Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziecięce Obietnice

Akt XLIII

„Zapytaj o coś teraz" nakazała Anna, trzymając dłonie Elii. Ten spojrzał jej odważnie w twarz i zapytał. „Czy boisz się śmierci?" Byłaby szalona, gdyby się nie bała, jednak nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie wprost.

-Dopóki wszystko, na co pracował całe życie mój ojciec, może przepaść, boję się. Dopóki rodzina Aslana może skończyć z powrotem pod licencją, boję się. Dopóki nie mam pewności, że ci których kocham, będą bezpieczni, boję się. Kiedy będę mieć już pewność, że zapobiegłam temu wszystkiemu, wtedy przestanę się bać – odparła, a Elia otworzył oczy zaskoczony, bardzo szybko dochodząc do sedna tego, co tak naprawdę starała się mu przekazać.

-Więc przestaniesz się bać, kiedy pobierzecie się z Aslanem?

Zaskoczyło ją, jak spostrzegawczy potrafił być czasem chłopak. Wtedy, kiedy miał na to ochotę.

Anna uśmiechnęła się do niego szeroko.

-Tak, wtedy przestanę się bać.

***

Nie przestała się bać. Mimo to czuła, że to ona przejęła kontrolę nad swoim losem. Nad przyszłością, w której nie będzie mogła uczestniczyć. Jej decyzja była jedynie początkiem, niestety nie będzie jej dane poznać zakończenia.

Anna nie mogła zasnąć tej nocy, każda myśl ją piekła, domagając się uwagi i dogłębnej analizy. Spokojny oddech Aslana, jego ciepłe, duże ciało leżące tuż obok, pod tą samą kołdrą, rozpraszało ją. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko stał się jej, że już teraz mogli spać w jednym łóżku.

Dziewczyna wysunęła rękę spod pierzyny i delikatnie odgarnęła białe włosy rozsypane po spokojnej twarzy jej męża. Męża. Nie narzeczonego. Anna zrozumiała, że nie potrafi już żyć z myślą, że on wróci pod warstwę, aby spełniać życzenia ludzi, którzy nic mu nigdy nie dali. To byli dłużnicy jego ojca, nie jego, i wszyscy mogli oddać się potworom z cienia. Nie zgłosili się do Senatu o odszkodowanie za niedokończone usługi, więc nie mieli żadnych praw żądać nic od Aslana ani jego ojca.

Zasypiając z ręką wtuloną w policzek Aslana, Anna podjęła decyzję. Poczynając od jutrzejszego dnia, pozbędzie się każdego zagrożenia, jakie czyhało na jej chłopca. Zapewni jemu i jego rodzinie bezpieczeństwo w świecie pełnym diabłów i potworów. Dopilnuje, aby ich przyszłość trwała w najlepsze, nawet, jeśli ona sama nie będzie mogła w niej uczestniczyć.

Dzięki temu, kiedy już śmierć wyciągnie po nią swoje łapska, nie będzie musiała się bać.

***

Alina nie dawała jej spokoju, odkąd Nouvel opowiedziała jej o rozmowie z Elią Kruegerem. Kurdyjka wracała do tego tematu za każdym razem, kiedy spotykała dziewczynę na korytarzu, bądź w ich izbie, dzieląc się z nią coraz to kolejnymi plotkami, jakie zasłyszała przez lata służby, oraz rzeczami, które widziała na własne oczy.

Yann Moretz i Elia Krueger byli przyjaciółmi z dzieciństwa. Jeszcze dwa lata temu, kiedy Alina już pracowała w domu Konsula od dobrych czterech, młodzi paniczowie nie odstępowali się na krok. Cóż, przynajmniej Elia Krueger biegał za Yannem, jak grzeczny piesek.

Wszystko zakończyło się wielkim skandalem z udziałem dziewczyny, z którą miał zostać zaręczony Yann. Alina niestety nie znała szczegółów tego wydarzenia, ale Elia Krueger stanął po stronie przemytnika, który zaręczył się z obiecaną Yannowi dziewczyną, i na tym przyjaźń młodych paniczów się zakończyła.

Nouvel ze zdziwieniem odkryła, że prawdopodobnie spotkała przemytnika, który odebrał Yannowi dziewczynę. Wszystko zaczynało nabierać sensu. Już na początku służby w tym domu Élijka doszła do wniosku, że zachowanie Yanna brało się z faktu, że ktoś go kiedyś upokorzył. Ponadto chłopak otwarcie nienawidził przemytników.

Czyżby wyjaśnienie całego jego zachowania było tak proste?

Przemytnik odebrał mu dziewczynę.

Nouvel i Alina długo powstrzymywały się przed otwartym wyśmiewaniem małostkowości panicza, ale któregoś wieczoru w końcu nie wytrzymały i zaczęły chichotać, a potem wręcz płakać ze śmiechu, wspominając wszystkie wybuchy Yanna.

Jedna ze starszych służących musiała aż nakrzyczeć na nie, aby ucichły. Nouvel z trudem patrzyła Yannowi w oczy po tym, co opowiedziała jej Alina. Zawał lekcji panicza na szczęście rzadko pozwalał jej przebywać z nim sam na sam.

Nouvel rozumiała już jego niechęć do domu Ephraima Kruegera i nie mogła wyjść z podziwu dla scen, jakie tam odprawiał. Użył jej jako manifestu, starał się wyśmiać fakt, że Elia Krueger przyjaźnił się z przemytnikiem. Wątpiła jednak, aby ktokolwiek z obecnych na balu zrozumiał jego motywy.

Yohann, najstarszy syn pana Kruegera, patrzył na jej panicza, jakby ten postradał zmysły. Nouvel doszła do wniosku, że nie dziwiła się tamtej dziewczynie, że odrzuciła Yanna i wybrała przemytnika. Jeśli syn Konsula już jako dziecko zachowywał się w taki sposób, jakiekolwiek przywileje wiążące się z wyjściem za niego traciły cały swój blask.

-Pan Krueger odwiedził wczoraj rano pana Moretza – szepnęła jej Alina, kiedy minęły się na schodach. Nouvel zatrzymała się, nachylając do przyjaciółki. - Widziała ja go wczoraj, gdy z karocy wysiadał, ale myślała, że on i żona na herbaty przyjechali, jak zawsze. Pan Krueger był sam i od razu do gabinetu pana Moretza poszli.

-Może omawiali jakieś polityczne sprawy? W końcu należą do jednej partii – podsunęła Nouvel.

-Na sprawy polityki oni mówią w Senacie, tutaj dom jest – sprzeciwiła się Alina. - Nawet żony nie rozmawiały z panami. To jakieś prywaty były.

Nouvel wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się, aby podziękować Alinie za chwilę rozmowy. Minęły się i każda poszła w swoją stronę, Alina na górę, Nouvel w dół. Kiedy znalazła się na wysokości drzwi wyjściowych, ujrzała pana Katza, który machnął na nią ręką.

Dziewczyna podeszła, obawiając się, że zarządca służby znowu zbeszta ją za niedokładne wykonywanie obowiązków, nigdy nie był zadowolony z jej pracy, jednak ani razu nie ukarał jej za niedokładność. Musiał rozumieć, że wciąż uczyła się, jak żyć z jedną ręką i chociaż nie okazywał jej wcale z tego powodu troski, nie był żadnym tyranem.

Mężczyzna miał dziwną minę, dziewczyna nie mogła dojść czy był na nią zły, czy tylko chciał jej przekazać jakieś kolejne zadanie.

-Przekaż paniczowi, że ma gościa – rozkazał pan Katz i zawahał się, jakby nie do końca był pewien kolejnych słów, które miał wypowiedzieć. Nouvel zauważyła, że w uchylonych drzwiach stoi jakaś niska kobieta ubrana w zieloną suknię. Pan Katz odchrząknął. - Przekaż paniczowi, że Anna Rusalie przyjechała złożyć mu wizytę.

***

Yann nie potrafił przestać gapić się na strój Anny. To była ta sama suknia, którą miała na sobie siostra Aslana na urodzinach Elii. Ta sama szpetna zieleń, która od wielu lat nie miała już żadnego znaczenia.

-Przestało wam się powodzić, Anno? - zapytał, kiedy usiedli w jednym z mniejszych salonów, a służąca ustawiła przed nimi tacę z filiżankami oraz imbrykiem herbaty. Normalnie Yann nakazałby Nouvel polać im herbaty, jednak jakieś przeczucie przekonało go, aby polecił zaczekać jej na korytarzu.

Zostali sami.

-Nie rozumiem do czego się odnosisz – odparła Anna, sięgając po parującą filiżankę. Yann obserwował uważnie każdy jej ruch, niczym jastrząb, który namierzył puchatego zajączka.

-Ta suknia – wytknął, mlaskając językiem. Anna uniosła brwi w niemym pytaniu, więc chłopak odchrząknął, wskazując na jej ubranie z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy. - Twoja droga przyjaciółka miała ją na sobie jeszcze kilka dni temu – przypomniał i przechylił głowę, kładąc dłonie na kolanach.

Niezwiązane włosy opadły mu na ramię, niczym biały puch osiadły na zboczu wzgórza. Zachowanie Yanna zawsze ją intrygowało. Jeśli chciał, potrafił udawać niewinnego i uroczego chłopca, i kiedyś, jako mała dziewczynka, Anna dawała mu się czasem na to nabrać. Znała jednak jego prawdziwy charakter, wiedziała, które z jego uśmiechów są fałszywe. Być może dlatego nie potrafiła zrozumieć innych dziewcząt, kiedy zachwycały się na urodą młodego Moretza, na zewnątrz był ładny, owszem, ale pod jego skórą kryła zgnilizna.

-Myślisz, że wyrzucam ubrania po założeniu ich raz? - spytała z rozbawieniem.

-Macie tyle pieniędzy, że byłoby cię na to stać. W przeciwieństwie do Rusaliech, których córka pożycza od ciebie suknie. Jak było jej na imię? - podjął Yann, niby niezobowiązująco.

Anna parsknęła, odwracając od niego na chwilę twarz, jednak nie odpowiedziała na pytanie dotyczące Sansy. Jeśli panicz nie zapamiętał jej imienia, to był jego problem, jednak dziewczyna wątpiła, że naprawdę nie pamiętał. To była dla niego zbyt wielka gratka – nieświadomie zbliżyć się do siostry Aslana.

-W jakim celu złożyłaś mi wizytę, Anno? - zaciekawił się Yann, widząc, że sama nie zacznie tematu. Nie miał zresztą ochoty na słowne przepychanki z nią w tej chwili.

-Pamiętasz, kiedy pierwszy raz ktoś zainsynuował, że kiedyś się pobierzemy? - spytała cicho, zbijając go z tropu. Yann zamrugał, nie spodziewając się od niej takiego pytania.

-Nie – przyznał po chwili, poprawiając się na kanapie. Mebel wydał mu się nagle strasznie niewygodny. - Wydaje mi się, że nie było konkretnego momentu. Po prostu od zawsze panowało takie przekonanie.

-Tak, ja też tego nie pamiętam – przyznała, kiwając głową. Filiżanka wciąż tkwiła w jej dłoniach, wrzący napar pozostawał nietknięty. - Nigdy nie obiecywałam, że za ciebie wyjdę.

-Nie musiałaś mi nic obiecywać. To nie miał być twój wybór – odpowiedział lekceważąco Yann.

-Czyj, jak nie mój? - warknęła, odkładając filiżankę na stoliczek. Powierzchnia ciemnego płynu zafalowała i kilka kropel wydostały się na brzeg naczynka, spływając w dół, na zdobiony talerzyk. Anna zapatrzyła się na herbacianą smugę, która ozdobiła porcelanę.

-Twojego ojca – odparł Yann, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

-Ojciec dał mi jednak wybór – zaprzeczyła Anna, wyciągając rękę w stronę filiżanki i wycierając mokry ślad po kropelkach herbaty z jej boku. Potarła palce, jakby spodziewając się, że zabarwią się od tej niewielkiej ilości naparu, jednak pozostały trupio białe, takie, jak zawsze.

-Nie powinien był tego robić. Byłaś młoda, głupia i zapewne zbuntowana. Tylko niestety nie wiem wobec kogo – przyznał Yann, również nachylając się w stronę stolika i trącając palcem swoją filiżankę, jakby nagle była to jakaś obowiązkowa czynność w trakcie rozmowy z drugim człowiekiem. - Powiedz szczerze, chciałaś zrobić mi na złość, wybierając Aslana?

Anna zapatrzyła się przed siebie, szukając odpowiedzi na to niedorzeczne pytanie, jednak kremowa ściana nie chciała jej nic podpowiedzieć.

-W pewnym stopniu mogłam kierować się tobą przy tym wyborze – wyznała w końcu, a on wyprostował się i parsknął, szczerze rozbawiony.

-I ty próbowałaś wmówić mi, że to ja mam na twoim punkcie obsesję? - spytał w niedowierzaniu. Anna również się wyprostowała. Wyglądało na to, że nieświadomie zaczęli jakąś grę w naśladowanie. Spojrzała przeciągle na chłopca, którego nazywała kiedyś przyjacielem, a który wmawiał kiedyś ludzie, że ona zostanie jego żoną.

-Och, Yann, ale ty masz na moim punkcie obsesję – westchnęła, niemal ze współczuciem. - Kończysz w tym roku osiemnaście lat i nawet nie jesteś zaręczony. To niemożliwe, że nikt nie próbował wcisnąć ci swojej córki przez ostatnie dwa lata. Jesteś jedynym synem Kapłana. Nie ważne, co ja zrobiłam, co łączyło nas w przeszłości. Gdybyś potrafił odpuścić, prawdopodobnie sam żeniłbyś się w następnym roku.

Yann skrzywił się, zmarszczki spowodowane wściekłością oszpeciły jego piękną twarz.

-Nie potrzebuję narzeczonej, żeby stać się mężczyzną. Nie potrzebuję żony, aby przejąć Kaplicę. Sama chyba powinnaś rozumieć, że te wszystkie pseudomiłosne powinności, jakich wymaga się od młodych ludzi, to jedynie presja społeczeństwa, które patrzy na świat poprzez powielany w nieskończoność wzorzec – wyrzucił Yann, nie zaprzeczając jednak słowom Anny. - Sprzeciwiłaś się temu, czego od ciebie oczekiwano, dlaczego mi nie wolno zrobić tego samego?

-Dlatego się nie zaręczyłeś? Ponieważ chcesz być inny? Pokazać, że jesteś ponad tym wszystkim, czego ludzie od ciebie oczekują? - dociekała, ignorując jego słowa.

-O czym tak naprawdę chciałaś ze mną porozmawiać, Anno? Zaczynasz brzmieć, jakbyś kryła w sercu jakąś tęsknotę za mną, ale oboje wiemy, że to nie prawda – przerwał jej Yann. - Jesteś zbyt dumna, aby przyznać, że popełniłaś błąd.

-Nie popełniłam błędu, w przeciwieństwie do ciebie – zniżyła głos, poprawiając marszczenia zielonej spódnicy.

-Co masz na myśli? - spytał sztywno, nie do końca wiedząc, czego spodziewać się po tej dziewczynie. Anna zapatrzyła się przed siebie, cisza wypełniła przestrzeń między nimi, czekając, aż panienka wydusi z siebie jakieś słowa.

-Nie jesteśmy już zaręczeni – szepnęła, tak cicho, że Yann jej nie zrozumiał.

-Co powiedziałaś?

-Ja i Aslan, nie jesteśmy już zaręczeni – powtórzyła, jej słowa lekkie, jak piórko. Zerknęła na niego przelotnie, ciekawa jego reakcji.

Yann starał się tego nie okazać, ale kiedy minął pierwszy szok, Anna bez problemu odnalazła w jego spojrzeniu niezmierzoną radość. Nie pozwoliła, aby długo napawał się poczuciem zwycięstwa, ponieważ po chwili dodała, równie cicho, jak przedtem...

-Nie jesteśmy już zaręczeni, ponieważ wczoraj rano się pobraliśmy.

Yann zesztywniał, wpatrując się w nią tępo.

-Czy służba nie uprzedziła cię, że wizytę złożyła ci Anna Rusalie? - spytała miękko, pozwalając zawiści rozbrzmieć w swoim głosie. Wyprostowała plecy, jak gdyby mogła kiedykolwiek spojrzeć na niego z góry. - Myślałam, że wyraźnie przedstawiłam się lokajowi.

-Założyłem, że ten błazen się przejęzyczył. Nie mogliście się pobrać – wycedził w końcu Yann.

-Dlaczego nie? - uśmiechnęła się słodko Anna. - Ponieważ Aslan powinien bać się twoich gróźb? Nie złość się, Yann. Przecież Aslan zrobił dokładnie to, co mu kazałeś – zerwał zaręczyny.

Anna miała wrażenie, że była w tamtej chwili w stanie ujrzeć w jego błyszczących oczach każdą myśl, jaka przeszła mu przez głowę, i każda z nich dotyczyła jej oraz jej przemytnika. Wspomniała jego słowa z przyjęcia Elii.

W zamyśle całej stolicy nie ma Anny Castel bez Yanna Moretza. Tak zawsze miało być.

Yann nie potrafił bez niej żyć, nie potrafił przestać o niej myśleć, a wszystko dlatego, że kiedyś, kiedy był małym chłopcem, ojciec powiedział mu, że będzie mógł się z nią ożenić, dlatego, że jej ojciec nazwał go kilka razy żartobliwie synem.

-Nie zerwaliście zaręczyn – syknął wściekle Yann.

-Jakkolwiek to nazwiesz, nie jesteśmy już zaręczeni, dokładnie tak, jak chciałeś – wycedziła powoli każde słowo, tak, aby nic z jej wypowiedzi mu nie umknęło.

Anna czekała aż Yann zbierze myśli, ułoży w głowie odpowiedź, jednak chłopak wstał nagle, łapiąc za brzeg stolika i rzucając nim o przeciwległą ścianę. Rozległ się łomot i dźwięk łamanej porcelany, herbata trysnęła na boki, brudząc kremową ścianę. Anna milczała, pozwalając, aby Yann przyswoił sobie podarowane przez nią informacje na swój sposób.

Dziewczyna miała wielką ochotę uśmiechnąć się szeroko, może nawet zaśmiać się na widok wytrąconego z równowagi panicza, zachowała jednak kamienną twarz, uznając, że nie będzie zniżać się do jego poziomu. Nie byli już dziećmi, więc powinni zacząć zachowywać się, jak dorośli.

Yann dyszał, łapiąc haustami powietrze. Odwrócił się do Anny i spojrzał na nią z furią w oczach. Dziewczyna doszła do wniosku, że jeśli wcześniej jedynie nią gardził, to teraz naprawdę jej nienawidził.

-Anna Rusalie – splunął. - Cóż to za pieskie imię.

-To moje imię.

Chłopak potarł twarz, próbując uspokoić swój oddech, ale nie był w stanie.

-Ty to wymyśliłaś. To wszystko twoja wina. Ten wczorajszy bezpodstawny ślub – zarzucił.

-Nie był bezpodstawny. Byłam zaręczona już od dwóch lat – zaprzeczyła spokojnie Anna, patrząc, jak panicz zaczyna chodzić od ściany do ściany, chcąc uspokoić jakoś nerwy. Dłonie mu drżały, klatka piersiowa poruszała się szybko i nierówno. Chłopak przystanął i wbił w nią wściekłe spojrzenie. Anna miała wrażenie, że jego złote oczy płoną.

-Masz siedemnaście lat – warknął, jak gdyby o tym zapomniała.

-I? Ojciec nie miał nic przeciwko.

Yann spojrzał na połamany stolik, a potem na dziewczynę, która sprzeciwiła mu się już nie raz, a dwa razy. Za każdym razem, robiąc przy tym z niego błazna. Nie mógł pojąć, dlaczego pozwolił jej zawładnąć swoimi myślami. Dlaczego pozwolił, aby córka élijskiego kupca miała jakikolwiek wpływ na jego dumę.

-Na korytarzu znajdziesz moją służkę. Odprowadzi cię do drzwi – powiedział sztywno, ledwie panując nad drżeniem głosu. Anna jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego i jakaś złośliwa cząstka jej duszy napawała się faktem, że to ona, nikt inny, doprowadziła go do stanu, w którym kompletnie zapomniał o swojej roli idealnego młodzieńca i zaczął rzucać meblami. - Jest córką jednego z tych pieprzonych przemytników, których powieszono na początku roku, więc powinnaś poczuć się przy niej, jak wśród swoich – dodał, jednak jego ton nie brzmiał nawet złośliwie. Była to po prostu pierwsza logiczna obelga, jaka przyszła mu do głowy.

Anna nie skomentowała jego słów w żaden sposób. Skinęła głową, chociaż Yann na nią nie patrzył, i wyszła, zamykając za sobą drzwi, aby usłyszeć zaraz łomot, świadczący, że panicz ponownie wyżył swoje emocje na niewinnym stoliku.

Pani Rusalie spojrzała na dziewczynę, która opierała się o ścianę naprzeciwko. Była to ta sama służka, którą zobaczyła w drzwiach i z pewnym zaskoczeniem przypomniała sobie, że widziała ją też na balu u Elii. Anna podeszła do służącej, która otworzyła szeroko oczy.

Dziewczyna była całkiem ładna, z tymi przedziwnie obciętymi czarnymi lokami oraz szarymi oczami. Nie dorównywała jednak urodą złotookim, chociaż w fakcie, że na policzkach zwykłych ludzi pozostawały pocałunki słońca, Anna odnajdywała pewną poetycką nutę.

Pani Rusalie musiała unieść brodę, aby spojrzeć służącej w oczy. Dziewczyna przerastała ją co najmniej o głowę.

-Yann polecił, abyś odprowadziła mnie do drzwi, ale nie musisz tego robić, znam drogę – zwróciła się do niej miękko.

-Odprowadzę panią – zaoferowała natychmiast dziewczyna, rzucając zaniepokojone spojrzenie w stronę drzwi, zza których ponownie dobiegł łomot. Anna skinęła głową i natychmiast ruszyła w stronę wyjścia, nie patrząc nawet czy służąca za nią idzie.

Po chwili rozległy się szybkie kroki, ale dziewczyna nie zrównała się ramieniem z Anną.

Kiedy doszły do drzwi, Anna odwróciła się do niej i przyjrzała dokładnie. Te skandalicznie obcięte włosy przywiodły jej na myśl Aslana oraz jego bunt wobec tradycji, w których nie został wychowany. Pani Rusalie wiedziała jednak, że w przypadku służącej nie mógł to być jej wybór.

To była jedynie zachcianka Yanna.

-Masz podobny akcent do mojego ojca – rzuciła Anna, niby od niechcenia. Zerknęła przez ramię na dziewczynę, która musiała szybko odwrócić wzrok, ponieważ sama wpatrywała się do tej pory uważnie w gościa panicza. - Pochodzisz może z Élai?

Zmieszanie odmalowało się na twarzy dziewczyny, a po chwili nawet pewna niechęć.

-Nie wyśmiewam cię. Na pewno słyszałaś chociaż część naszej rozmowy, więc wiesz, że ja też jestem w tym świecie pogardzana – dodała Anna, kiedy służąca milczała.

-Nie podsłuchiwałam waszej rozmowy – syknęła dziewczyna.

-Nie oskarżam cię o to. Po prostu nie mówiliśmy najciszej, więc na pewno usłyszałaś jakieś pojedyncze słowa.

Dziewczyna nie zaprzeczyła, a Anna dalej bezceremonialnie się w nią wpatrywała.

-Słyszałam o tobie.

-Co pani o mnie słyszała? - wzdrygnęła się, postępując krok w tył. Uwadze Anny nie umknął fakt, że dziewczyna odruchowo zasłoniła prawą dłoń lewą, jakby chciała ją przed nią ukryć.

-Podobno jedna służąca uniosła nóż nad łóżkiem Konsula tej wiosny. To byłaś ty, prawda?

Anna z przykrością patrzyła na strach w oczach dziewczyny. Przecież nie zamierzała ukarać jej ani na nią nakrzyczeć. To nawet nie była zbrodnia dokonana przeciwko jej rodzinie, ale zbyt ją to intrygowało, żeby nie spytać.

-To byłam ja – potwierdziła w końcu dziewczyna. Anna zerknęła ukradkiem na jej okaleczoną rękę, biały bandaż, który nie był w stanie ukryć braku czterech palców. Co jej zrobili? Jak zabrali jej te palce? I kto dokładnie był za to odpowiedzialny?

Liczyła w głębi duszy, że to nie była zbrodnia Yanna, chociaż po tym, jak groził Aslanowi, nie była już tego taka pewna.

-Nie mówię po élijsku, chociaż moi rodzice pochodzili z Élai – wyznała Anna.

Ojciec nauczył ją tylko jednego słowa, z którym sam się wychował – pápá. Tak Gordon zwracał się do swojego ojca i tak Anna zwracała się do niego. Nie mogła przypomnieć sobie nawet jednego razu, kiedy zagadnęła go używając słowa, które kończyło każde zdanie dærnickiego dziecka wypowiedziane do ojca – Vädder.

-Czy mogłabyś nauczyć mnie, jak powiedzieć jedno słowo w tym języku?

Dziewczyna zamrugała zaskoczona, ale skinęła głową.

-Jak powiedzieć „przepraszam"?

Élijka wahała się przez chwilę, ale w końcu odpowiedziała, niemalże dławiąc się tym słowem. Ciekawe, kiedy ostatnio miała okazję używać swojego języka. Kiedy ostatnio ktoś powiedział coś do niej w ojczystej mowie.

-Desullé.

Anna powtórzyła bezgłośnie słowo, zanim powiedziała je na głos.

-Desullé, że mój świat przyjął cię w ten sposób. Do widzenia.

-Do widzenia – szepnęła oniemiała dziewczyna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro