9. Czas na zabawę.
Usiadłam na dużej białej kanapie tuż obok pokaźnego fotela w którym siedział Jake. Chłopak spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem jakby zupełnie się nie spodziewał, że raczę się pojawić. Potarłam delikatnie swoje uda, przełykając ślinę. Cholernie stresowałam się tą rozmową i w dalszym ciągu nie byłam w stu procentach pewna jak powinnam się zachowywać. Niepewnie uniosłam na niego swój wzrok pozostając cicho, tym samym dając mu do zrozumienia że to jego czas na mówienie.
Jake skinął głową jakby doskonale rozumiał moje myśli. Wziął głęboki oddech, a potem na moment ścisnął skrzydełka swojego nosa zanim jego wzrok znów spoczął na mnie.
- Zaczęło się kilka miesięcy po sytuacji z Ruby. Wtedy kiedy mądrze zdecydowałem się na konfrontacje ze zgrają idiotów - samo wspomnienie jego siostry sprawiło, że coś zakuło mnie w brzuchu. - Myślałem że po tej szarpaninie będzie koniec. Byłem tego nawet pewny, bo przez długi czas tak było. Aż do ostatnich dwóch miesięcy.
Słuchałam uważnie każdego jednego słowa, w duchu modląc się aby nie usłyszeć tego jednego imienia.
- Pojawili się dosłownie znikąd. Zaczęło się od propozycji współpracy, ale odmówiłem. Potem kilka gróźb których nie brałem na poważnie, do momentu kiedy... - zaciął się, zaciskając wargi w linię.
Zapanowała dosyć długa cisza. Harvey walczył z samym sobą o kontrolę nad emocjami, na co boleśnie się patrzyło. Ale pozostałam bez ruchu.
- Ruby miała wypadek samochodowy. Na szczęście nic jej się nie stało. Dostałem wtedy wiadomość, że następnym razem uderzenie będzie trafne i już wiedziałem - Jake pokręcił głową, a gniew zaczął coraz bardziej odznaczać się na jego zmęczonej twarzy. - Chcieli żebym odpokutował za pobicie, a potem stwierdzili że potrzebują kogoś jak ja. I dali mi opcje. Albo z nimi zostanę, albo zabiją każdego na kim mi zależy.
Przetarłam twarz dłońmi, słysząc swój lekko roztrzęsiony oddech. Od zawsze wiedziałam w jakim mieście żyję. Przemoc, korupcja, pieniądze. Jeśli miało się farta, to była opcja pozostać z dala od mrocznej części Atlanty. Trzeba było jedynie wiedzieć komu nie wchodzić w drogę. I około siedemdziesięciu ośmiu procent populacji tego miasta o tej okropnej skazie pojęcia nie miało. Żyło pełnią życia, a ich największymi problemami było albo zbyt dużo pieniędzy, albo za mało. Źle wykonany obiad przez służbę domową, lub obiadu brak. Istniał też środek tego wszystkiego i istniała kompletna farsa w postaci kryminalistów i jokerów. Dlatego nie wiem dlaczego byłam tak głupia, aby myśleć że kiedy zniknie Josh znikną problemy. Że kiedy najokropniejsi ludzie na świecie wezmą swoją zemstę, odejdą po dobroci. Ślepo wierzyłam, że istnieje coś takiego jak równowaga podczas gdy oni chcieli być zawsze o tysiąc kroków wyżej. Kiedy niewinni ludzie upadali, oni wznosili się jeszcze wyżej. Kiedy niewinni ludzie byli pod skorupą ziemską, oni przebijali się pod niebiosa pławiąc się w swojej mocy i potędze chociaż wcale nie byli nikim ważnym. Ale w dzisiejszych czasach wielkość definiowana jest poprzez pieniądze i kontakty. Nic więcej.
- Słyszałem o Joshu, wiesz? - kolejny granat wślizgnął się do mojego serca. - Nigdy się nie pojawił kiedy tam bywałem. Ale wiele się dowiedziałem.
Powoli uniosłam wzrok na Jake'a. Ze zblazowaną twarzą obserwowałam jego oczy, które wyrażały tak wiele emocji jednocześnie że momentami trudno było je od siebie odróżnić. Temat Josha bolał mnie fizycznie, a dzisiaj wychodził na powierzchnię po raz drugi.
- Plush wcale nie jest ci obcy, co? W końcu kiedyś byłaś stałą klientką - oznajmił, z góry mnie oceniając.
Tak, oczywiście że ten klub nie był mi obcy. Przecież Josh zabierał mnie tam niemal codziennie. I kiedyś myślałam, że chodziło mu tylko o dobrą zabawę. Drinki, taniec, ja i on. Głośna muzyka, bilard, euforia i śmiech. Ale to wszystko było łgarstwem.
- Owszem - odpowiedziałam z uniesioną głową.
Jake powoli pokiwał głową. Oparł łokcie na swoich kolanach, a potem potarł swoje dłonie i znów hardo na mnie spojrzał.
- Dlatego tak zareagowałaś? Bo kiedyś byłaś na moim miejscu? - zapytał, a granat w moim sercu został odpieczętowany.
Sekundy do wybuchu powoli odbijały się echem w mojej głowie. Żebra bolały mnie od gwałtownych uderzeń mojego serca, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Nie, Jake. Zareagowałam tak, bo ty miałeś wybór. Nawet jeśli zgodziłeś się z nimi współpracować to wciąż miałeś wybór, aby robić to bez brania tego syfu - mój głos był zachrypnięty.
Zaciągnęłam nosem, odrywając od niego wzrok. Mimo iż nie siedzieliśmy bardzo blisko siebie, mogłam wyczuć jak się spiął. Może mogłam rozegrać to inaczej i w inny sposób dobrać słowa. Ale miałam już dość własnych sekretów, które wyniszczały mnie od środka. Teraz będzie o jeden mniej.
- Czy to znaczy, że ty nie miałaś wyboru? - jego wzrok był coraz bardziej intensywny, a ja czułam się jak pod ostrzałem.
- Przez większość czasu nie wiedziałam, że miałam we krwi tyle cholerstwa - parsknęłam gorzkim śmiechem, poddając się. - Myślałam, że to alkohol daje mi taką euforię. W końcu zawsze go piłam, kiedy byłam w klubie.
Po kilkunastu sekundach ciszy, Jake podniósł się ze swojego miejsca. Jego dłonie były zaciśnięte w pięści, kiedy powoli przechadzał się po dzielącej nas odległości.
- Jak? - jedno słowo, a może nawiązać do tak wielu rzeczy.
- Josh zadbał o każdego drinka jakiego piłam. Każdy kieliszek, każdy papieros. Nawet nie chcę myśleć, czy było coś jeszcze - pokręciłam głową, nie chcąc nawet brnąc w te myśli.
Pamiętam kiedy pewnego wieczora Josh mnie wystawił i poszłam do klubu sama. Pokłóciliśmy się i byłam wkurzona. Chciałam upuścić trochę pary, więc od razu pomyślałam o moim ulubionym drinku i o papierosie. Gdy tylko Aiden mnie zobaczył od razu zabrał się za przygotowanie mojej specjalności. Był cholernie miłym barmanem i zawsze upewniał się, że każdy jest usatysfakcjonowany swoim zamówieniem. I tamtej nocy zdałam sobie sprawę, że coś było nie tak. Moje ulubione drinki smakowały inaczej, a papierosy nie były już takie słodkie jak myślałam. Wszystko było inne, a moja euforia nigdy nie przyszła.
I wtedy zaczął się początek końca.
Jake splótł dłonie za swoją głową i głośno westchnął. Tymczasem ja spięłam wszystkie swoje mięśnie i z trudem podniosłam się z kanapy. Stanęłam tuż przed nim, a jego wzrok wylądował na moich oczach.
- Brałem tylko kilka razy. Myślałem, że wtedy będzie mi łatwiej - przyznał, a ja skinęłam głową. - Nie było sytuacji, w której tego nie żałowałem.
Musiałam przyznać, że odrobinę mi ulżyło. Jake nie był uzależniony i w żadnym razie nie czerpał radości z cholernych narkotyków. Nie dał się do końca zmanipulować. Wszystko było dobrze. Prawda?
Oczywiście, że nie. W końcu wciąż miewał w swoim organizmie to cholerstwo, które potrafiło przejąć kontrolę nad twoim ciałem i umysłem prowadząc cię prosto do ślepego końca.
- Sloane? - moja głowa powoli uniosła się do góry, spotykając się ze spojrzeniem Harvey'a. - Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?
Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi, które zaraz splotłam na swoich udach. Ta rozmowa wysysała ze mnie energię.
- A co by to zmieniło? - pokręciłam głową. - Wszystko mogłoby się pogorszyć.
Czasami cisza była najlepszym wyjściem.
- Tak, ale.. - i wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Zmarszczyłam brwi spoglądając w tamtym kierunku, a potem znów na Jake'a. Kilka sekund później Vee zeszła z piętra a jej brwi także były ściągnięte. Brunetka zdecydowanie nikogo się tutaj nie spodziewała, tak samo jak i ja. Kingston powędrowała do drzwi frontowych, które zaraz szeroko otworzyła a na jej twarzy pojawił się grymas.
- Uhh, Sloane? To chyba do ciebie - powiedziała niepewnym głosem, a bicie mojego serca gwałtowanie się zwiększyło.
Powoli podeszłam do drzwi, a w progu ukazał się zadowolony z siebie Brad Cowell. Stał z rękami w kieszeniach swoich jeansów i z wielkim uśmiechem na twarzy. Gdy tylko zobaczył moją twarz, jego uśmiech się poszerzył. Momentalnie zmieniłam swoją postawę, zadzierając głowę do góry. Westchnęłam cicho z cholernym zmęczeniem, posyłając chłopakowi obojętne spojrzenie.
- Co tutaj robisz, Brad? - mój głos był lekko zachrypnięty, co na szczęście ukryło moje lekkie przerażenie.
Skąd on do cholery wiedział gdzie byłam?
- Byłem u ciebie w domu. Twoja mama powiedziała mi gdzie cię szukać - poczułam wzbierającą się we mnie panikę, której oczywiście nie śmiałam ukazać. - Nawet zaprosiła mnie na kawę. Chyba się stęskniła.
Mój oddech robił się coraz bardziej płytki, a nieprzyjemny skurcz w klatce piersiowej dawał o sobie znać.
- Przejdź do rzeczy, Brad - złapałam dłonią drzwi frontowe, udając znudzoną kiedy tak na prawdę potrzebowałam stabilizacji aby się uspokoić.
Moja rodzicielka była absolutnie zakochana zarówno w Joshu jak i w jego najlepszym przyjacielu. Kiedyś obydwoje do mnie wpadali. Graliśmy razem w salonie lub oglądaliśmy filmy, a potem moja mama zapraszała ich na kolację. Po jakimś czasie pewne granice zdecydowanie się zatarły i chyba wydawało jej się, że są to także jej znajomi. Kiedy dowiedziała się, że zerwałam z Joshem i całkowicie przestałam się z nimi kontaktować, wpadła w furię. Nie dawała mi spokoju i w kółko zawracała mi głowę, żebym to jeszcze przemyślała. Żebym odwiedzała Josha w San Francisco a ona pokryje koszty, żeby on nas odwiedzał, żeby obydwoje nie znikali. Jednak ja prowadziłam wtedy potrójne życie. Numerem jeden była obojętna i zabawna Sloane, wydanie specjalne dla moich przyjaciół którzy bali się że opłakuje wyjazd mojego chłopaka. Numerem dwa, zwyczajna córka zawiedziona rozłąką co doprowadziło do odcięcia się od towarzystwa Josha, spowodowane bólem po rozstaniu. I w końcu numerem trzy. Wrakiem człowieka, którym byłam wtedy na prawdę jednak jedynie dla własnych oczu.
I kim nigdy nie chcę już być.
Cowell już miał coś powiedzieć, ale wtedy jego wzrok powędrował za moje plecy powodując tym samym jego nagłe spięcie mięśni i wyprostowanie ciała. Wyjął dłonie z kieszeni, a w jego oczach pojawił się nieprzyjemny błysk. Zmarszczyłam brwi, powoli obracając głowę. Tuż za moimi plecami stał Horton, a na jego twarzy malował się arogancki uśmieszek. Wyglądał na cholernie rozbawionego, a poczucie wyższości promieniowało z niego śmiertelną dawką.
- No cześć - jego głos mógłby posłać wiele osób do piekła.
Poczułam jego klatkę piersiową bliżej moich pleców kiedy zrobił kolejny krok do przodu. Jego duża dłoń spoczęła na drzwiach tuż nad moją, powodując tym samym moją dezorientację. Powróciłam spojrzeniem na Brada, którego brew lekko drgnęła.
- Co ty tu robisz? - Cowell ledwo się kontrolował, kiedy z wielkim gniewem wbijał wzrok w Nick'a.
- Ah, ah - Horton zacmokał językiem. - Sloane pytała pierwsza, bądź gentlemanem i odpowiedz.
Nie miałam pojęcia co właśnie działo się na moich oczach i dlaczego Nick zachowywał się jakby miał kontrolę nad sytuacją jeżeli nie nad samym Bradem. Ich znajomość zdecydowanie nie należała do przyjacielskich, a znając Cowella doprowadził do jakiejś chorej rywalizacji która od zawsze była jego ulubioną rozrywką. Muszę przyznać, że trochę mnie to zaintrygowało. Skąd oni się znają?
- Oj, blondyneczko - chłopak gorzko się roześmiał, przenosząc swoje spojrzenie na mnie. - Zawsze miałaś talent do pakowania się w kłopoty, ale teraz nikomu nie życzyłbym być na twoim miejscu.
Zmarszczyłam brwi, delikatnie potrząsając głową.
- A to niby czemu? - przestąpiłam z nogi na nogę, krzyżując ręce na brzuchu.
- Gdy tylko Josh się dowie, zrobi się bałagan - Brad zrobił krok do tyłu, podczas gdy moje serce całkowicie przestało bić.
- Niby czego miałby się dowiedzieć? Przecież nic nie robię - warknęłam pod nosem, a resztki mojej cierpliwości zaczęły mnie opuszczać.
- Miłego wieczoru - a potem zwyczajnie zaczął się oddalać, pogwizdując jakąś melodię pod nosem.
Niewiele myśląc złapałam za drzwi i trzasnęłam nimi najmocniej jak mogłam. Moja klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i odpadała, podczas gdy czułam na sobie trzy pary oczu. Wydawało mi się, że słychać było jedynie mój przerywany oddech.
- Przepraszam - popatrzyłam na Vee, a potem odgarnęłam włosy z twarzy.
W końcu dopiero co wyremontowali ten domek, a ja strzeliłam drzwiami tak mocno że przez moment bałam się o fundamenty. Przeczesałam włosy dłońmi, wślizgując wargę pomiędzy zęby. Nie wiedziałam co myśleć o tej całej sytuacji. Nawet nie wiem dlaczego w ogóle Brad się tutaj pojawił, a potem jakby nigdy nic sobie poszedł i jeszcze śmiał twierdzić że zrobiłam coś nie tak. Także Josh nie ma jakichkolwiek praw aby ingerować w moje życie. To co robię nie dotyczy go w żaden sposób, więc niech lepiej pilnuje własnego nosa.
Spojrzałam na Hortona, którego brwi były mocno ściągnięte jakby intensywnie nad czymś myślał. Jego palec wskazujący i kciuk bawiły się jego dolną wargą kiedy mi się przyglądał. Prawdopodobnie próbował połączyć elementy dlaczego do cholery ktoś taki jak Brad Cowell mnie szukał. Ale i ja nie byłam dłużna Nicholasowi, wpatrując się w jego twarz równie intensywnym spojrzeniem. Pojawił się w naszych życiach kompletnie znienacka i jeszcze okazuje się, że zna jedną z wyżej postawionych osób w tym mieście. Oczywiście wyżej postawionych wśród najgorszej zarazy.
- Okej, wszyscy musimy się napić - odezwała się Vee. - Wykonam kilka telefonów i zaraz rozruszamy to miejsce. Jestem zdecydowanie zbyt trzeźwa żeby rozmawiać na ten temat.
Spojrzałam na brunetkę, której twarz wyglądała kompletnie bezradnie i wcale się jej nie dziwiłam. W końcu trochę się dzisiaj dowiedziała i jeszcze obcy chłopak pojawił się pod drzwiami jej prywatnej posesji. Potrzebowała się rozluźnić żeby to wszystko do siebie przyswoić i przygotować się na rozmowę. A ja tak kurewsko nienawidzę rozmawiać.
- Wiesz co? Masz rację - pokiwałam w zrozumieniu głową, a potem sprawnym krokiem udałam się do kuchni.
Bez wahania wyjęłam z lodówki butelkę Tequili, którą sprawnie odkręciłam następnie przechylając naczynie wprost do mojego gardła. Wlałam w siebie dosyć porządną dawkę alkoholu, a potem odstawiłam szkło na blat nawet się nie krzywiąc.
- Sloane, nie wydaje mi się że.. - przeczuwałam, że Jake chce zepsuć mi mój moment dlatego zatrzymałam go w połowie zdania, unosząc palec wskazujący ku górze.
- Nawet się nie próbuj - powiedziałam zabójczo powoli, a potem wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na swoją sylwetkę. - Vee zacznij działać. Ja lecę się ogarnąć bo wyglądam jak bezdomna, a wy - wskazałam palcem na chłopaków - zróbcie coś pożytecznego.
A potem obróciłam się na pięcie i pomaszerowałam na piętro nie dając im szansy aby cokolwiek powiedzieć, chociaż widziałam jak ciekawość zżerała Hortona od środka. Jednak przełącznik w mojej głowie zadziałał zaskakująco szybko i sprawnie, całkowicie pozbywając się jakichkolwiek emocji i przełączając mnie na imprezowy tryb. To oznaczało tylko jedno.
Czas na zabawę.
***
Moja czerwona szminka wyraźnie odznaczała się na kieliszkach do Tequili. Było mi cholernie gorąco, a skórzane obcisłe spodenki do połowy uda wcale nie pomagały. W domku znajdowało się o wiele więcej osób niż się spodziewałam, przez co wypiłam także zdecydowanie więcej. W głowie przyjemnie mi szumiało, a muzyka przejmowała kontrolę nad całym moim ciałem. Czułam się świetnie pośród tańczących ludzi, z którymi i ja się poruszałam. Uwielbiałam, kiedy alkohol otępiał cały mój umysł i jedyne o czym myślałam to świetna zabawa.
I znów poczułam chęć się napić. Nie znałam dzisiaj swojego limitu i nie chciałam go poznawać. Wyszłam na patio, gdzie siedzieli moi przyjaciele z grupką przypadkowych znajomych ze szkoły. Lekko chwiejnym krokiem przecisnęłam się do Vee, której zaraz usiadłam na kolanach. Brunetka sama była już wstawiona, a zaraz przytuliła się do moich pleców jedną ręką przyciągając kolejny kieliszek do ustawionego już rzędu. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy Jake napełnił kieliszek który w stu procentach był dla mnie.
- Jest kurwa, zajebiście - odezwała się Vee, a potem głośno się roześmiała.
Pokiwałam energicznie głową posyłając jej uśmiech. W głośnikach rozbrzmiała jedna z moich ulubionych piosenek, przez co miałam ochotę krzyczeć. Melodia wprawiła mnie w stan euforii, dlatego na moment przymknęłam oczy unosząc głowę ku górze. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, przygryzając delikatnie moją dolną wargę. Kilka sekund później powróciłam na ziemię z mojej chwili, a moje tęczówki spotkały się z pewnymi brązowymi. Siedział po prawej stronie Jake'a, a przodem do mnie zważywszy na moją pozycję na kolanach Kingston. W jego dłoni znajdowała się szklanka z bursztynową cieczą, a granatowy bezrękawnik pokazywał jego ładnie wyrzeźbione ramiona podczas gdy jego tajemniczy wzrok utkwiony był w mojej twarzy. Nawet nie wiem dlaczego wciąż na niego patrzyłam. Unikałam go całą imprezę, ponieważ wiedziałam że chciał ze mną porozmawiać o wcześniejszej sytuacji. Ja sama tego chciałam, jednak zanim by do tego doszło, potrzebowałam odsapnąć.
Your head will collapse
if there's nothing in it
And you'll ask yourself
Where is my mind?
Horton uniósł szklankę do swoich ust, pociągając łyk ale wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Where is my mind?
W końcu to ja oderwałam od niego swoje spojrzenie, przenosząc je na rząd kieliszków przede mną.
Where is my mind?
Niewiele myśląc złapałam za jeden z nich i w szybkim tempie przechyliłam go do gardła. Paląca ciecz znów pobłogosławiła mój przełyk. Tym razem wzięłam do ręki plasterek limonki dokładnie wysysając z niego sok. Oblizałam swoje wargi z soli, następnie podnosząc się z kolan mojej przyjaciółki która posłała mi spojrzenie.
- Idę popływać - oznajmiłam, ruszając do schodków które prowadziły na mini plażę i pomost.
- Ale Sloane! - słyszałam za sobą jej krzyk, kiedy bez opamiętania biegłam w stronę wody wciąż słysząc moją piosenkę. - Przecież ty nie umiesz pływać!
I tak, miała rację. Nie umiałam pływać. Ale w tym momencie tak strasznie chciałam wskoczyć do zimnej wody, że nikt i nic nie było w stanie mnie zatrzymać. Chwilę później stałam już na pomoście. Zdjęłam swoje adidasy, a potem pociągnęłam swoje skórzane spodenki w dół pozostając tym samym w białym body, które na sobie miałam. Założyłam kosmyki swoich blond włosów za uszy, a potem zrobiłam kilka kroków w tył aby wziąć rozbieg.
Where is my mind?
Refren piosenki znów rozbrzmiał w głośnikach, a ja faktycznie zaczęłam się zastanawiać gdzie do cholery był teraz mój umysł, bo wydaje się że gdzieś go zgubiłam. Nie chciałam myśleć. Chciałam zrobić coś, dzięki czemu całkowicie pozbędę się jakichkolwiek wspomnień i natrętnych głosów w głowie które uporczywie starały się przywrócić mnie do rzeczywistości. Spojrzałam na księżyc, który tak pięknie odbijał się w tafli jeziora. Może jeśli dobrze odmierzę, to uda mi się wskoczyć dokładnie na jego odbicie. Przymknęłam jedno oko, następnie biorąc głęboki oddech.
- Sloane! - krzyki były już coraz bliższe, dlatego ruszyłam.
Odbiłam się od progu pomostu i z wielkim impetem wskoczyłam do wody. Gdy tylko moje ciało zanurzyło się pod powierzchnią poczułam ulgę. Zimna ciesz pochłonęła moją rozgrzaną skórę, odcinając mnie od świata. Cisza. Panowała tutaj błoga cisza. Nie słyszałam już piosenki Pixies ani krzyków Vee. Nie słyszałam też głosu Josha który nawiedzał mnie w koszmarach i nie słyszałam osądzania mojej matki. W końcu poczułam się dobrze.
A potem poczułam pod moimi stopami grunt. Ku mojemu szczęściu wcale nie skoczyłam na głęboką wodę, jak to miałam w zwyczaju. I chociaż nie chciałam jeszcze opuszczać wodnej otchłani spokoju, wiem że musiałam to zrobić. Z całych sił odepchnęłam się do góry, próbując dotrzeć do powierzchni co szczerze mówiąc ledwo mi się udało. Gdy tylko zaczerpnęłam powietrza położyłam się na plecach, a woda utrzymała moją sylwetkę nad powierzchnią. Gdybym tego nie zrobiła mogłabym mieć mały problem, ponieważ nie potrafiłam dopłynąć do pomostu więc prawdopodobnie zaczęłabym się topić.
Ale miałam to całkowicie w poważaniu. Dla mnie liczyła się tylko ta chwila.
Powoli uchyliłam swoje powieki, a moje oczy spotkały się z sześcioma sylwetkami stojącymi na pomoście. Dłonie Vee wplecione były w jej włosy kiedy trzymała się za głowę, natomiast Jake i Nick byli już prawie gotowi do skoku. Pomrugałam kilka razy zdając sobie sprawę, że patrzyłam na trzy osoby a nie sześć i byłam kompletnie pijana. A potem nie wiedząc czemu zaczęłam głośno się śmiać. Słyszałam jak wszyscy przeklinają pod nosem, ale miałam wszystko gdzieś.
- Wow, mogłam umrzeć - znów się roześmiałam, czując buzującą w moim ciele adrenalinę.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co się stało. Moja klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała, a moje ciało pozostało w bezruchu wciąż dryfując na tafli wody. Uśmiech całkowicie spełzł z mojej twarzy i poczułam pieczenie pod powiekami. Byłam samodestrukcyjnym bałaganem z tendencją do robienia głupot, które mogłyby zranić wiele osób. I nie potrafiłam tego zatrzymać.
- Nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłaś! - krzyknęła Vee. - Masz pieprzone szczęście, Harmon.
Uwierz mi szczęście jest jedyną rzeczą jakiej nie mam, Vee.
Przełknęłam ślinę, a drżący oddech wydobył się spomiędzy moich warg. Poczułam jak pojedyncze łzy wydobyły się spod moich powiek, po chwili tworząc jedność ze spowijającą mnie wodą. Moje ciało coraz bardziej przybliżało się do pomostu zupełnie jakby nawet jezioro mnie odrzucało. Nie powinnam się dziwić, w końcu byłam zepsuta.
- Jesteś idiotką - odezwał się Jake, chociaż w jego głosie słychać było ulgę.
Harvey kucnął przy krawędzi, wyciągając dłoń w moją stronę. Powoli uniosłam głowę a potem pomanewrowałam resztą ciała, aby zaraz złączyć nasze kończyny. Jake pewnie podciągnął mnie do góry, dzięki czemu mogłam usiąść na drewnianej konstrukcji. Przetarłam palcami wskazującymi skórę pod moimi oczami w razie gdyby mój tusz się rozpłynął. Moje stopy wciąż były zanurzone w wodzie, podczas gdy ja oparłam się na rękach za moimi plecami biorąc głęboki wdech, a potem wydech.
- Co ty sobie myślałaś? Mogłaś utonąć - Vee usiadła obok mnie ze skrzyżowanymi nogami.
- Przysięgam na Boga, Sloane jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego to.. - Jake także dołożył swoje dwa grosze.
- Możecie przestać zrzędzić? Wszystko jest w porządku - warknęłam pod nosem trochę ostrzej niż planowałam. - Muszę zapalić.
Vee pokręciła głową jakby zupełnie się poddawała, a potem wyjęła paczkę z kieszeni jeansów i podała mi ją. Podziękowałam jej wyjmując jednego papierosa i zaraz odpalając go zapalniczką która znajdowała się w opakowaniu. Zaciągnęłam się nikotyną podczas gdy mój wzrok powędrował na księżyc, który oświetlał moją twarz i ciało. Był piękny. Tak cholernie piękny, że mogłabym trwać tutaj w nieskończoność.
- Skończyłaś już swoją zabawę? - usłyszałam za plecami głos Hortona.
Biały dym wydobył się spomiędzy moich warg, a potem ponownie się zaciągnęłam aby pozbierać swoje myśli.
- Nie wiem - odparłam, podczas gdy Vee spoglądała to na mnie to na stojącego za mną Nicka.
- Mamy do pogadania, więc lepiej się zdecyduj - mruknął pod nosem, co sprawiło że przewróciłam oczami.
- O co chodzi? - Kingston patrzyła na mnie z dezorientacją, ale jedynie machnęłam na nią ręką.
Zaciągnęłam się ostatni raz a potem podałam jej papierosa i podniosłam się na nogi. Zebrałam swoje rzeczy leżące na pomoście i stanęłam tuż przed Hortonem.
- W takim razie chodź - westchnęłam zrezygnowana, a potem ruszyłam do wejścia.
Byłam kompletnie wyprana z jakichkolwiek emocji więc kolejna rozmowa na temat przeszłości nie robiła mi już różnicy. Ten dzień był pieprzonym rollercoasterem. Przechodziłam wśród tłumów, spotykając się z zaczepnymi komentarzami i gwizdami z zarówno męskiej jak i damskiej strony. W końcu paradowałam przed nimi przesiąknięta wodą, a białe body mocno przylegało do mojego ciała. Wciąż czułam w mojej krwi alkohol, dlatego miałam kompletnie gdzieś to jak teraz wyglądałam. Przystanęłam na moment i się ukłoniłam, następnie słysząc brawa. A potem poczułam na swoich ramionach ciepły materiał, przez co obróciłam głowę. Nick zarzucił na moje ciało biały koc, który wcześniej znajdował się na kanapie. Jego brwi były ściągnięte, a szczęka mocno spięta. Pchnął lekko moje ciało, dając mi do zrozumienia że mam iść i go nie denerwować, chociaż nie rozumiem czym tak bardzo go wkurzyłam. Przewróciłam na niego oczami, a potem ruszyłam na piętro.
Gdy znaleźliśmy się w pokoju Nick zamknął za nami drzwi, a ja upuściłam swoje rzeczy na podłogę przy łóżku w którym miałam dzisiaj spać. Owinęłam się szczelniej kocem, kiedy dotarło do mnie że właśnie jestem sam na sam z Hortonem w bezrękawniku, podczas gdy moją słabością były cholerne męskie ramiona. Odchrząknęłam, a potem spojrzałam w jego brązowe tęczówki.
- Więc? - zapytałam, unosząc brew.
Horton przejechał kciukiem i palcem wskazującym po swojej dolnej wardze, a sygnet błysnął na jego skórze. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby ten człowiek nie był tak cholernie atrakcyjny a ja tak cholernie nietrzeźwa.
- Brad Cowell, Josh Brooks - powiedział to w taki sposób, jakby wyliczał. - Myliłem się co do ciebie.
Mój żołądek nieprzyjemnie się ścisnął, kiedy powiedział to cholerne imię i nazwisko.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz - odparłam, zadzierając głowę. - Jednak zastanawia mnie jakie ty masz z nimi połączenie. Nagle się pojawiasz, wszystko szlag trafia i obydwoje wracają do miasta. Wierzę w przypadki, ale teraz to już przesada.
Patrzyłam w jego ciemne tęczówki, podczas gdy chłopak gorzko się zaśmiał. Zrobił krok w moją stronę, lekko przechylając głowę w bok a jego oczy skanowały moją twarz.
- Mam nadzieję że tym tonem nic nie insynuujesz, kochanie - jego głos był lodowaty i lekko zachrypnięty. - Ostatnie czego w życiu bym chciał to mieć z tą dwójką cokolwiek wspólnego. Za to ty zdajesz się mieć wiele.
I teraz była moja kolej, aby się roześmiać.
- Ty tak na poważnie? - pokręciłam głową. - I kto tutaj jest pierwszy do insynuowania, kochanie - przedrzeźniłam jego słowa, przewracając oczami. - Znałam ich jak chodzili do mojego liceum. Przyznaję, że spędzałam z nimi dużo czasu ale przez jego większość nie miałam pojęcia czym się zajmują.
- Jasne - odpowiedział sarkastycznie, a z jego twarzy emanowała złość. - Tylko ślepy nie zauważyłby jakimi ludźmi są na prawdę.
Zacisnęłam szczękę, odwracając od bruneta wzrok. Och wybacz mi, ale mój rzekomy chłopak w tamtym czasie w kółko faszerował mnie syfem i wyniszczał mnie psychicznie, więc nie miałam czasu zastanawiać się czy przypadkiem nie jest pieprzonym kryminalistą. Tym bardziej, że nasze początki były zupełnie inne. Czułam się przy nim dobrze, a on zachowywał się jak wyższej klasy romantyk tylko po to, żeby tą całą fasadę zburzyć w oka mgnieniu. A ja i tak wciąż przy nim trwałam, usprawiedliwiałam go i tłumaczyłam bo inaczej nie potrafiłam. Bałam się pogodzić z prawdą, która czekała na uwolnienie w mojej podświadomości. Bałam się przyznać, że to wszystko nie było w porządku i prosiło się o ingerencję służb specjalnych. Bo bałam się jego.
- Powiedziałam już jak było - oznajmiłam, odganiając od siebie natarczywe myśli. - Teraz twoja kolej.
Moje tęczówki znów powróciły do tych jego. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak mocno wbijałam paznokcie w swoje ukryte pod kocem ramiona i poluzowałam uścisk. Jego rysy twarzy nieco się rozluźniły, ale wciąż wydawał się być tym wszystkim poruszony.
- To ich kumpla ostatnio postrzelili moi znajomi - wypowiedział te słowa z wielkim trudem, jakby ledwo przechodziły mu przez gardło.
I wtedy w mojej głowie wszystkie puzzle zaczęły się układać. Ich znajomy był chłopakiem, który krzywdził siostrę Hortona. Kiedy Nick się zemścił reszta z pewnością o nim usłyszała i stąd ta reakcja Brada. Oni byli w trakcie wojny, bo tym stawało się jakiekolwiek sprzeciwienie się Brooksowi i jego zgrai idiotów. A ja nieświadomie w tą wojnę wtargnęłam.
- Kurwa - mruknęłam pod nosem, czując przechodzącą przez moje ciało falę gorąca.
Nie dość, że Josh już i tak wrócił i kogoś na mnie nasłał to jeszcze teraz dowie się od Brada, że znam się z Hortonem i cholera pewnie myśli że jesteśmy w jakiejś lepszej relacji. W końcu był w prywatnym domku mojej najlepszej przyjaciółki razem ze mną. Moja klatka piersiowa zaczęła się unosić i opadać w coraz szybszym tempie. Poczułam się jakby alkohol w sekundzie ze mnie wyparował, przysparzając mnie pieprzony napad lękowy. Musiałam zostać sama.
- Wszystko dobrze? - słyszałam głos Hortona jak przez mgłę.
Podszedł jeszcze bliżej mnie, starając się spojrzeć w moje oczy które nerwowo błądziły gdzieś po podłodze. Koc zsunął się z mojego ciała, a moja dłoń instynktownie powędrowała do szyi szukając ujścia. Oddychaj.
- Tak. Możesz iść - nawet nie wiem jakim cudem udało mi się wychrypieć te słowa.
Moje oddechy stawały się coraz płytsze, dlatego nawet nie czekałam. Wyminęłam stojącego przede mną Nicka i poszłam do łazienki która połączona była z pokojem. Trzęsącymi się dłońmi odkręciłam kurek wody w prysznicu, a zaraz lodowaty strumień spotkał się z moją skórą. Opadłam na kolana, starając się brać coraz głębsze oddechy. Czułam jak kręci mi się w głowie, dlatego starałam się trzymać oczy szeroko otwarte. Strach zawładnął moim ciałem pierwszy raz od bardzo dawna, a w głowie mogłam usłyszeć śmiech Josha.
A potem poczułam jak ktoś potrząsa moimi ramionami. Otworzyłam oczy, spotykając się z brązowymi tęczówkami. Nick klęczał tuż przede mną. Jego włosy były mokre, a przesiąknięta koszulka przyklejała się do jego ciała. Pomrugałam kilka razy, zastanawiając się czy to wszystko było jawą czy snem. Niepewnie przyglądałam się jego twarzy, która robiła się coraz bardziej wyraźna z każdym kolejnym oddechem.
- Sloane - jego głos był cichy i przyjemny, co kontrastowało z jego wcześniejszą postawą.
- Nic mi nie jest - machnęłam ręką, relaksując się pod strumieniem wody.
On zawsze mnie uspokajał. Woda mnie uspokajała.
Nick zakręcił wodę, a jego brwi wciąż były ściągnięte. Przetarłam twarz dłońmi, czując się o wiele lepiej niż minutę temu. Moje ciało pokrywała gęsia skórka, ale nie czułam zimna. Powoli podniosłam się na nogi, oddychając z ulgą. Uniosłam wzrok na stojącego przede mną Hortona z tym że różnica była taka, iż nie miał na sobie koszulki. Trzymał ją w swoich dłoniach, wykręcając z niej wodę podczas gdy ja nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Cholera jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknie zarysowanego ciała.
- Nie musiałeś tu za mną wchodzić - mój głos był zachrypnięty, odrobinę mnie zdradzając.
- Wiem, ja nic nie muszę - oznajmił, krótko parskając. - Ale zdaje się, że jesteś dzisiaj w trybie samobójcy więc wolałem nie ryzykować.
- Trybie samobójcy? - skrzyżowałam ręce, a moja brew powędrowała ku górze.
Horton głośno westchnął, a potem nasze tęczówki się skrzyżowały.
- Cóż, skoczyłaś do jeziora chociaż nie potrafisz pływać. Bóg jeden wie do czego jeszcze jesteś zdolna - posłał mi zblazowane spojrzenie, a ja obdarzyłam go krótkotrwałym uśmiechem.
- Jestem zdolna ogólnie, to po pierwsze - odpowiedziałam hardo, cmokając językiem.
- Huh - Nick skinął głową, podchodząc odrobinę bliżej. Jego wzrok bezwstydnie przeskanował moją sylwetkę co przesłało ciarki wzdłuż mojego kręgosłupa. - A po drugie?
Na prawdę nie wiem jak on to robił, ale w momencie atmosfera zgęstniała. Jeszcze przed chwilą klęczałam na podłodze starając się uspokoić nerwy, a teraz stoję przed nim z cholerną pewnością siebie i bojową postawą. Zupełnie jakbym w sekundę zapomniała o wszystkim co do tej pory miało miejsce. Patrzyłam w jego oczy, gdzie niebezpieczne iskierki posłały mi sygnał świetlny. I wiedziałam, że to nie skończy się dobrze.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - uśmiechnęłam się zaczepnie, i tym razem to ja bezwstydnie przejechałam wzrokiem po jego ciele, ostatecznie lądując znów na jego oczach.
Widziałam jak jego język powoli przejeżdżał po wewnętrznej stronie jego policzka, a potem jego żuchwa lekko się poruszyła. I wiedziałam, że nie powinnam była w nic z nim grać. Sprawnym ruchem sięgnął za moje plecy, a potem gwałtownie przyciągnął mnie do siebie materiałem własnej koszulki której dwa końce zaciskał w dłoniach. Moje ciało wpadło na niego z impetem, przez co zachłysnęłam się powietrzem. Dla stabilizacji złapałam się jego ramion delikatnie wbijając w nie paznokcie. Kolejnym zwinnym ruchem przyparł mnie do ścianki prysznicowej nie dając mi mi szansy na jakąkolwiek reakcję. Moje plecy zderzyły się z zimną powłoką, a jego wargi znalazły się niebezpiecznie blisko moich.
- Lubisz grać, co? - poczułam jego gorący oddech na swoich wargach. Puścił materiał koszulki i mocno zacisnął dłonie na moich biodrach. - Mam nadzieję, że lubisz też przegrywać.
Na jego słowa szeroko się uśmiechnęłam, a potem sprawnie złapałam jego dolną wargę między zęby, następnie lekko za nią pociągając. Muszę przyznać, że zaskoczyłam tym samą siebie. Nie sądziłam, że będę w stanie się od niego oderwać.
- A kto powiedział, że kiedykolwiek przegrywam? - ostatni raz spojrzałam w jego zszokowane, ale i zaintrygowane tęczówki zanim wyślizgnęłam się z jego objęć i wyszłam z kabiny, pozostawiając go w osłupieniu.
Bo ja zawsze wygrywam.
*
Hej, czy może ktoś z was lubi robić zwiastuny lub zna kogoś kto lubi się w to bawić i robi to ładnie? Jeśli tak to proszę o kontakt i życzę wam super weekendu!
Do następnego.
xx. B
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro