Panienka Rusalie
Akt XXVI
Aslana zawsze intrygowało w jak różnym stanie potrafiły być zęby mortum. W paszczach niektórych osobników kryły się lśniące, białe sztylety, twarde i niezawodne. Inne musiały radzić sobie zgniłymi resztkami po zębach, brązowymi bądź czarnymi korzeniami ledwie wystającymi spoza dziąseł. Chłopak założył, że to czas tak wpływał na ciała potworów. Sama Śmierć nie była w stanie przezwyciężyć przemijania, starości i nieuchronnego osłabienia.
Czasami odnosił wrażenie, że jego również, tak jak zęby potworów, trawiła każdego dnia zgnilizna, że się rozpadał. Może i jego rodzinie udało wykupić się spod licencji, ale to nie uwolniło ich od długów, od uzależnień, od nienawiści, jaką wszyscy ich darzyli.
Czuł żal, że Anna i jej ojciec nieświadomie sprowadzili na siebie część tych nieprzychylnych spojrzeń, kiedy dziewczyna lekkomyślnie postanowiła zostać jego wybawcą. Nigdy nie powiedział jej słowa na temat konsekwencji, z jakimi się zmagał, w powodu życia pod licencją. Nie chciał niszczyć jej radości, tego przekonania, że jedną decyzją zdołała uratować ich świat, jednakże zdawało się, że już nie musiał martwić się kryciem swoich sekretów.
Wczorajsza rozmowa jasno pokazała Annie, że wszelkie jej wysiłki, wszystkie nadzieje i marzenia, nic nie znaczyły. Zbawiła Rusaliech od przemytniczych tytułów, ale na tym jej wyczyn się skończył i nie mogła zrobić nic więcej.
Aslan nie wrócił zeszłej nocy do domu, a powinien był. Powinien był przepędzić pijanych znajomych ojca z domu, zaprowadzić tam porządek, pokazać matce i siostrze, że w domu wciąż znajduje się jakiś mężczyzna, który na pierwszym stopniu stawia dobro rodziny, jednakże chłopak wrócił dopiero nad ranem, kiedy po ulewie pozostały jedynie głębokie kałuże pełne błota.
Przegonił krzykiem i groźbami przemytników, którzy, ociężali od alkoholu, zasnęli przy stole, głośno chrapiąc, zagonił ojca do łóżka i pomógł matce i siostrze posprzątać dom. Unikał ich spojrzeń, jak ognia, nie podzielił się z nimi słowem. Widział, że były wykończone, że przez całą noc nie zmrużyły oczu. Powinien był wrócić od razu, ale gdzieś w środku wciąż był dzieckiem. Wciąż odczuwał wstyd na myśl, że czyny ojca go bolały.
Dochodziło już popołudnie. Matka i Sansa położyły się spać na kilka godzin, niestety on nie potrafił. Nigdy tak naprawdę nie przyzwyczaił się do snu w łóżku. Wygoda go uwierała, budził się na każdy najdrobniejszy dźwięk. Dzieciństwo spędzone w głównej mierze pod warstwą nauczyło go płytkiego snu na wozie, bądź w jaskiniach. We śnie nigdy nie był bezpieczny i chociaż na ziemiach Castelów, w pięknym domu i miękkim łóżku nic nie mogło mu zagrozić, stare przyzwyczajenia nie dawały o sobie zapomnieć.
Aslan siedział w kuchni, czyszcząc zęby mortum, których nie zaniósł jeszcze Ezramowi Boehre. Zdołał wydłubać zaledwie dziesięć, ale były w nie najgorszym stanie. Osobnik musiał być jeszcze młody. Tkanka mięsna ciasno przywierała do kości, jednak dobrze naostrzony nóż nie miał z tym problemu.
Patrząc na zęby, na plamy krwi, zdobiące biel, na błyszczące ostrze w swojej dłoni, starał się przypomnieć sobie, kiedy pierwszy raz to wszystko ujrzał, jednakże nie pamiętał. Wątpił, żeby matka pozwoliła ojcu zabrać swoje dziecko w zaświaty, kiedy nie potrafiło jeszcze dobrze chodzić, ale tamten świat był jednym z jego pierwszych wspomnień. To były właściwie jego jedyne wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Może właśnie dzięki temu nigdy nie poczuł tej jednej rzeczy, którą wyczuwał nawet wśród dorosłych przemytników.
Aslan nigdy nie bał się zaświatów.
– Co robisz? – spytała Sansa. Brat odwrócił się do niej, widząc, jak dziewczynka przeciera zaspane oczy ręką.
– Czyszczę zęby – odparł zdawkowo, wracając do wspomnianej czynności.
– Mogę zobaczyć?
Skinął głową, a ona podeszła do niego i wzięła do ręki jeden z oczyszczonych już zębów. Długością prawie dorównywał jej dłoni.
– Skąd to masz? – spytała.
– Jak myślisz?
Sansa tylko mruknęła coś pod nosem i odłożyła ząb na stół. Stała przez chwilę, wpatrując się w ręce brata, sprawnie oczyszczające kość. Wydawał się być jakiś nieobecny, rozkojarzony. Rzadko widywała Aslana wytrąconego z równowagi. Jedna rzecz, która zawsze jej się z nim kojarzyła, to opanowanie.
Oklapła na krzesło obok niego, bawiąc się spódnicą koszuli nocnej marszczącej się przy brzegach. Dźwięk noża szurającego po kości był jedynym, co zakłócało obecną w domu ciszę.
– Co się dzieje? – rzucił w końcu Aslan, nie podnosząc na nią wzroku. Sansa odwróciła głowę, niepewna, jak ubrać w słowa to, co ją martwiło.
– Mama jest zdruzgotana – zdradziła po chwili. – Myślała, że ojciec zdrowieje. Wierzyła w to.
– Ty też wierzyłaś. Jak się czujesz? – zainteresował się, a on prychnęła, szurając podeszwami butów o podłogę.
– Nie, Aslan. Nie wierzyłam w to – zaprzeczyła ostro, niezadowolona z jego troski. – Wiedziałam, jak wygląda prawda. Udawałam jedynie przed mamą.
– Skoro wiedziałaś, dlaczego starałaś się to ukryć? – drążył, sam ciekawy motywów siostry. Przestał skrobać ząb, odkładając kość i nóż na brzeg stołu.
– Dlaczego ludzie ukrywają rzeczy, które mogą zranić ich bliskich? – wyrzuciła, a on zrozumiał, że odnosiła się również do jego kłamstw. – Strasznie mi przykro, że mama musiała to wczoraj oglądać – jęknęła, odchylając głowę w tył.
– Mnie też – zapewnił Aslan.
– Mimo to wyszedłeś – wytknęła Sansa.
Aslan nie odpowiedział, odkładając na stół oczyszczony ząb i sięgając po kolejny.
– To z powodu Elii, tak? – spytała cicho. Głos załamał jej się na imieniu panicza, co nie uszło uwadze jej brata.
– Ty go wpuściłaś? – burknął, nie panując nad drżeniem głosu. Nie chciał jeszcze myśleć o Elii, o ich wczorajszej rozmowie, o kłótni z Anną i konsekwencjach, jakie którakolwiek z tych rzeczy mogła za sobą pociągnąć.
– Ojciec. Nie było mnie w domu, kiedy sprowadził znajomych. Myślę, że ojciec zaprosił tych mężczyzn właśnie z powodu Elii.
Aslan skrzywił się, słysząc westchnięcie, jakie opuściło usta dziewczynki, po wypowiedzeniu tego imienia.
Elia. Elia. Elia. Sansa uwielbiała nazywać panicza Kruegera po imieniu, jednakże nigdy nie odważyła się na to w jego obecności. Zresztą nie miała wielu okazji, aby zawiązać z nim jakąkolwiek przyjaźń.
– Ojciec nie powinien siedzieć całymi dniami w domu – stwierdził nienawistnie Aslan.
– Co powinien twoim zdaniem robić? – zaciekawiła się dziewczyna, a chłopak wzruszył ramionami, robiąc krzywą minę.
– Ja wiem? Pójść do pracy.
– Jakiej? Ktoś zatrudni go w innej roli niż przemytnika? – spytała sceptycznie Sansa i Aslan musiał jej przyznać, że miała rację. Nie. Oczywiście, że nie. Nie, kiedy Aslan sam wciąż starał się spłacić wszystkie ukryte długi ojca. Nikt nie widział w Hannesie Rusaliem uczciwego człowieka, nikt nie brał go na poważnie. Jedynym tworem na świecie, który go nie oceniał, była butelka.
***
Urodzenie się pod licencją przekreślało wszystkie nadzieje człowieka na życie w dostatku i statusie, jednak mimo bycia córką przemytnika, Sansa Rusalie sama nigdy nie udała się pod warstwę. W tym jednym Republika okazywała łaskę kobietom - żony i córki przemytników nie brały udziału w hańbiącej służbie w zaświatach, a zamiast tego pracowały w domach kupców, arystokratów i największych z Pięknych Panów jako niańki i nauczycielki dzieci, które miały szczęście urodzić się w lepszej rodzinie.
Pałac Castelów nie był Sansie obcy, wychowała się w nim razem z Anną, więc kiedy panienka zaręczyła się z jej bratem i Rusalie otrzymali od pana Castela dom na ich ziemiach, ona z matką zmieniły jedynie budynek, w którym sypiały.
To przymrużenie oka na los kobiet przemytników nie pozwalało im jednak na wkradnięcie się z powrotem w świat salonów. Nie wolno im było nosić błękitu ani długich włosów, tak więc, niczym najgorszego sortu służące, Sansa z matką całe życie ścinały krótko włosy.
Dziewczyna zawsze zazdrościła Annie tych srebrnych fal, zalewających jej smukłe plecy. Uwielbiała czesać włosy przyjaciółki, przesiewać jasne pasemka między palcami, delektować się ich miękkością. Ile razy śniła, że włosy Anny były jej włosami, że suknie panienki były jej sukniami...
Nawet teraz, kiedy mogła już ubierać błękit i zapuścić włosy, nie potrafiła wyzbyć się zazdrości. Włosy odrastały jej wolniej niż by sobie tego życzyła i w tej chwili sięgały jej zaledwie ramion. Niczym u mężczyzny, dlatego zawsze wiązała je w kok, mogąc wtedy ukryć ich długość. Na swoje nieszczęście ostatni raz podcięła włosy właśnie na kilka dni przed oficjalnym wyzwoleniem jej rodziny spod licencji.
– Wiesz już, co ubierzesz na bal Elii? – zapytała, siedząc na wielkim łożu w pokoju Anny i bawiąc się złotym grzebieniem, który wzięła z toaletki przyjaciółki. – Anno? - zwróciła jej uwagę, nie widząc żadnej reakcji ze strony panienki. Anna opierała dłonie na parapecie, wyglądając przez okno. Sansa mogłaby przysiąc, że dziewczyna patrzyła w stronę ich domu.
– Tak? Och, bal, tak. Nie jestem jeszcze pewna. Może czerwień? – wzruszyła ramionami. Bale i bankiety nie ekscytowały jej tak, jak Sansy. Cóż, może dlatego że od dziecka brała w nich udział i dawno już zdążyły stracić dla niej magię.
– Strasznie mi przykro, że nie mogę iść na ten bal, wiesz! – westchnęła Sansa, opadając ciężko na wielkie poduszki strzegące wezgłowia łóżka.
Anna spojrzała na nią niepewnie, jak gdyby wbrew swoim chęciom zamierzała powiedzieć jej coś nieprzyjemnego.
– To przedstawienie, Sanso.
– To bal, Anno – zaprzeczył dziewczynka, rozciągając usta w błogim uśmiechu. Uniosła ręce, wyciągając białe palce w stronę sufitu.
– Może gdyby to od Elii zależało, dostałabyś zaproszenie – stwierdziła niepewnie Anna, jednak obie wiedziały, że było to kłamstwo. – Obecność Aslana już sama w sobie będzie tam zakrawać o skandal.
Sansa skrzywiła usta.
– To takie niesprawiedliwe! Nie podlegamy już licencji. Dlaczego wszyscy dalej traktują nas, jak psy? – fuknęła, a Anna uśmiechnęła się słysząc ten płomienny gniew w jej głosie.
– Wielu z nich widziało Aslana i waszego ojca jako psy. Może ma rację... – przyznała niechętnie, opierając brodę o rozłożone płasko na parapecie dłonie. – Może pieniądze nie są w stanie zmienić przeszłości...
– Aslan tak powiedział? – zgadywała Sansa.
Anna nie odpowiedziała. Oboje wydawali się tego dnia Sansie jacyś dziwni. Nieobecni i nastroszeni jednocześnie. Czyżby się pokłócili? Dziewczyna przyszła do pałacu w jednym celu, zostawić za sobą na chwilę troski związane z życiem rodzinnym, zając myśli czymś mniej ponurym i bezwzględnym, jak dziewczyńskie tematy w towarzystwie Anny.
Przyjęcia, suknie i chłopcy.
– Nie mogę doczekać się waszego ślubu – zmieniła temat, jednocześnie zmuszając Annę do wyjaśnienia jej tego konfliktu, jeśli był wystarczająco poważny, aby permanentnie wpłynąć na ich relację. –Bo dostanę na niego zaproszenie, prawda? – dodała niemal nagannym tonem.
– Oczywiście, jak miałabym cię powstrzymać przed wzięciem w nim udziału? – uśmiechnęła się do niej Anna, ale dziewczynka od razu zorientowała się, że pogodność przyjaciółki była fałszywa. Sansa podniosła się do siadu, wzdychając. Jeśli nikt nie zamierzał jej zdradzać żadnych szczegółów, nie będzie o nie błagać.
– Myślisz, że Elia naprawdę się zaręczy? – rzuciła Sansa, niby od niechcenia. Wszystkie informacje ze świata salonów przekazywała jej Anna. Panienka spojrzała na nią współczująco, jednak nie próbowała nawet ubarwiać dla przyjaciółki prawdy.
– Rodzice znaleźli mu narzeczoną. Już za późno na zerwanie zaręczyn. Tak blisko przed balem... – zamyśliła się Anna. – Myślę, że to by słono kosztowało rodziców tej dziewczyny.
– Jak to, kosztowało? – zaintrygowała się Sansa, siadając prosto.
– Nie wiem, czy w tym przypadku tak postąpiono, ale przy zaręczynach dzieci Kapłanów często podpisywane są kontrakty pieniężne. Jeśli któraś strona bez ważnych powodów zerwie zaręczyny, musi potem spłacić taki kontrakt – wyjaśniła zdawkowo panienka.
– To skandaliczne! – uniosła się Sansa, ale Anna widziała, że ta jest zachwycona.
– Kiedy w grę wchodzi reputacja, ludzie potrafią sięgnąć po naprawdę dziwne zabiegi, aby ją ratować – mruknęła zamyślona.
– Wiadomo już, kim jest ta dziewczyna? – dociekała Sansa.
– Pewnie córką kupca. – Anna wzruszyła ramionami.
– Opowiesz mi potem wszystko ze szczegółami, prawda? I ta dziewczyna. Jak Elia na nią patrzy. Dobrze? – prosiła Sansa, machając nogami, jak małe dziecko.
Anna spojrzała na przyjaciółkę z litością, ale skinęła głową. Obsesja Sansy na punkcie Elii zawsze wydawała jej się niezdrowa, ale w końcu był to jedyny wielkopański syn, z którym miała okazję rozmawiać, jak człowiek z człowiekiem, z racji częstych odwiedzin chłopaka w ich albo Anny domu.
To był chyba odpowiedni wiek na tragiczne zauroczenie, panienka przyznała sama przed sobą. Jak inaczej Sansa miała wstąpić w świat salonów, jak nie zaczynając od rozczarowania z powodu chłopca, który nawet nie znał jej imienia? Jeśli nie bale i bankiety, to chociaż pierwszy zawód miłosny dadzą jej posmak tego, jak wyglądało życie dziewcząt, które nie miały żadnych prawdziwych zmartwień.
Widząc utrapienie malujące się na twarzy przyjaciółki, przełknęła na chwilę własne troski związane z narzeczonym i jego przyjacielem. Podeszła do Sansy, siadając koło niej.
– Może jednak nie potrzebujesz zaproszenia, żeby wziąć udział w balu?
– Nie? – Sansa aż podskoczyła.
– Nikt przecież nie zabrania gościom zabierać ze sobą partnerów, przyjaciół czy nawet własnej służby. Skoro Aslan może robić, co mu się podoba – powiedziała cierpko, co niestety nie uszło uwadze Sansy - to ty jak najbardziej masz prawo pójść na bal. Nie jesteś już przecież córką przemytnika, czyż nie?
Przyjaciółka otworzyła szeroko oczy, malująca się w nich nadzieja była aż rozbrajająca.
– Naprawdę zrobiłabyś to dla mnie? Zabrałabyś mnie na bal? – pytała podekscytowana.
– Oczywiście, praktycznie jesteśmy siostrami, Sanso. Jedno nazwisko za mało na zaproszeniu nie może nas rozdzielić – zapewniła, wyciągając rękę po dłoń przyjaciółki i splatając z nią palce.
Sansa rzuciła jej się na szyję, piszcząc z radości, a Anna, wbrew niewinności radosnego uniesienia Sansy, zaniepokoiła się, że może zachęciła właśnie w ten sposób przyjaciółkę do głębszego zatopienia się w swoich nieosiągalnych marzeniach.
– O, Samotny! Nie mam przecież żadnych sukni! – zaczęła lamentować, zerkając z niesmakiem na swoje ubranie.
– Możesz pożyczyć jedną z moich – zaoferowała od razu Anna, jakby nie było to nic wielkiego, ale Sansa ponownie pisnęła, zaraz marszcząc nos z niezadowoleniem.
– Ale ty jesteś taka drobna, Anno! Jak ja się zmieszczę w twoje ubrania?
Anna wstała, otwierając drzwi do przestronnej garderoby, która zajmowała niemal połowę jej pokoju. Oczom Sansy ukazała się nieskończona gama kolorów, tkaniny połyskujące i matowe, mnóstwo falbanek, koronek i kokardek.
– Przymierz którąś – poleciła Anna. – Ja też już czegoś poszukam.
Sansa z nabożeństwem gładziła spódnice sukien, oglądając ich dekolty i rękawy.
– Myślisz, że jeśli pójdę na bal, będę mogła zatańczyć z jakimś mężczyzną? – zaczęła marzyć, przytulając trzymaną suknię do ciała i owijając się w nią, jak w firany.
– Jeśli wybierzesz ładną suknię...
– Anno. Tu nie chodzi o mój wygląd – zaperzyła się Sansa.
– Nikt nie wie, kim jesteś – przypomniała panienka, a dziewczynę uwaga ta ubodła w serce. Chociaż oboje mieli jednego ojca, Aslan był powszechnie kojarzony pośród salonów. Może nie w pozytywny sposób, ale każdy wiedział, kim był Aslan Rusalie, każdy znał jego twarz. Jednak nikt nie wiedział, kim ona była. Nikt nie znał jej imienia ani twarzy.
Jeśli przedstawi się ludziom jako Rusalie, czy zostanie wyśmiana?
– Powiemy, że jesteś moją kuzynką – zaproponowała Anna, przykładając do ciała zieloną suknię. Sansę uderzyło, że był to dokładnie ten odcień ciemnej zieleni, jaki zdobił kiedyś herb Rusaliech. Zanim jej ojciec i dziadek stracili wszystkie pieniądze i pieczę nad Kaplicą.
Jakież to wszystko było ironiczne. Ona sama była potomkinią jednego z najważniejszych rodów w Republice, ale urodziła się nikim, a Anna, córka imigranta z Élai, zwykła złotooka, jak każdy pospolity arystokrata, od dziecka była poważną kandydatką do ożenku w oczach wielu rodzin kapłańskich.
Do czasu aż wybrała syna przemytnika.
Anna podała jej ciemnozieloną suknię.
– Jeśli chodzi o moje zdanie, powinnaś pójść w tej.
Sansa przytuliła do piersi połyskliwy materiał. Kolor rodu. Brzmiało to prawie, jak manifest. Wyrzut światu, że oto ona, córka upadłej rodziny, powraca w chwale. Nagle wydało jej się, że jej imię przestało brzmieć pospolicie.
Sansa Rusalie, córka jednej z dwunastu rodzin kapłańskich Republiki. Nie Sansa Rusalie, córka zapijaczonego przemytnika.
– Przymierz ją – poradziła Anna i Sansa odeszła w kąt pokoju, gdzie nie sięgał widok z okien i zrzuciła swoją dzienną sukienkę, aby ubrać piękny strój panienki. Potrzebowała pomocy z zapięciem guzików i ułożeniem wszystkich zmarszczeń, więc Anna natychmiast znalazła się przy niej, asystując jej w tym wymagającym zadaniu. Kiedy skończyły, panienka Castel uśmiechnęła się z błyskiem w złotych oczach.
– Panienka Sansa – oznajmiła Anna. – Moja daleka kuzynka, z urodzenia Élijka, wychowana w Dærniku.
– Och, ale ja nie znam élijskiego, Anno! – zaprzeczyła z chichotem Sansa. Dobry humor udzielił się i pannie Castel, palące myśli o Aslanie zeszły na chwilę na drugi plan.
– A kto zna? Poza tym, wszyscy będą tam pić. Możesz powiedzieć każdemu mężczyźnie, z którym zatańczysz, co zechcesz, a na drugi dzień oni i tak nie będą nic pamiętać. To jest właśnie magia balów i bankietów, panienko Rusalie. Trwają tylko jedną noc!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro