Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Huk Wystrzału

Akt XLII

Coś lepkiego opryskało mu twarz. Huk wystrzału był krótki, ale ogłuszający, na tyle głośny, że Elia był pewien, iż każdy człowiek w Dærniku go usłyszał. Chłopak nie był w stanie otworzyć oczu, chociaż ręka niemiłosiernie mu drżała. Zastygł w miejscu, nie mogąc jej opuścić. Wciąż trzymał w dłoni wycelowany do przodu pistolet, zaciskając palce na metalu tak mocno, że jego skóra bliska była pęknięciu.

Huk wystrzału był ogłuszający, ale cisza, która nastąpiła po nim, jeszcze gorsza. Elia spodziewał się, że chybi, przecież to nie było możliwe, aby takiego szaleńca, jak Kuyin, pokonała jedna mała metalowa kulka. Jednak całe to szaleństwo ubrane było w miękką tkankę – mięśnie, skórę, krew. Kuyin był tylko człowiekiem, mimo to Elia spodziewał się, że po ucichnięciu wystrzału, usłyszy jego szyderczy śmiech i jakieś złośliwe słowa.

Nie słyszał nic.

W końcu jednak zjawił się potwór, zapewne obserwujący ich potyczkę z odległości, z której oni sami nie mogli go zobaczyć. Elia wciąż nie otworzył oczu, ale wyczuł bestię. Od dawna była w stanie wyczuć jej obecność, kiedy wahał się przed przekroczeniem furtki. Jakiś instynkt informował go, że mortum już na niego czeka, że widzi go, chociaż on nie widzi jego.

Możliwe, że coś w psychice Elii zostało nieodwracalnie zniszczone, kiedy mortum pożarło na jego oczach Katię. Przecież schodził pod warstwę i prowadził rozmowy z bestią od miesięcy, nie mógł się już bać tych stworów tak, jak kiedyś. Po śmierci starca, którego zamordowali wspólnie z Kuyinem, nie śniły mu się żadne koszmary, jak miało to miejsce przez lata po wypadku z Katią. Elia powinien był zacząć dostrzegać sylwetki mortum poprzez warstwy, tak jak byli w stanie robić to wszyscy inni złotoocy.

Tak, jak był w stanie robić to Kuyin.

Elia otworzył w końcu oczy, walcząc ze sobą, aby nie opuścić wzroku na zieloną trawę, unikając widoku bezwładnego ciała ministranta.

Bestia siedziała kilka metrów od niego, przeskakując wzrokiem z panicza na martwego człowieka. Elia nie mógł znieść ciszy, ponieważ kiedy panowała cisza, słyszał swoje myśli, a one były okropne. Uciekł więc do sztuczki, która pozwoliła mu zachować spokój w spotkaniach z potworem, zapomnieć na chwilę o strachu, zwalczyć nawołujący do ucieczki instynkt.

-Jeśli strzelę ci w łeb, zabiję cię? - zapytał, dziwnie spokojnie, chociaż płuca miał tak zaciśnięte, jakby na świecie nagle skończyło się całe powietrze. Drżał tak bardzo, że zaczęło mu się robić od tego gorąco, chociaż przecież zaświaty były dużo chłodniejsze niż warstwa żywych.

-Mamy ciało, które można zniszczyć – odparło mortum. Elia wciąż trzymał pistolet w wyciągniętej ręce, nie będąc w stanie jej ani zgiąć, ani opuścić. Czy bestia mogła czuć jakiś lęk przed nim w tamtej chwili?

-To idiotyczne, że przemytnicy nie noszą ze sobą broni – parsknął Elia, czując, jak świadomość jego czynu coraz bardziej się do niego zbliża, gotowa zaatakować go w każdej chwili. Kątem oka cały czas widział białą szatę, a także brudzącą ją u góry plamę czerwieni.

Mortum nie odpowiedziało, więc Elia zrobił to za nie.

-Taka zabawka może się zaciąć, kule mogą się skończyć. W ruchomy cel trudniej jest trafić, kiedy biegnie on uzbrojony w kły i pazury – wyrzucał wszystkie swoje domysły. Tak bardzo potrzebował, aby ktoś odpowiadał na jego głupie pytania, tak bardzo potrzebował, aby coś przerwało tę świszczącą ciszę.

Elia wypuścił zduszony śmiech, który zamienił się w żałosny jęk. Wycelował w stronę potwora, wiedząc dobrze, że z tej odległości nie trafi go nawet w nogę. Nie trafiłby zresztą wcale w Kuyina, gdyby ten nie oparł się czołem o lufę.

-To koniec waszej umowy. Nie dostaniesz więcej ani jednego człowieka w zamian za jakieś głupie pytania – wyrzucił Elia, nie bardzo wiedząc, czego spodziewać się po bestii. Wiedział, że przyjdzie. Zawsze zjawiała się, kiedy odwiedzali z Kuyinem zaświaty. Śmierć Kuyina zakończyć mogła ciąg śmierci, który on pociągnąłby za sobą. To Kuyin zawarł umowę z bestią, nie Elia.

Więc to był koniec. Koniec.

-Zerwanie jednej umowy nie zabrania zawarcia kolejnej – odparło tajemniczo mortum. Elia przytulił pistolet do piersi, wciąż unikając patrzenia w stronę trupa Kuyina.

-Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, powiedziałeś, że możesz uczynić mnie wielkim – przypomniał Elia niepewnie. - Kiedy spotkaliśmy się po raz drugi, powiedziałeś to samo. Co to znaczy „uczynić mnie wielkim"?

Mortum uśmiechnęło się i zmniejszyło odległość pomiędzy sobą, a kapłańskim szczeniakiem. Elia wzdrygnął się, ale nie postąpił kroku w tył, wiedząc, że akurat jego bestia nie dotknie.

-Mało jest rzeczy, które człowiek może zaproponować Śmierci. W umowach pomiędzy potworem, a człowiekiem, potwór zawsze prosi o jedno, szczególnie, kiedy po przysługę przychodzi Piękny Pan.

-Czego pragnie Śmierć? - wydusił Elia, spodziewając się jednak poniekąd odpowiedzi.

-Kiedy już skończy się wasz czas, to my będziemy tymi, którzy pożrą wasze ciało.

Elia poczuł, jak wnętrzności wywracają mu się do góry nogami. Nie był w stanie odpowiedzieć, wpatrując się jedynie w pysk potwora, w paszczę pełną zębów, błyszczące oczy o wyjątkowo przebiegłym spojrzeniu. Co znaczyło to określenie „kiedy już skończy się jego czas"? Kto o tym decydował, jak potwór miał wiedzieć i co najważniejsze, czy Elia sam się o tym dowie, zanim jego ciało stanie się tylko kawałkiem mięsa w paszczy bestii?

-Nie tkniesz mnie wcześniej – zażądał, chociaż sam nie wiedział, co miało znaczyć to „wcześniej".

-Nikt was nie tknie – zapewniło mortum. - Dopóki nie skończy wam się czas.

Cokolwiek to znaczyło.

Elia wyciągnął rękę i wskazał na leżące pomiędzy nimi ciało.

-Oto mój dar dla ciebie. Przyjmij go i uczyń mnie wielkim.

Po pysku stwora rozlał się szeroki uśmiech pełen długich, czerniejących u podstawy zębów. Czyżby było możliwe, że ciała mortum trawiły jakieś choroby? Czy bestie popełniały samobójstwa nie tylko, kiedy niewidzialna siła pchała ich ręce do własnych gardeł, ale też, kiedy traciły zęby – swoje narzędzie i broń – i nie mogły żywić się już ludzkim mięsem?

Elia pozwolił sobie na szybkie zerknięcie na Kuyina, zanim mortum zdążyło pochylił łeb i zatopić zęby w jego wciąż ciepłym ciele. Ministrant leżał bezwładnie, z głową wykrzywioną pod dziwnym kątem, twarzą zwróconą w stronę nieba.

Po środku jego czoła, dokładnie tam, gdzie przytknął swoją głowę do lufy, widniała wielka czerwona dziura, z której wciąż obficie ciekła krew, brudząc na czerwono trawę wokoło oraz kołnierz białej szaty. Elia mógł dostrzec poszczególne fragmenty czaszki oraz mózgu, wyglądające z wnętrza głowy Kuyina, a także rozbryźnięte na ziemi za nim. Kula zahaczyła o kąt jednego oka, przez co białko rozlało się po policzku, brudząc je mazistą substancją. Drugie oko, wciąż otwarte, łypało mlecznie przed siebie.

Dlaczego on wciąż się patrzył? Dlaczego dalej próbował dostrzec rzeczy, które nie były dla niego przeznaczone?

Elia poczuł, jak robi mu się gorąco, czerń przesłoniła mu widok i zanim zdołał nad tym zapanować, runął w dół. Jego omdlenie trwało zaledwie chwilę. Kiedy zderzył się kolanami z ubitą ziemią, rozbudził się i podparł rękami, wciąż czując zawroty głowy, tę czerń, próbującą go porwać.

Żołądek piekł go, jakby ktoś rozpalił w środku jego ciała ogień. Dopadły go spazmy, najpierw suche, targające nim bez litości. Elia nie wiedział nawet, kiedy zaczął łkać, łzy spływały mu po twarzy, jęki grzęzły w gardle, aż w końcu zwymiotował, czując pieczenie w przełyku i okropny posmak w ustach. Dopiero wtedy zaczęło mu się przejaśniać przed oczami, dopiero wtedy ciśnienie w głowie ustąpiło, a żołądek uspokoił się, pozwalając mu oddychać.

Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo się trząsł, nie mógł tego powstrzymać, a przejmujący chłód zaświatów w końcu wdarł się pod jego ubranie.

Mortum tymczasem zaczęło swoją ucztę, po kolei ogryzając obnażone spod rękawa nierówno opalone ramię ministranta. Dźwięki żucia oraz przerywanej zębami tkanki były nie do zniesienia. Elia zamknął oczy, czekając aż ponownie nawiedzą go spazmy i osłabienie.

Nic takiego się jednak nie stało.

Spojrzał jeszcze raz w stronę stwora i od razu odwrócił wzrok. Nie był w stanie patrzeć, jak mortum pożera człowieka, z którym rozmawiał jeszcze kilka minut temu.

-Muszę wracać do domu – wystękał Elia z pewnym wysiłkiem, nie mogąc przypomnieć sobie przez chwilę żadnych słów.

Mortum podniosło łeb, przerywając na chwilę żer, aby mu się przyjrzeć. Biały pysk zdobiły czerwone smugi, które rozciągnęły się, kiedy potwór otworzył paszczę.

-Wytrzyjcie twarz zanim wrócicie do domu – poleciło tylko, zanim ponownie skupiło się na swoim posiłku.

Elia potarł dłonią policzek, tam, gdzie poczuł coś lepkiego, kiedy rozległ się huk wystrzału. Na jego palcach pozostała czerwień. Krew na świeżym śniegu. Krew na jego skórze.

Elia wstał, aby odejść, potykając się po pierwszym kroku. Świadomość jego czynu cały czas czaiła się na granicy jego umysłu, omdlenie na chwilę pozwoliło mu ją odsunąć. Katia była wypadkiem. Starzec był zbrodnią Kuyina. Jednak to była świadoma decyzja.

To było morderstwo z wyboru, który Elia sam podjął.

Czy w ten sposób postawił pierwszy krok na drodze do przejęcia kontroli nad własnym życiem?

Pan rozumie i wybacza...

Czy Samotnego obchodziły zbrodnie zamieszkujących jego świat ludzi? To Samotny był pierwszym mordercą, zgodnie głosiły o tym wszystkie wersje przypowieści o powstaniu świata. Z jakiej racji Bóg, który stworzył Śmierć, miałby oceniać kogoś, kto zadał ją drugiej osobie? Czy Samotnego naprawdę obchodziło, jakie życie wiodły dusze, które miały dotrzymać mu towarzystwa?

Kiedy człowiek jest bardzo samotny, nie ma znaczenia, kto poświęca mu swój czas. Elia przekonał się o tym na własnym przykładzie. Nie obchodziło go czy jego przyjacielem był syn Konsula, upadły szlachcic, czy szalony ministrant. Żadna przypowieść nie przestrzegała ludzi przed zbrodnią, nigdzie nie było powiedziane, że Samotny karał za grzechy, że cokolwiek w jego oczach mogło być złe.

To prawo dyktowało ludziom, co mogli robić, a czego nie. Prawo oraz moralność, a Elia, wedle słów Aslana, należał do tych ludzi, dla których prawo naginało się we wszystkie strony. Prawo nie mogło go przed niczym powstrzymać, tak samo moralność.

Czy miał jej jeszcze w sobie jakiekolwiek resztki?

Dotarł już do furtki, kiedy zorientował się, że pistolet wypadł mu z ręki podczas omdlenia. Nie zawrócił jednak, nie potrzebował go więcej. Cokolwiek czekało go w domu, cokolwiek zdecydował ojciec, nie miało już tak naprawdę znaczenia.

***

Aslan zawsze uważał kolor ich rodu za brzydki – zgniła zieleń, która przypominała ostatnie wymęczone deszczami źdźbła trawy zanim świat zostanie przykryty gęstą warstwą śniegu. Mimo to Anna wyglądała pięknie w ciemnozielonej sukni, którą kilka dni temu na przyjęcie Elii pożyczyła od niej Sansa.

Przemytnik nie mógł nie skrzywić się, rejestrując te dwa fakty – brzydki rodowy kolor oraz suknię, w której Sansa tańczyła z Yannem Moretzem, jednak pod zwałami tego okropnego materiału kryła się jego Anna.

Ślubu udzielił im Egon Höning, wuj bratowej Elii. Ernest Höning, z racji posiadania jedynie dwóch córek, oddał urząd Kapłana młodszemu bratu, aby zachować władzę w rodzinie i nie musieć oddawać tak ważnego stanowiska jakiemuś przypadkowemu chłopcu. Karina w końcu wyszła za pierworodnego syna, więc jej mąż nie mógłby przejąć Kaplicy teścia, kiedy czekała na niego Kaplica ojca.

Wszystko zajęło mniej niż godzinę, zarówno odnalezienie znajdującego się na terenie Senatu Kapłana, przekonanie go, aby z miejsca udzielił im ślubu, a także wypełnienie wszystkich dokumentów. Nie była to żadna ceremonia, nikt nie uronił jednej łzy.

Egon Höning nie zakwestionował decyzji młodych, w końcu przyjechali z nimi rodzice, a ojciec nieletniej Anny osobiście podpisał zgodę, aby jego córka przeszła w ręce Aslana. Wszystko to wydawało się chłopcu zbyt proste, za szybkie. Czy tak wyglądały śluby? Nigdy nie został na żaden zaproszony, więc nie mógł wiedzieć, jednak nie chodziło im o widowisko, o piękną uroczystość i pokazanie się ludziom.

Anna próbowała ratować go przed Yannem, jego wątły, naiwny rycerz.

Dziewczyna była kompletnym przeciwieństwem jego matki. Luda Rusalie nigdy nie miała odwagi, aby powiedzieć, co naprawdę myśli. Nigdy nie podejmowała wielkich decyzji, nie potrafiła sprzeciwiać się ludziom.

Aslan doszedł do wniosku, że gdyby zaręczony został z dziewczyną o takim charakterze, nie potrafiłby z nią wytrzymać. Anna była słaba tylko na ciele. Gdyby nie targająca nią od lat choroba, ludzie obawialiby się zapewne jedynej córki bogatego imigranta.

Aslan sam czasem bał się myśleć, co chodziło jej po głowie.

-Odwiedzę go jutro – postanowiła Anna, karoca wciąż przemierzała miasto, kierując się na posiadłości Gordona Castela. Aslan miał wrażenie, że pojazd ten stał się swego rodzaju portalem. Wsiedli do niego jako dwójka tak naprawdę niezależnych od siebie ludzi, a wysiądą jako małżeństwo powiązane ze sobą do chwili, kiedy któreś z nich umrze.

W ich przypadku niestety mogło to nadejść szybciej niż później.

-Anno...

-Nie boję się go. I ty też nie powinieneś.

-To już nie jest opryskliwy chłopiec – sprzeciwił się Aslan. - To prawie dorosły człowiek. Senator. Syn Konsula.

-To zniewolone własną dumą dziecko – prychnęła Anna.

-Nie lekceważ go – poprosił, zaciskając palce wokół jej drobnej dłoni. Poważną minę dziewczyny rozświetlił po chwili wesoły uśmiech.

-Dzisiaj mogę go lekceważyć. Pobraliśmy się, Aslan. Kiedy dojedziemy do domu, czeka na nas uczta. Ojciec kazał wszystko przyrządzić już wczoraj wieczorem.

-Och... Wczoraj? - zdziwił się.

-Nie zamierzałam przyjąć twojej odmowy, Liebe.

Aslan odwzajemnił jej uśmiech, czując, że tego jednego dnia rzeczywiście mogli sobie pozwolić na beztroskę. Właśnie się pobrali. Ona była jego żoną, a on jej mężem.

-Nie tak wyglądają śluby Pięknych Panów, prawda? - spytał niepewnie.

-Nie, ale za jakiś czas wyprawimy wesele. Kiedy Yann zrozumie już, że nie jest w stanie nic ci zrobić – burknęła Anna, a on mógł tylko przytaknąć swojej upartej żonie. - Poza tym, Sansa by nam nie wybaczyła, gdybyśmy nie urządzili z okazji naszych zaślubin przyjęcia - dodała, już pogodnie. - Od dziecka marzyła, że będzie bawić się na moim weselu.

-Będzie - zapewnił Aslan, obejmując ją i całując w skroń. Mimo czającego się wciąż cienia lęku w jego sercu, zaczął powoli wierzyć w słowa Anny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro