Czego Pragną Kobiety
Akt XII
Rzeczywiście, sady otaczające posiadłości rodziny Krueger były piękne. Ciepłe wiosenne słońce wyciągnęło wszystkie kwiaty z pąków ozdabiając brązowe gałęzie tonami bieli i różu. Krajobraz wyglądał, jak malowidło, które powstać mogło jedynie w snach.
Kiedy nadejdą zbiory, okoliczni mieszkańcy będą mogli skorzystać z możliwości sezonowej pracy płatnej dużo lepiej niż dostaliby gdziekolwiek indziej w mieście przez resztę roku. Teraz jednak pośród drzew panowały cisza i spokój, jedynie nieśmiały wietrzyk tańczył pośród płatków, posyłając je na zieloną trawę.
– Często chodzisz w te sady? – spytała Sabrina. Z racji pierwszego spotkania utrzymywali dystans półtora metra między sobą, a Elii to jak najbardziej odpowiadało.
– Od czasu do czasu – odparł niejasno, pozwalając, by to dziewczyna ciągnęła rozmowę. Nie zamierzał bawić jej swoim towarzystwem. Im szybciej się znudzi, tym szybciej będzie mógł wrócić do domu i zamknąć się w swoim pokoju nie niepokojony przez nikogo więcej.
– To naprawdę niezwykłe miejsce. Czy jesienią też jest tak piękne, jak wiosną?
– Nie – odparł szybko. Może zbyt szybko. – Jesienią kręcą się tu chmary pracowników, a zgniłe owoce często leżą w błocie.
– Pierwsze dni jesieni muszą być jednak piękne? Kiedy słońce jeszcze grzeje, a gałęzie uginają się od czerwonych owoców.
Wtedy wypadały jego urodziny, które uświadamiały go jedynie w tym, jak niewiele dzieliło go od końca w paszczy potwora, tak samo jak każdego człowieka. Czy to ciemnego, czy przeklętego.
– Sad najbardziej podoba mi się zimą – zdradził.
– Naprawdę? Dlaczego?
Sabrina przystanęła, licząc zapewne, że i on stanie, żeby mogli spokojnie porozmawiać w cieniu drzew, jednak Elia się nie zatrzymał, idąc dalej przed siebie.
– Zimą nikt tu nie przychodzi, więc kiedy śnieg osiądzie na drzewach i trawie, nie zostaje niczym zmącony. Z okna mojego pokoju widać drzewa.
– Mój dom znajduje się bliżej miasta. Z okna widzę jedynie dachy innych budynków – westchnęła dziewczyna, doganiając go i zmniejszając między nimi dystans. Elia natychmiast odsunął się, aby powrócić do tego uświęconego półtora metra odległości.
– Coś nie tak? – Sabrina Nortung zmarszczyła brwi.
– Nie, skądże?
– Zdaje się panicz niepocieszony moim towarzystwem.
Elia przystanął, lustrując niezadowoloną dziewczynę uważnym spojrzeniem. Czyżby już zdążył ją zniechęcić?
– Jak już wspominałem, trudno jest mi znaleźć wspólne tematy z dziewczętami.
– Oczywiście, że przychodzi ci to trudno. Zbywa panicz wszystko, co mówię - parsknęła.
– Przecież odpowiadam na wszystkie pytania?
– Tylko, że to nie jest przesłuchanie. Nie tak wyglądają rozmowy.
Mimo niezadowolenia jego zachowaniem, Sabrina Nortung nie dała ponieść się emocjom. Jeszcze. Bardziej niż urażona panna, brzmiała, jakby go pouczała. Jak jego matka. Jak ojciec. Jak ten ślepy chłopak z Kościoła.
– Dorastając, otoczony byłem jedynie chłopcami. Proszę wybaczyć brak taktu. Wciąż uczę się, jak nawiązywać relacje z kobietami.
Sabrina Nortung najpierw zamarła, a potem zaśmiała się, odwracając twarz. Zaśmiała się! Elia stał osłupiały, nie rozumiejąc, co ją rozbawiło.
– Już rozumiem, dlaczego dwanaście dziewcząt odrzuciło twoje zaręczyny.
Elia otworzył usta i zamknął je, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Dwanaście?
– Tyle panien poznałeś, prawda? Jednak wszystkie zrezygnowały z zaręczyn po kilku spotkaniach.
Elia milczał, wpatrując się w nią osłupiały.
– Ojciec nie przedstawiłby mnie komuś, o kim nic nie wie – wyjaśniła dziewczyna. – Pytał o ciebie i twoją rodzinę po bankietach. Złożono ci już dwanaście propozycji zaręczyn, paniczu.
– To zapewne nie stawia mnie w dobrym świetle?
– Jesteś albo niezwykle wybredny, albo zakochany sam w sobie.
– A co, jeśli powiem, że jestem po prostu niezainteresowany? – podsunął niepewnie, pierwszy raz przyznając to którejś z panien na głos. Sabrina uśmiechnęła się wesoło.
– Zdążyłam już dojść do tego sama.
Elia odwzajemnił uśmiech.
– A więc nie będziesz mieć mi za złe, jeśli do zaręczyn nie dojdzie?
Dziewczyna odgarnęła pasmo białych włosów za ucho, przymykając na chwilę oczy.
– Och, Elio – westchnęła. – Czy mogę się tak do ciebie zwracać? – dodała szybko, przestraszona, że być może uraziła syna wielkiego pana.
Chłopak skinął głową, nie dbając o tytuły.
– Te dwanaście dziewczyn, które wcześniej poznałeś, oczekiwały po tobie czynów, o jakich czyta się w powieściach. Miłości. Elokwencji. Adoracji. Nie jesteś arystokratą, jakiego sobie wyobrażały. Powinieneś albo chwalić ich piękno na kolanach, albo patrzeć na nie z góry, jako ten, który jest lepszy. Ale ty...
Sabrina zamilkła, pozwalając, aby cisza dokończyła za nią zdanie. Elia czekał cierpliwie, zbyt zaciekawiony jej wywodem, aby przerwać słowa, które w sobie zbierała.
– Ty zwyczajnie jesteś niezainteresowany.
– Więc nie będziesz mieć mi za złe, jeśli nie dojdzie do zaręczyn? – powtórzył głucho.
– Będę.
– Och – westchnął zaskoczony. – Dlaczego?
– Ponieważ nie chcę od ciebie miłości – wyjaśniła. – Nie miałam wobec ciebie żadnych oczekiwań. Wiedziałam, czego się spodziewać. Najmłodszy syn, który odrzucił dwanaście dziewcząt. Jeśli nie chcesz dziewczyn, które wybierają dla ciebie rodzice, ponieważ wierzysz w prawdziwą miłość, powiem ci coś szczerze. Od serca.
Sabrina postąpiła krok w jego stronę. Elia się nie odsunął. Czyżby sprawdzała do jakiego stopnia zdołała go oczarować? Zdezorientować?
– W świecie salonów nie znajdziesz miłości, Elio. Nie w tym ciele. Nie w tym życiu – powiedziała miękko, niemal smutno. Jakby chciała okazać mu na wyrost współczucie, jeśli dobrze odgadła jego powody.
Elia pokręcił głową, z trudem przełykając śmiech.
– Nie szukam miłości, Sabrino.
– To dobrze – ucieszyła się. - Ja też nie.
– Więc zaręczyny...
Dziewczyna nie dała mu dojść do głosu.
– Nie wierzę w miłość, ale chcę wyjść za mąż – przerwała mu. – Chcę dać moim rodzicom wnuki. Chcę znaleźć przyjaciela, z którym będę iść przez życie. Nie musimy się kochać, Elio, ale zaprzyjaźnijmy się. Przyjaźń znaczy w tym świecie dużo więcej niż miłość.
– Ale...
– Miłość jest zbyt niestabilnym uczuciem, aby dać ludziom spokojne życie. Miłość niszczy relacje, ponieważ ludzie nie potrafią nad nią zapanować – kontynuowała Sabrina uniesionym głosem. – Miłość nie jest tym, co gwarantuje udane małżeństwo. Rozsądek i przyjaźń – to jest przepis na dobre życie. Tego właśnie chcę, Elio. Chcę żyć dobrze.
Chłopak nie odpowiedział. Nie wiedział, jak. Lodowaty niepokój ścisnął jego serce. Jeśli Sabrina Nortung przyjmie „jego" zaręczyny, rodzice nawet nie spytają syna o zdanie na jej temat. Dwanaście dziewcząt. Naprawdę aż tyle mu ich przedstawiono?
– Obiecajmy coś sobie, Elio – poprosiła, postępując kolejny krok w jego stronę. Chyba założyła, że zdążyła już zdobyć nad nim przewagę w tej znajomości. Chyba miała rację. – Nie zakochamy się nigdy w sobie. Nie wyznamy sobie nigdy uczuć. Nie będziemy nigdy wzdychać ani płakać do siebie. Zostaniemy jednak przyjaciółmi i będziemy szanować się nawzajem. Damy naszym rodzicom powód do dumy i spokoju.
– Sabrino...
– Nigdy się nie zakochamy, Elio – powtórzyła uparcie. – A jutro usiądziemy obok siebie w ławce, kiedy twój ojciec będzie prowadził Mszę.
Nigdy się nie zakochamy.
Czy ta dziewczyna naprawdę wierzyła, że miłość utrudniała życie? Czy naprawdę chciała ją odrzucić na rzecz perspektywy spokojnego życia u boku kogoś, kto nie był nią zainteresowany? Elia nigdy nie zastanawiał się nad miłością. Nie wiedział, czy w nią wierzył. Nie wiedział, czy jej pragnął.
Zawsze sądził jednak, że miłość była największym marzeniem każdej młodej dziewczyny. Nie wiedząc czemu, zrobiło mu się żal z powodu Sabriny.
Jeśli nie wierzyła w miłość, to w co mogła wierzyć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro