Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

57. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

- Nie mówiłeś, że wasza nowa pracownica jest taka...bystra - mężczyzna koło czterdziestki szeroko się uśmiechnął - Dobrze widzieć, że wnosisz do firmy coś więcej niż tylko ładne twarze.

Uśmiechnęłam się delikatnie na komplement jaki otrzymałam od Evana. Także pracował dla Mayhem Incorporated z tym że zajmował się raczej praktyczną stroną, czyli przygotowywaniem i wydawaniem towarów. To wszystko brzmi tak przyziemnie, że idzie zapomnieć czym zajmowaliśmy się na prawdę.

Przy stoliku Evana Martineza siedzieliśmy już dobre pół godziny. Wypiłam już swojego drinka, licząc na to że zaraz stąd pójdziemy. Udało mi się kilka razy błysnąć szarymi komórkami i chociaż jeszcze chwilę temu mogłabym przyjąć jego uwagę jako komplement, to po tych idiotycznych trzydziestu minutach przejrzałam jego sztuczną aparycję. Po prostu sobie ze mnie kpił.

Właśnie dlatego zaczęłam szukać możliwości, żeby sprytnie się stąd ewakuować.

Rozglądałam się dookoła mając nadzieję, że gdzieś pojawi się Nicholas lub Axel, ale niestety szczęście mi nie dopisywało. Westchnęłam ciężko, powoli gubiąc się w tych wszystkich maskach dookoła. Czułam się nieco przytłoczona.

- Wybaczcie, ale chyba właśnie widziałam moją mamę, a jeszcze z nią dzisiaj nie rozmawiałam - odezwałam się, powoli podnosząc się z miejsca.

- Oczywiście. Przekaż Katherine, żeby do nas dołączyła - Maverick dotknął mojej dłoni, a ja poczułam jak przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.

- Dobrze - odparłam, delikatnie się przy tym uśmiechając.

Zostawiłam mężczyzn samych, biorąc głęboki oddech gdy tylko znalazłam się w bezpiecznej odległości od nich. Nie miałam zbytnio gdzie się podziać, więc stwierdziłam że wrócę do stolika. Może i nie znosiłam Rooks, ale będąc w oddzielonej sekcji z osobami które znałam, wydawało się w tym momencie nieco mniejszym złem, niż błądzenie wśród potencjalnie zagrażających mojemu życiu osób.

Gdy usiadłam na swoim krześle od razu wyjęłam telefon z torebki, aby napisać do Hortona i zapytać się gdzie jest. Czułam się nieswojo, czego szczerze nie znosiłam.

- Nigdy bym nie pomyślał, że twój wybawca zostawi cię samą. To chyba cud - nieprzyjemny głos Josha dotarł do moich uszu.

Westchnęłam ciężko, powoli kierując na niego wzrok. Siedział po drugiej stronie stołu, ale na szczęście nie centralnie na przeciwko mnie.

- Za to ty jak zwykle sam. To już nie cud, a codzienność - bąknęłam, sztucznie się przy tym uśmiechając.

Brooks parsknął pod nosem jakby był szczerze rozbawiony. Przewróciłam oczami, zastanawiając się czy pozostałe osoby słyszały naszą wymianę zdań. Przy stole nie siedziało wiele osób, ale niektóre były całkiem blisko.

- Słyszałem, że miałaś wypadek - znów szukał zaczepki, co zaczynało mnie denerwować.

Przeniosłam na niego swoje spojrzenie, zakładając nogę na nogę.

- A ja słyszałam, że będziesz mieć z tego powodu dość duże problemy. Następnym razem lepiej przemyśl swoje idiotyczne plany - mruknęłam z powagą.

Nick pracował nad tym z niektórymi osobami z Rooks, więc jestem pewna że Josh już coś o tym słyszał. Złamał zasadę, więc musiał ponieść konsekwencje, tym bardziej, że nie była to zwykła bójka, a sytuacja która gdyby poszła po jego myśli, mogła skończyć się tragedią.

- To chyba coś źle słyszałaś. Już rozmawiałem o tym radą. Oskarżenia są bezpodstawne i nie ma na nic dowodów - blondyn wzruszył ramionami, a krew zawrzała w moich żyłach.

- Nie wydaje mi się - chciałam go zbyć, ale nie odpuszczał.

- Poważnie, Sloane? - zaśmiał się dźwięcznie, upijając łyk swojego drinka - Możesz mi wytłumaczyć jak to jest, że oficjalnie dołączyłaś do Rooks w swoje urodziny, a wiesz mniej niż nic?

Zacisnęłam zęby, a moje dłonie jak z automatu zacisnęły się w pięści.

- Co masz na myśli? - zapytałam spokojnie, choć miałam ochotę na niego krzyknąć.

Wiedziałam wystarczająco. Nicholas informował mnie o wszystkim, jednocześnie trzymając od tego na dystans. Wiedział jak wyglądały moje relacje z resztą członków, a szczególnie z moją matką. Poza tym dostałam swoje zadania do wykonania. Wątpię żeby ukrywał przede mną coś związanego z Joshem.

- Pomyślmy... dwa dni temu zostałem uniewinniony w sprawie wypadku, a Horton nie wnosił sprzeciwu. Co lepsze, nawet nie posłużył się żadnymi dowodami, co oznacza, że najwyraźniej ich nie miał - Brooks wzruszył ramionami, a potem powoli wstał z miejsca - To dziwne, nie uważasz? Tym bardziej, że to on zawiadomił o całej sytuacji.

Nie. To niemożliwe. W takiej kwestii Nicholas by mnie nie okłamał. Miałam dość tego, że każdy chciał wejść między nas. Przeszliśmy razem zbyt wiele, żeby nadal na to pozwalać.

- Twoje gierki są już nudne - westchnęłam ostentacyjnie, poprawiając się na krześle.

- Sloane? - usłyszałam swoje imię, więc obróciłam głowę w stronę głosu.

Brunetka w satynowej sukni zmierzała w moją stronę z uśmiechem na ustach. Zmrużyłam oczy, aby lepiej się jej przyjrzeć, ponieważ nie byłam do końca pewna kto to jest. Dopiero kiedy dziewczyna zbliżyła się bardziej, rozpoznałam w niej Annie.

- Chryste, nie poznałam cię - ułożyłam dłoń na piersi.

- Cóż, dzisiaj ciężko kogokolwiek poznać - brunetka machnęła ręką - Skoro już na ciebie wpadłam, to może się razem napijemy?

- Z przyjemnością - odetchnęłam niczym z ulgą, na co zadowolona brunetka klasnęła w dłonie.

- Wino, whisky? - zapytała, powoli kierując się w stronę baru, jednak jej górna część tułowia była obrócona w moją stronę.

- Zaskocz mnie - puściłam jej oczko, co wywołało uśmiech na jej twarzy.

***

Byłam pijana.

Okej, nie pijana, ale dobrze wstawiona. Przyjemnie szumiało mi w głowie, a członków Rooks zagłuszał mój śmiech mieszający się ze śmiechem Annie. Na prawdę dobrze się z nią bawiłam. Brakowało mi tylko tańca, ale było to coś co nie do końca chciałabym robić w takim towarzystwie. Jednak ta myśl może zniknąć z mojej głowy wraz z kolejnym drinkiem.

- Nie wiesz ile bym oddała żeby przebrać się za, nie wiem, pieprzoną dynie i owinąć papierem kogoś dom, niż siedzieć na tej sztywnej imprezie w masce która wbija mi się w twarz - Annie głośno odetchnęła, upijając kolejny łyk whisky.

- Podzielam twoje zdanie, uwierz mi - przyznałam dziewczynie rację, co podkreśliłam uniesieniem szklanki w geście toastu.

Zaraz po tym zerknęłam na swój telefon, który nadal nie miał żadnych powiadomień. Nicholasa nie widziałam już od prawie dwóch godzin, co trochę mnie martwiło, ale Annie mówiła że musiał spotkać się z osobami ze swojej firmy, więc nie chciałam mu przerywać. Im szybciej zrobi rundkę po swoich współpracownikach, tym szybciej wróci.

- Dobra, dopij szybko to już naleje nam dwóm - Annie wskazała na swoją pustą szklankę, stojącą obok butelki whisky, którą dziewczyna wzięła z baru.

Bez wahania opróżniłam szklankę, w której nie było więcej niż trzy łyki, a potem podałam brunetce naczynie.

Odgarnęłam włosy do tyłu, obserwując jak nalewa bursztynową ciecz do eleganckiej szklanki. I właśnie wtedy mój telefon zawibrował na stole. Wzięłam go do ręki aby sprawdzić nową wiadomość, a moje serce na moment stanęło.

Od: Nieznany
drugie drzwi po twojej lewej i ostatnie na końcu korytarza

Zmarszczyłam brwi, przyglądając się wiadomości od osoby, która nie pisała do mnie od incydentu z Maverickiem w magazynie. Moja ciekawość momentalnie wzrosła, ponieważ na dziewięćdziesiąt osiem procent ta sama osoba mnie z tego magazynu wypuściła. Jednak patrząc ogółem na te wszystkie wiadomości i świat w jakim rzeczywistość w jakiej aktualnie żyłam, podążanie za treścią wiadomości byłoby głupie i nieodpowiedzialne.

Tak.

Tylko że czułam alkohol we krwi co zawsze motywowało mnie do robienia nieodpowiedzialnych rzeczy, a do tego głupia byłam już od dawna.

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, ale mimo to czułam niewyobrażalną pokusę, aby dowiedzieć się o co chodziło.

A potem pojawiła się kolejna wiadomość

Od: Nieznany
Pospiesz się

Pomrugałam kilkakrotnie, a już za chwilę stałam prosto na nogach.

- Idę do łazienki, zaraz wrócę - zwróciłam się do Annie, która skinęła głową.

Przeklęłam ślinę i na wszelki wypadek włączyłam w telefonie opcję, która po moim dwukrotnym kliknięciu w tylny przycisk logo na telefonie, wyśle SOS do Axela. Horton i tak mi nie odpisywał, więc nie miałam pewności że w razie czego będzie pod ręką.

Żwawym krokiem ruszyłam w głąb L'oasis, uważnie badając wzrokiem długą ścianę po mojej prawej w poszukiwaniu drzwi, które w końcu znalazłam. Lekko się zawahałam, ale mimo to, nacisnęłam klamkę, a już zaraz znajdowałam się w raczej ustronnej części klubu, ale nadal widziałam przechadzające się tutaj osoby. Szłam przed siebie do drzwi, które wręcz krzyczały aby ich nie otwierać.

Z tym że i tak to zrobiłam.

Na początku nie chciały ustąpić, ale potem usłyszałam dziwny dźwięk, dzięki któremu byłam w stanie wejść do środka. Zacisnęłam dłoń na moim telefonie, kiedy nagle zobaczyłam przed sobą Nicholasa i Mavericka. Zmarszczyłam brwi, robiąc kilka kroków do przodu i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nie byłam z nimi w jednym pomieszczeniu. Nawet nie mogłam ich usłyszeć. To było lustro weneckie, a w pomieszczeniu panowała kompletna cisza.

Podeszłam nieco bliżej, aby lepiej przyjrzeć się sytuacji, kiedy dostałam kolejną wiadomość.

Od: Nieznany
Niebieski przełącznik

Rozejrzałam się dookoła szukając czegoś w tym rodzaju, aż w końcu dojrzałam duży panel rozciągający się tuż przy lustrze. Bez wahania nacisnęłam niebieski przełącznik i wtedy uruchomił się jeden z głosików, których nawet nie byłam w stanie dojrzeć, jednak fakt iż mogłam usłyszeć głos Nicholasa, utwierdził mnie w przekonaniu iż jakieś musiały się tutaj znajdować.

- Nie chce mi się już tego ciągnąć - Horton był poważny, podczas gdy jego ojciec wydawał się... rozbawiony?

- Jeszcze trochę. Muszę mieć pewność, że w razie czego głosy będą się zgadzać - odparł Maverick - Musisz pociągnąć tą szopkę jeszcze trochę. Nie możemy pozwolić, żeby do władzy doszły niewłaściwe osoby.

- Sloane w końcu się domyśli - oznajmił Nick, a mój żołądek się zacisnął.

- Nie dopóki jest tobą oczarowana - mężczyzna poklepał ramię Nicholasa - Jest taka sama jak Katherine, więc dobrze że trzymasz ją z daleka. Mogłaby za dużo namieszać, a to działałoby na naszą niekorzyść. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Przełknęłam ciężko ślinę, a moje nogi zrobiły się wiotkie.

Bo Nicholas pokiwał głową.

- Cóż - mój rzekomy chłopak wzruszył ramionami, a ja poczułam jak cała zawartość żołądka podchodzi mi do gardła.

Czy on właśnie w pewien sposób przyznał, że byłam jak moja matka?

- Daję ci jeszcze tydzień. Jeśli nie uda ci się tego zaaranżować, to jej powiem - Horton znów zabrał głos - Nie chcę niczego przed nią ukrywać.

Ach, czyż on nie jest szlachetny?

- Już to robisz - Maverick spoważniał - Jeszcze długa droga przed tą dziewczyną, zanim stanie się godna żeby być częścią tego życia. Ona ciągnie cię w dół. Nie marnuj swojego potencjału, Nicholas. Pewnego dnia zajmiesz moje miejsce. Musisz być na to gotowy, a nie uganiać się za tą...

- Nie kończ tego zdania - Horton uniósł palec wskazujący.

Ojciec bruneta się uśmiechnął, ale nie był to przyjemny uśmiech.

- Masz rację. Musze ci to przyznać. Ona zrobi dla ciebie wszystko, nawet jeśli to ją zniszczy. Potrzebujesz kogoś z takim oddaniem, żeby zyskać w oczach tych u góry, ale kiedy przyjdzie czas będziesz musiał pokazać jej, gdzie znajduje się jej miejsce. Dobrze wiesz, że nie jest ono u twojego boku - Maverick poklepał ramię Nicholasa, który całkowicie zamilkł.

Nie skomentował wypowiedzi swojego ojca. Patrzył bez wyrazu na jego twarz, a jego ciało nie poruszyło się nawet o milimetr.

- Jesteś jeszcze młody, nie zabraniam ci się dobrze bawić, ale ta zabawa kiedyś musi się skończyć - i z tymi słowami Maverick opuścił pomieszczenie, zostawiając swojego syna samego.

Patrzyłam na bruneta, który wpatrywał się w ścianę. Robił to dobre dwie minuty, a zaraz wyciągał telefon z kieszeni eleganckich spodni i zaczął coś na nim pisać.

A potem poczułam jak mój telefon zawibrował. Spojrzałam na ekran, aby odczytać wiadomość.

Od: Horton
zaraz będę, Annie mnie potrzebowała

Uśmiechnęłam się do wyświetlacza, czując jak moje wnętrzności pieką.

Przełknęłam ślinę, a moje serce dziwnie drgnęło.

Do: Horton
wszystko z nią dobrze?

Odpisałam, ukradkiem obserwując jego sylwetkę.

Znów zaczął pisać, a z każdą sekundą moje ciało stawało się coraz bardziej wiotkie.

Od: Horton
tak

Od: Horton
gdzie teraz jesteś?

Moje dłonie drżały kiedy przesuwałam palcami po klawiaturze.

Do: Horton
piję z nią drinki

Uniosłam wzrok na bruneta, który pomasował swoje czoło, a jego twarz zbladła. Przeklął pod nosem i z impetem wyszedł z pomieszczenia.

Zaśmiałam się pod nosem, czując jak łzy napływają mi do oczu.Wzięłam głęboki oddech, spoglądając na swój telefon, którego ekran wyświetlał nazwisko Nicholasa.

- Pierdol się - wymamrotałam pod nosem, odrzucając połączenie.

Oparłam się plecami o ścianę, starając się opanować drżenie ciała. Muszę dać sobie jeszcze kilka minut, żeby ta cała wściekłość i rozżalenie ze mnie zeszły, zanim zrobię lub powiem coś głupiego, czego później będę żałować.

Stukałam nerwowo obcasem, a moje zęby omal się nie pokruszyły od ich zaciskania.

Nie znosiłam kłamstw. Byłam pewna, że mogłam mu zaufać. Chryste, ufałam mu tak cholernie mocno. Może Nicholas miał dobre powody, dla których coś przede mną ukrywał. Nie wyciągałam w tej kwestii pochopnych wniosków, bo w Rooks bywało różnie. Bardziej zabolało mnie to, że... Czy tak trudno było napisać, że rozmawiał z ojcem? Wie, że nie dociekałabym na jaki temat. Zamiast tego wybrał Annie, bo wiedział, że nie będę na niego zła, że to z jej powodu mi nie odpowiadał i dlatego był nieobecny. Ale czy byłabym zła, że rozmawiał z ojcem? Kompletnie nie rozumiałam tego zagrania z jego strony. Do tego nie zaprzeczył kiedy Maverick powiedział że jestem jak moja matka. To chyba zabolało mnie w trochę inny sposób. Taki, który wyżerał mnie od środka.

Żałosne.

Dźgnęłam wnętrze policzka językiem, a potem wzięłam głęboki oddech aby uspokoić wszystkie szalejące we mnie emocje. Na prawdę jedyne na co miałam w tym momencie ochotę to uciec. Zamówić Ubera i pojechać na imprezę w akademikach o której mówił mi Benjamin. A może do Plush?

Ale chyba skończyłam już z uciekaniem. Nadszedł czas aby stanąć z demonami twarzą w twarz i wyciągnąć lekcje z moich ukochanych seriali, które tak często oglądam. Aby wypędzić demona, trzeba zwrócić się do niego po imieniu.

Wygładziłam dłońmi materiał sukienki, a potem sprawnie opuściłam pomieszczenie. Szłam korytarzem z uniesioną głową, czując jak złość napędza mój organizm. Czasami zaskakiwałam samą siebie ile miałam w sobie pokładów agresji. Momentami czułam jak moje żyły pulsują, a mięśnie drżą. Musiałam mocno ze sobą walczyć, aby nie uderzyć w ścianę lub nie zdjąć z niej jednego z wiszących tutaj obrazów i nie cisnąć nim w podłogę.

Wdech i wydech.

A potem go zobaczyłam. Stał razem z Annie przy stole i o czymś z nią rozmawiał. Brunetka nie wyglądała na pocieszoną, za to Nicholas co chwilę pocierał swoje czoło jakby się denerwował.

I słusznie.

Gdy tylko do nich podeszłam oczy Hortona momentalnie spoczęły na mojej twarzy. Rozchylił usta żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Zawsze musi mieć ostatnie słowo, a teraz mu ich zabrakło. Interesujące.

- Słucham cię Nicholas - powiedziałam chłodnym tonem, splatając ze sobą swoje dłonie.

- Ja.. - westchnął, kręcąc powoli głową, ale nie dokończył swojej wypowiedzi.

- To ja lepiej was zostawię - Annie delikatnie pomasowała moje plecy, a potem sprawnie się wycofała.

- Rozmawiałem z ojcem. Sytuacja z nim jest teraz bardzo napięta i skomplikowana. Nie chciałem żebyś wiedziała. Im mniej osób wie, tym lepiej - przybliżył się nieco do mojego ciała kiedy mówił, jakby nie chciał żeby ktoś nas usłyszał.

- Czyli oficjalnie nie masz prawa rozmawiać z nim o czymś innym niż interesy? - zmrużyłam oczy, także mówiąc bardziej do jego ucha.

Nicholas pokiwał powoli głową.

- Niedługo odbędzie się głosowanie. Jeffrey uporczywie chce posadę ojca. Gdyby ktoś nas zobaczył wtedy Brooks mógłby się przyczepić. Głosowanie ma być bezstronne i nie powinno się na jego temat dyskutować. Wystarczą spekulacje, a może zrobić się problem - wyjaśnił spokojnie, delikatnie kładąc dłoń na moim biodrze.

Wiem, że chciał żeby ta rozmowa wyglądała zwyczajnie, ale nic nie mogłam poradzić na to, iż odruchowo się wzdrygnęłam, a moja dłoń spoczęła na tej jego. Chciałam ją z siebie zdjąć, na co Horton nie chciał mi pozwolić.

- Wiem co robisz, ale proszę nie dotykaj mnie teraz - odchrząknęłam, a Nicholas posłusznie zabrał rękę, choć zrobił to niechętnie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując się cholernie obco we własnym ciele - Skoro ma być głosowanie, to czemu o tym nie wiem?

Nicholas nieznacznie się poruszył, a ja nie potrafiłam zebrać się na to, aby spojrzeć mu w oczy.

- Myślałem, że dla ciebie wybór jest jasny. Głosowanie jest tylko pomiędzy moim ojcem a Jeffersonem - oznajmił.

- A co z moją matką i Georgią? Przecież też są w radzie. Co to za pierdolona dyskryminacja? - zapytałam wściekle, ale mimo to na twarzy miałam uśmiech aby zachować pozory.

- Okej, tak, one też są na liście, ale mają za mały procent żeby się wbić. Największa rywalizacja jest między Maverickiem i Jeffersonem. Realistycznie tylko któryś z nich ma szanse na wygraną - wyjaśnił, a ja parsknęłam krótkim śmiechem.

- A co, nie mogłabym zagłosować na własną matkę mimo tego? Mógłbyś się zdziwić. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni - mruknęłam, unosząc dłoń aby przejechać opuszkiem palców po jego policzku, jednocześnie odważając się spojrzeć w jego oczy.

Wyglądało to jak czuły gest, jednak oboje wiedzieliśmy że dla nas nie miał w tym momencie takiego znaczenia. Horton wyglądał na skonsternowanego ale tylko przez chwilę. W jego czekoladowych tęczówkach w końcu zabłysło zrozumienie. Zdał sobie sprawę, że słyszałam jego rozmowę z ojcem.

- Sloane - wypowiedział moje imię tak cicho, że ledwo go słyszałam.

- Lepiej nie kontynuujmy teraz tej rozmowy, bo nie ręczę za siebie - odparłam, poprawiając poły jego marynarki - A teraz wybacz, ale muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wyminęłam sylwetkę Nicholasa, powoli kierując się do wyjścia z L'oasis. Na prawdę potrzebowałam odetchnąć, a panujący tutaj huk nie pomagał mi pozbierać myśli.

W końcu udało mi się dotrzeć do windy, a potem na zewnątrz. Było tutaj dość sporo osób, niektórzy dopiero przychodzili, a inni stali z drinkami w dłoniach lub z papierosami. Mimo iż nie byłam tutaj jakoś specjalnie długo, to czułam się cholernie zmęczona, a do tego ta przeklęta maska uwierała mnie w twarz. Przeszłam kilka kroków dalej na lewą stronę budynku i zatrzymałam się w odosobnionym miejscu, unosząc wzrok ku niebu. Stałam tak przez doble kilka minut, czując jak chłodne powietrze owiewa moje ciało.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na swój telefon. Okropnie nurtowało mnie to kim mogła być osoba która zaprowadziła mnie do tego dziwnego pomieszczenia. W dodatku Nicholas powiedział, że jeśli Brooks dowiedziałby się, że razem z ojcem rozmawiają o głosowaniu, to mogłyby być problemy. Teoretycznie ten kto mnie tam pokierował mógł mieć jakieś nagrania czy inne dowody. Co to w ogóle był za pokój? Nie był jakoś świetnie ukryty, ani zamknięty, więc raczej członkowie o nim wiedzieli. To dziwne, że skoro w L'oasis istniała taka technologia, to Maverick nie bał się przeprowadzać poufnych rozmów w pomieszczeniu do którego ma się wgląd z innej strony.

Chyba że chciał, żebym słyszała tą rozmowę?

Z tym że jeśli to on kryłby się za tym numerem, to nie miałoby sensu. W końcu ta osoba wyciągnęła mnie z magazynu, w którym mnie zamknął, a on sam był w szoku że się stamtąd wydostałam. Tutaj nic do siebie nie pasowało.

Próbowałam zadzwonić na ten numer ale nie było takiej możliwości. Mogłam jedynie coś napisać i jak głupia zdecydowałam wysłać głupie "kim jesteś?". Już to widzę, jak dostaję odpowiedź.

W każdym razie, wiedziałam też, że będę musiała porozmawiać o tej tajemniczej osobie z Nicholasem. Tym bardziej, że teoretycznie byłam świadkiem jego rozmowy z Maverickiem gdzie padła wzmianka o głosowaniu i o tym, że nie mogą pozwolić żeby niewłaściwe osoby doszły do władzy.

Czekałam kolejne piętnaście minut jak ostatnia idiotka, wpatrując się w konwersacje z nieznanym numerem. Czułam jak dłonie powoli mi kostniały i zaraz nie będę mogła poruszyć palcami, ale przynajmniej dzięki temu nie czułam już takiej złości jak jeszcze przed chwilą. W końcu odpuściłam i obróciłam się z zamiarem wejścia do budynku. Gdy tylko to zrobiłam zobaczyłam sylwetkę Nicholasa, który opierał się o ścianę budynku niedaleko mnie i palił. Ruszyłam w jego stronę, ciaśniej obejmując się rękami.

- Zanim cokolwiek powiesz, nie chciałem zostawiać cię samej. To impreza Rooks. Nie mam zamiaru ryzykować - oznajmił, przy czym dym papierosowy ulatniał się spomiędzy jego warg.

- Nie słyszałam całej waszej rozmowy - powiedziałam prosto z mostu - Ale odkąd weszłam, to usłyszałam całkiem sporo.

Horton wyrzucił niedopałek papierosa i nieco się wyprostował.

- Byłaś w dziupli? - zapytał, a ja patrzyłam na niego z dezorientacją. Brunet odchrząknął, lekko kiwając głową - Tak na to mówimy. To jedyne miejsce z którego mogłaś nas zobaczyć i usłyszeć jeśli byliśmy w konferencyjnej, z tym że zawsze jest zamknięte, dlatego nie rozumiem jak się tam znalazłaś.

Cmoknęłam językiem, przestępując z nogi na nogę. Czułam, że zaraz zrobi się nieprzyjemnie.

- Bo widzisz, tak wyszło, że... - zatrzymałam się na moment, starając się jakoś ubrać to wszystko w słowa - Napisał do mnie nieznany numer. Ktokolwiek to jest, pokierował mnie do tej całej dziupli. Gdyby nie te wiadomości, to nigdy bym się tam nie znalazła.

Nicholas momentalnie się spiął i odbił od ściany. Jego twarz wyglądała przerażająco stanowczo, kiedy wyciągnął rękę w moją stronę.

- Pokaż mi - polecił, a ja cicho westchnęłam.

Odblokowałam urządzenie i włączyłam konwersacje, a potem podałam mu telefon. Serce waliło mi jak młotem, bo wiedziałam, że jak zobaczy że to nie był pierwszy raz kiedy nieznany do mnie napisał, to będą mnie stąd wynosić w worku.

Horton uporczywie wpatrywał się w ekran, powoli poruszając kciukiem gdy przewijał wiadomości. Objęłam się ramionami jeszcze ciaśniej, patrząc na jego twarz, z której tym razem nie potrafiłam nic odczytać. Panowała między nami cisza. Kompletna cisza. Nicholas nawet nie patrzył już na telefon, którego wyświetlacz niemal całkowicie zgasł.

- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? - jego głos brzmiał tak obco, że przez moment wydawało mi się, że to nie był Horton.

- Na początku to ignorowałam, myślałam że to pomyłka. Dopiero tej nocy kiedy byłam w magazynie.. - przełknęłam ciężko ślinę, czując jak moje wnętrzności się skręcają na samo wspomnienie - Ktokolwiek do mnie pisze, pomógł mi stamtąd wyjść. Do tego teraz dzięki temu komuś dowiedziałam się że jestem tylko pionkiem w waszej grze, a na dodatek przypominam moją matkę. A potem na koniec jeszcze tak ślicznie mnie okłamałeś.

Parsknęłam gorzko pod nosem, kręcąc głową. Nie miałam siły się kłócić, ale jednocześnie byłam zmęczona tymi ciągłymi niedopowiedzeniami i chciałam mieć to wszystko za sobą. Nieprzyjemny ucisk w moim brzuchu był coraz silniejszy, co niebywale mnie drażniło.

- Nie powinniśmy o tym tutaj rozmawiać - rozejrzał się dookoła, a potem powrócił do mnie wzrokiem - Jest zimno, a ty jak zwykle nie jesteś ubrana. Chodźmy do środka.

Zacisnęłam mocniej zęby, patrząc prosto w jego czekoladowe oczy.

- Nie koniecznie mam ochotę się bawić - mruknęłam.

- Powiedziałem, żebyśmy poszli do środka. Nie na dół - westchnął cicho - Pójdziemy do mojego pokoju. Tam możemy swobodnie rozmawiać - Nicholas wyciągnął dłoń w moją stronę, ale niestety tym razem jej nie przyjęłam.

Zamiast tego po prostu ruszyłam do wejścia, po drodze trącając jego kończynę ramieniem. Słyszałam jak chłopak cmoknął językiem, ale jego irytacja w tym momencie średnio mnie interesowała.

Gdy weszliśmy do windy Horton wcisnął guzik i ruszyliśmy. Moje ciało zaczęło się ogrzewać i czułam się już nieco lepiej, chociaż wiedziałam że moja rozmowa z chłopakiem będzie nieprzyjemna. W końcu dotarliśmy do jego pokoju, a ja stanęłam w pobliżu drzwi na wypadek gdybym miała się sprawnie ewakuować.

Nicholas wsunął dłonie do kieszeni swoich eleganckich spodni i cicho odchrząknął.

- Ufasz mi? - zapytał, jakby nie znał odpowiedzi na to pytanie. Ledwo powstrzymałam się od przewrócenia oczami.

- Tu nie chodzi o moje zaufanie. To ty mnie okłamałeś, więc zdaje się że to ja powinnam zadać ci to pytanie - odchrząknęłam, hardo na niego patrząc.

- Wiesz, że ufam ci bezgranicznie, Harmon - odparł pewnie, a ja widziałam szczerość w jego oczach, mimo iż miałam delikatny problem aby uwierzyć w jego słowa. - To wszystko jest takie...ciężkie - przyznał, a jego jabłko Adama znacznie się poruszyło - Z jednej strony chciałbym ci to wszystko wytłumaczyć, a z drugiej czuję że nie powinienem. Głównie dlatego, że obawiam się tego co może ci się stać jeśli będziesz za dużo wiedzieć. Kłamstwo z Annie było bez sensu. Wiem o tym. Szczerze mówiąc nawet nie wiem dlaczego to zrobiłem. Może bałem się, że ktoś sprawdzi ci telefon? A może po rozmowie z ojcem czułem się po prostu źle z tym co mówił i wolałem żebyś nie wiedziała że rozmawiałem akurat z nim, bo jeśli byś zapytała o czym, to nie potrafiłbym tak dobrze ukryć tematu naszej rozmowy. Może i zgodziliśmy się żebym nie mówił ci niektórych rzeczy jakie dzieją się w Rooks, ale nie wiem czy potrafiłbym tak dobrze ukryć coś, co dotyczy bezpośrednio naszej dwójki. Trochę już wiem jak działa twój mózg i... - zatrzymał się, szczypiąc delikatnie nasadę swojego nosa.

Stałam przed nim jak słup soli, nie potrafiąc się nawet ruszyć. Próbowałam powoli przyswoić do siebie jego słowa, poukładać je i zrozumieć. Z tym że on jeszcze nie skończył mówić i zdaje się że nie mógł się zdobyć na to, aby podzielić się ze mną puentą swojej wypowiedzi.

- I co, Nicholas? - w końcu zdobyłam się na delikatny ruch, choć moje ciało spięło się tylko mocniej.

- Co jeśli byś mu uwierzyła? Że ciągniesz mnie w dół? Że w końcu nadejdzie czas gdzie nasze ścieżki będą musiały się rozejść, bo nie jesteś dla mnie odpowiednia? - westchnął ciężko, wbijając wzrok w podłogę.

Przełknęłam ciężko ślinę, czując jak moje ciało drży. Nieprzyjemne uczucie w moim żołądku dało o sobie znać. Czy on na prawdę myślał, że uwierzę w jakieś tandetne gówno i go zostawię? A jeszcze przed chwilą mówił, że ufa mi bezgranicznie. Co za ironia.

- Wow. - Parsknęłam gorzko pod nosem - Skoro myślisz o mnie tak nisko, to dlaczego w ogóle chcesz ze mną być? - Czułam jak łzy napływały mi do oczu, choć wcale nie chciałam płakać. Nicholas momentalnie na mnie spojrzał - Na prawdę myślałeś, że jakaś głupia paplanina twojego ojca tak po prostu zmieni moje zdanie i wymaże wszystko co razem przeszliśmy? Spędziłam dwa dni w pieprzonym magazynie. Mój mózg i ciało odmawiały mi posłuszeństwa, organizm się wyłączał, wszystko tak cholernie mnie bolało a mimo tych idiotycznych, sadystycznych prób rozdzielenia nas, stoję tutaj właśnie z tobą. Na prawdę uważasz że jak to mnie nie przekonało, to przekona mnie takie coś? - Pokręciłam powoli głową, modląc się aby to wszystko było snem - To jest to twoje bezgraniczne zaufanie, tak?

- Sloane... - zaczął, ale nie pozwoliłam mu kontynuować.

- Nic już nie mów. Rozumiem, że zadziałałeś pod wpływem emocji. Sama robiłam tak wiele razy i potem tego żałowałam. Nie sądziłam tylko, że masz we mnie tak mało wiary - wzruszyłam ramionami niby od niechcenia - A teraz wybacz mi ale mam zamiar wrócić do domu. Sama.

Zacisnęłam mocno zęby, patrząc w jego oczy. Oczy, w których nie widziałam żadnych błysków. Tylko mat. I byłam pewna iż moje także straciły swój blask, mimo iż świeciły dopiero od niedawna.

- Odwiozę cię - oznajmił.

Jak miło z jego strony.

- Zgodzę się, jeśli obiecasz że przez całą drogę będziemy milczeć - odparłam, nie mając już siły aby dalej się sprzeczać.

- Obiecuję - skinął delikatnie głową.

Bez słowa więcej obróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia, a brunet zaraz za mną. Tak jak obiecał nie odezwał się ani słowem przez całą drogę do samochodu, do mojego budynku i do samych drzwi mojego mieszkania.

Czułam się jakbym utknęła gdzieś w czasoprzestrzeni. Nicholas wiele razy chciał mnie dotknąć. Złapać za dłoń, czy ułożyć swoją na moim udzie gdy jechaliśmy. Działał instynktownie jak zawsze, ale tym razem przyłapywał się na tych drobnych gestach, z których finalnie rezygnował.

Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, pozostawiając go po drugiej stronie, nerwowo zdjęłam swoje obcasy i rzuciłam nimi przez niemal cały korytarz. Weszłam do kuchni złapałam pierwszą lepszą butelkę alkoholu jaką znalazłam. Nie interesowało mnie co dokładnie piłam. Ważne, że paliło mój przełyk.

Usiadłam z butelką na kanapie w kompletnej ciemności, w międzyczasie niemal zrywając maskę ze swojej twarzy. Oparłam głowę o zagłówek, przymykając powieki i marząc o tym, aby zniknąć z powierzchni tej Ziemi.

Wesołego Halloween, Sloane. W końcu to twoje ulubione święto.





*

Do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro