Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Jestem zmęczona.

Mocno trzymałam w rękach papierową torbę żeby nic się z niej nie wysypało. Mama wysłała mnie na zakupy do całodobowego a jej lista była znacznie dłuższa niż się spodziewałam. Na szczęście sklep był blisko mojego domu bo nie wyobrażałam sobie przebywać dłuższej drogi z rękami pełnymi zakupów. Ledwo widziałam co znajdowało się przede mną, bo oczywiście nie pomyślałam przed wyjściem i teraz musiałam wszystko zmieścić w tej koszmarnej papierowej torbie. Do tego dzisiejsza pogoda na prawdę sprzyjała a ja debilka nie wzięłam swoich okularów przeciwsłonecznych. Mimo wszystko cieszyłam się słońcem i nie marzyłam o niczym innym jak o opalaniu i zimnym piwie. Nie mogłam się doczekać jutra, ponieważ jedziemy razem z Vee nad jezioro na weekend. Jake także miał z nami jechać, ale nie mam pojęcia jak to się w końcu potoczy. Nie rozmawialiśmy od momentu, kiedy zobaczyłyśmy go w klubie. Jednak doskonale wiedziałam, że musimy to w końcu zrobić. To że sytuacja nieco się utrudniła nie jest równoznaczne z poddaniem się.

Wchodziłam już po schodach na patio przed domem i dosłownie sekundę po tym jak odetchnęłam z ulgą, potknęłam się na jednym ze stopni. Kilka rzeczy wyleciało z torby, a ja przeklęłam pod nosem. Łokciem otworzyłam drzwi frontowe i weszłam do środka. Od razu skierowałam się do kuchni, gdzie położyłam zakupy na wyspie kuchennej. Założyłam kosmyki włosów za uszy, ponieważ opadały mi na twarz i nic nie widziałam. Najpierw zdecydowałam się wypakować wszystkie rzeczy które tutaj miałam, a dopiero potem poszłam pozbierać resztę. Nie znosiłam wyciągać zakupów i miałam wrażenie że właśnie dlatego moja mama kazała mi je zrobić. Pewnie wciąż była zła, że tata stanął po mojej stronie w kwestii wyciągania drzwi. Rodzice wciąż byli w pracy, więc mogłam sobie pozwolić na puszczenie muzyki najgłośniej jak się da, robiąc sobie mini koncert. Nic mnie tak nie rozluźniało jak to. Złapałam za pilota leżącego w salonie i włączyłam telewizor. Wybrałam randomowy kanał muzyczny, ponieważ sama do końca nie byłam pewna czego chcę posłuchać.

Dzwonek do drzwi sprawił, że moje ciało lekko drgnęło, ponieważ byłam całkowicie oderwana od rzeczywistości, do której jego dźwięk mnie przywrócił. Odetchnęłam głośno i poprawiłam swoje włosy w drodze do drzwi. Miło by było, gdyby kurier w końcu przywiózł mi moje buty które zamówiłam półtora tygodnia temu. Otworzyłam drewnianą płytę, spojrzeniem spotykając się z dosyć młodym chłopakiem. Jednak nie widziałam w jego rękach żadnej przesyłki, a on sam ubrany był dosyć luźno. Zmarszczyłam delikatnie swoje brwi, przekręcając lekko głowę w bok.

- Cześć, wybacz że niepokoję - blondwłosy błysnął do mnie uśmiechem. - Są twoi rodzice? Chciałbym zamienić z nimi słówko.

Patrzyłam na niego jak na kosmitę, zastanawiając się skąd znał moich rodziców i kim w ogóle był. Pomrugałam kilka razy, wyrywając się z tego chwilowego amoku. Mógł być przecież synem ich współpracowników lub coś, więc powinnam być bardziej uprzejma.

- Wybacz, ale nadal są w pracy - oznajmiłam, posyłając mu miłe spojrzenie.

- Obydwoje? - zapytał, lekko wydymając wargi.

- Tak - kiwnęłam głową, opierając się o framugę drzwi.

- Cholera.. to niedobrze - nachylił się w moją stronę z grymasem na twarzy. - Oczywiście niedobrze dla ciebie.

Otworzyłam usta aby coś powiedzieć, ale wtedy dłoń chłopaka w sekundzie znalazła się na mojej szyi a on sam wepchnął mnie do wnętrza domu i nogą zamknął za sobą drzwi. Serce podeszło mi do gardła kiedy mocno przyszpilił mnie do ściany, skutecznie blokując moje ruchy. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo zdążyłam mrugnąć.

- Miałem nadzieję, że nie będziesz sama bo raczej nie lubię tego robić dziewczynom. Ale cóż poradzić, muszę spłacić dług. Wybacz blondyneczko - a potem jego dłoń wczepiła się w moje włosy i zwinnym ruchem uderzył bokiem mojej głowy o ścianę.

Syknęłam pod wpływem bólu, czując jedynie otępienie. Nie miałam pojęcia co się dzieje, kiedy nieznajomy pociągnął mnie w kierunku drzwi, o które zaraz znów obiła się prawa strona mojej twarzy. Ostry ból przeszył całe moje ciało, a potem z impetem wylądowałam na podłodze. Moje ciało jak i mózg przeżywały swój własny szok, pozostając w całkowitym paraliżu. Leżałam na podłodze nie będąc w stanie poruszyć żadną kończyną. Mój obraz był zamazany, a mruganie nic nie dawało dlatego ostatecznie mocno zacisnęłam powieki czując spływającą po mojej skórze ciecz.

- Lepiej nie mieszaj się w interesy Brooksa, słodzinko, bo nie chciałbym już więcej tego robić - a potem drzwi trzasnęły, co świadczyło o tym że nieznajomy wyszedł.

Nie wiem jak długo leżałam bez ruchu na zimnej podłodze, przyswajając do siebie wszystko co miało miejsce. Znienawidzone przeze mnie nazwisko odbijało się echem w mojej głowie i przesyłało zimne dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa. Przecież ja do cholery nic nie zrobiłam, więc co to ma niby znaczyć? Przecież jego nie ma nawet w Atlancie. To wszystko to musi być jakiś cholernie wielki żart, z tym że mi wcale nie było do śmiechu.

Spięłam wszystkie swoje mięśnie i powoli podniosłam się z podłogi. Opuszkiem palca dotknęłam miejsca nad moim łukiem brwiowym, wzdrygając się na ten bolesny kontakt. Spojrzałam na swoje palce, które poplamione były krwią. Przełknęłam głośno ślinę, ignorując drżenie moich rąk. Z niemałą siła ruszyłam w kierunku drzwi, przekręcając klucz w zamku. Serce waliło mi jak młotem, podczas gdy ja nie czułam kompletnie nic. Byłam taka nijaka. Otępiała. Jakbym nie była w stanie niczego poczuć i powiedzieć. W domu panowała cisza. Cholerna cisza.Na wiotkich nogach ruszyłam do swojej łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam przed lustrem, na które bałam się spojrzeć. Zacisnęłam palce na bokach umywalki, przełykając gule w gardle. Wzięłam głęboki oddech a potem zwyczajnie uniosłam głowę, spotykając się w odbiciu z własnymi tęczówkami. Moja warga lekko drgnęła, kiedy uważnie badałam spojrzeniem swoją twarz.

Moje włosy były potargane, a skóra na czole rozcięta. Krew spływała po moim policzku, a nawet splamiła moje włosy. Szkarłatna czerwień mocno odznaczała się na mojej bladej skórze i blond włosach. Zauważyłam także formujący się siniak pod moim okiem, czując z każdą sekundą jak puchnie coraz bardziej. Zwilżyłam językiem swoje spierzchnięte wargi, a potem odrzuciłam włosy do tyłu. Jak w transie zamknęłam drzwi od łazienki, a potem powoli się rozebrałam i weszłam do kabiny prysznicowej. Gdy tylko strumień wody spotkał się z moim ciałem, wypuściłam z siebie głośne westchnienie. Powoli i dokładnie myłam swoje ciało jak i włosy. Oczywiście starałam się aby arbuzowy żel pod prysznic i szampon nie dostały się do mojej rany, ale i tak niekoniecznie mi to wyszło. To nic. Zdaje się, że nie potrafiłam teraz czuć nawet bólu. Moje paznokcie dość często zahaczały o skórę mojego dekoltu, zostawiając tam mocne ślady. Ale nawet tego nie czułam, chociaż bardzo chciałam.

Bo nagle wszystko we mnie uderzyło. Spychałam wszelkie znaki na dno mojej podświadomości. Do najciemniejszych zakamarków. A teraz coś rzuciło na nie tak cholernie mocne światło, paraliżujące moje wnętrze.

Mogłam to wypierać ile chciałam. Udawać i się wykręcać. Ale moja przeszłość właśnie mnie dogoniła, dosłownie uderzając moją głową o ścianę aby przywołać mnie do rzeczywistości. Bo on wrócił. Josh na prawdę wrócił.

***

Dzisiejsza pogoda była jedną z najlepszych w ostatnim tygodniu. Normalnie by mnie to cieszyło, ale nie tym razem. Siedziałam właśnie na miejscu pasażera w samochodzie Vee, obserwując widoki za oknem. Byłyśmy w drodze nad jezioro, a ja czułam się jakbym była w filmie. I nie dlatego, że wszystko wydawało się takie piękne, nie. Dlatego, że cały czas grałam. Boże, Hollywood powinno wkrótce się ze mną skontaktować, ponieważ byłam w tym taka dobra.

Ładny makijaż i okulary przeciwsłoneczne na moim nosie skutecznie maskowały siniaki i zaczerwienienia. Dwa białe plasterki na czole zaklejały rozcięcie, które zrobiłam sobie poprzez „poślizgnięcie się pod prysznicem". Prawdziwa oferma ze mnie, nic dodać nic ująć. Wygodny sweterkowy komplet owijał moje ciało. Był w różowym kolorze i składał się ze spodni do połowy uda oraz zapinanego na guziki topu z dłuższym rękawem. Do tego niezawodne czarne Vansy i ulubiony arbuzowy lizak pomiędzy moimi wargami. Można powiedzieć, że wyglądałam jak zwyczajna osiemnastolatka jadąca nad jezioro ze swoją najlepszą przyjaciółką, aby mile spędzić weekend. Albo jakbym przed chwilą wstała z łóżka.

Postanowiłam nie robić z wczorajszego incydentu wielkiej sprawy. Nie miałam zamiaru psuć Vee weekendu, na który obydwie tak niecierpliwie czekałyśmy. Poza tym jest to prawdopodobnie mój ostatni spokojny weekend, ponieważ kiedy wrócę będę musiała uporać się z rzeczywistością. Potrzebowałam tych dwóch dni na odpoczynek zanim moja psychika dosłownie wysiądzie i pożegna się z ciałem. A że byłam ekspertem w spychaniu emocji do podświadomości i mistrzem kłamstwa, ten weekend wcale nie będzie dla mnie wyzwaniem.

- Nie jest ci za ciepło w tym materiale? - zapytała Vee, której wzrok skupiony był na drodze.

- Jest w porządku - wymamrotałam, następnie głośno wzdychając.

Faktycznie było gorąco, ale ja byłam wiecznym zmarzluchem. Siniaki na swojej szyi zamaskowałam makijażem i miałam nadzieje, że czterdzieści minut wysiłku aby je zakryć nie pójdzie na marne. Ostatnie na co miałam ochotę to pytania ze strony Kingston. Byłam człowiekiem niewielu słów, szczególnie kiedy w grę wchodziło rozmawianie o sobie.

- Więc? - spojrzałam na moją przyjaciółkę, która oparła teraz lewy łokieć o drzwi. - Mamy zamiar porozmawiać o Jake'u, czy będziemy to ignorować?

Wyjęłam lizaka z ust wcześniej dokładnie go oblizując, a potem głośno westchnęłam.

- Chciałabym to ignorować, ale nie mogę. Harvey wplątał się w coś paskudnego. Wiem to, bo przesiaduje ze znajomymi Josha - ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło.

- Myślisz, że...

- Nie wiem - odpowiedziałam, zanim zdążyła zadać pytanie. - Mam nadzieje, że nie.

Znów wetknęłam słodycz do ust, poprawiając się nieco na siedzeniu. Nagle poczułam się niekomfortowo.

- Nie wydaje mi się, żeby Jake był w stanie to zrobić. Przecież wie, że ty i Josh to temat tabu więc nie sądzę aby z nim przesiadywał posiadając tą wiedzę - głos Vee był delikatny, jakby bała się że jednym słowem wywoła huragan w postaci moi.

Bawiłam się lizakiem, który znajdował się w moich ustach jednocześnie bijąc się z własną podświadomością. Jestem świadoma, że Josh wrócił i nie zwiastuje to nic dobrego. Nie jestem pewna czy chciałabym, aby Kingston dowiedziała się pewnych rzeczy z drugiej ręki. Tym bardziej nie z perspektywy mojego byłego, który zawsze miał talent do modyfikowania rzeczywistości i ubarwiania jej na swoją korzyść.

- Boże, potrzebuje się napić - westchnęłam, przeczesując swoje włosy dłonią.

- Tak, ja też - mruknęła Vee, skręcając we właściwą uliczkę.

Szarooka wyjęła ze schowka mały pilot, na którym zaraz wcisnęła odpowiedni przycisk. Dosyć sporych rozmiarów czarna brama zaczęła powoli się odsuwać, abyśmy mogły znaleźć się na posesji. Vee zaparkowała niemal przed samymi drzwiami frontowymi co było dobrym pomysłem, ponieważ musiałyśmy wnieść swoje bagaże. Wysiadłyśmy z samochodu, a potem zgarnęłyśmy wszystkie nasze rzeczy i ruszyłyśmy do środka.

Kingston otworzyła białe drzwi, przepuszczając mnie w progu. Moje usta lekko się rozchyliły, ponieważ to jak domek wyglądał po remoncie było nie do przyswojenia. Wszystko było zupełnie inaczej i cholernie nowocześnie. Zupełnie jakby ktoś zburzył pierwotny projekt i postawił nowy.

- Wow - spojrzałam na Vee, która pokiwała głową w zgodzie.

- Wiem - zaśmiała się krótko, a potem zaprowadziła mnie do pokoju w którym będziemy spać.

Jego ściany pomalowane były na szaro, a jedna z nich zrobiona była z białej cegły. Duże czarne łóżko postawione było w rogu, tak aby był z niego idealny widok na pokaźne okno za którym widać jezioro. Na środku pomieszczenia znajdowały się dwa duże fotele w odcieniu butelkowej zieleni, a pomiędzy nimi stolik do kawy. Do tego dużo roślin i półek z książkami i ozdobami, a także duża biała szafa. Cholera, mogłabym tutaj zamieszkać.

- Czy twoi rodzice chcą mnie adoptować? - zapytałam, kładąc swoją małą ale pojemną walizkę tuż przy łóżku.

Kingston barwnie się zaśmiała, a potem rzuciła walizkę na łóżko i sprawnie ją rozsunęła. I mogłam się spodziewać, że na wierzchu będą znajdować się trzy butelki Tequili. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, a Vee puściła mi oczka.

- Weź jedną i chodź na dół - poleciła, a potem obydwie zmierzyłyśmy do kuchni.

Włożyłyśmy asortyment alkoholowy do lodówki, a potem Vee wyjęła dużą srebrną tacę, kieliszki oraz limonkę i solniczkę. Zamówiłyśmy także tacos na kolację, żeby było tematycznie. Już na samą myśl robiłam się coraz bardziej głodna. Cieszyłam się, że byłyśmy tutaj we dwie i miałyśmy zamiar spędzić przyjemny wieczór nad jeziorem prawdopodobnie oglądając Gilmore Girls.

Około czterdziestu minut później wszystko było gotowe. Wyniosłyśmy niewielką sofę na patio co zajęło nam dosyć dużo czasu, a potem udekorowałyśmy naszą małą przestrzeń poduszkami i świeczkami. Oczywiście zrobiłyśmy także miejsce na laptopa i głośniki. Za jakieś dziesięć minut nasze jedzenie powinno przyjechać, a więc wyrobiłyśmy się ze wszystkim na czas. Pozostało jedynie uzupełnić kieliszki Tequilą i viola.

- Boże, ale potrzebowałam przerwy - odezwała się Vee, odgarniając włosy z twarzy kiedy zajmowała miejsce na sofie.

- Nie tylko ty - westchnęłam, siadając na miejscu obok dziewczyny.

Włączyłam laptopa, którego ze sobą wzięłam w celu włączenia serialu. Stukałam czerwonymi paznokciami o urządzenie czekając aż się włączy. Dopiero po kilkunastu o ile nie kilkudziesięciu sekundach zdałam sobie sprawę, że Veronica uważnie mi się przyglądała.

- Co? - spojrzałam na nią spod rzęs, obracając głowę w jej kierunku podczas gdy moje ciało wciąż było zwrócone w stronę laptopa.

- Wiesz o tym że nie jestem ślepa, prawda? - powiedziała, a ja zmarszczyłam brwi w dezorientacji. - Twoje umiejętności makijażowe ssą.

I wtedy zrozumiałam o czym mówiła. Wzięłam głęboki oddech i obróciłam głowę w kierunku ekranu. Wcisnęłam ikonkę Netflixa, a potem bez słowa udałam się do kuchni gdzie sprawnie napełniłam Tequilą wszystkie dziesięć kieliszków czekających na srebrnej tacy. Ostrożnie ją uniosłam i wróciłam na patio, gdzie Vee prawdopodobnie właśnie włączała kolejny odcinek Gilmore Girls. Położyłam tacę na stoliku przed nami i znów zajęłam swoje miejsce. Bez zbędnych ceregieli przechyliłam trzy kieliszki palącego alkoholu pod rząd, a potem wgryzłam się w pokaźny plasterek limonki. Kingston patrzyła na mnie jak na wariatkę, ale ja tylko głęboko odetchnęłam i wbiłam wzrok w jej szare tęczówki.

- Josh nigdy nie był przyjemną osobą - zaczęłam, a wargi Vee lekko się zacisnęły. - Jestem w stu procentach pewna, że zna każdą jedną osobę w tym mieście która ma kłopoty z prawem. Boże, nie jestem nawet w stanie policzyć jak wiele osób wpakował w bagno - pokręciłam głową, spoglądając na moment na bezchmurne niebo. - I chociaż nie jestem jeszcze do końca gotowa rozmawiać o mojej relacji z nim, to masz prawo wiedzieć co dzieje się teraz.

Kingston skinęła głową, a potem złapała za jeden z kieliszków i uniosła go w moją stronę. Posłałam jej blady uśmiech i poszłam jej śladami także chwytając jeden z nich. Tequila przyjemnie paliła mój przełyk i tym razem nawet nie pofatygowałam się, aby ją przejeść.

- Miałaś rację. Ty i Jake mieliście rację - odłożyłam kieliszek na tackę, a potem powróciłam wzrokiem do mojej przyjaciółki. - Josh wrócił, a ja nie mogę tego wypierać. Wczoraj ktoś pojawił się w moim domu i stąd wzięły się te wszystkie siniaki. Nie jestem do końca pewna powodu tego najścia, ale wiem że to sprawka Josha. Raczej dobitnie zostało mi to przekazane - w moim głosie pojawiła się lekka chrypka.

Nie czułam się zbyt komfortowo mówiąc to wszystko na głos. Czułam na sobie baczny wzrok mojej przyjaciółki, która chyba czekała aż ktoś wyskoczy z kamerą i krzyknie "mamy cię", bo zdecydowanie nie spodziewała się czegoś takiego. Pomrugała kilkakrotnie, przyswajając informacje w swoim własnym tempie.

- Myślisz że to przez naszą wizytę w klubie? W końcu mówiłaś, że ten chłopak co do nas podszedł był jego przyjacielem - odezwała się po około dwóch minutach zabijającej ciszy.

- Nie wiem, Vee. To się nawet nie łączy - przetarłam twarz dłońmi, następnie opierając łokcie na swoich kolanach.

- Cholera, Sloane. Ktoś na ciebie napadł i to w twoim własnym domu. Nie chcesz zgłosić tego na policję? Dla własnego bezpieczeństwa - jej brwi zmarszczyły się w trosce, ale ja tylko machnęłam ręką.

- Uwierz mi, w Atlancie policja jest bardziej skorumpowana niż gdziekolwiek na świecie. Myślisz, że dlaczego Josh ani razu nie został aresztowany? - prychnęłam pod nosem, a potem to we mnie uderzyło. - Ah no tak. Nie mówiłam ci czym się zajmował, więc to wszystko może nie mieć dla ciebie sensu. Więc cóż, weź pod uwagę handel bronią, kartel narkotykowy i hazard.

I znowu cisza. Szok jaki malował się na twarzy mojej przyjaciółki sięgał chyba zenitu. Jej usta były szeroko otwarte, a brwi zmarszczone do tego stopnia że ledwo widziałam jej szare tęczówki. Ta ekspresja szybko została zastąpiona neutralną miną, a potem brunetka głośno wypuściła z siebie powietrze.

- Kurwa - było wszystkim co powiedziała.

Pokiwałam głową w zrozumieniu, a potem sama podałam jej kieliszek wypełniony alkoholem i wzięłam także jeden dla siebie. Jednocześnie opróżniłyśmy naczynia, delikatnie krzywiąc się na ostry smak.

- Uwierz mi, zareagowałam tak samo kiedy połączyłam puzzle w tej zagmatwanej układance o nazwie Josh Brooks - zaśmiałam się gorzko, kładąc głowę na zagłówku. - Wystarczy na dzisiaj. Miałyśmy się zrelaksować.

I jak na zawołanie rozległ się dźwięk domofonu. Vee wzięła pieniądze i poszła odebrać jedzenie, a ja wyjęłam dwa duże talerze które zaraz zaniosłam na patio. Poprzesuwałam rzeczy, które były na stoliku aby zrobić więcej miejsca a potem dumnie się wyprostowałam i spojrzałam w kierunku drzwi, gdzie w progu stała Kingston z reklamówką w ręce, ale niekoniecznie wyglądała na zadowoloną.

- Co? - zrobiłam do niej minę, podczas gdy na moment obróciła głowę do tyłu a potem znów spojrzała na mnie.

- Cóż dobra wiadomość jest taka, że mamy swoje jedzenie - oznajmiła, poruszając opakowaniem w jej dłoni.

- A jest jakaś zła? - zmarszczyłam brwi i właśnie wtedy Vee podeszła w moją stronę, a zaraz za nią na patio wszedł Jake.

Moja mina totalnie zrzedła, ponieważ ostatnie czego się spodziewałam to "miłe" odwiedziny. I już chciałam coś powiedzieć, ale wtedy zobaczyłam jak zza pleców mojego przyjaciela wyłania się nieszczęsny Nicholas Horton. Moja szczęka mocno się zacisnęła i dosłownie musiałam odwrócić od nich wzrok, ponieważ kumulująca się we mnie złość wybuchłaby niczym wulkan. Pokaźnych rozmiarów wulkan z nieskończoną ilością lawy o piekielnej temperaturze.

- To musi być mój szczęśliwy dzień - cmoknęłam językiem, a z moich słów spływał jad. Postanowiłam także przetestować swoją samokontrolę i przeniosłam na nich swój wzrok. - Tyle przyjemnych twarzyczek - zmarszczyłam sarkastycznie swoją twarz.

- Sloane.. - Jake zdecydowanie nie wyraził swojego zadowolenia kiedy wypowiadał moje imię.

Widziałam że moje nastawienie go dotknęło ale nie rozumiem czego się spodziewał. To chyba jasne, że nie rzucę mu się w ramiona i nie pogodzę się z jego nowym trybem życia. Jeszcze jakby było mało wybrał sobie najmniej odpowiedni moment w historii.

- Wiedziałem, że tak będzie - usłyszałam mamroczącego pod nosem Hortona, który teraz luźno opierał się o framugę drzwi.

Stał sobie jakby nigdy nic z dłońmi w kieszeniach czarnych jeansów, a jego mina nie wyrażała nic innego poza zwyczajnym znudzeniem. Właściwie to może i nawet przesadnym znudzeniem.

- Przepraszam - zwróciłam się do niego, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. - Musiałam przegapić moment, w którym prosiłam o twoją opinię.

Brunet delikatnie odbił się od framugi, a potem zrobił krok do przodu wbijając we mnie to swoje rzekomo onieśmielające spojrzenie. Na mnie jednak, działało ono jak oliwa na ogień.

- Nie dziwię się, w końcu jesteś..

- Stop - Jake przerwał wypowiedź swojego ogona, który ostatnim czasem zdaje się być wszędzie tam gdzie on. I dobrze, że mu przerwał bo nie ręczyłabym za siebie. - Nie przyszedłem tutaj się kłócić, okej? Chciałem tylko z wami porozmawiać i wszystko wyjaśnić.

Boże błagam, tylko nie dzisiaj.

Zacisnęłam swoje wargi, a potem z dziwną determinacją stanęłam tuż przed Harvey'em. Spojrzałam prosto w jego tęczówki z wielkim żalem, którego przez kilka sekund nie udało mi się ukryć. Dopiero po tym wzięłam się w garść i otworzyłam usta, ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk ponieważ Jake sprawnie mnie wyprzedził.

- Co się stało z twoim okiem? - zapytał marszcząc brwi i uważnie przyglądając się obitej stronie mojej twarzy.

Swoim pytaniem wybił mnie z rytmu, a moja klatka piersiowa zaczęła szybciej się unosić. I o ile wcześniej byłam tylko ja i Vee, rozmowa o tym co się stało nie była taka trudna. Mimo że nie zdradzałam szczegółów, wiedziałam że szarooka nie będzie na mnie naciskać i nie przekroczy granic. Ale wiedziałam też jaki był Jake. On zawsze pytał i pytał, aż miało się dość. Jednak w większości przypadków były to sprawy dotyczące mojego złego humoru w jakim byłam po kłótniach z matką. W porównaniu z tym co stało się wczoraj było to niczym. Wtedy mogłam bez problemu to obejść i wybrnąć niczym mistrz kłamstwa jakim jestem.

Ale teraz?

Teraz śpiewka o prysznicu nie wchodziła w grę, ponieważ byłam wściekła i rozżalona jednocześnie bo przed oczami wciąż miałam obraz Jake'a z klubu.

Kobieto weź się w garść, nie jesteś taka.

Zacisnęłam swoje dłonie w pięści, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną stronę. Przełknęłam wszystkie swoje emocje wraz z kłębiącymi się w mojej głowie myślami, przybierając obojętny wyraz twarzy.

- Co stało się z twoim życiem? - odbiłam pałeczkę, nie ruszając się ani o milimetr. - Co stało się z twoim gardzeniem narkotykami? Ze szczerością? - zrobiłam krótką przerwę, zbierając się w sobie ze wszystkich sił. - Co takiego się stało, że przestałeś mi ufać? Że przestałeś ufać mi i Vee. Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś nazywałeś nas swoją rodziną - zadarłam głowę do góry, wciąż patrząc w jego oczy, których powłoka teraz się szkliła. - Przykro mi, że nie mogłyśmy dać ci wystarczającej dawki haju, żebyś nie musiał szukać jej gdzieś indziej.

Czułam ogień pod swoją skórą. Błagała mnie, abym jakoś go stamtąd zabrała. Ciężki głaz opadł na moją klatkę piersiową, przez co niemal się zachwiałam. Moje własne słowa uderzyły we mnie z tak wielką siłą, że nie byłam w stanie dłużej tam stać. Bo miałam absolutną rację. Gdyby tylko chciał, zwróciłby się do nas i rozwiązalibyśmy wszystko razem. Ale on nie chciał. Nie byłyśmy dla niego wystarczającym oparciem. Byłyśmy za słabe.

Pojedyncza łza spłynęła po gładkim policzku Jake'a Harvey'a. Pokręcił delikatnie swoją głową jakby chciał zaprzeczyć moim słowom. Ale po co? Przecież nie powiedziałam nic niezgodnego z prawdą.

- Zawsze to robisz - oznajmił, pozwalając pojedynczej kropli opaść na podłogę. - Potrafisz obrócić każdą sytuację, żeby tylko nie rozmawiać o tobie. Mówisz o szczerości, ale z naszej trójki to ty jesteś osobą która zawsze milczy. - Jego kciuk delikatnie przejechał po skórze tuż pod moim okiem, śledząc długość mojego siniaka.

Gwałtownie odsunęłam się do tyłu, czując się jakby ktoś właśnie mnie spoliczkował. Nigdy wcześniej o tym nie wspominał, chociaż w głębi duszy wiedziałam że już dawno to zauważył. W końcu to on był tym, który zadawał tyle pytań. Musiałam poślizgnąć się przy nim przynajmniej milion razy. I z tyłu głowy miałam już odpowiedź. Miałam mnóstwo odpowiedzi, ale postanowiłam wybrać inną opcję.

Ucieczkę.

- Jestem zmęczona - z tym akurat nie kłamałam. - Pójdę się położyć.

Wyminęłam Jake'a z takim chłodem, że jestem pewna iż pozostawiłam za sobą białą parę. W drodze do środka trąciłam Hortona ramieniem, co nie było konieczne ale w tamtej chwili po prostu chciałam to zrobić. Zdaje się, że ten chłopak był moim omenem. Odkąd tylko zobaczyłam go na parkingu, wszystko się posypało. Rozpoczęło się pasmo problemów którego nie byłam w stanie zatrzymać.

Prawie pobiegłam do pokoju na piętrze i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o drewnianą płytę, głośno wzdychając. Widząc Jake'a zdałam sobie sprawę, że nie znalazłam czasu. Nie znalazłam czasu, aby przeżyć to wszystko po swojemu. Poskładać do kupy wszystkie okoliczności i postarać się chociaż w jednej setnej zrozumieć dlaczego robi, to co robi. Nie poużalałam się, nie skarciłam się i przez to teraz nie potrafiłam dać mu wytłumaczyć. Czy się bałam? To było niedopowiedzenie. Cholernie bałam się tego, co mogę od niego usłyszeć. Że robił to dla mnie? W końcu jak się okazało, Josh wrócił do miasta więc wszystko było możliwe. A może robił to po prostu dla siebie? Może miał jakieś kłopoty, albo zwyczajnie się uzależnił. Albo dla swojej siostry? Każda z tych opcji śmiertelnie mnie przerażała.

Wplotłam dłonie w swoje włosy i mocno za nie pociągnęłam. Nie znosiłam kiedy moim bliskim działa się krzywda. Działało to na mnie jak płachta na byka. A najgorsze było to, że gdzieś z tyłu głowy już wiedziałam co zrobię, chociaż było to bezmyślne i głupie. Czułam się jakby krew wrzała w moich żyłach. Byłam teraz napędzana przez gniew na samą siebie, który nie posiadał granic. I właśnie w takich momentach człowiek podejmował najgorsze decyzje.

I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Wzięłam głęboki oddech, starając się nieco uspokoić gwałtowne bicie mojego serca.

- Odejdź - mruknęłam oschłym tonem.

Nie byłam na to wszystko gotowa. Byłam tchórzem.

- Przestań zachowywać się jak bachor i otwórz te cholerne drzwi - zdziwiłam się, kiedy usłyszałam zza płyty głos Hortona.

Był ostatnią osobą, jakiej się spodziewałam. W końcu jesteśmy raczej pokłóceni, więc nie do końca zbiera mi się na rozmowy z tym kretynem.

- Nie - odburknęłam.

Tak, miałam zamiar zachowywać się jak dzieciak.

I wtedy usłyszałam przekręcenie się gałki w drzwiach. Zanim zdążyłam zareagować, drewniana płyta poruszyła się wraz z moim opierającym się o nią ciałem, przez co byłam zmuszona do odsunięcia się.

Cholerny Nicholas Horton.

Obróciłam się w jego stronę, posyłając mu mordercze spojrzenie. Nie miałam ochoty chociażby na niego patrzeć. Widok jego twarzy tylko mnie pobudzał i to nie w pozytywny sposób. Z każdą sekundą robiłam się coraz bardziej wściekła, wyprzedzając swoje przyszłe reakcje. Nawet moje ciało wiedziało, czego przysporzy mi rozmowa z tym kretynem.

- Przestań zachowywać się jak księżniczka. Tutaj w ogóle nie chodzi o ciebie, więc daj mu wytłumaczyć - jego nonszalancka postawa i obojętny głos, doprowadzały mnie do szaleństwa.

Zachowywał się jakby z jakiś powodów był wyżej ode mnie. A ja nienawidziłam dupków z syndromem wyższości.

- Ale kim ty w ogóle jesteś, żeby mówić mi co mam robić? - parsknęłam krótko. - Nie wiem skąd się urwałeś i dlaczego wchodzisz z buta pomiędzy mnie i mojego przyjaciela, ale to musi się skończyć.

Teraz to Nick był tym, który się zaśmiał. Przejechał końcówką języka po swojej dolnej wardze, posyłając mi pełne politowania spojrzenie.

- Nie mam pojęcia dlaczego Jake tak się stara o przebaczenie. Ja nie widzę tu nic wartościowego - Horton bez żadnych skrupułów przejechał spojrzeniem po mojej sylwetce. - Jeszcze niedawno rzucałaś się jak to się o niego martwisz i chcesz wszystko wiedzieć, a kiedy masz okazję to robisz sceny. Tym razem to ja współczuje twoim przyjaciołom, skoro tak ich traktujesz.

Przez cały jego monolog moja głowa była hardo uniesiona do góry. Ekspresja mojej naturalnie sukowatej twarzy ani na moment się nie zmieniła. Wciąż patrzyłam na niego z tą samą odrazą i ignorancją. Jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Ja znałam swoje powody i doskonale wiedziałam jak się zachowuje. Byłam świadoma swojego mechanizmu obronnego i tego jak postępuje aby się wykręcić. Nie potrzebowałam żeby dupek z ego wielkości Manhattanu prawił mi kazania. W tym ekspertem była moja przeurocza matka.

- Tak, cytuj moje słowa. Tylko w ten sposób masz jakąkolwiek szansę aby wygrać swój argument - nie ukrywałam swojego prześmiewczego tonu. - Swojej siostrze też dawałeś swoje złote rady? Bo chyba słuchanie cię nie wyszło jej na dobre.

I nawet nie wiem czemu to powiedziałam. Powinnam była ugryźć się w język. Niepotrzebnie mieszałam w to Annie. Ona nic mi nie zrobiła, a to co jej się przytrafiło nie powinno być w taki sposób wyciągane. Ale słowa już padły. Granat został odpieczętowany, a ja czekałam na wybuch.

Ale jego twarz pozostała tak samo niewzruszona jak była. Nie ruszył się nawet o milimetr.

- Tak się składa, że to ty dawałaś jej rady kiedy to pierwszy raz się stało. Jesteś też przyjaciółką Jake'a i widzisz co się dzieje - dopiero teraz ruszył z miejsca, zatrzymując się tuż przede mną. - Ja widzę tutaj tylko jeden czynnik, który doprowadza do tragedii. Jesteś chyba na tyle mądra, żeby się połapać.

Nasze twarze dzieliła tak mała odległość, że czułam jego oddech na swojej twarzy a jego wargi prawie stykały się z moją skórą. Zabawne było to, że był numerem jeden jeśli chodzi o składanie na mnie winy, a znał mnie tyle co nic. Nie wiem czy chciał mnie tymi słowami sprowokować, czy zwyczajnie złamać. Którekolwiek to jest, nie pozwolę mu na to.

- To tyle? - wciąż wpatrywałam się w jego ciemne tęczówki. - Myślałam, że stać cię na więcej.

I wtedy Nick na moment się uśmiechnął, a jego dłoń powędrowała do mojej twarzy. Jego palec wskazujący wślizgnął się pod mój podbródek i uniósł moją głowę jeszcze wyżej przybliżając nas do siebie, choć myślałam że fizycznie nie było to już możliwe.

- Nie zniosłabyś tego - wyszeptał, i teraz to ja się uśmiechnęłam.

- Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia - delikatnie poklepałam dłonią jego policzek, następnie przejeżdżając palcem wzdłuż jego szczęki.

Energia między nami w każdej sekundzie drastycznie się zmieniała. Wciąż patrzyliśmy w swoje oczy i teraz jestem w stu procentach pewna, że gdyby ktoś obudził mnie w nocy o północy byłabym w stanie je narysować z każdym najdrobniejszym szczegółem.

- Wiem więcej niż myślisz - jego wargi były niebezpiecznie blisko moich, kiedy wypowiadał te słowa.

Żadne z nas już się nie dotykało. Staliśmy z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała, a jedynie nasze twarze były blisko siebie. Była to cholernie niekomfortowa pozycja, ponieważ Horton musiał się nachylać, a mi prawie zdrętwiała szyja od unoszenia głowy.

- Czyli wiesz jak bardzo chcę cię teraz uderzyć? - zapytałam, a moja klatka piersiowa zaczęła się unosić i opadać nieco intensywniej.

Zresztą nie tylko moja. Nasze oddechy się ze sobą mieszały, a atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta z niewiadomego powodu.

- Nie wiem czy słowo uderzyć, jest odpowiednie - jego dłoń znalazła się z tyłu mojej głowy, gdzie pociągnął mnie do tyłu za włosy powodując że moja twarz jeszcze bardziej się uniosła. - Ale podzielam twoje chęci.

Dopiero po chwili uderzyło we mnie co chłopak miał na myśli. Jego dłoń wciąż była mocno wplątana w moje włosy, za to moja zacisnęła się na kołnierzu jego granatowego bezrękawnika. A potem jego wargi już prawie zetknęły się z moimi. Jednak prawie robi tutaj wielką różnicę.

Usłyszałam zbliżające się kroki, dlatego złapałam za jego szczękę i odsunęłam jego twarz od swojej w ostatniej chwili. On także zrozumiał co właśnie się działo, dlatego jego dłoń szybko wyplatała się z moich blond kosmyków. Odsunęliśmy się od siebie na bezpieczną odległość, a zaraz w progu pojawiła się Vee. Jej oczy nieco się szkliły, a policzki wciąż były nieco mokre od łez.

- Idź z nim porozmawiaj - zwróciła się do mnie niemal błagalnym tonem. - Czeka na dole.

I tylko ona mogła sprawić, żebym się poddała i przestała walczyć z samą sobą.

Dlatego stawiałam już swoją stopę na pierwszym stopniu schodów.








*
Do następnego.
xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro