7. Jeden problem z głowy.
Stałam niedaleko baru w tej samej pozycji od dobrej minuty. Nie potrafiłam się ruszyć i przez chwilę chyba nawet zapomniałam jak się oddycha. Czułam wzrok Vee na swojej twarzy. Ona sama nie mogła uwierzyć w to, co odgrywało się przed naszymi oczami. To było absurdalne. Na środku loży siedział Jake. Na jego lewym ramieniu uwieszona była jakaś blondynka, która bezustannie się z czegoś śmiała podczas gdy chłopak siedział przed ogromnym stosem pigułek. Jedną z nich obracał w palcach z wielkim uśmiechem. Czerwone i opuchnięte oczy chłopaka z niemalże uwielbieniem obserwowały białą tabletkę. Dookoła było także więcej osób, jednak w większości przeważali mężczyźni. W tej chwili nie rozumiałam absolutnie nic, tym bardziej że ktokolwiek odebrał telefon Jake'a twierdził, że chłopak był raczej nieprzytomny.
I wtedy to się stało. Para przekrwionych oczu uniosła się znad narkotyku i spotkała się prosto z moimi zielonymi tęczówkami. Patrzył na nie pustym wzrokiem, który zaraz przeniósł na stojącą obok mnie Vee. Harvey pomrugał kilkakrotnie oczami, a potem potrząsnął głową i przetarł swoje powieki. Zupełnie jakby mu się wydawało, że to zwykłe halucynacje. Jednak my nadal tam stałyśmy, co w końcu do niego dotarło. Gwałtownie zerwał się ze swojego miejsca, co raczej nie spodobało się jego dobranemu kręgowi znajomych. Jake ruszył w naszym kierunku, a jego chód był chwiejny. W końcu zatrzymał się tuż przed nami. Zapach alkoholu i papierosów uderzył w moje nozdrza.
- Co wy tu robicie? - brunet nieco się wyprostował, marszcząc swoje gęste brwi.
- Chyba raczej co ty tutaj robisz - odburknęła Vee, zakładając ręce na brzuchu. Ja wciąż milczałam.
- Nie powinno was tutaj być - warknął oglądając się za siebie dosłownie na moment. - Idźcie stąd i to szybko.
- Nawet sobie nie żartuj, Harvey - moja przyjaciółka podeszła krok bliżej niego z zadartą głową.
Zwracała się do niego po nazwisku tylko kiedy była na niego zła lub gdy sobie docinali. Za to ja czułam się jakbym oglądała film. Jakby wcale mnie tutaj nie było, a scena rozgrywająca się przed moimi oczami działa się w mojej podświadomości. Była wyobrażeniem.
- Vee.. - Jake chciał chyba załagodzić sytuację, ale brunetka szybko mu przerwała.
- Nawet nie próbuj się wykręcać. Jak długo to się dzieje? Dlaczego to robisz? - brunetka patrzyła na niego z wielkim żalem.
Żalem, bo byłyśmy najbliższymi dla niego osobami a nie miałyśmy o tym pojęcia. Spojrzałam na profil Vee, która pod tą maską była zwyczajnie rozbita ponieważ nasz przyjaciel milczał. Ten wygadany chłopak nie mówił kompletnie nic, co wbijało w nasze ciała coraz więcej sztyletów.
- A niech mnie - męski głos wydobył się zza pleców mojego przyjaciela.
Przez moment wydawał mi się znajomy, ale za cholerę nie potrafiłam skojarzyć do kogo należał.
- Czy to nie nasza mała blondyneczka? - i wtedy chłopak wyłonił się zza pleców Jake'a patrząc prosto na mnie.
Dosłownie zmroziło mi krew w żyłach. Brad Cowell stał właśnie przede mną z ogromnym uśmiechem na ustach. Wyglądał tak samo jak rok temu, choć jego oczy były teraz czerwone jak u Harveya. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, które wyrażały wielki zachwyt. Za to mnie przerażały.
Bo stałam właśnie twarzą w twarz z najlepszym przyjacielem Josha.
Moi przyjaciele gwałtownie przekręcili głowy w jego stronę, obserwując to chłopaka to mnie. Ledwo przełknęłam ślinę przez zaciśnięte gardło, a moje paznokcie zaczęły wbijać mi się w skórę od zaciskania dłoni w pięści.
- Brad - odchrząknęłam, zadzierając głowę.
Pod żadnym pozorem nie mogłam pokazać, że chłopak w jakiś sposób mnie przerażał i przywoływał paskudne wspomnienia. Bałam się, że wyjawi coś, co zakopałam już dawno w swojej głowie. Nie chciałam, żeby moi przyjaciele wiedzieli.
- Tak dawno cię nie widziałem - czarnowłosy kręcił głową z niedowierzaniem, lustrując wzrokiem moją sylwetkę. - Ale chyba byłaś wtedy nieco węższa.
Dziwny prąd przeszył moje ciało, ponieważ nie znosiłam komentarzy na ten temat. Paznokcie mocniej wbiły się w moją skórę, a ja poczułam się strasznie niekomfortowo. Chciałam już stąd wyjść.
- Sloane, kto to jest? - zapytała Vee, stając teraz bliżej mnie.
- Ah, gdzie moje maniery - niebieskooki machnął ręką. - Brad Cowell. Stary znajomy.
Odwróciłam głowę w bok, zaciskając zęby. Niech on już do cholery się zamknie i stąd idzie.
- Wybacz Brad, ale byliśmy w trakcie rozmowy i trochę nam przerwałeś - znów na niego spojrzałam z grobowym wyrazem twarzy.
Cowell uniósł dłonie w obronnym geście, posyłając mi wielki uśmiech.
- Najmocniej przepraszam, mała. W takim razie rozmawiajcie, a ja już sobie idę. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy z naszym dawnym składem i nadrobimy stracony czas - teraz jego uśmiech uformował się w jeden z najbardziej przerażających, a potem chłopak zwyczajnie nas wyminął i poszedł do baru.
- Sloane? - Jake patrzył na mnie pytająco, a ja nie mogłam się powstrzymać i głośno parsknęłam śmiechem.
- Co, teraz chcesz odpowiedzi? A jak Vee pytała ciebie, to postanowiłeś milczeć - warknęłam na niego, kręcąc głową.
- Cholera, Slo! - spojrzałam na Kingston, której zatroskany wzrok spoczywał na mojej dłoni.
Uniosłam ją do góry, a moim oczom ukazała się krew. Nie było jej dużo, ponieważ zaledwie jedna stróżka płynęła po moim palcu ale to i tak było coś czego się nie spodziewałam. Często wbijałam paznokcie w dłoń, ale jeszcze nigdy nie zrobiłam tego na tyle brutalnie aby się zranić.
- Chociaż ty wytłumacz - szarooka posłała mi spojrzenie, które sprawiało że moja skóra zaczęła piec ponieważ czułam się winna i po prostu źle.
- Po prostu on trzymał się z Joshem - wydukałam. - Nigdy za nim nie przepadałam.
- Nie jestem uzależniony. Po prostu biorę kiedy jestem w specyficznym towarzystwie, a wszystko przez to co zrobiłem kilka miesięcy temu - Jake w końcu przemówił.
- Co zrobiłeś? - zapytała Vee, ale dokładnie tak jak się spodziewałam Harvey powrócił do milczenia.
Pokręciłam głową, przejeżdżając językiem po swojej dolnej wardze. Czułam, że mój organizm zaraz dozna skutków przeładowania i chciałam jak najszybciej się stamtąd wydostać. Spojrzałam na Kingston, która także wyglądała na wyczerpaną.
- To nie ma sensu. Chodźmy stąd - mruknęła pod nosem Vee, a ja bez żadnych więcej słów ruszyłam w stronę wyjścia nie obdarzając mojego przyjaciela chociażby spojrzeniem.
Czułam się źle.
Pomrugałam kilka razy odganiając łzy, które cisnęły mi się do oczu. Wiedziałam, że nie będę płakać. To był ten stan kiedy czujesz ogromną presję w okolicach oczu i gardła, ale nie nie znajduje ona swojego ujścia. Jedyne co robi to drażni i irytuje.
Drogę do domu przebyłyśmy z Vee w kompletnej ciszy. Żadna z nas nie miała ani siły ani chęci żeby podjąć się tego tematu. Moja klatka piersiowa strasznie mi ciążyła, a ja chciałam za wszelką cenę pozbyć się tego uczucia.
Gdy tylko wysiadłam z samochodu Kingston, moja dłoń jak z automatu powędrowała do mojej szyi. Przejechałam po niej delikatnie opuszkami palców, idąc w kierunku domu. Gdy tylko weszłam do środka mój telefon zaczął wibrować. Na ekranie wyświetlił się kontakt mojej rodzicielki. Wzięłam głęboki oddech i przesunęłam palcem po urządzeniu.
- Halo? - odebrałam, jednocześnie zamykając drzwi.
- Ja i tata musimy dzisiaj zostać w firmie dłużej. Zaszła pewna pomyłka i musimy to ogarnąć dlatego wrócimy pewnie przed północą. Masz pieniądze żeby zamówić sobie kolacje? - zapytała, a jej wypowiedź była bardzo szybka jakby nie miała wiele czasu.
- Tak, wszystko mam - oznajmiłam, kierując się do kuchni.
- Dobra, to tyle. Muszę już kończyć - i zaraz po tym się rozłączyła.
Stanęłam na środku pomieszczenia, pustym wzrokiem wpatrując się w szafki przede mną. Nieprzyjemne uczucie znów rozlało się w moim wnętrzu. Niewiele myśląc udałam się do salonu, gdzie w szafce niedaleko telewizora mój tata trzymał swoje alkohole. Wygrzebałam butelkę whisky z samego tyłu i razem z nią poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na dywanie obok swojego łóżka, o które oparłam się plecami. Na zewnątrz robiło się już ciemno, ale to nawet lepiej. Teraz zostałam tylko ja i mój mrok.
Odkręciłam butelkę alkoholu i przytknęłam szyjkę do ust, pociągając dwa zdrowe łyki. Mój przełyk został mile połechtany przez ostry smak, przez co na mojej twarzy pojawił się chwilowy uśmiech. W końcu mogłam na moment odsapnąć. Przynajmniej w aspekcie fizycznym, ponieważ w mojej głowie działy się same niezbyt przyjemne rzeczy. Komentarz Brada na temat mojego wyglądu wciąż siedział mi w głowie i dlatego moje paznokcie wkradły się pod bluzę i zostawiły ślad na moim dekolcie. Do tego Jake brał narkotyki i cholera jasna wie w co jeszcze się wpakował. Przetarłam twarz dłońmi, czując lekki ból spowodowany wcześniejszą sytuacją. Nie miałam nawet siły wstać zmyć krwi, którą pewnie miałam także na swojej twarzy której przed chwilą dotykałam. To nic. Trudno.
Kolejny łyk. Kolejny i kolejny, aż przestałam liczyć.
Czułam się tak źle, że przez moment chciałam aby pojawił się tutaj Josh. Łaknęłam więcej bólu i więcej cierpienia. Chciałam tego, bo tylko na to w tej chwili zasługiwałam. Boże, jaka ja byłam żałosna. Nawet nie potrafiłam być dobrą przyjaciółką dla Jake'a. Gdybym była, to już dawno o wszystkim bym wiedziała i starała mu się pomóc. Także gdybym nie była tchórzem to już dawno wytłumaczyłbym Vee moją przeszłość, ale nie zrobiłam tego.
A potem chaos. Mój mózg został do reszty pochłonięty ponieważ zaczęłam myśleć o wszystkim jednocześnie. Brad. Josh. Jake. Vee. Boże, dlaczego to wszystko nie mogłoby być prostsze? W końcu przez ten alkohol zrobiło mi się gorąco. Po wypiciu połowy butelki zdjęłam z siebie bluzę i rzuciłam ją gdzieś w kąt pozostając w bordowym koronkowym staniku na grubych ramiączkach. Odetchnęłam głośno opierając głowę o materac łóżka. Chciałam po prostu przestać o tym wszystkim myśleć chociażby na moment. Dlatego pociągnęłam kolejny łyk, czując jak zaczyna szumieć mi w głowie. Splotłam swoje nogi, siadając po turecku a potem złączyłam powieki.
I nagle usłyszałam trzask jednej z mniejszych gałęzi na drzewie przy moim domu. Otworzyłam oczy patrząc na drzwi balkonowe które znajdowały się tuż przede mną. Na zewnątrz panował już półmrok, ale byłam jeszcze w stanie zobaczyć wspinającą się sylwetkę. W końcu chłopak stanął płasko na płytkach i podszedł do drzwi. Jak gdyby nigdy nic otworzył je, przez co chłodne powietrze zderzyło się z moim ciałem. Jeżeli nie zamykałam tych drzwi na klucz, to nie sztuką było otworzyć je z zewnątrz. Wzrok bruneta powędrował prosto na mnie gdy tylko przekroczył próg. Miał na sobie czarne jeansy i bordową bluzę, której kaptur spoczywał na jego głowie. W moim pokoju było ciemno, a jedyne światło docierało teraz zza drzwi balkonowych w których stał. W związku z tym, że ściemniało się z każdą sekundą coraz bardziej, prawdopodobnie nie było widać mnie zbyt dobrze.
A ja miałam teraz tak bardzo gdzieś to jak wyglądałam i co sobą prezentowałam, bo alkohol zrobił już swoje. Nie obchodziło mnie już kompletnie nic. Nie widziałam jego twarzy, ale ten zapach wody kolońskiej która kosztowała pewnie fortunę, utwierdził mnie w moich przypuszczeniach. Bo kto niby wspinałby się na drzewo, żeby się tutaj dostać? Moja lista podejrzanych była krótka, ponieważ poza mną w krytycznych sytuacjach zrobiła to jeszcze tylko jedna osoba i to wczoraj.
- Cześć pocahontas - odezwałam się, patrząc z dołu na jego twarz, a raczej w tamte okolice ponieważ nie mogłam dokładnie jej zobaczyć.
Nick krótko parsknął śmiechem, a potem zamknął za sobą drzwi i znów odwrócił się w moją stronę zdejmując z głowy kaptur.
- Gdybym wiedział, że siedzisz tutaj w staniku to przyszedłbym już wcześniej - jego głos mile zadzwonił w moich uszach.
Przewróciłam oczami, pozostawiając to bez komentarza. Mój stanik był jednym z tych bardziej zabudowanych i wyglądał prawie jak top, z tym że jego wycięcie było nieco głębsze, ale nie pokazywało za dużo, dlatego miałam to wszystko absolutnie gdzieś. Chociaż może nie powinnam wcale pokazywać swojego ciała, ponieważ kiedyś byłam węższa.
Brunet usiadł po mojej lewej stronie, także opierając się plecami o łóżko. Wyprostował swoje długie nogi, które prawie dostawały do balkonowych drzwi.
- Jakaś specjalna okazja? - Horton delikatnie pstryknął palcami w butelkę whisky, którą trzymałam w dłoni.
- Tak. Czwartek - oznajmiłam, następnie pociągając łyk, a potem wyciągnęłam dłoń z naczyniem w kierunku bruneta. - Chcesz?
Nick wzruszył ramionami, a potem zabrał butelkę aby się napić. Zaraz po tym zaczął się jej przyglądać, a potem poczułam jego wzrok na swojej twarzy.
- Sama tyle wypiłaś? - zapytał, na co skinęłam głową.
Znów zabrałam od niego butelkę, a potem kciukiem rysowałam kółka na jej powierzchni. Panowała między nami cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami.
- Po co przyszedłeś? - odezwałam się, nie odrywając wzroku od alkoholu.
Zrobiło się już prawie całkiem ciemno i chyba zaraz będę musiała zaświecić światło, ponieważ denerwowało mnie to że nic nie widziałam.
- Znalazłem twoje uszy w moim samochodzie, lola - odpowiedział nie żałując sobie prześmiewczego tonu głosu.
A potem poczułam lądujący na moich nogach materiał. Nawet o nim zapomniałam.
- I żeby je oddać musiałeś się tutaj wspinać, zamiast zadzwonić do drzwi? - położyłam opaskę na szafce nocnej, a potem wstałam w celu zapalenia światła.
- A gdybym się nie wspinał, to czy zobaczyłbym cię w staniku? - rzucił zaczepnie, na co głośno westchnęłam.
- Już skończ te komentarze - mruknęłam pod nosem, zapalając światło.
Zaraz po tym położyłam butelkę na biurku i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam zwykłą czarną koszulkę i szybko ją na siebie ubrałam.
- Ale nie mówiłem, że mi to przeszkadza. Nie musiałaś nic zakładać - zadowolony z siebie chłopak także podniósł się z podłogi i podszedł w moją stronę.
A potem jego brwi się zmarszczyły i w trzech krokach znalazł się tuż przy mnie. Jego zimna dłoń dotknęła mojego policzka, a potem kciukiem przejechał po mojej skórze.
- Czy to jest krew? - jego wzrok uważnie badał moją twarz, prawdopodobnie szukając wytłumaczenia na obecność czerwonej cieczy.
- Ah, tak - machnęłam ręką odsuwając się od niego, przez co jego ręka opadła w dół. - Zraniłam się w rękę i zapomniałam tego umyć. Musiałam się nią dotknąć.
Powędrowałam szybko do swojej łazienki i stanęłam przed umywalką. Tej krwi było bardzo mało i poza tym była już zaschnięta. Przemyłam swoją dłoń i także jeden punkt na policzku. Podczas tego w odbiciu zobaczyłam jak Nick zatrzymuje się tuż za mną i bacznie mi się przygląda. Na wewnętrznej części mojej dłoni była jedna mała blizna od paznokcia, natomiast reszta śladów nie była aż tak widoczna. Uniosłam swój wzrok na lustro, spotykając się z jego brązowymi tęczówkami.
- Co? - zapytałam, ponieważ dziwnie się na mnie patrzył.
Nie odpowiedział, a jedynie wciąż lustrował mnie wzrokiem co doprowadzało mnie do szaleństwa. Jęknęłam niezadowolona, a potem wróciłam do swojego pokoju gdzie szybko złapałam za butelkę whisky i przytknęłam ją do ust. Wzięłam trzy duże łyki, następnie oblizując swoje wargi. Minęły dokładnie cztery sekundy kiedy zdałam sobie sprawę jak to we mnie uderzyło. Nick opierał się o framugę drzwi, obserwując mnie z założonymi na piersiach rękami.
- Boże, nie patrz się tak na mnie - przewróciłam oczami. - Nie wiem jak ty, ale ja chcę lodu.
A potem otworzyłam drzwi prowadzące na korytarz i ruszyłam na dół. Nawet nie wytłumaczyłam o co mi chodziło, więc Horton pewnie pomyślał że jestem mentalnie chora ale miałam to gdzieś. Ja doskonale wiedziałam, co miałam na myśli i tylko to miało dla mnie znaczenie.
Zeszłam do kuchni i wyjęłam szklankę z szafki. Położyłam ją na blacie, następnie otwierając zamrażalnik z którego wyjęłam kostki lodu i wrzuciłam je do naczynia. Z uśmiechem na twarzy zalałam je whisky, a potem wzięłam łyk. Boże, zaczynałam się czuć coraz lepiej.
I wtedy w kuchni pojawił się Nick.
- Cóż. Zrobiłeś co miałeś zrobić, więc możesz już iść. - Usiadłam na wyspie kuchennej i czekałam aż brunet się ruszy.
Machałam nogami popijając swój alkohol, kiedy usłyszałam głośne westchnienie. Horton stanął bliżej mnie, wciąż bacznie obserwując moją twarz. I całkowicie nie rozumiem dlaczego to robił. Czemu wciąż pojawiał się tam, gdzie byłam ja. Dlaczego?
- Więc, gdzie jest twój kot? - zapytał, a ja lekko skrzywiłam twarz.
- Jaki kot? - spojrzałam na niego jak na idiotę, ale kiedy skrzyżował ze mną spojrzenie już zrozumiałam.
- Aa, mój kot. No tak - odchrząknęłam, i zaczęłam się rozglądać. - No nie wiem, pewnie chodzi gdzieś swoimi ścieżkami jak to koty.
Nick dziwnie na mnie popatrzył, a jego oczy lekko się zmrużyły jakby analizował coś w głowie.
- W takim razie go poszukajmy - zaproponował, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Cholera.
- To może zająć całe wieki, mój kot często zapuszcza się w najciemniejsze zakamarki i wraca niewiadomo kiedy - machnęłam ręką, udając niewzruszoną.
- Jak się wabi? - zapytał, wybijając mnie z rytmu.
- Co? - odpowiedziałam z automatu, a Horton powoli ruszył w moim kierunku, chociaż już i tak stał dosyć blisko.
- Nie uwierzę, że nazwałaś go mój kot, bo tylko takich słów używasz jak o nim mówisz - stwierdził mądrze, co tylko mnie zirytowało.
- Skoro to mój kot, to chyba mogę mówić o nim jak chcę, czyż nie? - zeskoczyłam z blatu i przestąpiłam z nogi na nogę, obserwując jego twarz. - A wabi się Łapka, jak już musisz wiedzieć.
- On czy ona? - dopytał, zatrzymując się dwa kroki ode mnie.
- On - powiedziałam pierwsze, co usłyszałam.
- Czyli on, ale nazywa się łapka? - Nick stanął w takiej samej pozycji jak ja.
Skrzyżował dłonie na piersiach i oparł ciężar ciała na jednej nodze. Jego brwi były uniesione, a on patrzył na mnie w jeden z najbardziej przeszywających sposobów jakie istniały na tym świecie.
- Tak, w tym domu jesteśmy bardzo tolerancyjni - odparłam z uśmiechem, a potem obróciłam się na pięcie i z szybko bijącym sercem podeszłam do lodówki.
Otworzyłam ją chyba tylko po to, żeby się ochłodzić bo nawet nie miałam ochoty nic jeść. Przyglądałam się jej wnętrzu, aż w końcu zwątpiłam i postanowiłam ją zamknąć. Obróciłam się w stronę Hortona, który bacznie mi się przyglądał. I nie wiem czy to była chęć zmiany tematu czy ciekawość czy może to i to, ale moje usta otworzyły się z prędkością światła.
- Wiedziałeś, że Jake bierze narkotyki? - zapytałam prosto z mostu.
Nick głośno westchnął, a swój wzrok utkwił w szafce niedaleko mojego ciała. Wsunął dłonie do kieszeni czarnych jeansów, a potem jego tęczówki powróciły do moich oczu.
- Tak - odparł, na co pokiwałam głową.
Podeszłam do wysepki kuchennej i złapałam za butelkę whisky.
- Jak długo to robi? - spytałam niby mimochodem, kiedy napełniałam szklankę trunkiem.
Nawet nie byłam pewna czy chciałam poznać odpowiedź. Zakręciło mi się w głowie, ale kompletnie to zignorowałam i upiłam łyk napoju.
- Nie jestem pewny. Już jakiś czas - Nick wzruszył ramionami, a ja znów pokiwałam głową.
- Skąd wy się w ogóle znacie? Jake wcześniej jakoś o tobie nie wspominał, a teraz nagle okazuje się że jesteście najlepszymi kumplami. Bez urazy - znów wzięłam łyk, a potem podniosłam wzrok na bruneta.
Jego twarz zrobiła się teraz nieco ostrzejsza, a sylwetka znacznie się napięła. Chłopak poruszył delikatnie szczęką, a potem przyjął zblazowany wyraz twarzy.
- To nie twoja sprawa - mruknął oschłym tonem, spojrzeniem wbijając we mnie sztylety.
- Boże, tylko zapytałam. Wyluzuj - przewróciłam oczami.
I wtedy Horton w sekundzie znalazł się przy mnie, mocno łapiąc za moje ramię. Szklanka wypadła mi z dłoni i roztrzaskała się na podłodze, ale chłopak nic sobie z tego nie zrobił. Pchnął mnie na wyspę kuchenną, o którą mocno obiłam się plecami.
- Co do.. - zaczęłam, ale nie było mi dane skończyć.
Jego twarz znajdowała się może centymetr od mojej, a jego klatka piersiowa poruszała się znacznie szybciej.
- Zapamiętaj raz, a dobrze - syknął prosto w moją twarz. - Nie mieszaj się gdzie nie powinnaś i przestań zadawać pytania.
Zmarszczyłam brwi, starając się zrozumieć jego nagłą zmianę postawy. Przecież pytałam tylko o Jake'a. Okej może i o ich wspólną relacje, ale to chyba nic złego? Boże, ktoś tutaj ma chyba problemy z agresją.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? - lodowaty głos chłopaka dosłownie zmroził moje ciało.
Miałam już dość.
- Nie rozumiem nic z tego co mówisz. Zapytałam tylko o Jake'a, bo tak się składa że znam go pół swojego życia i kurwa mam prawo się o niego martwić kiedy widzę, że coś jest nie tak - warknęłam, mocno odbijając się od blatu i wyrywając się z uścisku chłopaka, który z intensywnie zaciśniętą szczęką się we mnie wpatrywał. - Jak chodziło o Annie to było dobrze, co? Bo ty miałeś prawo się o nią martwić i chcieć jej pomóc, ale kiedy ja pytam o Jake'a który jest dla mnie jak brat, to już w ogóle nie powinnam się odzywać!
Mój oddech znacznie przyspieszył, a złość zawładnęła moim ciałem. Nick także wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć i rozpętać piekło.
- Nie musiałabyś jej pomagać, gdybyś od razu mi powiedziała co się działo - teraz to on lekko podniósł głos.
- Nie miałam obowiązku ci mówić, bo ona tego nie chciała. I nie będę się powtarzać, Nick. Już raz ci wyjaśniłam - lekka chrypka pojawiła się w moim głosie. - Powiedziała, że sobie poradzi. Okej. Nie mieszam się, nie znam ani jej ani ciebie więc nie jestem wobec żadnego z was w jakikolwiek sposób zobowiązana. A Jake?
Zacisnęłam mocno zęby ignorując to szczypanie pod powiekami. Pokręciłam głową, a potem znów spojrzałam na Hortona, który wydawał się nieco uspokoić. I chciałam krzyczeć i wyć, rzucając miliony argumentów. Jak to, że siostra Jake'a ledwo została odratowana po przedawkowaniu i on od zawsze gardził tym syfem, a teraz robi to samo. To, że rozpętał wojnę z jej dilerami i przez nich leżał w szpitalu ledwo żywy, a ja nie opuszczałam jego boku ani na sekundę. To, że nie potrafi już szczerze ze mną rozmawiać co dosłownie mnie zabijało i chciałabym zrobić cokolwiek, żeby już więcej nie widzieć go na szpitalnym łóżku.
Ale nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam pokazać jak słaba byłam i jak desperacko chciałam uratować mojego przyjaciela. Bo ludzie zawsze wykorzystywali twoje słabości. Dlatego w tym momencie pozostała już tylko kapitulacja.
- Wiesz co, nieważne. Masz rację - machnęłam ręką - wasza relacja nie jest moją sprawą, tak samo jak twoją sprawą nie jest nasza. Uznajmy, że jesteśmy kwita. Nie musisz już nic dla mnie robić, a ja nie będę robić nic dla ciebie. Nie ma żadnego długu. Możesz już iść.
Mój oddech był ciężki i drażniący. Osunęłam się na podłogę, czując cholerne zmęczenie. Usiadłam gdzieś w odłamach szkła mając to całkowicie gdzieś. Oparłam się plecami o wyspę kuchenną, głośno przy tym oddychając. Nawet na niego nie patrzyłam. Nie chciałam tego robić. Chciałam żeby sobie stąd poszedł i już nigdy więcej nie wracał. Ale on wciąż tam stał i na mnie patrzył. Nie ruszył się nawet o milimetr.
W końcu zdecydowałam się podnieść na niego swoje oczy. Jego pozycja wciąż pozostawała taka sama. Już miałam się odezwać, ale wtedy chłopak ścisnął na moment skrzydełka nosa i znów na mnie spojrzał.
- Świetnie. Niech tak będzie - zgodził się z moimi wcześniejszymi słowami, a potem zwyczajnie opuścił mój dom bez żadnego słowa więcej.
Jeden problem z głowy.
*
Do następnego!!
xx. B
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro