Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Miłość, Miłość, Miłość...

Akt XV

Szept z trudem przeszedł mu przez gardło. Cisza pomiędzy jego pytaniem, a odpowiedzią księdza niemal świszczała mu w uszach.

– Czy grzesznicy mogą kochać?

– Każdy może kochać, mój synu.

– Lecz miłość jest dobra. Czy źli ludzie mogą czynić dobro?

– Jeden zły uczynek nie odbiera człowiekowi możliwości czynienia dobra.

– A bardzo wiele złych uczynków?

Ojciec Erwin nie odpowiedział od razu.

– Rodzaj miłości, o jakim mówimy, też ma znaczenie, synu. Czy jest to miłość szczera, czy obsesyjna. Czy jest to miłość do człowieka, czy do Samotnego Pana...

– Chodzi o miłość do człowieka. – Elia przerwał. – Miłość do kobiety.

– Kochasz kobietę?

– Nie.

– O co dokładnie pytasz, synu? – Mężczyzna zdawał się zagubiony.

– Czy morderca – zająknął się – może kochać?

– Uczucia nie są czarno-białe, jak pojęcie dobra i zła. Nawet najgorszy zbrodniarz może szczerze kogoś pokochać, ale to nie zmienia faktu, że jest zły. Mimo to może czuć coś, co większość ludzi uznałoby za rzecz dobrą.

– Więc morderca może kochać? – powtórzył Elia, kładąc nacisk na każde pojedyncze słowo.

– Kochałeś kiedyś kogoś, synu?

– Nie wiem – odparł speszony.

– Matkę? Ojca?

– Nie wiem. – Irytacja wdarła się do głosu chłopaka.

– Jeśli nie matkę i ojca, czy kochasz może Samotnego?

– Nie wiem.

– Jeśli nie Samotnego, czy kochasz chociaż samego siebie?

Elia nie odpowiedział, walcząc z wyśmianiem słów Ojca Erwina.

– Za przeproszeniem, czy miłość do samego siebie nie jest przypadkiem grzechem? Egoizmem?

– Jakże możesz pokochać bliźniego, jeśli nie kochasz samego siebie? Jakże możesz pokochać Samotnego, jeśli nie kochasz jego dzieła, którym sam jesteś?

Elia uniósł głowę. Kolana zaczynały już go piec od klęczenia na drewnie.

– Na kazaniach mówił ksiądz coś innego. Jakże człowiek może szczerze kochać Samotnego, jeśli kocha ponad niego rzeczy materialne? Jeśli kocha to, co kruche i śmiertelne? Jeśli najpierw myśli o sobie, a nie o nim? Czy to nie egoizm ludzi sprawia, że Pan wciąż jest Samotny?

– Jakie sens ma życie w nienawiści, synu?

Elia przysiągł, że usłyszał w głosie księdza uśmiech. Dziecko diabłów, które chłonęło jego kazania, jak gąbka. Chłopaka ciekawiło, ile myśli Ojciec Erwin poświęcał mu w wolnych chwilach. Czy zasypiając, wspominał jego bluźnierczą twarz i każdy raz, kiedy Piękny Pan skłaniał przed nim, zwykłym człowiekiem, swoją białą głowę?

– Więc morderca może kochać.

– Każdy może kochać, synu.

Zapewnienie to go nie zaskoczyło. Od początku wiedział, co usłyszy, kiedy przyszedł na spowiedź i zadał to pytanie. Nie poczuł satysfakcji, jak się spodziewał. Każdy mógł kochać. Jednak czym była miłość? Jak można czuć coś, czego definicja jest tak niejasna?

Chociaż nie zadał drugiego nurtującego go pytania, podziękował za rozmowę i wstał, aby odejść. Każdy mógł kochać. Tylko że co dawało takie kochanie? Dziewczyna, z którą rodzice zamierzali go zaręczyć, uważała, że miłość jest jedynie przeszkodą w życiu.

Skoro to jej miał przysiąc wierność, nie wypadało mu zadać na głos pytania, które przełknął, żegnając się z księdzem.

Czy można kochać mordercę?

***

Promienie słońca agresywnie przedarły się przez cienkie zasłony i obudziły Elię. Z jękiem podniósł się z pościeli, kierując twarz w stronę okna. Dzień musiał dopiero się zacząć, z korytarza nie dochodziły żadne dźwięki, a i obraz sadu wydał mu się jakiś taki pusty. Ogrodnicy nie wyszli pewnie jeszcze na zewnątrz.

Trzydziesty pierwszy maja.

Festiwal słońca.

Czy powinien przyjąć zaproszenie ślepego ministranta? Nie był pewien. Chłopak go niepokoił, ale niepokój ten nie zdołał zwalczyć ciekawości. Jeśli mimo braku wzroku, dowiedział się o obecności Elii w Kościele i znalazł w sobie odwagę, aby do niego podejść po Mszy, młody panicz nie miał chyba wyboru.

Czegokolwiek chciał od niego ten nawiedzony Kuyin, Elia nie zrobi już nic gorszego niż wyspowiadanie się ze swoich grzechów księdzu. Najwidoczniej z tamtą decyzją otworzył sobie furtkę do nieskończonej gamy innych przewinień. Właśnie dlatego Kościół Oświeconych tak propagował spowiedź - puste zapewnienie o żalu, odmówienie nakazanej przez księdza modlitwy oraz kilka złotych monet wrzuconych na tacę zazwyczaj wystarczało, aby zmazać grzech. Gdyby dla dusz nie było żadnego odkupienia, ludzie bez opamiętania oddawaliby się nieskończonej fali grzechów.

Kościół twierdził, że wyrozumiałość Pana brała się z jego lęku przed samotnością, że nawet, jeśli człowiek popełniał błąd, Samotny wciąż cenił sobie jego towarzystwo po śmierci.

Elia wiedział jednak, że chodziło po prostu o kontrolę Kościoła nad prostymi ludźmi. O ich tajemnice, o ich pieniądze, o ich strach i ich wierność.

Wiedział to wszystko, a mimo to wciąż tam przychodził i chłonął słowa tych, którzy nastawiali lud przeciwko złotookim.  

Nie znajdując w sobie chęci do wzięcia udziału we wspólnym śniadaniu z rodziną, ubrał swoje niedzielne ubranie – czarne spodnie, czarny płaszcz i równie czarny kapelusz, i mimo wysokiej temperatury dopilnował, aby materiał zakrył jak największą część jego skóry. Może i nikt na mieście nie odważyłby się go tknąć, ale anonimowość zawsze dawała mu poczucie bezpieczeństwa.

Kiedy nikt nie wie, kim jesteś, możesz być nikim.

Unikał wzrokiem służby, tak jak i ona zgrabnie ignorowała jego, kierując się do drzwi wyjściowych, z nadzieją, że jego rodzina nie kręciła się poza częścią mieszkalną posiadłości. Kiedy obcasy jego butów zastukały w końcu na parterze, Elia odwrócił się do wielkiego portretu, który witał wszystkich wchodzących do domu Kruegerów.

Ojciec, matka i ich trzej synowie, z których każdy wyrósł na większe rozczarowanie.

– Udanego festiwalu, Familie – mruknął, upewniwszy się, że w holu nie było nikogo oprócz niego i opuścił dom.

Na jego szczęście, dom jego rodziny znajdował się wyjątkowo blisko miasta, więc spacer od bramy do pierwszych zabudowań biedoty nie zajął mu wiele czasu. Słońce uporczywie grzało, kąpiąc ulice w złotym świetle. Zupełnie jakby jego święto nie było tylko wymysłem śmiertelnych.

Nie wiedząc, gdzie i kiedy ministrant chciał się z nim spotkać, postanowił samodzielnie zwiedzić dzielnice, w których ludzie porozstawiali stragany. Wiele domów przybite miało do drzwi i okiennic papierowe ozdoby w kształcie słońca. Żółte girlandy, mimo wczesnej pory, leżały już w wielkich ilościach na chodnikach i ulicy, deptane przez dziesiątki stóp.

Miasto wyglądało wręcz nierealnie, jak kompletnie inne miejsce. Ludzie również wydali się paniczowi jacyś inni. Uśmiechnięci, życzliwsi, bardziej... szczęśliwi. Zupełnie jakby rozwieszenie paru ozdób w słoneczny dzień mogło zmienić ich życia.

Zapachy również były inne. Z pewnym opóźnieniem Elia rozpoznał woń cynamonu i palonego masła, ognia, dymu i cytrusów. Przystanął zdumiony, kiedy zobaczył dzieci biegające z pomarańczami i cytrynami w chudych rękach.

Skąd w mieście znalazły się tropikalne owoce? Elia widywał pomarańcze i cytryny jedynie na przyjęciach arystokracji, owoce te nie rosły naturalnie w Dærniku i jedyne ich plantacje znajdowały się w szklarniach w domach niektórych złotookich.

– Gdzie twoje słońce, panie? – rzuciła do niego jedna kobieta ze straganu, wyciągając w jego stronę wielką pomarańczę. Elia odwrócił się do niej, nie bardzo rozumiejąc pytanie.

– Słońce? – powtórzył głupio.

– Każdy powinien zjeść dzisiaj słoneczny owoc – wyjaśniła takim tonem, jakby Elia był upośledzony umysłowo. – Na pomyślność w miesiące, kiedy już słońce zniknie z nieba.

– Pomarańcza ma złagodzić zimę?

Ton chłopaka nie spodobał się kobiecie.

– Bierzesz, czy nie? – syknęła. Elia skinął, wyciągając rękę po owoc. Kobieta złapała go za nadgarstek, odsuwając rękaw jego płaszcza. Blada skóra odcięła się ostrą linią od czarnego materiału.

– Bierz i wynoś się z naszych ulic, diable. Słońca nie stworzono z myślą o was – splunęła, ale wepchnęła mu do dłoni owoc. Wyglądało na to, że nawet nienawiść do Pięknego Państwa nie mogła zabić ducha święta w jej oczach.

Elia odsunął się skonsternowany, przytulając podarunek do piersi.

– Tüsind – podziękował starym dærnickim słowem.

– Znikaj z moich oczu – warknęła kobieta. – Może i posyłacie potwory po nasze dusze, ale nie macie prawa do wyśmiewania naszych wierzeń. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro