Pałac Ze Złota
Akt X
Gdyby Elia miał wybrać, co najbardziej poruszało go w Kościele, nie potrafiłby się zdecydować. Czy były to wspaniałe kazania, pełne kłamstw i wymysłów? Czy były to piękne pieśni, do których jakimś cudem wszyscy zgromadzeni znali tekst? Czy była to obezwładniająca niewiedza i strach, jakie zachęcały ludzi do uczestniczenia we Mszach? A może wszechobecne bogactwo, jakiego nie widział nawet w domach Kapłanów i Senatorów?
Kościoły ciemnoty zdecydowanie wyróżniały się na tle reszty miasta. Budowano je na wzniesieniach, tak jak pałace arystokratów, i dekorowano zarówno w środku i na zewnątrz złotem. Chłopak mógł założyć się, że ponad połowa bogactw, jakie znajdowały się w Republice, posiadały Kościoły. Tylko dlatego władza nie kazała ich do tej pory zburzyć – stowarzyszenie kościelne płaciło konsulatowi co roku ogromne ilości pieniędzy za pozostawienie ich w spokoju.
Pieniądze, które zdzierali z ludzi, oskarżających ten sam konsulat o istnienie całej śmierci i zła.
Gdyby Elia miał wybrać, co najbardziej bawiło go w Kościele, nie musiałby się nawet zastanawiać.
Byli to ludzie. Prości ludzie, którzy wychowani często w biedzie i głodzie niezwykle łatwo ulegali strachu i kłamstwom. Każda jedna osoba siedząca w ślicznie rzeźbionych drewnianych ławkach wierzyła, że drobne monety wrzucone do koszyczka, z którym chodził ksiądz, zapewnią im ochronę przed złem. Przed arystokracją i ich potworami.
Nie chcąc przyciągać zbyt wielu spojrzeń, Elia zawsze ubierał się na czarno, a białe włosy chował pod szerokim kapeluszem, trzymając nisko głowę. Gdyby jego rodzina wiedziała, dokąd udawał się, co niedzielę, wściekliby się. Miał jednak to szczęście bycia najmłodszym synem, a więc wszystko, co mógł zrobić źle, zrobili już wcześniej jego bracia.
Isaak, zaledwie dwa lata starszy, od dawna znikał na całe dnie gdzieś w mieście. Któregoś dnia Elia, chcąc dowiedzieć się, dokąd jego brat chodzi, śledził go aż do starego rynku. Jednak Isaak okazał się sprytniejszy i będąc lepiej obeznanym z tutejszymi ulicami, szybko go zgubił. Nie mając, co ze sobą zrobić, Elia błąkał się po mieście, przyciągając nieprzyjemne spojrzenia i obelgi. Nikt go jednak nie dotknął.
Senat zaczął wprowadzać zbyt wiele drastycznych reform w ostatnich latach, aby komuś przyszło do głowy zaatakować dobrze ubranego paniczyka.
W ten sposób trafił na swoją pierwszą Mszę, zaciekawiony dźwiękami organów i śpiewem chóru. Tak jak mówił mu ojciec, podstawą wiary Oświeconych była niewiedza i strach, nienawiść do tych, którzy trzymali potwory w cieniu. Elia wyśmiał słowa księdza, lecz ten, niezrażony faktem, iż syn Pięknego Pana przeszkadzał mu we Mszy, zaprosił go do spowiedzi.
Od tamtego dnia minęło już pół roku, a on wciąż przychodził, co tydzień, niczym wierna owieczka. Chociaż nie wierzył w żadne z kłamstw, którymi Oświeceni karmili swoich wyznawców, odnajdywał w tym miejscu spokój i bezpieczeństwo. Przez godzinę w tygodniu udawał, że to, co działo się w świątyni Oświeconych, było prawdziwe.
Na swojej pierwszej spowiedzi wyznał, że boi się Śmierci, a mężczyzna ubrany w białe szaty, ucałował go w czubek głowy i powiedział, że nie jest sam. Elia nie był pewien, jak głupi musiał być, że te słowa go poruszyły, ale podziękował księdzu. I wrócił.
Ten, który nauczał, że Piękni Państwo byli odpowiedzialni za całe zło na świecie, przyjął jednego z nich do swojego złotego pałacu.
Elia uwielbiał wysłuchiwać pieśni. Uwielbiał podziwiać ściany i sufit, całe spływające złotem. Uwielbiał to jedno zdanie, które powtarzano na koniec każdego kazania – Pan rozumie i wybacza.
Uwielbiał udawać, że nie zna prawdy.
Samotność i strach, jakie towarzyszyły mu przez większość życia, teraz ustąpiły miejsca oczekiwaniu i tęsknocie do niedziel, w których czynił herezję wobec swojego rodzaju. Zdołał zapamiętać już tekst wszystkich pieśni, jednak nigdy nie śmiał dołączyć do nich swojego głosu. Nie miał prawa tu przebywać ani uczestniczyć w fałszywych obrzędach, a jednak to robił.
– Skąd człowiek, równie śmiertelny, jak każde inne zwierzę, posiadł zdolność rozkazywania Śmierci? – rozpoczęło się kazanie.
Ojciec Erwin, ubrany w beżowe szaty obszyte na rogach złotą nicią, podszedł do pięknego ołtarza. Wszystko w budynku było takie jasne i błyszczące, wręcz nie dało się zbyt długo wpatrywać w jeden punkt. Architekci świątyń Oświeconych starali się zawsze oddać cześć nazwie tego kultu oraz przekonać prostych ludzi, że tylko w oślepiających murach Kościoła byli bezpieczni przed ciemnością i zrodzonymi z niej potworami.
– Nie jest to dar od Pana, moje dzieci. Jest to herezja i kradzież, uzurpacja najgorszego sortu. Tylko sam Samotny ma prawo ukrócić żywot, który podarował, jakże więc się stało, że prawo to zostało mu odebrane? – spytał, a echo rozniosło jego głos po całym budynku. – Ci, którzy zwą się Pięknymi Panami, ci, którzy widzą to, co Pan ukrył w zaświatach, okradli go z jego dzieła. Wydarli mu władzę nad potworami, czyniąc Śmierć swoją własnością. Swoją bronią. Co pozostało Panu w walce z nimi? Co podarował nam w obliczu tego zła?
Dærińczycy wpatrywali się oczarowani w przemawiającego. Wszyscy, zarówno dzieci, jak i dorośli, wstrzymali oddech, kiedy mężczyzna zrobił pauzę.
– Światło, moje dzieci. Pan podarował nam światło.
Elia parsknął, odchylając się w ławce. Nie ważne, który raz słyszał te same brednie, zawsze go bawiły.
– Dlaczego zniewolili oni bestie dopiero tysiąc lat temu? Skąd wzięli się nagle ludzie o złotych oczach? – kontynuował ksiądz, rozkładając ręce, jakby chciał objąć w jednym uścisku wszystkich wpatrzonych w niego ludzi. Okna o zaokrąglonych krawędziach, które miały przywodzić na myśl słońce, strategicznie rozlokowano na ścianach i suficie tak, aby światło padało tylko w dwa punkty – wejście do Kościoła oraz niewielkie podwyższenie na drugim końcu budynku, skąd zawsze wygłaszał kazanie jeden ze starszych sługów Oświeconych.
–Jedno jest pewne, nie są oni dziełem Pana. Nie są oni tym, co Bóg powołał do życia. Piękni Państwo pozyskali władzę nad demonami, oddając im coś w zamian. Łona swoich kobiet.
Parę głów odwróciło się w stronę Elii. Część osób już dawno zorientowała się, kim był, jednak kilka nieprzychylnych spojrzeń w trakcie kazania było wszystkim, czym prości ludzie go obdarzali. Nikt nie znał jego imienia, nikt nie wiedział, z którego domu pochodził.
Tylko długie włosy mogły zdradzić, że należał do tej części złotookich, którzy sprawowali władzę. Przecież na pozostałych szczeblach społeczeństwa nie brakowało jemu podobnych - przemytników i żebraków, przywódców kultów i strażników – a on dokładnie chował każde pasmo włosów pod kapeluszem.
W oczach wyznawców Kościoła był więc jedynie chłopcem skażonym krwią diabłów.
– Tak jak Pan stworzył kobiety, aby rodziły dzieci mężczyznom, tak założyciele rodu Pięknego Państwa oddali swoje kobiety potworom z cienia. Ze związku próżnych kobiet i ciemności powstali oni, samozwańczy władcy śmierci.
Elia nie był całkiem przeciwny tej teorii, arystokracja nie miała żadnej własnej przypowieści na temat swoich początków. Kto mógł wiedzieć, co wydarzyło się tysiąc lat temu? Skoro dopiero wtedy jego rodzaj zniewolił bestie, czego szczegóły też nie były znane, każda teoria była tak samo bliska i daleka prawdy.
Potomkowie Śmierci... Elia skrzywił się na tę myśl.
Kiedy kazanie dobiegło końca i ucichły wszystkie pieśni, przyszedł czas na błogosławieństwo – przemawiający danego dnia ksiądz przechadzał się wzdłuż ślicznie rzeźbionych ławek i dotykał głowy każdego wiernego, pozdrawiając ich niezmiennie jedną formułką – Pan rozumie i wybacza.
–Niech Samotny towarzyszy wam w ciemności! – zakrzyknął Ojciec Erwin, kiedy wrócił na swoje oświetlone podwyższenie. Elia szczerze pragnął, aby to jedno kłamstwo stało się prawdą, aby w ciemności pełnej tych stworów nie być samemu.
Chociaż należał do rasy tych, którzy władali śmiercią, pewnego dnia potwory przyjdą również po niego i przywitają go z imienia, a on nie będzie mógł nawet udawać zaskoczenia.
Ludzie podnosili się z ławek, część klęczała, część siedziała – poza, w której wznoszono ciche modły do Samotnego Pana oraz wysłuchiwano bzdur Oświeconych nie była z góry narzucona, chociaż panowało dziwaczne przekonanie, że im człowiekowi było bardziej niewygodnie, tym lepiej Samotny był w stanie dosłyszeć jego prośby. Elia zakładał, że wzięło się to zapewne z konieczności wytłumaczenia jakoś przez Oświeconych prostym ludziom, dlaczego wciąż żyją w biedzie i głodzie, chociaż świątynia, w której się modlą, wręcz ocieka bogactwem.
Oprócz niego nie było już nikogo. Nikt nie został, żeby pomodlić się w ciszy albo wyspowiadać z grzechów, które popełnił w ostatnich dniach. Ubrani w ciemnoszare szaty ministranci rozeszli się po Kościele, aby posprzątać naniesiony przez ludzi brud i przygotować świątynię na kolejne przedstawienie. Z tego, co Elia zdołał się dowiedzieć o porządkach panujących w hierarchii tego kultu, im wyższą sługa Samotnego miał pozycję, tym jaśniejsze szaty nosił.
Najmłodsi chłopcy nosili czarne ubrania, oficjalni ministranci szare, a księża beżowe. Biel przysługiwała tylko jednemu człowiekowi w każdym Kościele Oświeconych – zarządcy wszystkich Oświeconych w danym mieście.
Z grzeczności, zwykłej obojętności czy przesądów, nikt ze służących w Kościele chłopców nawet na niego nie spojrzał. Elia wszedł w okrąg światła, który witał i żegnał wszystkich wchodzących i wychodzących z budynku. Nie ważne, czy był środek lata czy początek zimy, w świątyni Oświeconych zawsze było zimno. Plama żółtego światła była jedynie ułudą, wpadające przez tych kilka okien promienie słońca nie dawały żadnego ciepła.
Elia westchnął, spuszczając wzrok na swoje buty. Plama słonecznego światła odcinała się ostrą linią od reszty skąpanej w cieniu podłogi. To by było na tyle, jeśli chodziło o jego bunt przeciwko rodzinie i całej rasie Pięknych Panów w tym tygodniu.
Po otwarciu drzwi w twarz uderzyło go ciepłe powietrze. Nie ważne, jak wiele świec rozpalano wewnątrz świątyni, aby rozgonić mrok, drobne płomienie nie były w stanie ogrzać wielkiej, pustej przestrzeni. Elia nie zwrócił uwagi, że drzwi zamknęły się za nim i otwarły ponownie. Wzdrygnął się, kiedy ktoś złapał go za rękę zanim zdążył zejść po kamiennych stopniach.
– Wiem, kim jesteś.
Chłopak odwrócił się gwałtownie i zamarł, widząc biel pokrywającą oczy ministranta. Chociaż chłopak zdawał się być ślepy, wiedział, gdzie była jego ręka i patrzył mu w twarz. Jedynie niemożność nawiązania kontaktu wzrokowego zdradzała jego upośledzenie.
Elia wiele razy widział go usługującego przy ołtarzu, bądź rozdawaniu opłatków. Logicznie założył, że niewidomy chłopak nie będzie świadomy jego obecności.
– Nie rozumiem, o czym mówisz – odparł, próbując uwolnić nadgarstek z uścisku. Ministrant go nie puszczał.
– Przychodzisz tu od miesięcy.
– Ksiądz ci powiedział? – warknął panicz, wciąż szarpiąc się z tym chłopakiem.
– Widziałem cię.
Elia zamarł.
– Myślałem, że jesteś ślepy.
– Jestem – potwierdził ministrant.
Elia zmarszczył brwi. Wygiął ciało w bok, usuwając głowę z pola niewidzenia chłopaka. Ślepak powoli podążył za nim mlecznym wzrokiem.
-Więc jak mogłeś mnie widzieć? – zdziwił się Elia.
Chłopak uśmiechnął się pokornie.
– Odkąd straciłem zdolność dostrzegania tego, co Pan przeznaczył dla ludzkich oczu, widzę to, co przed nimi ukrył – wyjaśnił, ale dla Elii nie miało to wiele sensu.
– Czyli?
– Potwory.
Elia milczał, nie wiedząc jak mu na to odpowiedzieć.
– Czego diabeł szuka w domu Pana? – podjął ministrant, wciąż zaciskając palce wokół jego nadgarstka. Panicz przestał z nim walczyć, rozumiejąc, że chłopak nie puści go, póki nie powie wszystkiego, co sobie zamierzył.
– Myślałem, że kościół to dom księży? – rzucił panicz, zerkając w stronę zamkniętych drzwi. Nikogo z Oświeconych nie zainteresowało nagłe wyjście jednego z ministrantów.
– Każdy dom jest domem Pana, diable. Nawet plugawe pałace takich, jak ty.
– Jeśli chcesz zarzucać mi, że odpowiadam za całe zło tego świata, daruj sobie. Wysłuchałem już wystarczająco wielu kazań – odparł Elia, nie starając się nawet ukryć poirytowanego tonu.
– Dlaczego więc wracasz wysłuchiwać kolejnych? – spytał ironicznie ministrant.
– To nie jest twoja sprawa – fuknął Elia, znowu próbując wyrwać nadgarstek z jego uścisku i tym razem chłopak go puścił przez co panicz stracił równowagę i noga obsunęła mu się na niższy stopień.
– Nie – przyznał szczerze Oświecony – ale bardzo mnie to intryguje. Obserwuję cię od dawna. Zawsze siedzisz z tyłu. Ostatni raz u spowiedzi byłeś bardzo dawno temu. Uważasz, że nie obraziłeś od tamtej pory Samotnego w żaden sposób?
– Wyznałem już moje największe grzechy. Nie widzę powodu w spowiadaniu się z rzeczy, które w niczym nie dorównują temu, za co mi już wybaczono.
– Więc twierdzisz, że po popełnieniu wielkiego grzechu, wolno ci dopuszczać się mniejszych do woli?
Ton chłopaka był ostry, niemal naganny. Elia odniósł wrażenie, że nieznajomy próbuje go pouczać.
– Przepraszam, ale kim ty jesteś, żeby mnie zatrzymywać? – odparował.
– Nazywam się Kuyin.
Imię było dosyć nie tutejsze, Elia nigdy wcześniej go nie słyszał.
– Potrzebujesz ode mnie czegoś konkretnego czy po prostu chcesz się na mnie wyżyć za rzeczy, których nie zrobiłem, Kuyin?
– Chociaż sprzeciwiliście się woli Pana, chociaż jesteście przeklęci, wiem, że nie czynicie całego zła. Wiem, że potwory nie są jedynie waszym narzędziem terroru – wyjaśnił wspaniałomyślnie.
Elia aż zesztywniał, słysząc słowa ministranta. Czyżby ten chłopak był jeszcze bardziej obłąkany od niego? Służył w Kościele i sprzeciwiał się jego naukom?
– I? – podjął niechętnie.
– Chciałbym cię lepiej poznać, diable. To wszystko – zapewnił ministrant, rozkładając ręce.
– Ale ja ciebie nie.
Oschły ton Elii zdawał się nie robić wrażenia na Kuyinie. Fanatycy religijni nie dostrzegali za wiele poza tym, w co uparcie wierzyli. Ślepiec uśmiechnął się z politowaniem.
– Nie liczę, że od razu zdradzisz mi swoje imię, paniczu.
Oficjalny tytuł z ust sługi Oświeconych brzmiał niemal absurdalnie. Elia wpatrywał się w chłopaka z niepokojem.
– Pragnę jednak zaprosić cię na Fiester föhr Sonnet – dodał po chwili, uśmiechając się ciepło, ale uśmiechy nie były chyba jego specjalnością, ponieważ wyszło mu tu dosyć krzywo.
– Festiwal słońca? – dopytał Elia, rozszyfrowując natychmiast starodærnickie słowa. Zdziwiło go, że zwykli ludzie wciąż wplatali fragmenty tego języka w swoje codzienne wypowiedzi.
– Odbędzie się ostatniego dnia maja.
– Muszę już iść. – Elia odsunął się krok w tył. Fakt, że niewidomy go widział, napawał go niemal takim samym niepokojem jak to, co kryło się w cieniu.
– Przemyśl moje zaproszenie, paniczyku. Wszyscy czasem potrzebują nieco światła w życiu. Po co innego przychodziłbyś do Kościoła?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro