Dziedzictwo Castelów
Akt XXXV
W gabinecie ojca nigdy nie spotkało go nic dobrego, więc kiedy wściekły Yohann zaciągnął go właśnie w to miejsce, Elia zaczął modlić się, aby nie chodziło o Sabrinę. Nie zerwałaby z nim zaręczyn z powodu tamtego niezręcznego pocałunku, prawda? W końcu sama mówiła, że chce mieć z nim kiedyś dzieci, a do tego potrzebna była bliskość fizyczna. Pocałunek nie mógł przekonać jej zatem, aby...
Yohann puścił ramię Elii dopiero, kiedy ten stanął przed biurkiem ojca. Paznokcie mężczyzny wbijały się mocno w jego skórę przez całą drogę, jak gdyby celem brata było nie tylko zaprowadzenie go do ojca, ale też wyrządzenie mu możliwie, jak najwięcej bólu bez zostawienia przy tym na jego ciele żadnego śladu.
Elia wzdrygnął się, kiedy Yohann zamknął drzwi na klucz i minął go, opierając się o ścianę obok ojca. Chłopak bał się spojrzeć Ephraimowi w oczy, więc utkwił wzrok w portrecie za jego plecami.
Obraz przedstawiał młodego mężczyznę, praktycznie chłopca, o twarzy bardzo podobnej do nich wszystkich, jednak Elia nie wiedział, kto to był. Jego dziadek w młodości? Jakiś dalszy przodek, którego zasługi były tak wielkie, że Ephraim Krueger postanowił zawiesić jego podobiznę w swoim gabinecie?
-Elio, wiesz dlaczego cię wezwałem? - rozbrzmiał niski głos ojca. Chłopak podskoczył, zatonąwszy w rozmyślaniach na temat nieznanego mu przodka. Jego spanikowany wzrok przeskoczył z obrazu na ojca i zaraz spoczął na butach, których podeszwy tonęły pośród włókien ciemnoczerwonego dywanu. Tak, patrzenie na dywan było dużo bezpieczniejsze niż ryzyko spojrzenia mężczyźnie w twarz.
Elia przełknął ślinę, bojąc się, że nie zdoła wydusić ani słowa, ale musiał coś powiedzieć. Zarówno Ephraim, jak i Yohann, świdrowali go palącym wzrokiem. Ciszę mąciło tylko ostentacyjne tykanie zegara, który ustawiony był w lewym kącie gabinetu. Gabarytami przypominał wąską szafę, jednak oprócz mechanizmów zegara, w jego środku nie znajdowało się nic więcej. Elia miał wielką ochotę wyrzucić z drewnianego pudła wszystkie metalowe części i schować się w nim, pozwalając, aby zegar odpowiadał za niego.
Cyk... cyk... cyk...
Gdyby sam zaczął teraz cykać, zapewne dostałby po kolei po twarzy od obu mężczyzn.
-Czy Sabrina... - wydusił w końcu, ale ojciec mu przerwał, prawie opluwając się śliną.
-Nie chodzi o Sabrinę! - wrzasnął.
Elia pozwolił sobie zerknąć w stronę Yohanna, ale zaraz spuścił znowu wzrok na dywan. Nie był w stanie wytrzymać spojrzenia brata, który był na niego równie wściekły, co ich ojciec. Jednak chłopak nie miał pojęcia, dlaczego mogli być na niego aż tak źli. I to oboje. Przecież Yohann był tylko jego bratem, nawet jeśli Elia w jakiś sposób ośmieszył swoje imię dzisiejszego wieczoru, nie powinno to obchodzić Yohanna. To ojciec brał odpowiedzialność za zachowanie dziecka w oczach innych ważnych panów, nie matka, rodzeństwo czy dziadkowie.
-Yohann znalazł to w twoim pokoju, Elio - wycedził Ephraim, podnosząc jego przeklęty pamiętnik. Zeszycik o brązowej okładce leżał do tej pory na biurku przed mężczyzną, ale Elia nie zwrócił na niego wcześniej uwagi. Przecież ojciec trzymał tu wiele dokumentów, dlaczego chłopak miałby skupiać się na znajdujących się w tym gabinecie rzeczach?
Elia zastygł, czując, jak serce próbuje wyrwać mu się z piersi. Czy zdążyli już wszystko przeczytać? Próbował przypomnieć sobie, ile ze swoich zbrodni tam zamieścił - wizyty w Kościele Oświeconych, znajomość z Kuyinem, rozmowy z mortum, morderstwo zarówno Katii, jak i starca...
Było tam wszystko.
-Nie spodziewałem się nigdy, że mój własny syn mógłby zdradzić mnie w taki sposób - cedził Ephraim. Każde jego słowo ociekało wściekłością, Elia widział, że mężczyzna ledwie nad sobą panuje. Z początku jednak nie uniósł głosu, pierwsze zdanie wypowiedział cicho i powoli, co było dużo gorsze, niż gdyby mężczyzna po prostu wstał i zaczął krzyczeć na całe gardło. Chłopak szczerze wolał, żeby ojciec zaczął na niego krzyczeć, wtedy łatwiej byłoby mu określić, w jak okropnym położeniu się znalazł.
Samotny musiał wysłuchać jego prośby, ponieważ z każdym kolejnym słowem Ephraim podnosił głos.
-Los tej służącej to był wypadek, zdaję sobie z tego sprawę, ale później przyprowadziłeś członka Oświeconych w zaświaty i to jeszcze zejściem, które znajduje się na naszych ziemiach! - Mężczyzna uderzył ręką w blat i chłopak podskoczył, odrywając oczy od obojętnego na jego problemy dywanu. - Co ty sobie myślałeś, Elio?!
-Gdyby to było wszystko - wtrącił Yohann, sięgając po pamiętnik. Przekartkował jego strony i zatrzymał się gdzieś pośrodku. Elia nie mógł rozszyfrować jego miny - miał wrażenie, że pod tą całą maską wściekłości jego brat skrywa uśmiech, ale to nie miałoby sensu w obecnej sytuacji. - Elia spowiadał się również Oświeconemu z różnych rzeczy.
-Co to wszystko miało na celu, Elio? - kontynuował ojciec, nie dając w żaden sposób znać, że usłyszał Yohanna. - Chciałeś nas ośmieszyć? Zdradzić? Jak wiele powiedziałeś temu ministrantowi? Jak wiele powiedziałeś księdzu?
Elia milczał, nie wiedząc, jak mógłby odpowiedzieć na te pytania. Nie miał pojęcia, co z rzeczy, o których rozmawiał z Kuyinem, zakrawało na zdradę. Tak naprawdę samo postawienie stopy w Kościele Oświeconych było zdradą.
Chłopak przestąpił z nogi na nogi, rozpaczliwie szukając dla swojego wzroku jakiegoś nowego punktu zaczepienia. Postać z obrazu patrzyła na niego z pogardą, stary zegar drwił sobie z niego, a dywan nie zamierzał okazać mu żadnego współczucia, ponieważ był tylko dywanem. Padło więc na blat biurka, gdzie jeszcze przed chwilą, skryty przed jego wzrokiem na widoku, leżał jego przeklęty pamiętnik.
-Nie spodziewałem się, że spłodziłem takiego szczura - splunął Ephraim, a Elia nie mógł opędzić się od wspomnień, które zamieścił na kartkach, obnażających teraz swoją zawartość przed oczami Yohanna.
W pamiętniku zapisał wszystkie skazy swojej duszy i teraz ojciec, i brat poznali je wszystkie. Jego ataki paniki, koszmary o mortum, strach przed ciemnością. To było gorsze niż gdyby pocałował na oczach wszystkich gości przypadkową dziewczynę.
-Nie zdajesz sobie chyba sprawy, jak niebezpieczni są Oświeceni. Kiedy twoja matka była dzieckiem, ten sam kult zbuntował się w jej mieście i próbował zamordować całą jej rodzinę - zdradził ojciec i Elia zrozumiał, że jego zbrodnia nie była już skierowana tylko przeciwko złotookim, ale też jego rodzinie. Informacja ta zmusiła go, aby uniósł głowę i spojrzał zaskoczonym wzrokiem na ojca.
-Nie wiedziałem o tym - odparł drżącym głosem, co tylko bardziej rozwścieczyło mężczyznę, który ponownie uderzył pięścią w biurko. Elia podskakiwał na każdy gwałtowny ruch Ephraima, jak gdyby ta pięść skierowana była prosto w jego twarz. Ojciec nie mógłby jednak dosięgnąć go z krzesła, mimo to Elia walczył z przemożną potrzebą zrobienia kroku do tyłu, bliżej drzwi.
Czy gdyby odwrócił się i rzucił do ucieczki, zdołałby chociaż wybiec na korytarz? Yohann obserwował go czujnym wzrokiem, poświęcaj uwagę po równo trzymanemu w rękach pamiętnikowi i drżącemu ze strachu bratu. Złapałby go, zanim zrobiłby krok, i wtedy na pewno ojcowska ręka spoczęłaby na twarzy Elii.
Ucieczka z gabinetu nie miała sensu.
-Nie wiedziałeś też, że Oświeceni nas nienawidzą?! - zaszydził Ephraim, jednak w jego tonie brakło jakiegokolwiek rozbawienia. - Jeśli ten pamiętnik mówi prawdę, przez rok uczęszczałeś na ich Msze! Przez rok wysłuchiwałeś ich nienawistnych kłamstw! Jeśli ci życie miłe, powiedz, że to wszystko zmyśliłeś, że te wszystkie niedorzeczne zbrodnie to tylko wytwór twojej wyobraźni, a nie prawda - warknął, a Elia tylko wpatrywał się w pamiętnik trzymany przez Yohanna.
Gdyby naprawdę zaprzeczył, wątpił, że ojciec usiedziałby choćby sekundę dłużej na krześle.
-Okrągły rok spędzony na znieważaniu naszej rodziny - zacmokał Yohann, zamykając pamiętnik i przesuwając białym palcem po grzbiecie zeszytu, jak gdyby był to czubek głowy kota. - Okrągły rok. Jestem pod wrażeniem, Elio. Nawet Isaak nie był nigdy tak bezczelny.
-Przyprowadziłeś pod nasze drzwi szaleńca - cedził ojciec. - Oślepiony Oświecony, który nagle zobaczył mortum. Jak mogłeś? Czy nawet przez chwilę nie przyszło ci do głowy, że ten chłopak zniszczy cię, jeśli tylko nadarzy mu się okazja?
-Kuyin chciał poznać prawdę na temat śmierci - wyjąkał Elia, chociaż motywy ministranta raczej nikogo z jego rodziny nie obchodziły.
-Zwykli ludzie nie powinni mieć dostępu do zaświatów, a już szczególnie nie wyznawcy Oświeconych! - krzyknął ojciec, uniósł rękę, ale powstrzymał się, zanim uderzył nią w blat. Mimo to Elia i tak podskoczył. Ręce okropnie mu drżały, ledwie był w stanie wziąć głębszy oddech.
-Nie podejrzewałbym cię, że jesteś zdolny do morderstwa - powiedział cicho Yohann, a Elia nie mógł dojść czy w głosie brata krył się podziw, czy zniesmaczenie.
-Wstydzę się, że jesteś moim synem - wycedził pan Krueger. - Wstyd mi, że zaręczyłem z tobą tę dziewczynę, a przede wszystkim żałuję, że nie dostałem tego pamiętnika w swoje ręce wcześniej.
Ten pamiętnik nigdy nie miał trafiać w niczyje ręce. Nie z tą myślą Elia go pisał. Gdyby chciał, żeby ojciec wiedział o każdym jego ruchu, co wieczór przychodziłby do jego gabinetu i spowiadał mu się z każdej minuty danego dnia.
-Dlaczego Yohann był w moim pokoju? - spytał Elia, odnajdując w sobie ostatni okruch odwagi. Ephraim aż zamarł, słysząc jego bezczelność.
-Widocznie Samotny go tam zaprowadził, tylko szkoda, że tak późno. Nie masz prawa złościć się, że Yohann naruszył twoją prywatność, kiedy ty od roku płaszczysz się przed Oświeconymi. Powinienem spalić ten pamiętnik zanim reszta Republiki dowie się o jego zawartości!
-Myślę, że lepiej zachować ten pamiętnik, Vädder - nie zgodził się Yohann. - Na wypadek, gdyby to Oświecone ścierwo postanowiło coś kiedyś zrobić z informacjami, jakie uzyskali z Elią od potworów.
Ephraim zamknął oczy, z trudem panując nad oddechem.
-Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu, Elio.
Elia zesztywniał, bojąc się spytać, co ojciec miał dokładniej na myśli. Czy to już ten moment, w którym go wydziedziczy i wyrzuci na bruk? Gdyby Ephraim postanowił postawić go przed sądem i powiesić za to, co zrobił, zniszczyłby własną reputację. W końcu Elia był jego nieletnim synem, ludzie uznaliby, że Kapłan jest niegodny swojej roli, jeśli nie potrafi zapanować nad własnym dzieckiem.
-Pożegnasz się z Sabriną, powiesz jej, że źle się czujesz, a potem Yohann odprowadzi cię do twojego pokoju - zdecydował mężczyzna. - Nie wiem jeszcze, co z tobą zrobię. Będę musiał to omówić z Irą, ale czuję wstręt na myśl mówienia jej, że jej własny syn płaszczył się przed kultem, który kiedyś prawie poderżnął jej gardło. Masz szczęście, że wciąż będziemy gościć w domu przez kilka dni ludzi, którzy przyjechali z daleka. Gdyby nie to, rozerwałbym cię na strzępy zanim zdążyłbyś mi się z czegokolwiek wytłumaczyć.
Yohann znowu zaczął przeglądać pamiętnik i Elia mógł przysiąc, że mimo zniesmaczenia jego zawartością, mężczyzna był całkiem zadowolony z obrotu spraw. Chłopak nie spodziewał się, że Yohann nienawidził go w takiej samej mierze, co Isaaka. Zawsze sądził, że był dla brata niewidzialny.
Elia nie wiedział, jak potraktować to odkrycie. Przecież i tak nie mieli nigdy żadnej relacji, dlaczego miałby nagle poczuć żal, że starszy życzy mu źle i cieszy się jego upadkiem?
-To naprawdę wiele. Trudno mi uwierzyć, że to naprawdę Elia odpowiada za te wszystkie przewinienia - odezwał się Yohann, jakby mógł dosłyszeć myśli brata. - Cóż, Vädder, wygląda na to, że rzeczy zaczynają wymykać ci się spod kontroli - rzucił zaczepnie. - Okrągły rok i nikt nie zauważył, co Elia wyprawia.
-Zaprowadź go do Sabriny, a później do pokoju - nakazał ojciec, łapiąc się za głowę.
Yohann odepchnął się od ściany i podszedł do Elii, łapiąc go ponownie za ramię. Nie zostawił pamiętnika na biurku ojca, widocznie uznając, że jeśli on go znalazł, to jest to jego trofeum.
-Narobiłeś niezłego bagna, Elio - zwrócił się do brata z czymś, co prawie przypominało uśmiech.
***
Yann nie odbierał mu tylko Anny. Gordon Castel od dawna liczył, że razem z małżeństwem córki będzie mógł przekazać Aslanowi wszystkie swoje obowiązki, nie tylko wielki dom i pieniądze, ale też cały handel związany z lekarstwami, jakie napływały do Märchen.
Gordon Castel był dostawcą zaopatrzenia każdej apteki w stolicy, w przeszłości odbył edukację medyczną, więc oprócz bogacza, był także lekarzem o wiedzy daleko wyprzedzającej większość medyków w Republice, dlatego, mimo skandalicznego narzeczeństwa jego córki, Senatorowie wciąż się z nim liczyli.
Mężczyzna był Aslanowi ojcem przez te dwa lata bardziej niż Hannes kiedykolwiek w całym jego życiu.
-Proszę - rozległ się głos starca, kiedy Aslan zapukał w drzwi jego gabinetu. Mężczyzna siedział za biurkiem, na którym piętrzyły się góry dokumentów i umów. Gordon od lat starał się rozszerzyć swój handel do przynajmniej jednego Miasta Kapłańskiego, ale tamtejsi Kapłani niechętnie odpowiadali na wszystkie listy płynące ze stolicy.
-Nie zajmę panu dużo czasu, chciałem tylko o coś zapytać - uprzedził na wstępie chłopak, zamykając za sobą cicho drzwi. Zawiasy skrzypnęły mu na złość, a on doszedł do wniosku, że zanim porzuci tego mężczyznę oraz jego córkę, powinien zająć się drobnymi renowacjami w ich rezydencji, o ile Gordon nie miał w planach nakazania tego służbie w najbliższym czasie.
Czuł, że powinien pozostawić po sobie coś więcej niż tylko zmarnowane lata i niesmak.
-Pozwól, że pierwszy o coś zapytam - przerwał mężczyzna, zdejmując okulary i prostując plecy. - Dlaczego wróciliście wcześniej, Aslan? Czy Annie coś się stało? Powiedz, proszę, prawdę - zażądał, porzucając na chwilę swój typowy, pogodny ton.
Chłopak westchnął, nie mając serca, aby zwodzić ojca Anny.
-Anna zemdlała - odparł, a Gordon pokiwał głową, jakby nie spodziewał się niczego lepszego.
-Porozmawiam z nią o tym jutro - postanowił pan Castel, odkładając okulary obok stosu papierów i potarł zmęczone oczy.
-Proszę nie mówić, że się wygadałem. Chciała sama to jutro panu powiedzieć - dodał szybko Aslan, chcąc jak najmniej irytować Annę przez te pozostałe im nędzne dwa miesiące.
Gordon uśmiechnął się krzywo.
-Dlatego pytam teraz ciebie, gdyby Anna przypadkiem zapomniała mi o tym jutro wspomnieć.
-Kaszlała też krwią zanim zemdlała - zdradził chłopak, przestępując z nogi na nogę. Nawet gdyby mężczyzna nie siedział, a stał przed nim, były przemytnik górowałby nad starym człowiekiem, jak mortum nad swoją ofiarą. Mimo to uważne spojrzenie Gordona Castela osiadało mu ogromnym ciężarem na ramionach.
Kupiec pokładał w nim tak wiele nadziei, nazwał go synem więcej razy niż jego własny przeklęty ojciec, a Aslan przyszedł do jego gabinetu tylko po to, aby to wszystko odrzucić, jak gdyby nic dla niego nie znaczyło.
Znaczyło wiele, dużo więcej niż sam chciałby to przed sobą przyznać. Sam nie wiedział, kiedy, ale zdążył pokochać w pewien sposób starego człowieka, łaknął jego uśmiechów i pochwał, chciał, aby ojciec Anny mógł czuć się dumny, nazywając go zięciem.
Jednak Gordon nie miał żadnego powodu, żeby być z niego dumnym. Aslan sam wstydził się swojego zachowania, swojej naiwności i nieostrożnego działania.
-Parszywa choroba - westchnął mężczyzna, nawiązując do piętna swojej córki. Albo był na to zbyt zmęczony, albo specjalnie nie zauważał dyskomfortu Aslana. - Uwierzysz, że nigdzie w świecie nie znaleziono jeszcze lekarstwa na wyniszczenie?
-Wyniszczenie? - powtórzył zaskoczony Aslan.
-Gruźlicę - wyjaśnił łaskawie Gordon. - Dziwi mnie, że nie znasz pospolitej nazwy tej choroby.
-Znam, myślałem tylko, że to dwie różne rzeczy - przyznał z pewnym wstydem.
-Każda choroba wyniszcza, nie rozumiem, czemu tylko gruźlicę ukoronowano tym imieniem - westchnął ciężko mężczyzna, sięgając po okulary, ale rozmyślił się i zaczął tylko przekładać je w rękach, jakby była to zabawka.
-Może dlatego, że nie ma na nią lekarstwa? - podsunął Aslan głupio.
-Na większość chorób nie ma lekarstw.
Aslan obrzucił krótkim spojrzeniem stosy dokumentów.
-Trudno mi w to uwierzyć, znając pana interesy - mruknął, niby próbując podlizać się mężczyźnie, zanim powie mu, co miał powiedzieć, ale w rzeczywistości nie rozumiał, jakim cudem ludzkość wciąż pozostawała taka bezbronna wobec cielesnych słabości.
Cóż, złotoocy mieli o tyle dobrze, że zawsze rodzili się zdrowi, w przeciwieństwie do zwykłych ludzi. Owszem, później łapali najróżniejsze choroby, nabawiali się zapalenia płuc, odmrażali sobie palce, ich rany podatne były na zakażenia, po niektórych urazach zostawały krwiaki, po wystarczająco mocnym uderzeniu można było stale uszkodzić im mózgi, czyniąc ich niepełnosprawnymi w każdym tego słowa znaczeniu, jednak...
Jednak rodzili się zdrowi. Mieli lepszy start niż motłoch, mieli też lepsze warunki, które często chroniły ich przed chorobami niszczącymi nawet zdrowych przedstawicieli ludu.
Niestety Anna urodziła się chora.
-Pańska żona - odważył się spytać Aslan, słowa ledwie przeszły mu przez gardło. - Ona nie była czystej krwi, prawda?
Spojrzał na mężczyznę niepewnie, nie wiedząc, jak Gordon zareaguje na wspomnienie dawno zmarłej żony. Minęło już szesnaście lat, ale ból straty wciąż był tak samo świeży i rwący, a towarzyszące Annie przez całe życie plotki o nieczystości jej krwi musiały tylko rozdrapywać tę ranę, nie pozwalając jej się zabliźnić.
-Moja żona miała w sobie więcej krwi zwykłych ludzi niż naszej - przyznaj Gordon, opuszczając wzrok na swoje ręce. Przestał bawić się okularami, położył je na bok i zgarbił ramiona, odchylając się na krześle. - Jej babka miała złote oczy, ojciec był w połowie taki, jak my, ale ona sama nie widziała już potworów. Mimo to odziedziczyła resztę naszego wyglądu - wspominał niemalże nieobecnym głosem. - Gdyby nie te oczy, nigdy byś się nie zorientował, że jej żyły kryły coś innego niż twoje.
-Jakie miała oczy?
-Błękitne, jak niebo w spokojny, letni dzień. Kochałem jej oczy - wyznał Gordon, zagubiony uśmiech zagościł na jego ustach. - Moja żona zaraziła się gruźlicą jako dziecko, chorowała całe życie, tak jak nasza kochana Anna.
-Dlatego nie mieliście więcej dzieci? - zagadnął Aslan i zaraz zganił się w myślach za to pytanie. Ze wszystkich ludzi na świecie, wobec pana Castela nie chciał być bezczelny.
-Nie powinniśmy byli mieć dzieci, jej zdrowie na to nie pozwalało - wyjawił mężczyzna, podnosząc głowę i zawieszając smutne spojrzenie na swoim przyszłym zięciu - ale ona tak bardzo chciała zostać matką... Nie było jej dane długo cieszyć się tą rolą, ciąża kompletnie wyniszczyła jej zdrowie, a poród ledwie przeżyła. Mimo to kochała naszą córkę i nawet na łożu śmierci nie żałowała tej decyzji.
Mężczyzna odchrząknął, wycierając wierzchem dłoni nos. Po policzku spłynęła mu jedna, samotna łza, tak samo odosobniona, jak on.
Aslan pożałował, że w ogóle zaczął tego wieczoru rozmowę z Gordonem. Było mu strasznie głupio, że doprowadził mężczyznę do cichego płaczu. Nie mógł znieść widoku jego zaszklonych oczu, drżącym ramion i skrzywionych ust.
-Przepraszam, że pana męczę - wydukał, odwracając się do drzwi i wyciągając rękę w stronę metalowej klamki. - Pójdę już, dobrej nocy.
-O czym chciałeś porozmawiać, Aslan? - spytał mężczyzna, otwierając szufladę w biurku i odnajdując pośród sterty drobiazgów chusteczkę, w którą wytarł nos.
Chłopak zamrugał, przerażony nagle słowami, z którymi przyszedł do starszego człowieka. Jak miał przeprowadzić tę rozmowę po doprowadzeniu go do łez? Gordon nie przegapił zmiany na jego twarzy i wyprostował się, wbijając w chłopaka uważne spojrzenie.
-Usiądź - wskazał na drugie krzesło stojące w rogu gabinetu. Aslan ustawił je przed biurkiem, chociaż liczył, że nie będzie musiał ruszać się od drzwi.
-Czy jestem zapisany w pana testamencie? - wypalił, zanim zdołał w ogóle usiąść.
W gabinecie zapadła cisza, która boleśnie kłuła go w uszy. Nie było sposobu, jak taktownie mógłby o to spytać, a musiał wiedzieć. Musiał uprzedzić mężczyznę, zanim złamie serce jego córce i jemu samemu.
-Wpisałem cię, kiedy spłaciłem waszą licencję - odpowiedział w końcu pan Castel, wsuwając z powrotem szufladę. Drewno stuknęło o drewno i Aslan aż podskoczył na ten dźwięk.
-Muszę prosić, aby mnie pan wypisał.
Gordon spojrzał na niego, jak na wariata.
-Kiedy ożenisz się z Anną i tak wszystko, co moje, będzie też twoje - przypomniał, jakby chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, jak działał świat.
Aslan zacisnął usta, czując tylko jak nienawiść do Yanna w nim narasta.
-Musi mnie pan wypisać z testamentu, ponieważ od początku pana okłamuję - upierał się. Wyznanie to zaciekawiło Gordona. Mężczyzna przechylił głowę, kładąc łokcie na biurku i splatając palce.
-W jakiej sprawie?
-Mieliśmy więcej długów, o których wiedzieli tylko ludzie, którym byliśmy coś winni - zdradził Aslan, nie rozumiejąc pustki, jaką poczuł, pozbywając się tajemnicy, którą chował przed Anną i jej ojcem przez ostatnie dwa lata. - Wstydziłem się o nich mówić, nie chciałem wyciągać od pana więcej pieniędzy, więc wciąż schodziłem w zaświaty, nie, wciąż schodzę w zaświaty - poprawił się - aby je spłacić.
Gordon zamyślił się, świdrując uważnym spojrzeniem swojego zięcia. Aslan nie mógł dojść, czy wyznanie to zabolało mężczyznę, czy w ogóle był tym zaskoczony, czy spodziewał się, że były przemytnik szybko zapomni o tym, kim się urodził.
-Długi twojego ojca to nie twoja wina - zaprzeczył łagodnie mężczyzna.
-Długi nie, ale to ja podjąłem decyzję, aby je przemilczeć i to ja łamię prawo, aby je spłacić. Jestem pełnoletni, więc jeśli już do czegoś dojdzie, będę sądzony, jak każdy inny dorosły, który nielegalnie dopuszcza się przemytnictwa - spierał się Aslan, pochylając na krześle. Było mu gorąco, duszno, ale w gabinecie brakowało nawet małego okienka, które możnaby było uchylić, aby wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego, nocnego powietrza.
-Jesteś młody - stwierdził krótko Gordon, jakby to cokolwiek zmieniało. - Robisz to, co uważasz za słuszne. Nie będę cię winił za honor.
-Nie mam żadnego honoru. Łamię prawo.
-Więc dumę.
-W wykonywaniu rozkazów tych, którzy również łamią prawo, nie ma żadnej dumy - upierał się Aslan. Nie mógł znieść, że mężczyzna mu pobłażał, że nie winił go za jego głupotę.
Anna miała rację - Aslan mógł po prostu poprosić jej ojca o te pieniądze, mógł spłacić część dłużników, a resztę przekupić, aby odpuścili mu takie niedorzeczne długi, jak sto tysięcy zębów.
On był jednak zbyt dumny, chciał zamknąć tamten rozdział życia sam. I teraz przyszło mu za tę pychę zapłacić.
Gordon westchnął.
-Przykro mi, że przez cały ten czas musiałeś mierzyć się z długami i poczuciem winy, ale nie będę cię oceniał za to, co robisz. Nie robisz tego przecież dla siebie, tylko dla swojej rodziny.
Dla rodziny, której to nie obchodziło.
Jakby to cokolwiek zmieniało....
Hannes wyśmiał go, kiedy Aslan oznajmił mu, że będzie dalej odwiedzał świat cieni mimo utraty licencji. Sansa nigdy nie rozumiała, jak naprawdę wyglądała sytuacja ich rodziny, a jego matka nie miała w sobie wystarczająco odwagi, albo miłości do niego, aby wybić mu samodzielną walkę z długami z głowy.
Nie było nikogo, kto by go przed tym powstrzymał. Cóż, gdyby powiedział o tym ludziom, którym na nim zależało, powstrzymaliby go, ale on niemal podświadomie wygadał się tylko tym, o których wiedział, że jedynie machnął na jego słowa ręką.
-Yann Moretz wie, że chodzę w zaświaty - wyznał w końcu Aslan, ponieważ wszystko sprowadzało się tak naprawdę do tego jednego faktu.
-Och, Yann? - zdziwił się Gordon. Aslan nie miał pojęcia, co mężczyzna uważał na temat chłopca, który przez całe dzieciństwo swoje i Anny miał mówione, że ożeni się z dziewczyną.
-Musi mnie pan wypisać z testamentu. Jeśli Yann postanowi mnie zniszczyć, zniszczy też pana - podjął, łapiąc za brzeg biurka, aby nie zsunąć się z krzesła, tak bardzo nachylał się do mężczyzny, żeby każde jego słowo na pewno do niego dotarło.
-Nie boję się pyskatego dzieciaka - fuknął Gordon. - Jeśli umrę zanim się pobierzecie... albo Anna... - pokręcił głową. - Chcę, żebyś ty dostał wszystko, co posiadam. Nie będę bawił się w wypisywanie cię i wpisywanie z powrotem. Mój testament został już dawno zatwierdzony u notariusza. Chcesz tego, czy nie, jesteś moim spadkobiercą, Aslan. Po równo z Anną.
-To nie jest problem dla kogoś pokroju Konsula, aby unieważnić moją należność z testamentu na podstawie wykonywania przemytnictwa bez licencji - wytknął żałośnie chłopak. Pan Castel tylko fuknął, odwracając głowę na bok.
-Te hieny z Senatu od lat ostrzą sobie zęby na mój majątek. Jeśli umrę bez dziedzica, podzielą się nim, sprzedadzą moje ziemie, a moja sieć handlowa upadnie, ponieważ nikogo z nich nie obchodzi medycyna. Potrzebuję cię, Aslan. Nikt oprócz ciebie nie może tego przejąć - upierał się Gordon, a Aslanowi stanęły przed oczami wszystkie ich rozmowy z ostatnich dwóch lat - nauki, jakimi mężczyzna się z nim dzielił, wszystko, co wiedział o handlu, chorobach i lekarstwach. Pan Castel miał rację, medycyna w Märchen upadnie. Wszystkie apteki były od niego zależne, zanim aptekarze znaleźliby nowego dostawcę mogłyby minąć miesiące albo nawet lata, ponieważ Gordon od lat utrzymywał już monopol w tej branży.
-Przejrzyj ze mną te dokumenty - poprosił pan Castel, podając Aslanowi kilka plików dokumentów. - Landsberg odpowiedział na mój list. Możliwe, że uda mi się rozszerzyć działalność na południe kraju w przyszłym roku, ale nic nie jest jeszcze pewne. Młoda opinia przydałaby mi się w tej sprawie.
Aslan walczył ze sobą chwilą, ale ostatecznie skinął głową i zaczął czytać dokumenty. Równie dobrze mógł poświęcić Gordonowi swój czas, dopóki od realizacji gróźb Yanna wciąż dzieliły go ponad dwa miesiące.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro