Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pamiętnik Elii Kruegera

-katia- 

„Kiedy miałem dziesięć lat, jeden ze wspólników ojca zamiast pieniędzy zaoferował mu kurdyjską służącą, piękną dziewczynę, która miała uczyć mnie i moich braci o swojej kulturze i języku.

Miała na imię Katia.

To był mój pierwszy kontakt z człowiekiem, który nie miał pojęcia o prawdziwej naturze Śmierci. Myślę, że właśnie wtedy umysł prostego człowieka zaczął mnie intrygować. Niestety żaden z moich braci nie podzielał mojego zainteresowania.

Yohann widział w niej niewolnicę, stworzenie gorszego sortu. Nie zamierzał wysłuchiwać jej wywodów o ojczyźnie ani tym bardziej przebywać w jej towarzystwie. Był już tak naprawdę za stary na jakiekolwiek nauki, dopiero co się zaręczył.

Isaak zakochał się w niej, tak jak to robią dwunastoletni chłopcy. Chodził za nią całymi dniami, chwaląc jej jasne włosy i rumianą cerę, a ona subtelnie go spławiała.

Ja natomiast widziałem w niej idiotkę. Kiedy używałem oczywistych w moim środowisku słów, nie rozumiała mnie. Z resztą źle mówiła po dærnicku i przez pierwsze tygodnie służby u nas nieustannie trzęsła się ze strachu.

Wyglądała, o dziwo, podobnie do nas. Miała niemal białe włosy, smukłą sylwetkę i bladą cerę. Mimo to nasz widok ją przerażał.

Do tej pory byłem przyzwyczajony, że zwykli ludzie korzą się przede mną i mnie chwalą. Nie powinno to dziwić, ponieważ otaczała mnie jedynie służba, której mój ojciec płacił. Stosunek Katii do członków mojej rodziny się nie zmienił. Drżała na widok ojca, przed Yohannem chyliła głowę, gdy ten spluwał jej pod nogi, a do Isaaka odnosiła się z chłodną życzliwością, nie wiedząc, czego dokładnie się po nim spodziewać. Wyglądał bowiem na starszego niż w rzeczywistości był i zdążył już dogonić ją wzrostem.

Mną natomiast pogardzała. Od kiedy dotarło do niej, że jestem takim samym dzieckiem, jak wszystkie inne, a w dodatku rozwydrzonym, przestała się mnie bać. Zamiast nazywać mnie paniczem, mówiła do mnie "szczyot". Nie wiedziałem, co to znaczy, ale krzywiła usta przy tym słowie, więc musiało być obraźliwe.

Denerwowało mnie to. Chociaż z początku uważałem ją za idiotkę, to z czasem, kiedy zrozumiałem, że nie jest ignorantką, a jedynie prostym umysłem, naprawdę zainteresowałem się jej opinią na najróżniejsze tematy. Jednak ona już mną wtedy pogardzała. Nie nauczyłem się wiele o Kurdovie. Po dziś dzień jedyne słowo, jakie znam w tamtejszym języku to szczyot. Teraz już wiem, że znaczy ono "gówniarz".

Krótki staż Katii w moim domu nauczył mnie, że prosty lud, jeśli nie będzie się mnie bał, znienawidzi mnie. Zrozumiałem, że jeśli prosty lud nie będzie widział we mnie kogoś groźnego, zobaczy we mnie kogoś słabego, odrażającego, wartego jedynie splunięcia. Chociaż Katia zachowywała pozory przed moimi braćmi, a przed moimi rodzicami zwyczajnie drżała ze strachu, przy mnie pokazywała, co naprawdę myśli o moim rodzaju.

Nie mogłem tego znieść.

Poprosiłem więc pewnego dnia ojca, żeby pozwolił dziewczynie towarzyszyć mi w wyprawie do jednego z naszych lasów, aby nauczyła mnie kurdyjskich nazw roślin. Moja opryskliwa nauczycielka nie mogła odmówić wielkiemu panu Kruegerowi. W lesie rzeczywiście recytowała mi nazwy wszystkich napotkanych egzemplarzy tutejszej roślinności. Niczym nakręcona pozytywka, ale ja jej nie słuchałem. Szukałem metalowej furtki z czerwoną łuszczącą się farbą – przejścia do niższej warstwy, pierwszego poziomu świata cieni. Mortum nazywają tę płaszczyznę żerowiskiem.

Nie jest trudno dostać się w zaświaty, wystarczy przekroczyć nienaturalnie umiejscowioną czerwoną furtkę, a wszystko wokół ulegnie subtelnej zmianie. Na terenach należących do arystokracji znajduje się takich przejść od groma. Z tego, co wiem, to właśnie złotoocy odpowiadali za ich budowę, aby móc kontrolować przejścia pomiędzy naszą warstwą, a światem potworów. 

Słyszałem kiedyś, że we wnętrzu metalowych prętów ukryte są kości mortum oraz ludzkie, aby łączyły obie strony, jednak nigdy nie widziałem dowodów na to na własne oczy. Czerwona farba, której nowe warstwy każdej wiosny nakładali przemytnicy, bądź opłacona służba, miała zapewne służyć za przestrogę. Poza ziemiami Kapłanów nie było ich wiele, jednak zdarzało się, że nieświadomi ludzie czasem przez nie przechodzili, stając się strawą dla potworów z cienia. 

Furtka nie łączyła się z żadnym ogrodzeniem, stała samotnie pomiędzy dwoma pniami. Katia przeszła przez nią sceptycznie, ale cóż, byłem dzieckiem, a dzieci znane są z bujnej wyobraźni. Po drugiej stronie temperatura natychmiast spadła o kilka stopni, głosy ptaków umilkły, a niebo nieznacznie poszarzało. Dziewczynę przeszedł dreszcz, a ja uśmiechnąłem się do niej wrednie.

Kiedy znaleźliśmy się na żerowisku, podjąłem rozmowę o kurdyjskim nazewnictwie. Im głębiej zapuszczaliśmy się w pierwszą warstwę zaświatów, tym bardziej Kurdyjka czuła się nieswojo. Co kilka kroków zmniejszała dystans między nami, jakby szukając u mojego boku schronienia, a ja puchłem z zadowolenia, gdyż udało mi się osiągnąć to, co zamierzałem. Wywołałem u niej strach.

W pewnym momencie się zatrzymała, wciągając łapczywie powietrze. Również przystanąłem, podążając za jej wzrokiem. Zajęło mi to chwilę, ale w końcu rozpoznałem to trupioblade umaszczenie. Rozbawiony jej strachem, nie zauważyłem, że od dłuższej chwili przyglądało nam się mortum.

"Widzi, szczyot?" Szepnęła do mnie strwożona Katia. Nigdy nie spotkałem żadnego sam, w dodatku na ich terenie. Mimo rosnącej w gardle guli strachu i nieprzyjemnego przeczucia, że przyjście tu było głupim pomysłem, odpowiedziałem jej głośno. Na tyle głośno, żeby usłyszał mnie również nasz obserwator.

"Aha! To jest Śmierć! Służy mojemu ojcu, a kiedyś będzie służyć i mnie!"

Nie była to prawda. Byłem najmłodszym synem. Wedle prawa nie mogłem nic dziedziczyć. Nic mi się nie należało. Nie liczyłem się. Może dlatego właśnie brak szacunku ze strony służącej tak mnie wtedy bolał. Myśl, że nawet człowiek o pozycji równej psu patrzy na mnie z góry.

Kiedy mortum wychyliło się zza drzew, zobaczyliśmy go dokładnie. Wysoki na ponad dwa metry o nienaturalnie długich kończynach, rękach sięgających kolan. Zamiast palców miał cienkie szpony, skórę bladą jak trup, zamiast twarzy pysk, sieć czarnych (pulsujących, mógłbym przysiąc) żył pokrywała jego nagie ciało od szyi do stóp.

Ruszył w naszą stronę płynnym ruchem, niczym zwierzę, a ja przeraziłem się, że nie należy wcale do klanu podlegającego mojemu ojcu. Nie byłem pewien czy przypadkiem nie opuściliśmy terenów, które warstwę wyżej należały do mojej rodziny.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę bał się Śmierci.

"Mały Krueger" przemówił potwór, rozpoznając mnie od razu. "Co robicie tu sami, bez ojca?"

Westchnienie ulgi samo wyrwało mi się z piersi, kiedy zrozumiałem poszczególne słowa w charkocie stwora.

"Przyszedłem na spacer" odparłem głupio, starając się zapanować nad drżeniem głosu. Nie byłem w stanie.

"Czy ojciec wasz wie, że spacerujecie sami pod warstwą?" dopytywał.

"Oczywiście" wydusiłem, a potwór przechylił głowę.

"A więc oczekuje ojciec powrotu waszego" skinął łbem. "Czy oczekuje również i jej?"

Obejrzałem się na Katię, która cała dygotała, równie blada, co istota świdrująca ją czerwonymi ślepiami.

"Nie jest z Kruegerów, nie należy do Pięknego Państwa. Czyli dla nas jest ofiarą?"

"Nie!" pisnąłem, samemu dygocąc pod spojrzeniem potwora.

"Zabraniacie nam jej tknąć?" spytał.

"Zabraniam!"

Szeroki uśmiech rozlał się po pysku stwora, odsłaniając dwa rzędy pożółkłych zębów.

"Radujemy się zatem, że wasze słowo nie ma żadnej mocy" odparł miękko i zanim zdążyłem choćby mrugnąć, rzucił się w moją stronę. Krzyknąłem, jak małe dziecko, którym z resztą byłem, unosząc ręce, ale on odepchnął mnie na bok i złapał skamieniałą z przerażenia Katię.

Wbił szpony w jej ramiona i rozerwał zębami szyję. Kurdyjka zdążyła wrzasnąć jedynie raz, kiedy oderwał z jej ciała płat mięsa, wyjąc z rozkoszy.

"Nie! Nie! Nie!" darłem się, zdzierając gardło. Nie poruszyłem się jednak. Nie byłem w stanie. Szybkość z jaką potwór rozrywał bezbronną dziewczynę, dzika rozkosz, jaka rozlewała się po jego pysku, wszystko to dało mi jasno do zrozumienia, że nie jestem w stanie mu przerwać. Nigdy wcześniej nie widziałem żerującego mortum i nigdy później nie miałem tego widoku zapomnieć.

Nie jestem pewien, ile to trwało, ale kiedy potwór w końcu się zadowolił, westchnął głośno i spojrzał na mnie. Oczy miał zamglone, chuda pierś poruszała mu się w nierównym tempie. Czarne żyły pokrywające całe jego ciało zbladły, a do mnie dotarło, że była to oznaka, że pora na żer.

"Doceniamy waszą ofiarę, mały Kruegerze" powiedział.

"To nie była moja ofiara" zdołałem wykrztusić, ledwie panując nad kolejnym wrzaskiem rosnącym mi w gardle. Stwór zaśmiał się głucho.

"Jednakże ofiarą się stała, mały Kruegerze. Wróćcie tu jutro z następną, pojutrze z kolejną. Przyprowadzajcie nam je, a my sprawimy, że wasze słowa będą mieć znaczenie. Sprawimy, że będziecie się liczyć, że Śmierć będzie na wasze zawołanie. Sprawimy, że będziecie kimś."

Zamarłem, słysząc jego obietnicę. Zupełnie jakby wiedział, jakie troski kryje w sercu dziesięcioletni zapomniany syn wielkiego rodu.

"Nie."

"Więc jeśli nie chcecie się liczyć" szepnęła Śmierć, podnosząc się z lepkiej od krwi trawy. "Biegnijcie."

Pobiegłem.

Zerwałem się szybciej niż on i popędziłem w stronę, z której przyszliśmy z Katią. Odwróciłem się i potknąłem. Potwór nie ruszył za mną. Stał umazany we wnętrznościach dziewczyny, wpatrując się we mnie. Mógłbym przysiąc, że się uśmiechał.

Co chwila oglądając się i potykając, dławiąc się od płaczu, dopadłem do furtki i przebiegłem przez nią. W mojej głowie zrodziła się myśl, że nie pokrywa jej wcale farba, a krew.

Biegłem jeszcze długo, mimo że wokół mnie zrobiło się już ciepło, niebo pojaśniało, a śpiew ptaków zagłuszył mój skowyt.

Nie zwolniłem póki nie znalazłem się pod moim pokojem i nie zatrzasnąłem za sobą drzwi. Padłem na podłogę, dysząc, drżąc i krztusząc się śliną.

Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z prawdziwej natury Śmierci. Byłem niczym prosty człowiek, czerpiący całą swoją wiedzę z podsuwanych mu przez innych zabobonów.

Byłem mordercą, który własne zbolałe ego uraczył śmiercią niewinnej dziewczyny.

Byłem niegodny swojego nazwiska, niezdolny do odgrywania roli, jaka przypadnie mojemu najstarszemu bratu.

Syn ciemności, który boi się cieni – oto kim byłem.

Po raz pierwszy ucieszyłem się, że jestem trzecim synem, że nic mi się nie należy, że jestem nikim. Nie musiałem obawiać się, że ktoś zajdzie po mnie przed kolacją i ujrzy mnie w tym stanie. Kiedy ojciec po kilku dniach spytał mnie, gdzie jest Katia, skłamałem, że nie wiem, i na tym całe zainteresowanie jej zniknięciem się skończyło. Była równie nieważna, jak ja.

Czy ktoś by mnie opłakał, tak jak ja płakałem od tamtej pory co noc, gdyby mortum rozszarpało również i mnie?"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro