Modlitwa Mordercy
Akt XLI
Aslan wrócił do domu nad ranem, czując, że całą głowę miał opuchniętą. Liczył, że nikt z domowników nie będzie próbował rozmawiać z nim na żadne tematy. Marzył jedynie o schowaniu się pod kołdrą i zasunięciu okna grubymi zasłonami.
Sansa nie czekała na niego w drzwiach, już po raz drugi. Czy ta ich niewielka tradycja przepadła na zawsze z chwilą, kiedy się pokłócili? Czy Sansa jeszcze kiedykolwiek będzie go wyczekiwać? Aslan westchnął, nie chcąc przyznać przed sobą, że widok pustego ganku zabolał go gdzieś głęboko w środku.
Uznał, że nie zastanie zaraz za wejściem nikogo, jednak ponownie dał się zaskoczyć, tak jak tamtego wieczoru, kiedy znalazł w swoim domu pijanego Elię.
Brak Sansy w drzwiach musiał być jakimś zwiastunem, że nie powinien wchodzić do środka.
-Anno – syknął, nie starając się nawet ukryć, że jej widok go sparaliżował. - Co ty tutaj robisz?
Siedziała przy stole razem z jego rodzicami, trzymając w rękach parujący kubek. Kiedy tylko go zobaczyła, wstała gwałtownie, prawie wywracając krzesło.
-Sansa wszystko mi powiedziała – odparła sucho, widocznie wściekła, chociaż chwilę wcześniej wydała mu się taka spokojna. Aslan spojrzał po kolei po członkach swojej rodziny – Hannes zdawał się być niezwykle zadowolony z siebie, Luda pocierała zdenerwowana ręce, a Sansa przybrała dziwną minę, jak gdyby chciała rzucić bratu wyzwanie, a jednocześnie czuła wyrzuty sumienia, robiąc coś przeciwko niemu.
-Co jej powiedziałaś? - zwrócił się do siostry. Nie odwróciła wzroku, wytrzymując jego spojrzenie. Nawet, jeśli czuła się trochę winna, nie zamierzała go przepraszać.
-To, co ty wczoraj powiedziałeś przy stole, że jej nie chcesz – zarzuciła.
Aslan zamarł, czując, jak wściekłość przyprawia go o zawroty głowy.
-Czy ty jesteś głupia?! - krzyknął, wsuwając ręce w swoje krótkie włosy, żeby nie zacząć zaraz wymachiwać w stronę dziewczyny pięściami. - Nigdy nie użyłem takich słów! To, co mówiłem, nie miało nic wspólnego z tym, co czuję do Anny! Nie masz prawa mieszać w czymś, czego nie rozumiesz!
-Aslan! - przerwała mu Anna, zmuszając, aby zwrócił uwagę w jej stronę. - Sansa się przejęzyczyła, nie powiedziała mi nic takiego.
-Więc co ci powiedziała? - wycedził wściekle.
-Powiedziała, że Yann cię powiesi, jeśli nie zerwiesz ze mną zaręczyn – odparła bez zająknięcia.
Nie chciał, żeby się o tym dowiedziała. Nie chciał, żeby poczuła się bezsilna wobec chłopca, który od dziecka uważał, że Anna jest jego własnością. Aslan nie potrafił nawet opisać żalu, jaki czuł wobec Sansy, że miała czelność wygadać się z tego Annie.
Cała wściekłość z niego wyparowała, opuścił ramiona, czując, jak niewidzialny ciężar przygniata mu barki.
-Tak bardzo cię przepraszam, Anno – szepnął, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. W pomieszczeniu zapadła cisza, nawet jego przeklęty ojciec nie śmiał przerwać jej żadnym prześmiewczym komentarzem.
-Cofnij te słowa, Aslan – odparła Anna lodowato. - Nie przepraszaj mnie za to, że boisz się tego psychopaty. Przeproś mnie za to, że mi o tym nie powiedziałeś, że znowu miałeś czelność chować przede mną jakieś tajemnice.
Aslan zamrugał zaskoczony, ale zrobił tak, jak Anna kazała.
-Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałem.
Anna wypuściła wstrzymywane powietrze, widocznie słowa te przyniosły jej pewną ulgę, jednak wciąż była wściekła, w sposób, w jaki nigdy jeszcze nie widział.
-Nie pozwolę, aby zakompleksiony paniczyk decydował o tym, za kogo mogę, a za kogo nie mogę wyjść – oznajmiła, ważąc każde słowo, walcząc z drżeniem głosu. - Jeśli Yann nie życzy sobie, abyśmy pozostali zaręczeni, jutro pojedziemy do Senatu i się pobierzemy.
Rodzina Rusaliech dalej milczała. Czyżby Anna zdradziła im już wszystko, co teraz mówiła Aslanowi? Chłopak wpatrywał się w swoją narzeczoną osłupiały, nie mogąc pojąć, skąd bierze się w niej taka samobójcza odwaga. Cóż, nie powinien się dziwić. Anna zawsze sprzeciwiała się wszystkiemu, co było niezgodne z jej wolą. Sprzeciwiła się już raz Yannowi, zaręczając się publicznie z nim – synem pogardzanego w całej stolicy przemytnika.
Jak mógł sądzić, że teraz Anna pozwoli Yannowi mieszać w swoim życiu?
Właśnie dlatego nie chciał jej mówić o groźbach młodego Moretza, wiedział, że ona nie zgodzi się na żadne zastraszanie, ale Aslan nie chciał sprowadzać na nią oraz jej ojca więcej kłopotów. Nie chciał, żeby śmietanka Märchen wzgardziła nimi jeszcze bardziej, niż robiła to teraz.
-Anno, on nam na to nie pozwoli – powiedział w końcu, nie mogąc znieść brzęczącej w uszach ciszy oraz jej palącego wzroku.
Anna zaśmiała się, krótko i dziko, niemalże jakby postradała zmysły. Aslan czuł się strasznie nieswojo, stojąc tak pod drzwiami, kiedy cała jego rodzina siedziała w ciszy przy stole i przysłuchiwała się tylko uważnie ich rozmowie.
-Powtórz mi, co dokładnie powiedział ci ten idiota. Jak brzmiało jego żądanie – nakazała Anna, postępując krok w jego stronę. Jej postawa była wręcz bojowa, pierś wypięta do przodu, ręce zaciśnięte w pięści, broda zadarta do góry.
-Jeśli nie zerwę zaręczyn do dwunastego grudnia, Yann dopilnuje, abym ja i mój ojciec zawiśli – streścił Aslan, drżąc na wspomnienie rozmowy z tamtą żmiją.
-Jeśli jutro się pobierzemy, nie będziemy już ze sobą zaręczeni – podjęła uparcie Anna.
Aslan zrobił zbolałą minę.
-Wiesz dobrze, że to bez znaczenia. Jemu chodzi tylko o to, abym nie mógł cię mieć.
-Więc mógł dokładniej określić swoją groźbę – prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
-Anno... – jęknął Aslan błagalnie. Postąpił krok w jej stronę, wyciągając do niej dłonie. Teraz dzielił ich od siebie najwyżej metr, chłopak miał wrażenie, że gdyby rozwścieczył teraz swoją narzeczoną jeszcze bardziej, jej ślina trafiłaby go w twarz, gdyby Anna go opluła. - Nie ważne, jakich słów użył. Oboje dobrze wiemy, o co mu chodzi. Nie spisaliśmy żadnej umowy na papierze, ja i Yann, nie możesz czepiać się pojedynczych słówek i udawać, że z nim wygrałaś.
Anna zmarszczyła gniewnie brwi, odtrącając ręce swojego przemytnika.
-Jutro pojedziemy do Senatu i pobierzemy się, Aslan. Nie będziemy już dłużej zaręczeni. Spełnisz jego warunki – powtórzyła nieugięta.
-Anno! Opamiętaj się! Myślisz, że nagły ślub w czymkolwiek pomoże?! - wykrzyknął w niedowierzaniu, ona już jednak podjęła decyzję i zamierzała się jej trzymać.
-Pomoże, ponieważ od jutra będę już twoją żoną. Będę panią Rusalie i jeśli Yann zechce cię powiesić, będzie musiał powiesić również mnie – wycedziła, mrużąc gniewnie oczy.
Anna zwariowała. Nie tak działał świat. Nie wieszano automatycznie żon, kiedy skazywano na śmierć męża. Nic, co powiedziała, nie miało sensu, ale fakt, że tak zawzięcie chciała o niego walczyć, że tak dogłębnie nie mogła znieść możliwości zwycięstwa Yanna, sprawił, że Aslan skapitulował.
-Myślisz, że Konsul na to pozwoli? - szepnął, pokonany, nie próbując już zmniejszać dystansu między nimi ani jej dotknąć. Spojrzenia rodziny paliły jego skórę niczym rozgrzane węgle, ale chłopak nie poświęcił żadnemu z nich nawet jednego krótkiego zerknięcia.
-Nie obchodzi mnie zdanie Konsula, co on ma do mojego ślubu? - fuknęła Anna.
-Naprawdę myślisz, że wystarczy wparować do Senatu i zażądać, aby pierwszy lepszy Kapłan udzielił nam ślubu? - spytał w niedowierzaniu Aslan.
-Tak! - krzyknęła dziewczyna, unosząc ręce. - Dokładnie tak wygląda zawieranie ślubów, kiedy samemu się je planuje!
W stolicy śluby zawierano pod okiem jednego z Kapłanów, przynajmniej, jeśli chodziło o Piękne Państwo. Kapłan mógł odmówić udzielenia ślubu, ale zawsze pozostawało pięciu innych upoważnionych do tego blogosławieństwa mężczyzn. Tylko Konsul mógł zabronić całkowitego udzielenia ślubu, a na ich nieszczęście, obecny Konsul był ojcem ich wroga.
-Jeśli trafimy na Yohanna Moretza albo Ephraima Kruegera, nie dostaniemy ślubu – uświadomił ją Aslan.
-Jeśli trafimy na Yohanna Moretza albo Ephraima Kruegera, poczekamy aż wrócą do domów – odparowała Anna. - Nie będę ich o nic prosić. To nie są jedyni Kapłani w mieście.
-Nie są – przyznał niechętnie Aslan. Miał wrażenie, że wszyscy wokoło postradali nagle zmysły. Jakaś czepliwa cząstka jego duszy kazała mu zastanowić się, czy zachowanie Anny nie było wywołane przypadkiem chorobą? Czy fizyczne dolegliwości mogły przekładać się na jej psychikę i na odwrót?
Nie był jednak na tyle głupi, aby pytać o coś takiego wściekłą kobietę.
-Wyśpij się dzisiaj, Liebe. Jutro rano bierzemy ślub – podsumowała Anna.
Rodzina Aslana jakby obudziła się nagle z transu. Sansa wstała od stołu i podbiegła do przyjaciółki, aby objąć ją od tyłu.
-Tak się cieszę, Anno! Bałam się już, że wszystko przepadło!
Luda westchnęła głośno, odchylając się na krześle, a Hannes zaczął klaskać z ironicznym uśmiechem na ustach.
-Anno, czy twój ojciec o tym wie? - odważył się spytać Aslan, w obawie, że może dziewczyna pod wpływem emocji zapomniała upomnieć swojego ojca o tej decyzji.
-Oczywiście, że wie – prychnęła, obrzucając go niedowierzającym spojrzeniem.
-I zgodził się?
Anna prychnęła, odwracając od niego głowę, aby spojrzeć na rozpromienioną twarz Sansy, która pojawiła się nad jej ramieniem. Panienka Rusalie położyła swoje chude dłonie na dłoniach przyjaciółki, obejmujących ją ciasno w pasie.
-Dlaczego miałby się nie zgodzić? Gdyby mój ojciec miał coś przeciwko naszemu małżeństwu, nie pozwoliłby mi się z tobą zaręczyć.
***
Elia nie potrafił się modlić. Spędził wiele niedziel w Kościele Oświeconych, zdołał zapamiętać wszystkie ich pieśni oraz kazania, jednak nie miał pojęcia, co szeptali pod nosami ludzie, kiedy klękali na drewnianych ławkach i pochylali głowy w dół.
Czy Samotny naprawdę był w stanie dosłyszeć ich modlitwy?
Elia nie wiedział, jak się modlić, więc naśladował ruchy, które podpatrzył u prostych ludzi. Promienie słońca przebijały się przez szczelinę pomiędzy zasłonami i topiły środek pokoju w żółtym świetle. Elia klęknął, przytulając ręce do serca i pochylając nisko głowę.
Nie chciał wypowiadać żadnych słów na głos, w obawie, że ktoś na korytarzu mógłby go usłyszeć. Dziwnie czułby się też szepcząc sam do siebie, przecież nawet nie wiedział, co powinien szeptać. Zaczął więc powtarzać w myślach, niczym mantrę – zrozum mnie i wybacz mi. Zrozum mnie i wybacz mi. Zrozum mnie i wybacz mi.
Pan rozumie i wybacza.
Czy Samotny rozumie też i wybacza rzeczy, które ludzie czynią z premedytacją, które planują i do których się przygotowują? Czy Samotny rozumie i wybacza, kiedy człowiek nie czuje wstydu ani żalu przez swoje czyny? Czy Samotny w ogóle dba o czystość duszy?
Zrozum mnie i wybacz mi, zrozum mnie i wybacz mi, zrozum mnie i...
Czy ktokolwiek na świecie byłby w stanie zrozumieć w tamtej chwili Elię? Czy ktokolwiek mógłby mu wybaczyć? Dlaczego jednak mieliby wybaczać mu ludzie, wobec których nie zawinił? Nie dbał ani o zrozumienie, ani o przebaczenie tego, wobec kogo zamierzał splamić swoje ręce.
Nie potrzebował żadnego zrozumienia ani przebaczenia.
Elia poczuł się, jak skończony idiota. Wstał z podłogi i spojrzał w stronę okna, za którym rozpościerał się świat, w którym brakło jakiegokolwiek zrozumienia i przebaczenia. Dlaczego modlił się o coś, co nie istniało? Coś, co nie miało znaczenia?
***
Kuyin nigdy nie zszedł pod warstwę sam. Droga od Kościoła do lasów Kruegerów była zbyt długa, aby ślepiec był w stanie sam ją powtórzyć, nie ważne, ile razy przemierzali ją wspólnie z Elią. Paniczyk z początku zmieniał też trasę, bojąc się, że ministrant zdoła ją zapamiętać i niczym skończony idiota uda się na ziemie jego rodziny sam.
Co prawda Kuyin nie był kompletną kaleką – widział potwory oraz zarys tych, którzy nimi władali – jednak to nie wystarczało, aby swobodnie poruszać się po świecie.
-Widzisz furtki? - spytał go Elia na powitanie. Jak zwykle spotkali się na kościelnym cmentarzu po zmroku. Kuyin siedział na kamiennym nagrobku, na którym wyryto znienawidzone przez niego imię – Kurt Klethberg – jego ojciec i morderca jego matka zarazem.
-Dlatego postanowiłeś się ze mną spotkać po tak długim czasie? Żeby spytać, czy widzę furtki? - odparł cynicznie ministrant, skupiając spojrzenie mlecznych oczu na paniczu.
Chłopak zdążył już zapomnieć, jak brzydki był Kuyin, i skrzywił się, kiedy ujrzał dokładnie jego twarz. Zarówno ministrant, jak i przyjaciel Isaaka, mieli taką samą paletę kolorów – podobny odcień skóry, tak samo brązowe włosy, a także ten sam typ urody – mimo to Dieter nie wydał się Elii aż tak brzydki, jak Kuyin.
Z pewnym wstydem panicz musiał przyznać sam przed sobą, że uznał wczorajszego wieczoru, że te dwie kompletnie różne osoby są identyczne, ale poza powierzchownymi podobieństwami, jakie zresztą łączyły też wszystkich złotookich, gdyby Kuyin i Dieter stanęli obok siebie, nie dałoby się ich ze sobą pomylić.
-Po prostu mnie to zastanawia – przyznał Elia, wzruszając ramionami. W prawej kieszeni jego płaszcza tkwił załadowany jedną kulą pistolet, w lewej skryte w woreczku znajdowały się cztery kolejne kule. Chłopak postanowił dać sobie pięć strzałów, pięć szans, aby trafić, tak jak Dieter nakazał mu pięć razy trafić w tarczę.
Broń i kule strasznie mu ciążyły, Elia trzymał sztywno ręce wzdłuż swoich boków, pilnując, żeby nie otrzeć się ramieniem o którąś z wypchanych metalem kieszeni. Kuyin na szczęście nie był w stanie dojrzeć wystarczająco wielu szczegółów jego sylwetki, więc nie widział miny Elii.
-Tak, dostrzegam furtki, ale nie są dla mnie zbyt wyraźne – przyznał w końcu Kuyin, wstając z nagrobka. Białą laską wyszukał pomiędzy pomnikami drogę i podszedł do Elii, który naprawdę musiał się postarać, aby nie postąpić natychmiast kroku w tył.
Kuyin nie widział jego miny, ale zauważył jego ruch.
-Czy to jakiś schemat, do którego powinienem się przyzwyczaić? Odwiedzasz mnie do czasu aż coś cię wystraszy, a potem znikasz na kilka tygodni, jak gdyby twoja stopa nigdy nie postała w Kościele?
Dokładnie tak było, ale Elia nie przyznał się na głos.
-Bestia czeka – powiedział tylko, odwracając się w stronę wyjścia z terenu cmentarza, ale Kuyin niespodziewanie nachylił się i złapał go za ramię, ciągnąc w tył. Elia syknął zaskoczony, prawie się wywracając.
-Nigdy nie pisałeś do mnie listów – zauważył ślepiec.
-Chciałem się upewnić, że będziesz mieć czas – tłumaczył się Elia, sztywniejąc pod dotykiem ministranta.
-Zawsze mam czas, diable – prychnął, przecież rzadko tak naprawdę umawiali się na konkretną godzinę albo dzień. Elia zjawiał się i znikał, jakby był tylko sennym wyobrażeniem Oświeconego. - W przeciwieństwie do ciebie – dodał niezadowolony.
-Nie będę cię przepraszać za to, że nie spotykam się z tobą codziennie – fuknął w odpowiedzi Elia.
Kuyin zmarszczył brwi, słysząc agresję w jego głosie. Panicz zawsze łatwo oddawał się emocjom, ale zazwyczaj był zbyt przerażony wszystkim wokoło, aby bronić swojej racji.
Ministrant rozluźnił uścisk, pozwalając mu odsunąć się od siebie. Elia nie odskoczył od niego jednak jak poparzony, tylko odchrząknął, sam łapiąc za ramię wspólnika zbrodni.
-Dawno się nie widzieliśmy, więc zapytam z grzeczności – trzeba cię prowadzić pod rękę, jak zagubioną panienkę, czy sam dasz radę za mną nadążyć? - wyrzucił, zanim zdołał przemyśleć te słowa. Twarz Kuyina przeciął gniew, mimo to nie wyrwał ręki z uściska panicza, zaciskając tylko mocno palce na jego chudym ramieniu.
-Trzeba mnie prowadzić, jak ślepego człowieka, który nie zna drogi do cudzego domu – odparł w końcu i wyprzedził Elię, ciągnąc go za sobą.
Elia wykręcał się obok niego przy każdym kroku, nie chcąc, aby Kuyin wyczuł, co miał skryte w kieszeniach. Obaj mieli podłe humory, więc każdy zalążek rozmowy, jaki się między nimi wywiązywał w trakcie drogi, szybko kończył się na kilku wyplutych przez nich z niechęcią słowach.
-Co przekonało cię, aby w końcu wrócić? - zaciekawił się Kuyin.
-Bestia czeka – uciął Elia, nie mówiąc nic więcej. Nie miał ochoty tłumaczyć się z niczego temu szaleńcowi, nie, kiedy prowadził go w miejsce, z którego nie pozwoli mu wrócić.
Nie chciał pamiętać, że Kuyin też, tak jak on, był człowiekiem. W tej chwili był dla niego zagrożeniem i tej myśli paniczyk powinien się uczepić. Jego sekret przestał być sekretem, ale to nie znaczyło, że kiedy Yohann zabrał jego pamiętnik, ten rozdział życia Elii został zamknięty.
To on musiał zamknąć za sobą te drzwi, to on musiał złapać za klamkę.
Ciszę między nimi wypełniał jedynie szum liści poruszanych przez niespokojny wiatr. Trzymali się uboczy, pozwalając, aby cienie rzucane przez drzewa chowały ich przed widokiem.
-Nie zadaliśmy mu żadnych pytań od kilku tygodni, ale to nie znaczy, że nie będzie żądać swojej miesięcznej ofiary – zauważył chłodno Kuyin.
-Bestia dostanie swoją ofiarę – zapewnił Elia. Nie do końca rozumiał, co Kuyin do niego mówił, jego własne myśli były zbyt głośne.
Dotarli w ten sposób pod furtkę, rzucając krótkie zdania na wiatr, licząc, że osiądą one swoim ciężarem na ramieniu drugiego, a nie zostaną porwane od razu w ciemną noc. Pomalowana czerwoną farbą furtka była dla Elii prawie niewidoczna pośród cieni, ale ślepy Kuyin natychmiast skierował się w jej stronę – dla niego cały świat zawsze był czarny, bez względu na dzień czy noc, ale wszystko, co łączyło świat ludzki ze Światem Cieni, jarzyło się dla niego niczym odległe, przytłumione światła.
-Bestia czeka – powiedział Kuyin, przytaczając słowa, którymi Elia ucinał większość jego wypowiedzi przez cały wieczór. Możliwe też, że po prostu dostrzegał zarys bestii na niższej warstwie. Elia nie miał pojęcia, przecież sam nie widział potworów.
Obecność mortum nie była mu w tej chwili na rękę, ale nie mógł zacząć się teraz wykręcać i odkładać zejścia w zaświaty na później. Pożałował, że strach odebrał mu wzrok. Gdyby nie przestał widzieć mortum, może nie bałby się ich tak bardzo, przyzwyczaił do myśli, że są w około i że nie mogą go tknąć, póki nie znajdą się na jednej warstwie.
Niestety jedyny widok potwora, jaki pamiętały jego oczy przez wiele lat, to potwór pożerający przerażony służącą. I to właśnie związany z tym wydarzeniem strach zatrzymał go w Kościele Oświeconych, pchnął do wysłuchania Kuyina, zejścia z nim do świata Śmierci.
Panicz nie czekał na przyzwolenie ministranta, sam ruszył do przejścia, wyrywając swoją rękę spod ramienia towarzysza. Otworzył drzwiczki niskiej furtki i przeszedł na drugą stronę, nie mogąc powstrzymać dreszczy, kiedy jego ciało uderzył chłód zaświatów. Kuyin zjawił się tuż za nim.
Wbrew ich słowom, bestia wcale na nich nie czekała. Nigdzie nie było jej widać, ale Elia nie wątpił, że ona widziała ich, kryjąc się gdzieś pomiędzy drzewami. Ona albo inne potwory, które nie obiecywały, że zostawią niespodziewanych gości w spokoju w zamian za comiesięczną ofiarę z człowieka.
-Nie masz torby – zauważył Kuyin, łapiąc agresywnym ruchem za jego bark i macając jego plecy.
-Nie – przyznał Elia, ponieważ nie była to rzecz warta kłamstwa, i wyrwał mu się, odskakując od niego.
-Jak zamierzasz spisać dzisiejszą rozmowę? - zaciekawił się Kuyin, jednak panicz nie przegapił nuty złości w jego głosie.
-Zapamiętam ją - rzucił bezmyślnie.
-Nie masz zbyt dobrej pamięci, diable. Zajęło ci to kilka tygodni zanim przypomniałeś sobie o naszej umowie – zarzucił Kuyin.
-Nie zawarliśmy żadnej umowy – sprzeciwił się Elia, odwracając się od niego i idąc w głąb zaświatów. Kuyin podążał kilka kroków za nim, trzymając laskę w górze. Tutaj nie bardzo miał się o co potknąć, nie było powodu, aby grzebał laską w trawie.
-Prawda za życie – przypomniał ministrant. - Straciliśmy dużo czasu, a niedługo przyjdzie nam znowu zapłacić.
-Nie ja zawarłem tą umowę, może to ty masz problemy z pamięcią.
Kuyin przystanął, opierając się na lasce. Elia odwrócił się do niego zirytowany. Nie chciał strzelać tak blisko furtki.
-Gdzie jest bestia, diable? - spytał, jakby to Elia kazał potworowi chować się przed nimi. Chłopak miał nadzieję, że nie trafią na mortum tej nocy, w końcu od dawna nie schodzili pod warstwę, może bestia zdążyła stracić nadzieję na ich powrót? Cóż, wszystko na to wskazywało.
-Nie wiem.
-Więc chodźmy głębiej – zarządził, a Elia, pierwszy raz w życiu, właśnie na to liczył.
-Chodźmy – zgodził się i równym krokiem zagłębili się w zaświaty.
Ich mieszane oddechy i nieskoordynowane kroki rozlegały się w obecnej tu ciszy kakafonią, towarzyszący im całą drogę przez miasto wiatr ucichł z chwilą przekroczenia przez nich furtki, jak gdyby nigdy go na świecie nie było.
Elia odwrócił się w stronę, z której przyszli, i kiedy nie był już w stanie dostrzec zarysu furtki, zatrzymał się, stając naprzeciwko Kuyina w odległości zaledwie kilku kroków. Ministrant wbił laskę w ziemię, opierając się na niej prawą stroną ciała. Zmarszczył brwi, wlepiając to swoje rybie niewidzące spojrzenie w panicza, jakby w ten sposób mógł wyciągnąć od niego wyjaśnienia.
-To ostatni raz, kiedy schodzimy razem pod warstwę – oznajmił Elia. W pozbawionym dźwięków świecie miał wrażenie, że jego szept jest krzykiem.
-Ile razy już zarzekałeś się, że więcej mi nie pomożesz i unikałeś mnie tygodniami? - zaszydził Kuyin. Krzywy uśmiech rozciągnął jego usta, ale Elia widział, że sługa Oświeconych jest na niego zły. Długo kazał mu czekać, a teraz od razu uciekł się do swoich histerii, zamiast, jak zwykle, dać mu kilka dni na spełnianie swoich chorych snów o poznaniu tajemnic Śmierci i obdarzeniu nimi ciemnoty.
-Moja rodzina dowiedziała się o wszystkim – wyjawił Elia, wsuwając dłoń do prawej kieszeni, tej, w której czekał naładowany pistolet.
Miał wrażenie, że jego ciało nie do końca współpracuje z umysłem, ręka mu drżała, palce ledwie były w stanie zacisnąć się na zimnym metalu. Dieter miał rację, przez cały dzień nie mógł ich zgiąć, zakwasy odzywały się w jego rękach piekącym bólem, ale to nie był odpowiedni moment nad użalanie się nad tym.
-Nie ja wyszczekałem im twoją tajemnicę – odparł sucho Kuyin.
-Nie ty – potwierdził Elia, wysuwając pistolet z kieszeni po upewnieniu się, że jego zdrętwiała dłoń nie wypuści jej z uścisku.
-Więc kto? - podjął Kuyin ostrym tonem.
-To nie jest ważne – zaprzeczył Elia. Nie spuszczał ministranta z oczu. Może i ślepiec nie mógł zidentyfikować każdego jego ruchu, ale panicz obawiał się tego szaleńca, z każdym spotkaniem coraz bardziej. - Ważne jest, że mój ojciec wie o tobie. O nas. O tym.
Kuyin pozwolił sobie na krótkie parsknięcie.
-To brzmi, jakbyśmy mieli romans.
Elia skrzywił się z obrzydzeniem, nie pozwalając sobie nawet wyobrazić, jak mogłoby to wyglądać – on i ten parszywiec w intymnej sytuacji. Gdyby zależało od tego jego życie, nie potrafiłby nawet wyobrazić sobie siebie i Aslana jako kochanków, chociaż jego przyjaciel nie był przecież wcale brzydki. Obaj byli mężczyznami. Nie ważne czy brzydkimi, czy przystojnymi, byli mężczyznami. Jak mogliby mieć romans? Wypowiedź Kuyina strasznie zbiła go z tropu, a on oddał się swoim myślom, jak były narkoman, który poczuł woń palonego opium.
Czy był w ogóle w stanie wyobrazić sobie jeszcze siebie z kimkolwiek? Jedyna osoba, o której miałby jakieś prawo myśleć w ten sposób, to Sabrina, ale ona tego nie chciała, więc od ich fatalnego pocałunku, nie poświęcił jej żadnej dłuższej myśli.
Nie miał powodów, aby myśleć o Sabrinie.
-Nie możemy się więcej spotykać – podjął Elia.
Kuyin penetrował go mlecznym spojrzeniem, jednocześnie uważnym i znudzonym.
-Więc przestań się ze mną spotykać - poradził krótko Kuyin, wzruszając ramionami. - W każdej chwili mogłeś podjąć taką decyzję, mogłeś po prostu nie wracać do Kościoła. Jak miałbym do ciebie dotrzeć? Jak miałbym cię zmusić do powrotu? To za każdym razem był twój wybór – powrót do mnie.
Elia pokręcił głową, łapiąc pistolet obiema rękami i unosząc przed siebie. Kuyin, jak zwykle, miał rację. Ten oszalały ślepiec zawsze miał, co do niego rację, ale było już za późno, aby Elia cofnął wszystko, co wydarzyło się, odkąd ministrant pierwszy raz zatrzymał go na schodach Kościoła.
-Podjąłem decyzję – odparł, nie spodziewając się, że jego głos zabrzmi tak spokojnie i pewnie.
-Och, jaką? - spytał z rozbawieniem ministrant, przechylając głowę.
Elia odbezpieczył broń.
Kuyin zmarszczył brwi, słysząc ten dźwięk. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy.
-Postanowiłeś mnie zastrzelić? - odgadł od razu. Elia przełknął ślinę, zaciskając mocniej palce wokół metalu.
-Powiedziałem ci – to ostatni raz, kiedy schodzimy razem pod warstwę – wydusił chłopak.
Kuyin milczał, nasłuchując czy panicz wykona w jego stronę jakiś ruch i kiedy od dobrej minuty nic się nie stało, odchrząknął i wybuchnął śmiechem, składając się w pół i klepiąc po udach.
Elia spojrzał na niego skonsternowany, rozglądając się zaraz na boki czy ich rozmowa nie przyciągnęła przypadkiem żadnych potworów, ale mortum, jeśli nawet je obserwowały, nie dały mu jak tego stwierdzić. Odległe zbiorowiska drzew i krzewów pozostały nieruchome, żaden listek nie został wzburzony przez wiatr, bądź ruch czegoś, co mogło się za nim kryć.
-Jak zamierzasz mnie zabić, diable? - zapytał w końcu Kuyin, jego głos wciąż przepełniony był śmiechem.
Ministrant otarł łzy rozbawienia z nierówno opalonych policzków, prostując się oparty o laskę.
-Przecież codziennie budzisz się z krzykiem przez wypadek, który miał miejsce pięć lat temu. Tak bardzo bałeś się oddać tamtego narkomana bestii, że unikałeś mnie przez kilka tygodni przed i po wypełnieniu naszej umowy z mortum. Jak ktoś taki, jak ty, miałby świadomie zabić? - szydził, a Elia czuł w głębi serca, że ślepiec ponownie mówił samą prawdę. Mimo to nie mógł stchórzyć, nie mógł pozwolić, aby ten szaleniec wrócił do świata żywych.
Młody Krueger ustawił się w pozycji, jakiej uczył go wczorajszej nocy Dieter, i wycelował w głowę Kuyina. Tak powinno być najszybciej, tak powinno być najłatwiej.
Ministrant uśmiechnął się do niego potulnie, postępując krok w jego stronę, a Elia cofnął się panicznie do tyłu, prawie potykając o własne nogi, jakby to Kuyin był uzbrojony, a nie on. Ślepiec ponownie się zaśmiał, odwracając od niego twarz w niedowierzaniu.
-Och, Elio... – westchnął, kręcąc głową. Brunatne włosy opadły mu na ramiona, wypadając z luźnego węzła na karku. Postąpił kolejny krok w jego stronę, a panicz kolejny krok w tył. - Masz broń w rękach, znajdujemy się w królestwie Śmierci, w przeciwieństwie do mnie widzisz, a mimo to... Mimo tego wszystkiego to ty boisz się mnie?
Elia czuł, że pistolet wyślizguje mu się ze spoconych palców. Drżenie rąk nie pozwalało mu utrzymać go przed sobą na wysokości głowy Kuyina, ciągle musiał poprawiać cel, niemalże wyłącznie siłą woli utrzymując wciąż ręce w górze.
-Co zrobisz, kiedy już mnie zastrzelisz? - kontynuował Kuyin, niezrażony jego milczeniem.
Zbliżał się do Elii, krok za krokiem, a Elia uciekał od niego, krok za krokiem, aż trafił w końcu plecami na jakieś drzewo i otworzył usta w niemym krzyku. Zderzenie z pniem wyrwało z jego piersi zaskoczony jęk.
-Czy będziesz potrafił później zasnąć, kapłański synu? Czy kiedykolwiek zmrużysz ponownie oczy? - pytał Kuyin.
Namacał palcami rękę Elii i przytknął sobie lufę do czoła, opierając się na pistolecie. Panicz musiał wytężyć wszystkie siły w rękach, aby nie zgiąć łokci i nie pozwolić Kuyinowi zmniejszyć jeszcze bardziej dystansu między nimi. Sługa Oświeconych ściskał mocno jego przedramię, nie pozwalając, aby pistolet zsunął się z jego czoła.
-Strzelaj, diable! - nakazał, a Elia podskoczył, słysząc jego krzyk.
Kuyin tylko uśmiechnął się szerzej, pokazując dwa rzędy nierównych zębów. Kilka miał ukruszonych, jak gdyby zamiast jedzenia kazano mu przegryzać kamienie.
-Co się stało, Elio? Zmieniłeś nagle zdanie? Znowu stchórzyłeś? Jaka szkoda... Przecież byłeś tak blisko! - darł się, szczerząc coraz szerzej, ku przerażeniu panicza. - Wystarczyłoby tylko nacisnąć spust, ale ty drżysz, jakby w środku zimy odarto cię z każdego skrawka odzienia. Co się dzieje, diable? Jakim cudem raz masz odwagę, aby spojrzeć bestii w oczy, a później nie jesteś w stanie odpowiedzieć mi nawet jednym, żałosnym jękiem?
Palce Elii cały czas znajdowały się na spuście, cały czas drżały, a on nie był pewien czy wciska ten element broni, czy nie. Ledwie czuł, co znajdowało się w jego rękach, miał wrażenie, że uścisk Kuyina na przedramieniu zablokował w całym jego ciele przepływ krwi.
-Kiedy przyjdzie po ciebie Śmierć, też nie będziesz potrafił się ruszyć. Kiedy wasz wspaniały Konsul zaprowadzi cię pod sznur za twoje wizyty w Kościele, nie będziesz w stanie wydusić jednego słowa na swoją obronę – cedził cicho Kuyin. Każde słowo wypluwał niczym palącą gardło żółć. - Och, Elio... Samotny musiał nieźle ubawić się, kiedy uczynił cię diabłem, a nie prostym, ciemnym człowiekiem. Gdyby poskąpiono ci wiedzy o świecie, żyłoby ci się łatwiej.
-Ale nie żyje – warknął w końcu Elia, odnajdując w głębi gardła swój głos.
-Więc jeśli jest ci tak ciężko, strzelaj! - wrzasnął Kuyin.
Elia spojrzał mu prosto w te mleczne oczy, w tę brzydką twarz wykrzywioną wściekłym grymasem i jakby nagle ktoś uwolnił go spod zaklęcia, odzyskał czucie w rękach, namacał palcami spust i wcisnął z całym sił.
Zanim Kuyin zdołał ponownie otworzyć usta, rozległ się ogłuszający huk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro