Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ksiądz I Potwór

Akt XXII

Czy dopuściwszy się uprzednio morderstwa, miał jakieś prawo osądzać czyny Kuyina? Elia sam zadziwiał się ciągle swoją naiwnością. Liczył, że ministrant się opamięta, odnajdzie w sobie to wybaczenie i zrozumienie, o którym tak Kościół zapewniał wiernych na każdej Mszy. Jednakże młodzieniec, tak jak zresztą wszyscy księża, był tylko człowiekiem, a ludzie słynęli z hipokryzji.

Pan rozumie i wybacza...

– Coś ty powiedział, diable? – syknął wściekle ślepiec, łapiąc go za ramię i wbijając długie paznokcie w jego skórę. – Powtórz to, co do mnie powiedziałeś.

– Jesteś zwykłym hipokrytą – wycedził przez zaciśnięte zęby. 

– Kimże ty zatem jesteś, synu diabłów?! Świętym?! – darł się Kuyin, jego głos ociekał po równo rozbawieniem i wściekłością.

– Mam kilkadziesiąt stron zapisanych waszymi rozmowami – bronił się panicz. – Mogę uzupełnić je informacjami, które znają arystokraci.

– Ta twoja arystokracja gówno wie! – irytował się ministrant. 

– Przecież trzymają w ryzach mortum! – krzyknął Elia, również tracąc cierpliwość. – Gdyby nic nie wiedzieli...

– A co ty wiesz, Elio?

Elia zamilkł. Tyle, co i Kuyin się dowiedział. Tyle, ile wymagało od niego poruszanie się po świecie salonów. Pokręcił głową, odpychając wątpliwości, to dziwaczne pragnienie, aby ktoś powiedział mu, co ma robić, a potem nagrodził go za to pochwałą.

– Nie muszę nic wiedzieć. Nie zostanę Kapłanem. Ty też nie musisz nic wiedzieć. Obaj i tak umrzemy, i żadna wiedza tego nie zmieni.

– Jaki jest sens życia, diable? – spytał nagle Kuyin doniosłym tonem. Elia zamrugał, szukając w pamięci możliwych odpowiedzi, jakie padały na kazaniach.

– Sensem życia jest zapewnienie towarzystwa Samotnemu.

– To jest sens śmierci. Pytam cię o życie. Co wiesz o życiu, diable? – naciskał Kuyin, łapiąc za ramiona Elii i przyciągając jego twarz bliżej siebie. – Co wiesz o życiu?!

– Nagle życie cię interesuje? Kiedy postanowiłeś mordować dla potwora?! – zdenerwował się Elia, próbując odepchnąć od siebie Kuyina. Zaczęli się szarpać i tak, jak wszystkie potyczki słowne, ministrant wygrał też szarpaninę. Przyciągnął go bliżej siebie, unosząc ostrzegawczo palec.

Kuyin przyciągnął go bliżej siebie, unosząc ostrzegawczo palec.

– Ciszej, miernoto!

Może miał rację, może wrzaski na progu Kościoła były nawet bardziej niż nie na miejscu, ale snucie planów o morderstwie przed tym budynkiem chyba jednak wypadało w gorszym świetle. Elia odepchnął jego rękę od siebie.

– Nie pomogę ci w tym.

– Myślisz, że sprzeciwiając mi się, zbawisz swoją duszę? Myślisz, że powstrzymując mnie od grzechu, zmażesz własne grzechy? – Kuyin zniżył głos.

– O co ci chodzi!? – wrzasnął zrozpaczony Elia, otwierając usta, aby powiedzieć coś jeszcze, ale Kuyin uniósł ostrzegawczo dłoń.

– Wiem, że liczyłeś, że potwór mnie rozszarpie. Boisz się, Elio – szepnął dziwnym tonem. – Potwór też to zauważył. Boisz się bardziej niż jesteś w stanie się do tego przyznać. Ten świat cię przeraża, strach cię niszczy, nie pozwala jasno myśleć. Myślisz, że to potwory są tym, co spędza ci sen z powiek, ale ja wiem, że twoim największym koszmarem jest coś innego.

Elia miał ochotę krzyczeć. Zawsze był głupi, zawsze oddawał swój los w ręce ludzi o skrajnych poglądach. Jeśli naprawdę miał zostać zaręczony, może już pora powiedzieć „nie"?

– Co jest według ciebie moim największym koszmarem? – spytał zamiast tego, zbyt zaintrygowany argumentami ślepego chłopaka.

– Niewiedza.

– Nienawidzę prawdy – sprzeciwił się.

– Niewiedza rodzi strach. Prawda cię przeraża, ponieważ jej nie rozumiesz – wyjaśnił Kuyin. 

– Nie znasz mnie – zaprzeczył paniczyk 

– Och, jesteś prostszy niż ci się wydaje, Elio – zaśmiał się Kuyin. – Dziecko w ciele mężczyzny. Tchórz w ciele diabła.

-Skończmy już tę rozmowę – warknął Elia, próbując się odsunąć, ale Kuyin ponownie go złapał.

– Znalazłem już ofiarę dla mortum – wyznał ministrant podekscytowanym szeptem. Paniczowi zjeżyły się włosy na ciele. – Musisz zaprowadzić go ze mną pod warstwę.

– Oszalałeś!

– Nie bardziej niż ty, synu Ephraima Kruegera. Co zrobi twój wspaniały ojciec, kiedy dowie się, gdzie znikasz, co tydzień? 

Elia zamarł. Krew, zdawało się, stanęła w jego żyłach.

– Co się z tobą stanie, kiedy twój sekret wyjdzie na jaw? Co świat diabłów zrobi z niesfornym paniczem, który płaszczy się w ludzkim Kościele? – kontynuował Kuyin. Nie musiał widzieć miny Elii, aby wiedzieć, że właśnie złapał go w garść. – Konsul wiesza za drobnostki. Twoje poczynania, zdaję mi się, mogłyby ujść już za zdradę, Elio Kruegerze – zauważył, pozwalając, aby wredny uśmiech rozlał się po jego spękanych ustach.

– Dlaczego tak tego pragniesz? – wykrztusił tylko Elia, świadomy, że nie ważne, ile jeszcze będą na siebie krzyczeć, i tak ulegnie słudze Oświeconych.

– Dlaczego pytasz mnie ciągle o to samo? – zirytował się Kuyin. – Pan wskazał mi drogę, którą zamierzam podążać i twoje humory mi w tym nie przeszkodzą. Pomożesz mi albo dopilnuję, żeby twój sekret wyszedł na jaw. Koniec z tajemnicami, Elio. Ostanie się tylko sama prawda.

Czy gdyby Konsul go powiesił, Elia uniknąłby spotkania mortum? Ta głupia, niezdrowa myśl przemknęła mu przez głowę, ale szybko ją zbył. Bał się potworów, lecz samo zjawisko bycia martwym również go przerażało. Był tchórzem i nie bał się tego przed samym sobą przyznać. Przełknął ślinę.

– Jak zamierzasz – zająknął się, przełykając ślinę – to zrobić?

– Przyjdź jutro wieczorem na kościelny cmentarz – polecił Kuyin zdawkowo. – Nie powinniśmy kazać bestii tyle czekać. To wręcz niegrzeczne.

***

Chociaż miasto pogrążone już było we śnie, a w Kościelnych oknach paliło się jedynie kilka świec, Elia miał wrażenie, że z każdego cienia ktoś ich obserwuje. Ludzie, arystokracja, potwory, a nawet sam Samotny, kręcąc z dezaprobatą głową.

Poprzedniej nocy nie mógł zasnąć, rozmyślając nagminnie o Kuyinie, jego fanatyzmie i swojej własnej roli w tym wszystkim. Czy gdyby po prostu odmówił mu wtedy, kiedy ślepiec zaprosił go na festiwal, czy gdyby odmówił mu na którymkolwiek etapie ich znajomości, Kuyin sam wskórałby cokolwiek? Gdyby nie groźba o wydaniu jego sekretu ojcu, Elia prawdopodobnie unikałby kościelnego wzgórza przez kolejny tydzień lub dwa, jednak Kuyin rozgryzł go, zbyt szybko i zbyt łatwo, i wiedział, że każdą z decyzji panicza napędzał strach.

Jednak jak Kuyin zdołałby dotrzeć do wielkiego Ephraima Kruegera? Jakich słów musiałby użyć, aby ten mu uwierzył? Co musiałby zrobić, aby przekonać Kapłana do wysłuchania go w pierwszym miejscu? Czy zaprzeczenie syna wystarczyłoby ojcu za dowód, że oślepiony członek Oświeconych zwyczajnie łże na temat ich rodziny?

Pytania te dźwięczały cały czas w głowie chłopaka, kiedy szedł na kościelny cmentarz. Co tak naprawdę Kuyin mógł bez niego zrobić? Nic. Odkrycie to dogłębnie go przeraziło. Fakt, że tak łatwo dał się zmanipulować i uznać wyższość ślepego prostaka ponad sobą.

Kimże był syn dziwki i biskupa wobec syna jednego z jedenastu Kapłanów Republiki Dærnickiej? Rzeczywistość pokazała, że odpowiedź nie była taka prosta.

Elia zadygotał, kiedy mężczyzna bezmyślnie podał mu wysuszoną dłoń. Całe ciało miał suche i kruche, niczym gałązka niezwykle starego drzewa. Skóra na jego twarzy była pożółkła i naciągnięta ciasno na krzywą czaszkę. Ile mógł mieć lat, panicz nie potrafił stwierdzić.

– Odkupienie jest już blisko. – Ministrant uśmiechnął się do człowieka ciepło. Mężczyzna jedynie skinął, nie do końca rozumiejąc sens słów chłopca.

– Coś ty mu wmówił? – szepnął strwożony Elia.

– Ledwie jest w stanie skleić zdanie. Wierzy, że jestem spowiednikiem, a ty duchem, który przyszedł zaprowadzić go w zaświaty – wyjaśnił bez cienia wstydu Kuyin. 

– Wmówiłeś mu, że już umarł? – sapnął Elia.

– Czy to się bardzo mija z prawdą? Spójrz na niego, diable. Umysł zawiódł na długo przed ciałem, a i ono już dogorywa.

Elia usilnie odwracał wzrok od człowieka, który drżał za każdym razem, kiedy jego mętne oczy padły na białą dłoń panicza. No tak, za co innego Kuyin mógł go podać, jak nie za Śmierć? Długie rękawy ani kapelusz skrywający włosy nie nabrały nieszczęśnika.

– Nie chcę tego robić. – Panicz przystanął, a mężczyzna razem z nim. Widmo gróźb Kuyina nie potrafiło zwalczyć gorejącego poczucia, że dopuszczali się właśnie niewybaczalnej zbrodni.

– Nic nie robisz, diable. Biorę to na swoje sumienie. Ty tylko służysz mi za oczy – zaprzeczył wspaniałomyślnie Oświecony. 

– I ręce, które prowadzą tego człowieka na śmierć! – warknął Elia. 

– On już jest martwy, nie widzisz tego? – zbył lekceważąco. – Jeśli zostawimy go tam, gdzie go znalazłam, nie dożyje jesieni.

– Gdzie go znalazłeś?

– Jak to, gdzie? W rowie.

Elia zacisnął usta w wąską linię. Bez sensu się trudził. Nie zdoła zawrócić szaleńca, nie przemówi do rozsądku człowiekowi, który bez zająknięcia zgodził się prowadzić innych prosto w paszczę potwora.

Morderca z wyboru nie posłucha mordercy z przypadku.

– Nie chcę go zabijać – szepnął Elia. 

– Nie ty go zabijesz – zapewnił Kuyin, zbywając strach panicza machnięciem ręki. 

– Nie chcę tego robić! – powtórzył gorzko. Mężczyzna podskakiwał na każde jego słowo, jednak nic nie wskazywało na to, aby wiele z nich rozumiał. Niczym otępiałe zwierzę, skorupa, którą tylko instynkt, a może już nawet nie on, zachowywał przy życiu.

– Co jeśli ma rodzinę? Dzieci? – spróbował inaczej, licząc, że odnajdzie w słudze Oświeconych resztki empatii i człowieczeństwa. W rzeczywistości Elii nie stanęła przed oczami żadna domniemana zrozpaczona rodzina, a widok jego samego, trzęsącego się i pocącego ze strachu we własnym łóżku. Kolejne miesiące napadów paniki, kiedy jego uszu dobiegnie jakikolwiek szelest. Duszące poczucie winy, które nie pozwoli mu swobodnie oddychać, tak jak po nieumyślnym zamordowaniu Katii pięć lat temu. Nie mógł tego sobie ponownie zrobić. Nie mógł ponownie oglądać mortum w trakcie opętańczego żeru.

Kuyin westchnął, niemalże znudzony.

– Jeśli to ci pomoże, udaj, że cię zmusiłem – polecił, wzruszając ramionami.

– To nie jest prawda – zaprzeczył Elia. 

– Całe życie wierzysz w kłamstwa. Czym to jedno będzie się różnić?

Elia nie wiedział.

Może Kuyin miał rację? Może wyświadczali ludziom, takim jak ten starzec, przysługę? Może miejsce ćpuna naprawdę było w rowie? Chociaż od miesięcy spędzał każdego tygodnia czas pośród ludu, wciąż nie potrafił wyzbyć się poczucia wyższości nad prostymi ludźmi. Ta myśl była w nim zbyt głęboko zakorzeniona. Zbyt silna, zbyt obezwładniająca. Nawet ludzie pracujący dla ojca, przemytnicy i cała służba w jego domu posiadała w sobie przynajmniej kroplę krwi Pięknego Państwa. Zwykli ludzie nie trafiali z ulicy do domów arystokracji. Zwykli ludzie kończyli w rowach, zapomniani przez cały świat. Może więc Kuyin nie robił nic złego.

– Nie chcę na to patrzeć – jęknął Elia. 

– Nie musisz. Zaprowadź nas tylko do przejścia. Niczego więcej od ciebie nie wymagam.

Odkupienie. Elia prychnął. Czy śmierć naprawdę była odkupieniem? Czy istniało coś, co mogło zmazać wszelkie grzechy? Jeśli nawet ministrant nie bał się gniewu Samotnego, jeśli z taką swobodą oddawał drugiego człowieka w szpony potwora, czy istniało tak naprawdę coś, co mogłoby obrazić ich Boga?

– To tutaj – oznajmił Elia, kiedy furtka znalazła się w polu jego widzenia. Kuyin odwrócił się do swojej ofiary z błogim wyrazem twarzy.

– Koniec twej męki jest już blisko, bracie – zapewnił tonem, jakim księża przemawiali do grzeszników w trakcie spowiedzi. Słodka obietnica poprawy losu oraz zapewnienie o swojej obecności w trudnych chwilach, chłopak mógł przysiąc, że słyszał te dwie rzeczy w głosie Kuyina.

Bracie. Elia nie spotkał nigdy większej żmii.

Starzec skinął zdawkowo głową, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w przejście. Czyżby domyślał się, że było to diabelskie narzędzie? Czy przeczuwał, że kryło się za nią zło?

– Chodźmy – zażądał ślepiec, rozgarniając trawy białą laską, w poszukiwaniu przejścia. Nabrał już aroganckiej pewności siebie w jej obliczu, samodzielnie wchodząc pod warstwę. Nie obejrzał się, więc Elia pozostał w miejscu, mimo że starzec wykonał ruch, jakby chciał podążyć za swoim katem.

– Nie musisz tego robić – szepnął Elia.

– P–panie? – zająknął się człowiek. 

– Możesz odejść. Uciekaj!

Mężczyzna jednak się nie ruszył, nawet kiedy Elia odepchnął go od siebie. Patrzył tylko na niego nierozumiejącym wzrokiem, nie mając już w sobie żadnej woli do życia.

On i tak był już martwy, suche słowa Kuyina odezwały się w głowie Elii nieprzyjemnym echem.

– P–panie... m–moja du–dusza... czy o–ona nie przejd–dzie?

Elia poczuł, że zaczyna brakować mu tchu.

– Za tą furtką mieszka Śmierć – wycedził, wskazując drzwiczki, za którymi zniknął ministrant.

– Twoi b–bracia, p-panie? – wyjąkał starzec.

Wiatr przetoczył się pomiędzy drzewami, odpowiadając mu szumem. Elia poczuł gdzieś w kościach, że bestia już na nich czekała po drugiej stronie. Czyżby się niecierpliwiła?

– Wyznałeś już swoje grzechy, człowieku? – spytał, niemalże dusząc się tymi słowami.

– K–ksiądz odpu-puścił mi je – potwierdził słabo starzec.

Kuyin. Nie ksiądz.

– Pan rozumie i wybacza – wymamrotał Elia słabym głosem i ujął ponownie mężczyznę pod rękę.

Oby Pan zrozumiał i jego, oby i jemu wybaczył...

Przeszli przez furtkę, ramię w ramię, tak jak wiele razy robił to z Kuyinem, i ich oczom ukazało się mortum, przykucające na czterech kończynach u boku ślepca. Zwierzęce pozy, które potwór przyjmował w ich obecności, wprawiały Elię w wiekszy niepokój niż gdyby po prostu górowało nad nim dwumetrowe monstrum.

Człowiek wydał zduszony okrzyk, chowając się za plecami Elii.

– Podejdź, bracie – zażądał ministrant, wyciągając w jego stronę ręce, jednak strach, to pierwotne uczucie, okazało się silniejszym od wiary słabego umysłu. Mężczyzna dygotał, zaciskając cienkie palce na barkach panicza, obdarzając jego kark rzężącym oddechem.

Panicz miał wrażenie, że poczuł zapach moczu. Ten biedny człowiek musiał popuścić ze strachu.

– Stąd nie ma już odwrotu, w świecie żywych nie ma dla ciebie miejsca. Oto koniec twojej wędrówki, koniec twoich cierpień – przekonywał dalej Kuyin, niewzruszony reakcją człowieka. Mortum, niczym wytresowany pies, czekało po jego prawicy, obserwując starca łakomym wzrokiem.

Elii zrobiło się niedobrze.

– Kuyin...

– Zamilcz, diable! Zbyt daleko już zaszliśmy – przerwał mu ministrant. – Przyprowadź tego człowieka do mnie.

Sumienie, może lęk, nie pozwoliły mu się od razu ruszyć. Kuyin jednak wciąż wyciągał ręce, a bestia poruszała się niespokojnie. Już długo nie wytrzyma, pomyślał, widząc, jak czerń zaczyna wypływać pod trupiobladą skórą potwora mnóstwem strumieni.

Nie patrząc w twarz człowieka, odwrócił się, biorąc go za drżące ręce i podprowadził do ministranta i mortum. Nogi miał, jak z ołowiu, a starzec potykał się, co krok, oddychając coraz szybciej. Zdawało się, że ta wcale nie najdłuższa odległość pomiędzy nimi, a potworem, zajęła im wieczność. Kiedy w końcu bestia znalazła się w zasięgu ich ramienia, Elia przepchnął przed siebie człowieka, pozwalając, aby wpadł prosto w ręce Kuyina.

Być może gorsze od szponów mortum.

– Bądź godnym towarzystwem dla Samotnego – polecił Kuyin i ucałowawszy zapadnięte policzki mężczyzny, odwrócił go do potwora. Człowiek wrzasnął w zgrozie, a Elia zamknął oczy, niczym małe dziecko, liczące, że jeśli czegoś nie zobaczy, to nie wydarzy się naprawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro