Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Noce Pełne Ciszy

Akt XIII

Kulty wyznawane przez prosty lud i arystokrację oba wywodziły się z tej samej przypowieści, jednakże na przestrzeni stuleci obrały dwie zupełnie różne drogi.

Kościoły ludu ociekały złotem i pełne były chłodu, starając się tym, co fizyczne i widoczne, przekonać swoich wyznawców o ich potędze. Kaplice arystokracji właściwie w niczym nie różniły się od schludnie urządzonego salonu – z racji faktu, że rola Kapłana była dziedziczna, wnętrza strojono w rodowe kolory oraz herby.

W Kościołach ludu było niewiele okien, a wyznawcy siadali w twardych ławkach. W Kaplicach wysokie okna zasłaniano grubymi zasłonami, a wysłuchujących mowy Kapłana gości sadzano na wąskich satynowych kanapach.

Ciemności w Kościołach rozświetlały setki świec, Msze w Kaplicach odbywano zaś w prawie kompletnym mroku, a noszone przez wszystkich obecnych kolorowe tkaniny oraz podtrzymujące ściany tace ze słodkim poczęstunkiem nie sprawiały wcale wrażenia przyjęcia.

Kiedy Elia był dzieckiem, bał się tego miejsca. Powaga zebranych i głuche echo zawsze przyprawiały go o dreszcze, a fakt, że Mszę prowadził jego własny ojciec, nic dla niego nie znaczył. Tak jak w domu, Ephraim Krueger był dla niego praktycznie obcym mężczyzną. Chłopak najwięcej widywał go właśnie tutaj, ubranego w szkarłaty.

Chłopiec zawsze uważał, że ich Msze przypominają pogrzebowe przyjęcie. Gdyby prosty człowiek wszedł do jednej z dwunastu Kaplic, nie domyśliłby się, że to w tym budynku diabły zbierają się na swoje obrzędy. 

***

Warstwa ludzi i zaświaty oba stworzone zostały przez jednego Boga, jednakże różniły się od siebie niczym dzień i noc. Warstwa ludzi wręcz ociekała życiem. Dźwiękami. Zapachami. Ciepłem. Zaświaty zaś były ciche, bezwonne, zimne. Jakby nic tu nigdy nie żyło.

Cóż, był to przecież dom samej Śmierci.

Warstwa ludzi była taka prosta i oczywista w każdym swoim aspekcie. Zaświaty zaś sprawiały wrażenie tak nierealnych, jak istoty, które w sobie kryły. Niczym świat, który mógł powstać jedynie w złym śnie.

Kiedy Aslan był dzieckiem, większy dreszcz przechodził go, gdy opuszczał zaświaty, niż kiedy w nie wstępował. Na powierzchni czekały go głód, bieda i ciężar długów ojca, jednakże pod warstwą liczyło się jedynie przetrwanie. Nie musiał wtedy myśleć o przyszłości, liczyło się tylko tu i teraz. Następna godzina, następna minuta, podczas której uda lub nie uda mu się przeżyć.

Tylko on i jego własne myśli, obawa o wiecznie pijanego ojca i większą liczbę mortum niż przewidywali. Gdyby którykolwiek z Pięknych Panów, ba!, nawet strażników, znalazł się w zaświatach nieprzygotowany, najprawdopodobniej by zginął.

***

O dziwo, głos ojca kojarzył się Elii głównie z kazaniami, a nie wyrzutami czy rozkazami. Chociaż do posłuszeństwa wobec rodziców pchał go całe życie strach przed wyrzuceniem z domu, w Kaplicy do słuchania słów ojca zachęcała go wiara. Gdzieś głęboko, mimo ciągłego sprzeciwiania się zwyczajom swojej rasy, mimo uczestniczenia we Mszach motłochu, mimo strachu przed Śmiercią, Elia wierzył w wyniosłość tych kilku chwil. Nie był pewien istnienia Samotnego, ale wiedział, że jego rodzaj nie przypominał ludzi, że ich krew kryła w sobie coś innego.

Coś zepsutego.

„Nie zamykajcie swoich oczu, moi mili, albowiem Samotny obdarzył nas wzrokiem, abyśmy to my dostrzegali jego bestie. Któż oprócz nas jest w stanie ujarzmić Śmierć? Któż oprócz nas jest w stanie wejść w zaświaty i wyjść z nich cało?" przemawiał Ephraim Krueger, przechadzając się wokół okrągłej sali. „Ukłońcie swe głowy wobec naszego Pana, gdyż dał nam wzrok, abyśmy dostrzegali za życia bestie, a nie jego samego!" zażądał i wszyscy zebrani pochylili jednym zgodnym ruchem głowy. „Podajcie dłonie tym, którzy was otaczają, gdyż Pan stworzył nas z jednego kruszcu!"

Czymże mógł być ten kruszec? Kościół Oświeconych głosił, że ludzie powstali z gliny i wody, a złotoocy byli w połowie potworami. Czy ta teoria mogła być prawdziwa? Czy kruszcem, z którego powstali arystokraci były ciała mortum?

Dłonie Elii napotkały ręce jego matki i Sabriny Nortung, dziewczyny, którą poznał zaledwie wczoraj. Jej skóra była miękka, pozbawiona wszelkich zgrubień czy niedoskonałości. Gładka, smukła i niewyobrażalnie biała. Chłopak pozwolił sobie na krótkie zerknięcie na jej twarz.

Nie patrzyła na niego, zwrócona w stronę Kapłana, niczym żołnierz, który oddany zupełnie jest rozkazom swojego przełożonego. Córka diabłów, której życie rozpoczęło się w ciemności i tam właśnie zakończy. Chociaż była ładna, musiał przyznać, jej profil przywiódł mu w tamtej chwili na myśl pysk potwora. Gdyby naciągnąć skórę mortum na ciało człowieka, prawdopodobnie efekt byłby podobny.

Elia zadrżał, ściągając tym na siebie zaciekawione spojrzenie Sabriny. 

***

O dziwo, cisza nie koiła nerwów Aslana. Nie niosła za sobą spokoju, nie obiecywała odpoczynku, ponieważ, kiedy w zaświatach zapadała kompletna cisza, znaczyło to, że ktoś zawiesił na tobie wzrok. Zmiana z myśliwego w ofiarę zajmowała tutaj mniej niż sekundę.

Gdzieś głęboko, mimo wielu lat spędzonych pośród ciemności, mimo osamotnienia pośród ludzi, Aslan wciąż zamierał, kiedy wszelkie dźwięki milkły. Kiedy ciszę zmącił pierwszy miękki krok, chłopak zacisnął dłoń na nożu. Kiedy ciszę zmącił drugi miękki krok, wstrzymał oddech. Kiedy ciszę zmącił trzeci miękki krok, padł na ziemię, ponieważ odległość oraz częstotliwość dźwięków nie oddawały rzeczywistości.

Ostre szpony zdołały jedynie rozerwać rękaw jego kurtki, tuż w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jego pierś. Aslan nie tracił czasu na ocenienie możliwej rany. Skóra zapiekła go na ramieniu, jednak to tylko go orzeźwiło. Odchylił się, ponownie unikając śmiertelnego uderzenia i nawiązał kontakt wzrokowy z istotą, przed którą drżał każdy zdrowy na umyśle człowiek.

Mortum.

To, co przyjdzie po niego, kiedy Samotny uzna, że chłopak wykorzystał już cały swój czas na ziemi. To, co jednak w tej chwili nie miało prawa do jego ciała.

-Nie poznajesz swojego pana, nędzne stworzenie?! – Uniósł głos, wyciągając przed siebie dłoń, na której zalśnił pierścień rodowy. Złota ozdoba z wygrawerowaną różą.

Potwór zapanował na chwilę nad swoim szałem, na tyle tylko, aby przyjrzeć się ręce chłopaka i połączyć dobrze znane w Świecie Cieni fakty.

– Nie jesteście już Pięknym Panem, Rusalie – odparło rozbawione mortum.

Każdy inny upadły szlachcic poczułby wtedy lęk na myśl, że to, nad czym powinien panować, go nie uznaje, jednakże Aslan tylko skinął głową, przyznając potworowi rację i nim ten, ucieszony odkryciem, wykonał ruch, chłopak wbił mu nóż w gardło.

Paląca krew trysnęła mu na palce, zmysły Aslana zaczęły odbierać na raz mnóstwo różnych bodźców. Ciepło płynu, smród zgnilizny, dźwięki bulgotu z gardła. Mortum wciąż żyło, wciąż wyciągało łapy i drapało go pazurami po twarzy, rękach i szyi, kiedy jego kat pchnął go na trawę, przyciskając pierś potwora butem i kręcąc nożem w jego białym ciele.

Ponieważ, aby zabić Śmierć, trzeba znaleźć się w zasięgu jej łap. Światło gasło w skośnych oczach stwora, a on wciąż, wciąż rozrywał skórę Aslana z nienawiścią. Adrenalina pozwoliła chłopakowi nie zauważać bólu. Cenę tę zapłaci, kiedy wróci do warstwy ludzi, lecz teraz...

Przekręcił nóż ostatni raz, ręce potwora opadły ciężko po obu bokach jego ciała, a Aslan, dysząc, wbił narzędzie w dziąsła stwora, aby wydłubać jego zęby.

***

W Kościele złotookich brakowało pieśni i muzyki, brakowało fałszywości, która przestanie istnieć poza murami Kaplicy. Kapłani często cytowali stare przypowieści, przytaczali wydarzenia historyczne, bądź dawne ustawy, na których podstawie zbudowano obowiązujący dzisiaj w Republice porządek. Te spotkania, które odbywano dwa lub trzy razy w miesiącu, miały jedynie przypomnieć arystokracji, że ich istnienie ma jakiś większy cel, że widzenie ma swoją cenę, której większość z nich tak naprawdę nigdy nie zapłaci.

Od setek lat jedynie członkowie dwunastu konkretnych rodów sprawowali kontrolę nad daną ilością mortum i chociaż wszystkie złote oczy dostrzegały bestie Samotnego, tylko przed wybranymi diabłami skłaniały swoje łby.

Gdyby Elia miał wybrać, czego najbardziej nienawidził we Mszach arystokracji, nie musiałby się zastanawiać. Była to prawda. Nienawidził jej. Msze prowadzone przez ojca przypominały mu, że rzeczywistości nie da się ukryć za kłamstwami. Byli potomkami potworów, byli skazani na wiedzę o nich, byli skazani na świadomość w trakcie własnej śmierci.

Jak ojciec mógł trzymać w ryzach jedną dziesiątą wszystkich potworów Republiki i spokojnie spać po nocach, Elia nie miał pojęcia. Nie potrafił ukryć grymasu, kiedy odprowadzał Sabrinę Nortung do powozu i żegnał się z nią, nieobecny, całując ją w wierzch dłoni. Jeśli dziewczyna kryła nadzieję, że Elia choć trochę przypominał swojego wielkiego ojca, było mu jej szczerze żal.

Nigdy się nie zakochamy....

Nigdy się nie zrozumieją. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro