Ostatni Taniec
Akt IV
Ojciec był wściekły, kiedy roztrzęsiona Nouvel przyszła pod jego celę. Nie potrafiła ukryć, gdzie naprawdę się udała. Nie, kiedy wiedziała, że jutro to samo spotka jego.
– Wracasz do domu! Teraz!
Śmierć na stryczku była taka groteskowa, taka niepoważna i pozbawiona godności. Kiedy deski zostały usunięte spod nóg skazańców, ci zaczęli rzucać się i okręcać wokół samych siebie, wierzgać i bulgotać. Niczym koszmarne lalki na sznurkach. Część z nich popuściła w spodnie, brudząc drewniany podest i biały kamień w dole. Każdy dygał inną ilość czasu i kiedy już myślała, że wszyscy znaleźli spokój, jeden z nich zaczynał znowu się trząść.
Nie tak ginęli dobrzy ludzie. Tak nie powinni ginąć żadni ludzie. Za zdradę. Za ucieczkę z tego chorego miejsca. Nie dziwiła się, że tylu Dærińczyków opuściło granice państwa, ten system zbudowany na terrorze i strachu.
– Papo, dlaczego nie uciekliście za morze? – spytała ze łzami w oczach, zaciskając palce na czarnych prętach. – Tam by was nie znaleźli. Dlaczego Élai? Dlaczego tak blisko? Przecież od tego miejsca dzieliła was tylko umowna granica, która i tak nie powstrzymała Republiki. Dlaczego nie bałeś się bardziej?
– Nie bałem się, Nou – westchnął, przysuwając się do niej. Ujął brudne ręce córki w swoje jeszcze brudniejsze dłonie. – Nie uciekłem, dlatego że się bałem. Wielu uciekło ze strachu, ale nie ja. Chcę żebyś tę jedną rzecz zapamiętała.
– Więc dlaczego uciekłeś?
– Ponieważ Dærnik to zepsute miejsce. Nie chciałem zakładać tu rodziny, zmusić mojego potomstwa do tego samego życia, na jakie ja zostałem skazany z samego faktu urodzenia. Gdybym ożenił się i uciekł z Dærinką, nasze dzieci należałyby do Republiki, wiązałaby je licencja, przez którą uznano mnie za zdrajcę. Ale ty... – Pogładził ją po policzku, z czułością wyszukując w córce wszelkich podobieństw do siebie. Niewiele tego było. Jedynie kształt nosa i ust, a wszystko inne: kolor włosów i oczu, sylwetka i temperament; wszystko to miała po matce. – Ty jesteś Élijką, jesteś wolna. Dærnik nie ma do ciebie żadnego prawa. Nie zmieniaj tego, proszę. Nie odbieraj sobie jedynej ochrony, jaką masz przed tym miejscem.
– Jakiej ochrony? – Nie zrozumiała.
– Kapitan Kelting powiedział mi o waszej rozmowie.
Nouvel zbladła.
– Nie próbuj mnie ratować, Nou – przestrzegł ją ojciec. – Nie jesteś w stanie tego zrobić. Wróć do domu, do mamy. Do dziecka. Pomóż je wychować, niech będzie dobrym człowiekiem, tak jak ty. Niech będzie wolne. Wyjedź stąd, proszę, jak najszybciej.
– Nie wyjadę, dopóki tu jesteś.
– Więc wyjedź od razu po egzekucji. Odwróć się i odejdź w momencie, kiedy zawisnę. Nie patrz na mój ostatni taniec, wróć do domu.
– Wrócę – obiecała, wtulając twarz w szorstkie dłonie ojca, być może ostatni raz.
***
Noc spędzili razem, nie marnując ani chwili na sen ani płacz, który i tak by nic nie zmienił. Opowiadali sobie historie i wspominali życie, jakie wiedli do tej pory, udając, że są z powrotem w domu, siedzą przy kominku, a przed nimi jest jeszcze wiele, wiele lat.
W rzeczywistości mieli przed sobą jedynie kilka godzin, które minęły, jak mrugnięcie okiem.
– Proszę... – zapłakała Nouvel, nie dopuszczając strażników do celi. – Nie róbcie tego!
– Odsuń się, dziewczyno! – Strażnik stracił cierpliwość i odepchnął ją siłą.
– Nouvel! – Ojciec zaniepokoił się, kiedy córka upadła. Jednak ona nie zamierzała się poddać. Złapała za nogawkę mężczyzny, ciągnąc, nie pozwalając, aby otworzył celę.
– Gdzie jest Kelting?! – zirytował się diabeł. – Miał się zająć tą małą!
– Już jestem! – Kapitan pojawił się w korytarzu zdyszany. Podszedł ostrożnie do zapłakanej dziewczyny, wyciągając do niej ręce w błagalnym geście.
– Przepraszam – powiedział. – Nie wiedziałem, że przesuną wszystko o godzinę.
Jakież to było niesprawiedliwe! Nie dość, że odbierali jej wszystkie lata, w których mogła mieć ojca, to odebrali jej też ostatnią godzinę, którą jej z nim obiecano.
– Nie macie prawa! – darła się, kiedy strażnicy odciągali ją od krat.
– Nou, odpuść... – poprosił ją ojciec. Poddał się. Rycerz Zdrajca naprawdę się poddał. Jednak to nie znaczyło, że ona miała zgodzić się na to, co diabły zamierzały mu zrobić.
– Zabiję was wszystkich! – wrzasnęła. – Dowiem się, gdzie mieszkacie, gdzie są wasze rodziny i pozabijam was wszystkich! Pozabijam was na oczach waszych dzieci! Puszczaj!
Żadna z jej gróźb nie zrobiła wrażenia na strażnikach. Wyciągnęli jej ojca z celi i wyprowadzili korytarzem, nawet na nią nie patrząc, jak zdziera sobie gardło i dławi się łzami. Ciekawe, ile takich scen widzieli. Ciekawe, ilu gróźb wysłuchali. Ciekawe, ilu dziewczynom odebrali ostatnią godzinę z ojcem.
– Papo!
– Uspokój się, dziewczyno – powiedział Kelting, przyciągając ją do siebie, gładząc po ramieniu, aby dodać nieco otuchy w tym okropnym dniu. – Uspokój się, bo jeszcze nie dopuszczą cię do oglądania egzekucji.
Nouvel zawyła jeszcze głośniej, nie mając już nic więcej oprócz płaczu. Więc płakała przez całą drogę, kiedy kapitan prowadził ją za sobą na Wielki Plac. Płakała, kiedy Konsul wykonywał swoją przemowę i kiedy wprowadzono skazańców na podest. Płakała, kiedy kat wygłosił wyrok i kiedy jej oczy po raz ostatni spotkały się z oczami ojca.
Kiedy jednak Hansel Kettler zawisł, jego córka umilkła.
***
Nie zamknęła oczu, nie odwróciła głowy. Patrzyła, jak Konsul uśmiecha się na ostatnie podrygi zdrajców. Człowiek, który bawił się w Boga. Człowiek, który w imieniu patriotyzmu mordował niewinnych ludzi. Człowiek, który odebrał jej ojca, a matce męża.
Człowiek, który niszczył rodziny.
Nie odezwała się słowem, kiedy Kelting pytał, czy wszystko z nią w porządku. Nie odezwała się słowem, kiedy kapitan zabrał ją do środka i wszyscy ubrani w błękit mordercy zniknęli z Wielkiego Placu. Nie odezwała się słowem, póki mężczyzna nie oznajmił jej, że pora wracać.
– Jeszcze nie – zaprzeczyła ostro. – Najpierw chcę, aby zaprowadził mnie pan do Senatu.
– Do Senatu? – zdziwił się Kelting.
– Do Senatu, Konsula... Kogokolwiek! – wyrzucała bezmyślnie słowa, łapiąc się jakichkolwiek argumentów, aby mężczyzna przystał na jej żądanie. – Chcę wiedzieć, czy mój ojciec miał tu jakąś rodzinę. Proszę zabrać mnie do kogoś, kto będzie potrafił mi coś powiedzieć i będzie wiedział coś o tym waszym chorym prawie.
– Obiecałem, że odwiozę cię do domu – przypomniał niepewnie.
– Jedno nie wyklucza drugiego.
Dziewczyna wpatrywała się w niego z uporem, nie dając oznak, że miałaby odpuścić. Nie próbując nawet drążyć, co w chwili żałoby pcha młodą Élijkę do szukania nagle dalekich krewnych, Kelting skinął głową.
– Jutro. Dziś już chyba starczy ci wrażeń.
– Teraz!
Jej upór był aż męczący.
– Nie chcesz dać sobie czasu na żałobę zanim weźmiesz się za jakieś przedsięwzięcie?
– Chcę, żeby zabrał mnie pan do Senatu! – wycedziła, furia w jej oczach zakrawała o szaleństwo.
Może nie powinien był pozwolić rozgoryczonej nastolatce sobą rozporządzać, ale kapitan spełnił jej prośbę. Ile krzywdy mogła wyrządzić systemowi, bądź temu, komu przyjdzie wysłuchiwać jej krzyków? Równie dobrze mógł spróbować załatwić jej rozmowę z Konsulem.
I o dziwo, przywódca Republiki, wciąż przebywający na terenie Wielkiego Placu, zgodził się wysłuchać zażaleń córki mężczyzny, którego skazał zaledwie kilka godzin wcześniej na śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro