Paląca Samotność
Akt XXXVIII
Jeden z braci od lat grywał w miejskim teatrze, drugi z braci przez rok uczęszczał na Msze Oświeconych. Dieter był pod wrażeniem, ile rzeczy umykało sprzed oczu Ephraima Kruegera. Widocznie władanie potworami z cienia zajmowało tyle uwagi, że nie zostawał jej już nawet skrawek dla własnej rodziny.
Mężczyzna musiał poświęcić swoją popołudniową drzemkę na dostarczenie tego listu, ale rewelacje, jakie przyniósł mu ze swojego domu Isaak, i tak pewnie nie dałyby mu zasnąć. Dieter był naprawdę zaintrygowany degeneracją, jaka szerzyła się pośród kapłańskiej młodzieży. Przecież jego własny ojciec, który od świtu do nocy zarobiony był prawdziwą pracą, odkrył jego sekrety niemal natychmiast. Tyle w domach Pięknych Panów było służby, czy naprawdę nikt nie zauważył nic podejrzanego w zachowaniu młodych paniczów? Nikt nie poinformował Ephraima Kruegera o nocnych wyprawach jego synów?
Od Isaaka dowiedział się jedynie, że ministrant, z którym zaprzyjaźnił się jego brat, nazywał się Kuyin. Na szczęście w Kościele akurat nie odbywała się Msza, więc Dieter nie musiał czekać z wejściem do środka. Rzadko tu przychodził, a i jego rodzice, chociaż byli przecież prostymi ludźmi, uważali, że istnieją w życiu ważniejsze rzeczy niż klęczenie przed złotym ołtarzem.
Pośród ławek modliło się kilku ministrantów oraz księży. Dieter nie miał pojęcia, jak wyglądał owy Kuyin, więc podszedł cicho do najbliższego księdza i klepnął go w ramię. Mężczyzna drgnął, jakby pogrążył się w modlitwie na tyle głęboko, że nie usłyszał jego kroków.
-W czym mogę ci pomóc, młodzieńcze? - spytał, wciąż na klęczkach.
-Przyniosłem list dla jednego z was - wyjaśnił cicho Dieter. - Dla jakiegoś Kuyina.
Ksiądz spojrzał na niego dziwnie.
-Powiedziałeś, list?
-Tak, list.
Na dowód pokazał kopertę.
Ksiądz wciąż patrzył na niego w ten dziwny sposób.
-Czy to jest żart? - spytał w końcu Oświecony.
-Nie, dlaczego miałby być? - zdziwił się Dieter. Coś stuknęło go w kostkę i mężczyzna poczuł dłoń na ramieniu. Odwrócił się i napotkał spojrzenie pary mlecznych oczu oraz widok białej laski, która stykała się z jego butem.
-Usłyszałem swoje imię - oznajmił ministrant. - Ojcze, czy ten człowiek mówił o mnie? - spytał grzecznie.
Ksiądz skinął głową, bardziej do siebie niż do ministranta.
-Ten chłopak twierdzi, że przyniósł dla ciebie list. Wiesz może, kto byłby na tyle okrutny, aby robić ci takie żarty?
Pozostali słudzy Oświeconych nie przestali się modlić, ale Dieter był pewien, że uważnie przysłuchiwali się ich rozmowie.
-Twój przyjaciel przysyła ci list - wyjaśnił syn piekarza, podając Kuyinowi kopertę, której ten, oczywiście, nie wziął, ponieważ jej nie widział.
-Nie jesteś jednym z nich - odparł Kuyin z lekkim zaskoczeniem.
-Nie - potwierdził Dieter, rozumiejąc, że ślepiec mówi o rasie Isaaka. Jednak skąd mógł wiedzieć? Rzeczywiście brzmiało to, jak głupi żart. Dlaczego Elia napisał list do niewidzącego?
-Ojcze, czy przekażesz list Ojcu Erwinowi, aby przeczytał mi go po modlitwach? - poprosił Kuyin.
-Przekażę, Synu - zgodził się ksiądz i wyciągnął rękę w stronę Dietera. Ten podał mężczyźnie list i ponownie spojrzał na ślepca. Coraz mniej podobało mu się zaangażowanie w pomoc Isaakowi w spełnianie zachcianek jego pokręconego brata.
-Czy mój drogi diabeł kazał przekazać ci coś jeszcze? - Ministrant zwrócił się do Dietera.
-Nie, to wszystko. Wybaczcie za przerwanie modlitw - mruknął i wyminął Kuyina, kierując się szybko do drzwi.
Dieter ucieszył się, że zaniósł ten list zamiast Isaaka. Nie chciał wiedzieć, jak przebiegłaby rozmowa panicza z pokręconym ministrantem, gdyby ten zorientował się, że ma przed sobą brata Elii.
***
Kuferek z pistoletem strasznie mu ciążył, więc jak najszybciej odniósł go do swojego pokoju i schował w szufladzie biurka. W drodze do domu zdążył nabrać wątpliwości, czy na pewno powinien zapewnić Elii dostęp do broni.
I ten list...
Dlaczego pisał do tego ministranta, kiedy to właśnie znajomość z nim ściągnęła na niego kłopoty?
Nie chcąc męczyć się tymi rozmyślaniami, Isaak zszedł do jadalni, licząc, że znajdzie tam lokajów nakrywających do stołu i że zdoła ukraść talerz zanim zejdą się domownicy, jednak uprzedzili go, siedząc już przy miskach z zupą. Nikt nie poświęcił mu więcej niż krótkiego spojrzenia, więc chłopak usiadł szybko przy wolnym miejscu i poczekał aż lokaj poda mu naczynie.
Po obiedzie powinien popytać w kuchni, czy Elii zaniesiono już posiłek. Bez względu na odpowiedź, postanowił, że zaniesie mu porcję, aby móc jeszcze raz z nim porozmawiać, zanim zdecyduje, czy da mu ten pistolet.
W domu wciąż gościli parę osób, w tym Olmę Löewüng, która siedziała po drugiej stronie stołu i zgrabnie udawała, że nie zauważyła pojawienia się narzeczonego. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem odkąd usiadł przy stole.
Isaak wspomniał ruch, który wykonał w jego stronę Dieter, zanim przypomniał sobie, że przecież nie byli sami. Czy gdyby chłopak nie zwierzył się kiedyś Olmie ze swojego drugiego życia - teatru i przyjaźni z motłochem - dziewczyna też unosiłaby teraz niezmuszona rękę do jego twarzy, aby z czułością pogładzić go po policzku?
Możliwość na taki scenariusz przepadła lata temu, a odkąd Isaak zwierzył się Olmie, ta nie przestała go nienawidzić. Brzydziła się najlżejszym jego dotykiem, odwracała głowę za każdym razem, kiedy na nią spojrzał. Chłopak szczerze liczył, że ojciec nie będzie wymagał od niego potomstwa. Przecież jeśli zostaną zamknięci sam na sam z Olmą w sypialni, ona szybciej rzuci się przez okno, niż da mu się dotknąć.
Niestety, jakkolwiek wyglądały relacje między nimi, nie mogli zerwać swoich zaręczyn. Ich rodzice podpisali kontrakt, który nie był nawet ich własnym kaprysem, a wymuszeniem ze strony państwa. Senat wymagał od pięciu niezależnych od stolicy Kapłanów, aby ci oddawali jedno ze swoich dzieci na małżonka dla dziecka Kapłana z Märchen. Dlatego też władcy Miast Kapłańskich miewali zazwyczaj od czwórki do nawet siódemki dzieci, w przeciwieństwie do panów ze stolicy, którzy czasami posiadali tylko jedno dziecko.
-Jak się ma Elia? - zagadnęła Karina, kiedy wszyscy oprócz rodziny Krueger opuścili już jadalnię. Isaak spojrzał niepewnie na żonę starszego brata. Czy Yohann zdradził jej treść pamiętnika?
-Marudzi, jak zawsze - palnął głupio i usłyszał zaraz, jak ojciec wali pięścią w stół.
-Elia powinien więcej czasu poświęcić na refleksje, niż użalanie się nad sobą - warknął Ephraim. - Gdybym ja zrobił coś takiego swojemu ojcu, nie miałbym tej wygody siedzenia w swojej sypialni, tylko zostałbym zbity kijem na oczach całej służby. Odnoszę wrażenie, że być może byłem dla was zbyt łagodny.
Zbyt łagodny... Isaak pamiętał wszystkie uderzenia ojca, jakie zarabiał, kiedy nie spełniał jego oczekiwań w dzieciństwie. Ephraim przyłożył dużą uwagę do jego edukacji, wołając go bez zapowiedzi do swojego gabinetu i przepytując na najróżniejsze tematy - politykę, geografię, historię, matematykę, poezję. Isaak zawsze trząsł się niemiłosiernie przed obliczem ojca, wiedząc, że nie wyjdzie z tego pomieszczenia bez uderzenia w twarz.
Zawsze musiał zająknąć się na jakimś słowie, pomylić jedno czy dwa pojęcia, jednak w końcu przestał wzdrygać się, kiedy ojcowska ręka spotykała się z jego policzkiem. Nauczył się, jak nie pozwolić łzom zabłysnąć w oczach, jak powstrzymać głos od załamywania się z bólu czy strachu.
W czasach, kiedy jeszcze byli ze sobą blisko, Yohann zdradził mu, że ojciec tak samo uczył i jego, nie szczędząc mu ręki oraz chłodnych komentarzy. Od pierworodnego wymagał perfekcji, od młodszego posłuszeństwa, a najmłodszy... Ojciec nigdy nie uderzył Elii, przynajmniej chłopak nigdy nie skarżył się na to Isaakowi.
Cóż, w końcu nie ojciec pilnował edukacji Elii. Odkąd chłopiec skończył siedem lat, pomieszkiwał na zmianę w domu i u Yanna Moretza, gdzie przyjął większość nauki. Młody Moretz był co prawda dwa lata starszy od Elii, ale nauczyciele Yanna nie oglądali się zbytnio na dodatkowego ucznia, kierując się materiałem, jaki powinien przerobić w danym czasie syn Konsula.
Isaak wątpił, że Elia zdołał nauczyć się za wiele w ten sposób. Dzieci Pięknych Panów zawsze miewały prywatnych nauczycieli i prywatne lekcje.
Kilkuosobowe klasy tworzono tylko, kiedy rodziców nie stać było na opłacenie różnych nauczycieli dla każdego dziecka oddzielnie.
-Vädder, co byś zrobił, gdyby któryś z nas zabił? - zapytał Isaak, zanim zdążył ugryźć się w język.
-Kiedy goście wyjadą, będę musiał podjąć taką decyzję - odparł Ephraim, a Isaak zmarszczył skonsternowany brwi.
-Przecież Elia nie...
-Elia zaprowadził kiedyś służącą w zaświaty, żeby pożarło ją mortum, a ostatnio oddali razem ze sługą Oświeconych jakiegoś człowieka potworom - wtrącił Yohann, gładząc dłoń Kariny, która nie zdołała ukryć przerażenia na twarzy, chociaż nie wyglądała, jakby słyszała to pierwszy raz.
-Elia ci się nie pochwalił? - spytał ojciec, marszcąc jasne brwi. Nie wątpił, że Isaak wydębił klucz do pokoju brata w innym celu, niż, żeby wypytać go o jego występki.
-Nie. O służącej nie - mruknął Isaak, nagle czując się nieswojo. Elia, ta niemota, jego młodszy, żałosny i wiecznie niezadowolony ze wszystkiego brat, zabił kogoś? Przecież to było niedorzeczne. Owszem, złożyli z tym ministrantem człowieka w ofierze, ale nie Elia był pomysłodawcą tej zbrodni. Isaak nie sądził, że jego brat mógł okazać się jeszcze bardziej pokręcony. - Jesteś pewien, Vädder?
-Sam o tym pisał w tym swoim cholernym pamiętniku - potwierdził mężczyzna.
Więc jego brat był mordercą, a on kupił mu broń.
***
Może było to z jego strony dziecinne, a nawet niedorzeczne, ale Isaak czuł się zdradzony faktem, że wszyscy domownicy wiedzieli o zbrodni Elii oprócz niego, chociaż on jako jedyny wyciągnął do brata pomocną dłoń. Chłopak wiedział jednak, że ojciec nie wściekał się wcale o jakąś tam służącą, a wizyty Eli w Kościele Oświeconych.
Cóż, Elia nie zwierzał się w końcu nikomu z niczego. Jego tajemnice zostały mu wyrwane bez jego wiedzy. Po namyśle, Isaak stwierdził, że nie powinien się gniewać, że Elia zataił przed nim tę zbrodnię. Zdradził mu wszystko inne - te rzeczy, za które naprawdę wpadł w kłopoty.
Gdyby Isaak był takim idiotą, jak on, i zapisywał wszystkie swoje przewinienia w pamiętniku, też nie chciałby opowiadać o jego treści każdemu, nawet jeśli ktoś inny przeczytałby już jego sekrety wbrew jego woli.
-Jadłeś już? - zapytał po otwarciu kluczem, z którym się nie rozstawał, drzwi do pokoju brata. Elia spojrzał wymownie na talerze z niedojedzonym obiadem znajdujące się na jego biurku. Isaaka nie dziwiło, że chłopak nie miał apetytu.
-Udało ci się? - spytał od razu Elia, niemal zeskakując z łóżka, ale nie podszedł do brata. Isaak zamknął od wewnątrz drzwi na klucz i spojrzał na niego ostro.
-Po co ci pistolet i dlaczego napisałeś list do tego ministranta? - wyrzucił, niemal oskarżająco.
W twarzy Elii zaszły dziwne zmiany - najpierw pojawił się na niej strach, potem wściekłość, tak nienaturalna dla jego charakteru.
-Mówiłem, żebyś nie czytał listu! - warknął, zaciskając chude dłonie w pięści.
-Nie przeczytałem go. Naprawdę sądzisz, że nie domyśliłbym się po adresie dla kogo jest ten list? - spytał prześmiewczo Isaak, chociaż to przecież Dieter powiedział mu, dokąd zaadresowany został list.
Elia się zmieszał.
-Wybacz, przepraszam - wymamrotał, spuszczając głowę, jak gdyby Isaak przyłapał go na nie wiadomo jakim przewinieniu.
-Wybaczam. - Machnął ręką starszy, ale zaraz spoważniał. - Elia, na co ci broń?
-Mówiłem już, jeśli skończę na ulicy... - zaczął łgać, ale Isaak natychmiast mu przerwał.
-Nie skończysz, obaj dobrze o tym wiemy.
Elia zamilkł. Nie miał przygotowanej odpowiedzi i Isaak nie chciał, aby ten karmił go wymyślanymi na poczekaniu bzdurami.
-Chcesz go zastrzelić? - spytał cicho.
-Kogo? - zdziwił się Elia, a Isaak aż wywrócił oczami.
-Tego ministranta.
Znowu cisza.
-Nie będę cię oceniał, tylko mi powiedz.
-I tak mam już krew na rękach. Zaprowadziliśmy razem człowieka pod warstwę - odparł niechętnie chłopak, unikając patrzenia bratu w oczy.
Oraz służącą, dodał w myślach Isaak, i westchnął.
-Elia, czy ty potrafisz chociaż strzelać? Ja na przykład nie, ale ty przyjaźnisz się z Aslanem, więc...
-Nie potrafię - przerwał mu Elia i Isaak widział, jak świadomość ta uderza nagle jego brata. - Nie potrafię strzelać, nie wiem, jak to się robi.
Isaak skinął głową, poniekąd się tego spodziewając. Kto ze znanych mu ludzi potrafił strzelać? Dieter. On był wyśmienitym strzelcem, ale czy chłopak był gotowy pozwolić swoim dwóm światom się zderzyć?
-Na kiedy potrzebna jest ci ta umiejętność?
-Na jutro - odparł Elia, a Isaak aż uderzył się ręką w czoło. - Czy pomógłbyś mi jutro wymknąć się nocą? - dodał szybko.
-Pomógłbym - zapewnił Isaak, oczywiście, że by mu pomógł, w końcu już zdążył nawet wciągnąć w pomaganie bratu Dietera - ale nie nauczysz się do jutra strzelać, chyba że...
-Chyba, że co? - podjął chłopak, ożywiając się nagle.
Brat wpatrywał się w niego tymi swoimi oczami zagubionego cielęcia. Czy to było z jego strony w porządku prowadzić Elię do teatru bez uprzedzenia wcześniej Dietera? Mieli spotkać się wieczorem we dwójkę, było już za późno, aby Isaak poszedł do miasta, poinformował go o lekkiej zmianie planów i wrócił po Elię.
-Dzisiaj w nocy też się wymkniemy - podjął decyzję, chociaż czuł się z nią okropnie. - I kupiłem broń, ale dam ci ją dopiero, kiedy dotrzemy na miejsce.
-Jakie miejsce?
-Zobaczysz - uciął Isaak, nie mając ochoty, aby kontynuować tą rozmowę.
***
Aslan czuł się, jak małe bezbronne dziecko. Jego pieprzony ojciec miał rację, był uzależniony od żywotu przemytnika, nie potrafił żyć inaczej. Wszystko, co znał, wszystko, co pamiętał, miało swoje początki pod warstwą, w świecie, gdzie mieszkała Śmierć.
Zaręczyny z Anną nie były dla niego ratunkiem, tylko kolejnym długiem, w którym jednak nie chodziło o pieniądze, a stanie się człowiekiem. Był jej to winien, zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił spojrzeć na pogodne błękitne niebo i poczuć spokoju.
To nie był jego świat.
Chłopak ciągle zapominał, że w jego żyłach płynęła kapłańska krew, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, jego ojciec byłby jednym z dwunastu najważniejszych mężczyzn w Republice, a on i Sansa wychowaliby się razem z Anną, Elią i Yannem, jak równi.
Aslan nie myślał, gdzie szedł, ale przystanął, kiedy jego oczom ukazała się czerwona furtka. Drzwi do jego domu. Drzwi do świata, który był prosty. Tam nie liczył się status społeczny, znajomości ani powiązania, chociaż... Czy kapłańska krew mogła mieć jakiś wpływ na jego powodzenie jako łowcy mortum? Co prawda do misy w jego rodzinnej Kaplicy dolał swojej krwi Yohann Moretz, przejmując nad nią opiekę, przez to, że Hannes stracił prawa do sprawowania stanowiska Kapłana.
Odkąd utracili Kaplicę, już dwóch lub trzech Konsulów przejmowało stanowisko Kapłana należące się kiedyś jego ojcu. Yohann Moretz posiadał dwie Kaplice od prawie ośmiu lat i jeśli za dwa lata po raz trzeci wygra wybory, możliwe, że Kaplica Rusaliech pozostanie po prostu w jego rodzinie, a przeklęty Yann odziedziczy ją razem z tą Moretzów.
Rusalie nie byli już rodziną kapłańską, ale wciąż mieli w żyłach kapłańską krew. Przecież ich rodzina władała potworami przez kilka ostatnich pokoleń. Aslan nie miał pojęcia, jak daleko sięgała historia ich przodków, kiedy Rusalie stali się ważni, ponieważ nigdy nie był w ich rodzinnej posiadłości, nigdy nie widział żadnych obrazów, nigdy nie poznał żadnych imion.
Jak wyglądałoby jego życie, gdyby jego ojciec i dziadek wszystkiego nie zaprzepaścili? Czy stałby się takim człowiekiem, jak Yann, czy może bardziej, jak Elia? Czy zaprzyjaźniłby się z synem Konsula oraz Isaakiem Kruegerem z racji faktu, że wszyscy urodzili się tego samego roku? Czy jego naiwna siostra miałaby jakieś szanse u Elii? Czy Anna wciąż by go wtedy chciała?
Aslan nie chciał poznać odpowiedzi na te pytania.
Wszedł w zaświaty, tak jak robił to od dziecka, i natychmiast pożałował, że wyszedł z domu bez żadnego wierzchniego odzienia. Po ludzkiej stronie wciąż było całkiem ciepło, ale chłód zaświatów nic nie robił sobie z jego cienkiej koszuli.
Młody Rusalie sięgnął do ukrytej pochwy w wewnętrznej stronie buta. Zawsze nosił przy sobie ukryte noże, nie potrafił pozbyć się tego nawyku, który jako jedyny utrzymywał go niegdyś przy życiu. Dawniej potrafili spędzić z ojcem całe dnie, a nawet tygodnie, włócząc się na piechotę, bądź z wozem i jednym koniem, przemierzając zaświaty w poszukiwaniu zejść do niższych warstw, gdzie powinny znajdować się gniazda ze szczeniętami potworów.
Wyjątkowo wielu bogaczy interesowało posiadanie ciał mortum. Aslan słyszał nawet kiedyś o kupcu, który postanowił założyć hodowlę potworów, aby stworzyć sobie z niej armię. Plotki na temat jego śmierci były różne - niektórzy mówili, że przyszły po niego rozwścieczone mortum, inni że szczenięta pożarły go we śnie, a kolejni, że Senat, kiedy się o tym dowiedział, aresztował go i powiesił, a szczenięta zostały wypuszczone za najbliższą furtką.
Aslan tylko raz trafił z ojcem na gniazdo i młode. Ich zleceniodawca nie marzył jednak o własnej armii potworów, a ich pozbawionych życia ciałach. Chłopak uważał to za chore, jednak nic nie mówił, w końcu mieli dostać za to pieniądze, a tylko to się liczyło.
Aslan nie czuł żalu, kiedy podrzynał szybkim ruchem gardła miauczących młodych, ale zobaczywszy kilka miesięcy później, co ich zleceniodawca zrobił z tymi ciałami - otóż wypchał trocinami i wystawił w swoim salonie - chłopak dopilnował, aby ojciec nie przyjął ponownie pieniędzy od tego człowieka.
Czy uważał mordowanie mortum dla pieniędzy za złe? Oczywiście, że nie. To było główne źródło ich dochodu. Bardziej było mu żal, kiedy zabijał zająca, aby mogli z ojcem zjeść coś konkretnego. W czasach, kiedy spędzali w zaświatach dnie lub tygodnie, nocowali, kryjąc się za wozem w jaskiniach, a jeden z nich pełnił wartę - zawsze był to Aslan. Ojciec otwierał butelkę zanim jeszcze zdążyli rozbić obóz i wiadomym było, że zaśnie, zanim przypomni sobie, aby obudzić syna na jego część warty.
Aslan zatrzymał się na polanie, wbijając wzrok w odległy zagajnik drzew. Anna wierzyła, że uwolniła go od tego życia, ale to już nie miało znaczenia. Młody przemytnik liczył tylko, że dziewczyna nie będzie długo po nim płakać, że znajdzie się ktoś, komu będzie mogła zaufać.
Czy Anna zgodziłaby się wyjść za Elię, gdyby tamten zerwał zaręczyny z córką kupca? Gdyby Aslan osobiście go o to poprosił? Anna kochała Elię, jednak szybciej nazwałaby go bratem niż kochankiem. Poza tym wątpił, żeby Ephraim Krueger pozwolił Elii związać się z dziewczyną, która odrzuciła syna Konsula dla syna przemytnika.
Może kiedyś Anna mu wybaczy...
I może kiedyś on wybaczy swojemu ojcu wszystkie jego wady, jednak było na to za wcześnie, a może za późno.
Cisza przeciągała się niemiłosiernie, krajobraz pozostawał równie szary i monotonny aż w końcu Aslan usłyszał odległy szelest, niemalże potknięcie, które twórca hałasu sam musiał uznać za spory błąd. Nie poruszył się jednak, nie dając poznać, że zauważył ów dźwięk. Nie odwrócił się, dopóki nie był pewien, że to, co skradało się za jego plecami, nie było na wyciągnięcie ręki.
Młody przemytnik odwrócił się, tnąc nożem wyciągniętą dłoń stwora. Nie odciął mu ani palca, ale trysnęła krew, a mortum warknęło, rzucając się na niego bezmyślnie. Osobnik musiał być młody, zapewne nie miał okazji oglądać wcześniej uzbrojonego człowieka, ponieważ zignorował kompletnie nóż, który Aslan pewnie trzymał w ręce, i niemalże położył się na chłopaku całym cielskiem, tylko po to, aby poczuć ostrze wbijające mu się w gardło. Weszło głęboko. Przemytnik nie musiał nawet wykonywać zbyt wielu ruchów, wykorzystując impet potwora na jego niekorzyść.
Aslan zaparł się drugą ręką o bark stwora i przeciągnął nożem, rozrywając tkanki łączące głowę z szyją. Potwór odskoczył z wrzaskiem i strachem błyskającym w jego roziskrzonych oczach. Łowca uniósł się na tyle, aby móc w każdej chwili odsunąć się w bok, gdyby bestia zaatakowała. Z poszarpanej rany sączyła się krew, ale po białym ciele rozlewały się czarne żyły - mortum było głodne i jeśli wciąż było głupie, znowu się na niego rzuci.
-Co pozwala ci myśleć, że możesz tknąć swojego pana, nędzna kreaturo? - zapytał Aslan, wyciągając przed siebie rękę z pierścieniem. To była jego ulubiona sztuczka, zawsze dezorientowała potwory na tyle, aby kupić mu czas.
Mortum przekręciło łeb, nie do końca wiedząc, jak na to zareagować. Nie odpowiedziało nawet słowem tylko zrobiło dokładnie to, o co posądzał je Aslan - zaatakowało, nawet nie próbując zmylić człowieka, od której strony na niego skoczy.
Wszystko to tylko po to, aby ponownie dostać nożem po łapskach. Potwór runął z rozpędu pyskiem w glebę, a przemytnik, nie czekając na lepszą okazję, natychmiast wbił mu nóż w tył głowy, więżąc go do chwili aż wystarczająco wiele krwi nie upłynęło z jego ciała, by monstrum przestało się ruszać.
Aslan wyrwał swój nóż z trudem i przekręcił potwora na plecy. Odczekał chwilę, dla pewności, że bestia nie wyciągnie nagle w jego stronę łap, i usiadł na niej okrakiem, zaczynając wydłubywać jej zęby. Były piękne, zdrowe i białe. Po długości chłopak potwierdził, że był to bardzo młody osobnik, jednak osiągnął już stan dorosły. Lepszych zębów nie można było nigdzie dostać, nie urosłyby już więcej, tylko zaczęłyby psuć się wraz z upływem lat.
Dopiero, kiedy wbił nóż w miękkie dziąsła i wydłubał ząb, poczuł spokój. Wszystko, co czuł od rana, wszystkie emocje, jakie w nim buzowały przez rozmowę z rodzicami, wszystko to zniknęło. Był tylko on, jego narzędzie i jego ofiara. Oraz trofeum w postaci ślicznych czterdziestu jeden zębów. Mortum miewały ich najwięcej sześćdziesiąt - te ostatnie dwadzieścia wyrastało, kiedy już osobnik osiągał dojrzałość i były niemal o połowę mniejsze od tych, którymi najchętniej handlowano, ponadto najszybciej zaczynały też gnić.
Czterdziesty pierwszy ząb był niewielki w porównaniu do reszty, jednak Aslan wydłubał je wszystkie i oskrobał na tyle, ile się dało. Palce zaczynały ślizgać mu się od krwi, stale przecierał zęby, kiedy czerń brudziła ich białą powierzchnię.
Aslan wytarł po kolei zęby o trawę i usiadł na czystym skrawku ziemi, który nie został splamiony krwią potwora. Szczerbate ciało leżało tuż przed nim, wciąż letnie, ale obojętne już na wszystko wokoło. Czy powinien czuć żal z ich powodu? Przecież te bestie żyły, tak samo, jak on, bez względu na to, że jednym z ich imion było „Śmierć". One też umierały, też czuły ból i głód.
Cokolwiek myślał sobie o tym wszystkim Bóg, obserwujący ich zza połaci ciemności, Aslan miał szczerą nadzieję, że nigdy nie zostanie zmuszony, aby dotrzymać towarzystwa Samotnemu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro