córka kupca pokroju Steffana Nortunga mogła dostać?

-Przepraszam, że zadałem to pytanie – sapnął, kiedy swoboda i wesołość, towarzyszące Sabrinie do tej pory, zniknęły.

-Cieszę się, że zadałeś to pytanie – zaprzeczyła. - Wygląda na to, że już nie jesteś aż tak niezainteresowany – zaśmiała się cicho, co sprawiło, że i Elia się uśmiechnął. Może właśnie dlatego Sabrina nie speszyła się jego zachowaniem, sama była tylko córką kupca i nikim więcej.

Tak samo, jak on był tylko trzecim synem i nikim więcej.

Jednak pośród tej ich nieważności, jedna rzecz ich różniła. Elia był mordercą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro