50. Przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy.
- Zechcesz mi wyjaśnić takiego wydarzyło się z Davidem Wallace'm? - moja matka patrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami, chociaż jednocześnie starała się zachować w miarę przyjazny wyraz twarzy.
W końcu ludzie patrzyli.
Westchnęłam cicho, a mój żołądek ścisnął się na samą myśl o moim pobycie w magazynie, w którym zamknął mnie Maverick. Nie zdziwiłabym się gdyby moja rodzicielka miała z tym coś wspólnego, o ile to nie ona wpadła na ten znakomity pomysł.
- A co miało się stać? - patrzyłam na nią bez żadnego wyrazu, ledwo mając siłę aby poruszać ustami.
Dzisiaj zdecydowanie nie był mój dzień.
- Maverick powiedział, że znakomicie się spisałaś i nie chce, żebyś zajmowała się brudną robotą - mruknęła, a ja nawet nie ukrywałam swojego zdziwienia, kiedy wykręciłam twarz w grymasie - Chce przenieść cię do działu finansów lub na inne stanowisko. Bardziej formalne. Możesz mi powiedzieć jakim cudem tak świetnie sobie poradziłaś, że spalił twój ostatni kontrakt z Rooks?
Patrzyłam na moją matkę jakby wyrosła jej druga głowa, jednocześnie nie potrafiąc poruszyć chociażby palcem. Zastanawiałam się czy to jakiś kolejny chory żart, czy mówiła poważnie. Jeżeli to była jakaś denna przykrywka, to mocno wczuwała się w swoją rolę. Była cholernie wiarygodna.
- Ja nie widzę w tym nic zaskakującego. Jak na razie wszystko idzie po mojej myśli - podeszłam o krok bliżej do mojej rodzicielki, która złowrogo zwęziła oczy - Każda generacja kiedyś dobiega końca, wiedziałaś o tym? - mruknęłam nieco ciszej i szczerze mówiąc nie miałam pojęcia dlaczego.
Moje słowa mogły zainsynuować, że chciałam wygryźć moją matkę z interesu, o ile nie połowę Rooks. Nawet nie wiem dlaczego akurat takie zdanie przyszło mi do głowy. Chyba chciałam sobie w mówić, że miałam nad tym wszystkim kontrolę, chociaż czego bym się nie dotknęła, to sypało się w drobny mak. Poza tym miałam nieodparte wrażenie, że przeniesienie mnie na inne stanowisko wcale nie było decyzją Mavericka, a jego syna.
Ku mojemu zaskoczeniu moja matka nie wyglądała już jakby chciała mnie zabić. Wręcz przeciwnie. Jej usta zakręciły się w uśmiechu, a mi przez moment wydawało się że miałam halucynacje.
- Nareszcie - westchnęła cicho, prostując swoją sylwetkę - Jak widać moje metody na coś się zdały. Może jednak nie jesteś całkowicie bezużyteczna - i z tymi słowami zostawiła mnie za pozłacanym filarem.
Jak miło. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że dwa razy byłam na granicy śmierci, kiedy prawie wypchnięto mnie przez okno lub utopiono w wannie. Tak, to zdecydowanie był powód do szczęścia. Mogła być z siebie dumna.
Zacisnęłam mocno zęby, starając się jakoś uspokoić. Moje serce przyspieszyło już swój rytm, a dłonie lekko mi drżały. Dlaczego nie mogłam złapać oddechu chociaż na chwilę? Ciągle coś się działo, a mój organizm już powoli zaczął łamać się od ciężaru. Nie wiem jak długo jeszcze dam radę to wszystko udźwignąć.
- Wszystko dobrze? - uniosłam wzrok znad podłogi na jego piękne czekoladowe tęczówki.
Pochylił się nieco w moją stronę, uważnie badając wzrokiem moją twarz. Musiałam przyznać, że jego widok nieco mnie uspokoił ale i tak czułam się paskudnie.
- Chyba tak - odparłam, opierając się plecami o filar.
- Chyba? - Nick zmarszczył brwi, robiąc jeszcze krok w moją stronę.
- Podobno Maverick chce przenieść mnie na inne stanowisko - zaczęłam temat, starając się nie skupiać na pobocznych wątkach, które rozszarpywały moje wnętrzności - Możesz powiedzieć mi jak to zrobiłeś?
Nicholas uśmiechnął się pod nosem, a potem ułożył swoje dłonie na moich biodrach. Uważnie przejechał wzrokiem po mojej sylwetce, aż w końcu powrócił spojrzeniem do moich oczu. Patrzył na mnie z góry z tą swoją pewnością siebie, a jego długie rzęsy w tym świetle wydawały się jeszcze ciemniejsze.
- Powiedziałem ci ostatnio, że już o nic nie musisz się martwić i dotrzymałem słowa - przejechał dłońmi wzdłuż mojej talii, tym razem skupiając wzrok na moich wargach - W nic się przez to nie wpakowałem, więc nie musisz się obawiać. Po prostu powiedzmy, że w niektórych kwestiach mam więcej do powiedzenia niż mój ojciec - ciemnowłosy cwanie się uśmiechnął, a potem wciągnął powietrze przez zęby i odsunął się ode mnie na krok.
- Musiałeś zrobić to za moimi plecami? Mogłeś mi powiedzieć. Mniej bym się stresowała - odetchnęłam, odsuwając się od filaru.
- Musiałaś ubrać taką sukienkę? - Nicholas spoważniał, a ja poczułam ucisk w brzuchu.
- Coś z nią nie tak? - zapytałam, rozchylając nieco swój płaszcz, aby bardziej przyjrzeć się materiałowi.
Zaraz po tym spojrzałam na Hortona, który uśmiechał się w ten swój niebezpieczny sposób, sunąc językiem po wnętrzu swojego policzka. Spojrzałam na niego spod rzęs, jednocześnie udając niewzruszoną. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ponieważ chłopak przyglądał mi się tak intensywnie, że prawie zmiękły mi kolana.
Myślał, że mi było łatwo? Miałam pieprzoną słabość do garniturów i jedyne o czym myślałam, to żeby zdjąć z niego tą cholerną marynarkę.
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam na poszukiwania swojego miejsca, co także było moją ucieczką od Hortona. W końcu miałam zacząć się kierować tym pieprzonym rozsądkiem, czyż nie?
Zatrzymałam się przy pierwszym lepszym stole, ale nie zdążyłam nawet odsunąć krzesła, ponieważ poczułam za sobą sylwetkę Nicholasa, który ułożył dłoń na moich plecach i zaczął kierować mnie na sam koniec wielkiej sali.
- Na twoim miejscu lepiej bym uważał. Przypominam, że jesteś na moim terytorium - szepnął mi do ucha, a ja poczułam nagłą ochotę aby znów mu się sprzeciwić.
Był ogniem, z którym uwielbiałam igrać.
- Terytorium - parsknęłam cicho pod nosem, kręcąc przy tym głową.
- Coś mówiłaś? - jego oddech połaskotał moją skroń, kiedy wskazywał na pięcioosobowy stolik w rogu pomieszczenia.
- Gorąco tutaj - odparłam, a gdy zatrzymałam się już przy swoim miejscu, zsunęłam z ramion swój skórzany płaszcz.
Zanim zdążyłam całkiem go zdjąć, pojawił się przy mnie jeden z kelnerów, co lekko zbiło mnie z tropu.
- Proszę pozwolić, że Pani pomogę. Płaszcze i kurtki trzymamy pod kluczem w garderobie - oznajmił, a potem stanął tuż za mną i delikatnie pociągnął za materiał.
- Dziękuję - powiedziałam uprzejmie, pozwalając mężczyźnie zabrać moje okrycie.
Spojrzałam na Nicholasa dopiero kiedy usiadłam. Stał z dłońmi w kieszeniach eleganckich spodni, patrząc na mnie z góry. Gniewnie mierzył mnie wzrokiem, będąc już prawie na granicy wytrzymałości. Tym razem przewróciłam oczami, ponieważ jak uwielbiałam kiedy był wobec mnie taki opiekuńczy i zaborczy, tak teraz wydawało mi się iż delikatnie przesadzał. Na prawdę było tutaj gorąco, a mój płaszcz był skórzany. Może i sukienka była krótka i bez ramiączek, ale jej górna część była w całości zabudowana. Nie było potrzeby robić z mojego ubioru aż tak wielkiej sprawy. Chryste, to tylko zwykły kawałek materiału.
- Możesz nie przesadzać? - zapytałam, przysuwając się bardziej do stolika.
- To nie takie proste - odetchnął, z trudem siadając na miejscu obok mnie, a jednocześnie przelatując wzrokiem po obecnych tutaj gościach - Nie zrozum mnie źle - Nicholas nachylił się w moją stronę, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy - Wyglądasz przepięknie, ale znam większość obecnych tutaj osób. Wiem jakie mają myślenie i jak potrafią się zachowywać, więc musisz zrozumieć, że nie czuję się komfortowo z tym jak na ciebie patrzą - mruknął, a ja przełknęłam ciężko ślinę.
- Nick... - zaczęłam, jednak chłopak uciszył mnie uniesieniem dłoni.
Szczerze mówiąc, dobrze że to zrobił, bo niemal całkowicie zabrakło mi słów i nie wiem czy byłabym w stanie powiedzieć coś jeszcze poza jego imieniem.
- Mówię poważnie, przecież wiesz że... - tym razem to ja go zatrzymałam, kiedy sięgnęłam palcami do guzików jego marynarki aby je odpiąć.
Jego jabłko Adama wyraźnie się poruszyło, kiedy przyglądał się moim czerwonym paznokciom.
- Założę twoją marynarkę - oznajmiłam, co sprawiło iż ciemnowłosy momentalnie na mnie spojrzał - W tej skórze na prawdę było mi gorąco. Może ten materiał nie będzie taki zły.
Zabawne, że jeszcze przed chwilą uważałam iż przesadzał, a teraz sama chciałam się ubrać żeby tylko go zadowolić. Poza tym, istniała szansa, że Horton miał racje. Ludzie tutaj nie byli zbyt przyjaźni, a większość z nich zadawała się z Brooksami, co nie mogło dobrze o nich świadczyć. Jeżeli martwiło go ich zachowanie, to nie miałam zamiaru się kłócić. Mieliśmy za dużo na głowie, żeby dokładać sobie kolejnych problemów.
- Dziękuję - Nicholas złożył delikatny pocałunek na moim policzku, a potem zdjął z siebie marynarkę, którą zresztą pomógł mi także założyć.
I jak ja miałam kierować się rozsądkiem, a nie sercem?
- Cześć wam - na dźwięk kobiecego głosu oderwałam wzrok od Nicholasa, aby zaraz spojrzeć na jego siostrę, która właśnie zajmowała miejsce przy stole.
- Cześć Annie - posłałam jej ciepły uśmiech, podczas gdy wyciągałam włosy zza kołnierza marynarki.
Ubranie było duże i nie zdziwiłabym się, gdyby było także dłuższe od mojej sukienki. W końcu Nicholas miał na pewno z metr dziewięćdziesiąt o ile nie więcej. Jego zapach zawładnął moim ciałem w bardzo przyjemny sposób. Byłam niemal pewna, że nawet jak oddam mu ubranie to będę nim pachnieć przez kolejne godziny.
- Zanudzę się tutaj - brunetka głośno westchnęła, popijając drinka z wysokiego kieliszka - Myślicie, że długo to będzie trwać?
- Oby nie - mruknęłam pod nosem, marząc o tym aby znaleźć się już w domu - Co tam w ogóle u ciebie? Wszystko dobrze?
Annie przysunęła się bliżej stołu, aby zaraz oprzeć o niego łokcie. Westchnęła cicho, patrząc w moje oczy.
- Szczerze mówiąc, na początku trochę się tego bałam, ale już mi przeszło. Albo postradałam zmysły, albo zwyczajnie się w to wszystko wdrożyłam i wiem kogo unikać żeby mieć spokój - wzruszyła ramionami, wyglądając na całkowicie zrelaksowaną.
Na prawdę zazdrościłam jej takiej postawy. Ja nadal nie czułam się pewnie będąc częścią Rooks, podczas gdy Annie dołączyła całkiem niedawno, a wydawała się być niewzruszona. Jak widać była tak samo nieustraszona jak jej brat. Cała ich rodzina taka była, choć w tym wszystkim pojawiała się jedna niewiadoma. Nick kiedyś wspominał o swojej mamie gdy opowiadał o tym jak postąpił Maverick, ale od tamtego momentu więcej o niej nie słyszałam. Ani jednej wzmianki. Chciałabym zapytać o nią Nicholasa, ale jednocześnie nie lubiłam wchodzić z butami w czyjeś życie, co działało także w drugą stronę.
- Skoro tak, to przestań do mnie ciągle dzwonić - odezwał się siedzący po mojej lewej brunet, z politowaniem przyglądając się swojej siostrze.
- Nie zrzędź - burknęła Annie, a ja z rozbawieniem przyglądałam się ich konwersacji.
Horton głośno westchnął, a potem posłał mi zażenowane spojrzenie jakby z góry zakładał że byłam po jego stronie w tej ich małej kłótni. Czasem żałowałam, że nie miałam rodzeństwa, ale z drugiej strony patrząc na to jak zachowywała się moja matka, to czułam się lepiej z myślą iż nie uprzykrza życia większej ilości osób. Poza tym Vee była dla mnie jak siostra, więc niezupełnie odczuwałam braki w rodzinie.
Cóż, tak było dopóki nie wyjechała.
Patrzyłam w ciemne tęczówki Nicholasa dopóki przy stole nie pojawiła się kolejna osoba. Axel wyglądał na zmęczonego kiedy zajmował swoje miejsce. Poprawił szybko włosy, rzucając w międzyczasie szybkie cześć.
- Dobrze się czujesz? - zapytałam, przyglądając się jego twarzy z zaciekawieniem.
- Nawet nie zaczynaj - mruknął blondyn - Miałem tyle do zrobienia, że ledwo się wyrobiłem. Katherine wygląda jakby chciała wpakować mi kulkę za spóźnienie.
- A co takiego robiłeś? - zmrużyłam oczy, a gdy się mu przyglądałam, dojrzałam czerwony kolor na jego dłoni. Chwila... - Czy to jest krew? - syknęłam niemal szeptem, nachylając przed sylwetką Nicholasa.
Axel podążył za moim wzrokiem, a potem szybko potarł skórę w tamtym miejscu, aby ją wyczyścić.
- Nie chcesz wiedzieć - Axel cicho westchnął, podczas gdy cała nasza trójka bacznie mu się przyglądała.
Już miałam coś powiedzieć, ale przerwał mi kelner który pojawił się przy naszym stole i zaczął rozkładać przed nami kolację. Patrzyłam na swoją porcję z zaciśniętymi wargami, starając się opanować burzę pytań w mojej głowie. Miałam nieodparte wrażenie, że w Rooks nie było dobrze. Coś działo się poza murami, za którymi mnie zamknęli i nie miałam pojęcia co się wyprawiało. Moja ciekawska natura nie potrafiła zaakceptować tego faktu. Chciałam wiedzieć wszystko, bo inaczej jak mam kontrolować sytuację?
Gdy tylko kelner odszedł a każdy z nas miał już przed sobą jedzenie, poruszyłam się na krześle i złapałam za sztućce. Odchrząknęłam cicho, wpatrując się w kawałek różowego mięsa które właśnie kroiłam.
- Więc - zrobiłam dramatyczną pauzę, nadal nie podnosząc wzroku. - Macie zamiar powiedzieć mi co się dzieję, czy będę musiała dowiedzieć się sama? Od razu mówię, że moje metody mogą wam się nie spodobać - wzruszyłam lekko ramionami i dopiero po chwili uniosłam wzrok znad talerza.
Spojrzałam na Axela, który nie patrzył na mnie, ale za to na Nicholasa, który ze zblazowanym wyrazem twarzy przeżuwał swój posiłek.
- A skąd pomysł, że coś się dzieje? - zapytał ciemnowłosy, powoli przenosząc na mnie wzrok.
Uśmiechnęłam się do niego, czując jak moje wnętrzności palą. Skoro ma zamiar brnąć w tą grę, to nie ma problemu. Akurat tak się składa, że bardzo lubię gry. Jeżeli woli, żeby tak to wszystko wyglądało, to proszę bardzo.
Jednak w moich rozgrywkach najgorsze jest to, że kiedy przeciwnik mnie zdenerwuje to jakimś cudem potrafię sobie przypomnieć inne rzeczy którymi kiedyś mnie zdenerwował, nawet jeśli nie mają one związku z grą. Na przykład teraz pomyślałam o tym, jak to jeszcze kilkanaście miesięcy temu chodził sobie za rączki z Tess, co z nieznanych mi powodów wolał zachować dla siebie. W końcu to nie tak, że ta psychopatka chciała mnie zabić czy coś. Ta informacja z pewnością nie była mi potrzebna, ani mnie nie interesowała. Wcale. Ani trochę.
Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie zwyczajnie wróciłam do jedzenia. Nie miałam pojęcia co to było za mięso, ale było cholernie pyszne. Atmosfera przy stole zgęstniała, a fakt iż Annie nie wnikała w moje pytanie tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że wszyscy przy tym stole wiedzieli o czymś, czego nie wiedziałam ja. Wymieniali się spojrzeniami, ale nie miałam zamiaru tego komentować. Zamiast tego całkowicie się rozluźniłam, zupełnie jakbym wcześniej nie zadała żadnego pytania.
- Wiecie do której musimy tutaj być? Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia i jakoś nie mam ochoty tu siedzieć - westchnęłam cicho, a w mojej głowie pojawiła się wizja tego jak zaszywam się pod kocem.
Już na samą myśl zrobiło mi się lepiej.
- Nie mam pojęcia, ale chyba do końca. Podobno Jefferson chce coś później ogłosić - oznajmiła Annie, na co jęknęłam z dezaprobatą pod nosem.
- To ja idę do baru - złapałam za serwetkę leżącą przy moim talerzu, aby zaraz otrzeć kąciki ust.
Nie byłam jakoś szczególnie głodna, a poza tym miałam nieodpartą ochotę rozbić swój talerz na głowie Nicholasa. Nie wiem, tak dla zasady. Już tyle razem przeszliśmy, a on nadal traktował mnie jak dziecko, któremu nic się nie mówi.
Wstałam od stołu i ruszyłam w kierunku mojego zbawienia. Duży, ładny bar rozciągał się po lewej stronie wielkiej sali. Pewnym krokiem przemierzałam pomieszczenie, aż w końcu mogłam oprzeć się łokciami o marmurowy blat. Wysoki barman skinął do mnie głową, a potem posłał mi szeroki uśmiech.
- Co dla Pani? - zapytał, a ja odwzajemniłam jego gest.
- Szkocką na lodzie proszę. Najlepszą jaką macie - stuknęłam paznokciami o powierzchnię baru, naturalnie rozglądając się dookoła.
Po kilkunastu sekundach wróciłam wzrokiem do kelnera, który właśnie kładł przede mną szklankę, wypełnioną bursztynową cieczą. Podziękowałam mu z uśmiechem na ustach, następnie upijając łyk.
- Poproszę to samo - usłyszałam kobiecy głos po swojej lewej stronie, co sprawiło iż obróciłam głowę.
Tess patrzyła na mnie z obojętną miną, choć przez moment wydawało mi się, że jej usta drgnęły w uśmiechu. Westchnęłam cicho, mocno starając się aby nie przewrócić oczami. Ciemnowłosa nie zdejmowała ze mnie swoich niebieskich tęczówek, do momentu aż nie sięgnęła po swoją szklankę. Ja również nie pozostawałam jej dłużna, nie mając zamiaru dać się jej sprowokować, czy też zdominować. Nie bałam się jej, nawet jeśli była psychopatką.
- Na zdrowie, Sloane - uniosła delikatnie swoje naczynie w geście toastu, co trochę zbiło mnie z tropu.
Albo uderzyła się w głowę i straciła pamięć, albo planowała coś idiotycznego i odstawiała teatrzyk aby na moment ukryć swoje zamiary. Zanim zdążyłam w ogóle się odezwać, Tess poprawiła swoje długie włosy, a potem zniknęła z mojego pola widzenia, wtapiając się w tłum. Zmarszczyłam twarz, mamrocząc ciche przekleństwo pod nosem. Nie miałam pojęcia co to do cholery miało być i chyba nie chciałam nawet w to wnikać.
Postanowiłam zostać przy barze, ponieważ nie widziałam sensu aby ciągle tutaj wracać po kolejnego drinka. I tak nie działo się nic ciekawego, a poza tym chciałam żeby złość ze mnie wyparowała zanim wrócę do stołu. Okropnie gryzło mnie to, że nie chcieli powiedzieć mi co się działo. I to cała trójka. Czułam się jak piąte koło u wozu. Cała ta impreza zaczęła mnie przytłaczać, powodując nieprzyjemne skurcze w moim brzuchu. Mimo iż była to tylko jedna głupia rzecz, to i tak czułam się jakbym nie miała tutaj żadnego sojusznika, choć było to wyolbrzymienie z mojej strony.
Potarłam delikatnie swoje czoło, uprzednio zamawiając kolejnego drinka. Patrzyłam na niego dobre dwie minuty bez żadnego ruchu, aż w końcu spięłam wszystkie mięśnie i wróciłam ze szklanką do stolika. Nicholasa nie było na swoim miejscu. Usiadłam na krześle, czując na sobie spojrzenia Axela i Annie. Zmarszczyłam brwi, patrząc na ich zmartwione twarze. Cóż, może nie zmartwione. Patrzyli na mnie, jakbym była tykającą bombą, która zaraz się zdetonuje. Jakby bali się mojej reakcji, z tym że nie miałam pojęcia z czym miałaby się ona wiązać.
- O co wam chodzi? - skrzywiłam twarz, patrząc na nich jakby mieli po dwie głowy.
- To nie nasza sprawa, więc nie chcieliśmy się mieszać. Uwierz, że chciałam ci powiedzieć odkąd tylko się dowiedziałam - zaczęła Annie, a siedzący obok niej chłopak poruszył się nieco na swoim miejscu.
- Ja chciałem się mieszać, ale Horton... - wypowiedź Axela przerwało stukanie widelcem o kieliszek, co sprawiło iż ucichła muzyka i wszyscy zamilkli.
Blondyn zacisnął usta oraz oczy, jakby przygotowywał się na najgorsze. Przełknęłam ciężko ślinę, czując narastający we mnie stres. Nie rozumiałam kompletnie niczego. Axel obrócił się na krześle tak jak i Annie, aby spojrzeć na stojącego na środku sali Jeffersona. Ja także podążyłam za ich wzrokiem, przejeżdżając paznokciem po swoim udzie.
- Jeszcze raz witam wszystkich bardzo i serdecznie! - Głos Jeffersona rozległ się po pomieszczeniu. - Dziękuję wam za przybycie! Jest to dla mnie wielki zaszczyt, spędzać kolejny rok mojego życia w waszym gronie. Jednak zanim wzniosę toast za kolejne piękne lata, chciałbym coś ogłosić - mężczyzna odchrząknął, a potem wskazał ręką w bok - Przypadł mi ten zaszczyt, aby ogłosić nowego członka rady. Kogoś, kto wprowadzi trochę świeżości.
Popatrzyłam w kierunku, który wskazywał Brooks, a kiedy moim oczom ukazała się Tess, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
Poważnie? Tess jako członek rady?
A więc o to jej wcześniej chodziło. Teraz będzie nade mną.
- Powitajcie proszę Nicholasa Hortona, który dołączy do nas wraz ze swoją partnerką Tessą Sutton! - Na sali rozbrzmiały gromkie brawa, podczas których ja zaśmiałam się cicho pod nosem.
Co?
Pomrugałam kilkakrotnie, nadal się śmiejąc. Tym razem było to trochę głośniejsze niż się spodziewałam, a już zaraz musiałam powachlować się dłonią. Nie patrzyłam już na miejsce gdzie stał Jefferson razem z Nicholasem i Tess. Mój wzrok utkwiony był w podłodze, kiedy zwyczajnie się śmiałam.
Swoją drogą, ładnie ze sobą wyglądali. Tak irytująco perfekcyjnie. Tak, jak nigdy nie wyglądałabym przy nim ja.
- Sloane? - głos Axela sprawił, że zaczęłam walczyć z samą sobą, aby powstrzymać śmiech.
Ledwo mi się to udało, ale w końcu mogłam swobodnie opaść na siedzenie krzesła, czując jak mięśnie mojego brzucha powoli się rozluźniają.
Co za ulga.
Ale jak mogłam się nie roześmiać? Przecież to wszystko było tak cholernie przewidywalne. Gdzieś z tyłu głowy zawsze wiedziałam, że prędzej czy później ta bańka pęknie. Wiedziałam to. Życie zawsze mi to robiło, a fakt że poczułam iż może być inaczej, był na prawdę dobrym kawałem z jego strony. Grzechem byłoby się nie roześmiać. Dałam się nabrać, dziesięć punktów dla mojego losu. Znów ze mną wygrał.
- Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać - odetchnęłam głośno, patrząc jak blondwłosy razem z Annie patrzyli na mnie z kompletną powagą. - No co?
- Sloane... - tym razem głos Axela był o wiele bardziej delikatny.
Czułam jak moje ciało się rozluźnia. A może rozpływa? Nie! Paruje. Tak, to zdecydowanie to uczucie. Czułam jak każdy milimetr mojej skóry zaczyna powoli unosić się w górę. Byłam lekka jak piórko. Musiałam złapać się krawędzi krzesła, żeby nie zacząć się unosić.
A potem moja skóra zaczęła płonąć. Moje barki, ramiona, ręce i plecy, a nawet kawałek ud. Poruszyłam się niekomfortowo, zdając sobie sprawę co tak na prawdę mnie paliło. Spojrzałam na materiał czarnej marynarki, która okrywała moje ciało. Zacisnęłam szczęki, aby nie dać po sobie poznać jak bardzo bolała mnie płonąca skóra. Dookoła słyszałam głośne brawa i wiwaty, a także wiele różnych głosów, z tym że żadnego na tyle wyraźnie, aby faktycznie zrozumieć co mówił. Zaczęłam powoli zdejmować z siebie marynarkę, a kiedy już się jej pozbyłam, odetchnęłam z ulgą i niechlujnie rzuciłam materiał na puste krzesło obok mnie.
- Przepraszam, Sloane - spojrzałam na wpatrującą się we mnie Annie, automatycznie marszcząc przy tym twarz.
- Ale za co? Przecież nic mi nie zrobiłaś - upiłam łyk swojego whisky, które teraz wydawało się być za słabe.
- Za mojego brata - mruknęła cicho. - Jest idiotą, ale musiał to zrobić. Nie wiem tylko, dlaczego nie chciał ci o tym powiedzieć.
- Ależ Nicholas nie musi mi o niczym mówić - machnęłam ręką, wygodniej poprawiając się na krześle - Jesteśmy tylko znajomymi.
Znajomymi, bo przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy.
Osoby będące w tak pogmatwanej relacji, w jakiej byliśmy my, nie robią sobie takich rzeczy.
Osoby, które przechodziły ze sobą najgorsze chwile w życiu, nie robią sobie takich rzeczy.
A przede wszystkim, osoby, którym na sobie zależy, nie robią takich rzeczy.
- Myślicie, że Jefferson będzie chciał powiedzieć coś jeszcze, czy wielki finał już za nami? - Zapytałam, bawiąc się swoją szklanką.
- Z tego co wiem, to jeszcze ma coś przygotowane - odparł Axel, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Skończycie się tak gapić? To irytujące - fuknęłam cicho, a potem podniosłam się z miejsca - No nic. Idę zapalić, a wy lepiej pozbądźcie się tych żałosnych min zanim wrócę - warknęłam ostro, a słowa które wypowiedziałam zaskoczyły mnie samą.
Ruszyłam powoli do wyjścia, a kiedy upewniłam się iż nie jestem już w ich zasięgu wzroku, podeszłam do kelnera który wcześniej zabrał mój płaszcz, żeby go odzyskać. Miałam tam swój telefon i papierosy, których mocno teraz potrzebowałam. Oczywiście nie miałam zamiaru wracać już do stolika. Właściwie, to nie miałam zamiaru wracać do tego budynku. Już nigdy więcej.
Opuściłam L'oasis tak szybko, jak tylko się dało. Z tym że nie miałam pojęcia, gdzie się udać. Nie chciałam wracać do mieszkania, a niestety Plush także odpadał. Tak na wszelki wypadek, gdyby Nicholas zaczął mnie szukać.
I znów się zaśmiałam.
Ale przecież po co miałby mnie szukać?
Pewnie jest zajęty swoją partnerką.
Szłam chodnikiem z papierosem w dłoni, rozważając w głowie wszystkie swoje opcje. Najsłodziej ze wszystkiego smakowałaby zemsta. Jednak z drugiej strony, gdybym chciała się zemścić, to pokazałabym, że mi zależy, a to było ostatnie czego chciałam.
I właśnie dlatego jak z automatu zawróciłam. Wróciłam do tego cholernego L'oasis, bo w tym momencie było to jedyne miejsce, gdzie mogłam poczuć najwięcej bólu. Tak strasznie chciałam go poczuć, bo na tą chwilę nie czułam kompletnie nic. Ani mojego ciała, ani mojej duszy. Czułam się po prostu...martwa.
I nawet jeśli miał powody, czy jak stwierdziła Annie, musiał to zrobić, to dlaczego mi nie powiedział?
Dlaczego mi to zrobiłeś, Nick?
Wbiłam paznokcie w skórę swoich dłoni i żwawo ruszyłam przed siebie. Z hardo uniesioną głową wróciłam do stolika, przy którym nadal nie było Nicholasa. Usiadłam na swoim krześle i cicho odetchnęłam. Czułam się jak zupełnie inna osoba. Jakby to całe zajście tylko dodało mi odwagi, co było cholernie dziwnie. A to wszystko przez to, że miałam wszystko całkowicie w poważaniu. Nie obchodziło mnie już nic. Było mi wszystko jedno i to w każdym aspekcie mojego życia.
- Przepraszam, ale płaszcze... - znów pojawił się obok mnie kelner, ale tym razem zatrzymałam go wpół zdania, unosząc rękę do góry.
- Jeśli będę chciała, to ubiorę na siebie dziesięć płaszczy i nikt nie będzie mi mówił, że mam je z siebie zdjąć - powiedziałam stanowczo, posyłając chłopakowi niezbyt przyjemne spojrzenie.
- Ja... przepraszam, proszę wybaczyć - zająkał się, pochylając głowę.
- Po prostu idź - machnęłam dłonią, mając już dość tego cyrku.
Chłopak posłusznie się oddalił, a ja cicho fuknęłam pod nosem.
- Idiotyzm - wymamrotałam, zakładając ręce na brzuchu - Coś mnie ominęło? - skierowałam wzrok na Axela, który patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie, nic się nie działo. Czy możemy... - blondyn przerwał swoją wypowiedź, a jego wzrok powędrował na osobę, która właśnie stanęła przy stoliku.
Wiedziałam, że to Nicholas, bo poczułam jego zapach. Niestety nie był już dla mnie niczym przyjemnym. W tym momencie po prostu mnie od niego mdliło.
- Czy możemy, co? - poruszyłam lekko głową, unosząc przy tym brew.
- Sloane - usłyszałam jego głos po swojej lewej stronie, co podziałało na mnie jak płachta na byka.
Momentalnie na niego spojrzałam, marszcząc swoje brwi.
- Nie widzisz, że rozmawiam? - wskazałam dłonią na Axela, tym samym obdarowując Hortona najbardziej pustym spojrzeniem jakie mogłam mu dać.
- Widzę - powiedział przez zaciśnięte zęby, wyglądając na zirytowanego.
Poważnie? Jemu na prawdę wydawało się, że miał prawo tak się zachowywać po tym co zrobił? Chyba zaraz znów zacznę się śmiać.
- Świetnie. To nie przerywaj - poruszyłam brwiami, a potem zwróciłam się do Axela - Więc?
Widziałam jak jego usta zakręciły się w uśmiechu, jakby podobał mu się sposób w jaki potraktowałam Nicholasa.
- Wiesz, myślę że możemy porozmawiać później. Sugeruję, żebyście poszli na stronę, zanim rozpętacie tutaj piekło - Axel głośno westchnął, powoli podnosząc się z miejsca. Poprawił poły swojej marynarki, patrząc to na mnie, to na Nicholasa - I lepiej żebym nie musiał interweniować.
Przewróciłam oczami, a następnie cmoknęłam językiem. Wstałam powoli z krzesła, w końcu stając twarzą w twarz z Hortonem. Coś zakuło mnie w sercu.
- Nie wydaje mi się, żeby był jakikolwiek sens w rozmowie - zaczęłam, zadzierając głowę. - Annie powiedziała mi, że musiałeś to zrobić, więc domyślam się że chodziło o jakieś głupie zasady Rooks czy coś w tym stylu. Tak? - uniosłam lekko brew, przyglądając się jego nieco skonsternowanej twarzy.
- Tak, ale... - Horton zrobił krok w moją stronę, jednak zatrzymałam go, kładąc dłoń na jego torsie.
Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, a zaraz potem odsunął się ode mnie, tym samym prawidłowo odczytując moją aluzję. Widziałam jak jego szczęka bardziej się uwydatniła, a on sam znacznie się wyprostował. Nie interesowało mnie jednak jakie miał powody żeby zachować się względem mnie w tak paskudny sposób. Mógł nawet zacząć przede mną płakać, a ja i tak nie zwróciłabym uwagi na jego uczucia. Zupełnie tak, jak on nie zwrócił uwagi na moje.
- Więc to tyle. Nie muszę wiedzieć więcej - wzruszyłam lekko ramionami, z mocą wpatrując się w jego czekoladowe tęczówki - Poza tym jesteś teraz w radzie, więc powinnam znać swoje miejsce w rzędzie. Nie oczekuję, że będziesz dzielić się ze mną swoimi planami i decyzjami. To nie należy do twoich obowiązków.
Nicholas się uśmiechnął, ale ten uśmiech nie miał w sobie niczego. Był pusty.
- Możemy porozmawiać na zewnątrz? - wskazał dłonią w kierunku drzwi, a ja mimo iż chciałam się sprzeciwić, wiedziałam że nie powinnam.
Było tutaj za dużo ważnych osób, a ja miałam swój temperament. Zresztą tak samo jak Nicholas.
- Ach, tak. Przez moment zapomniałam, że mam jakiś wybór. W końcu za sprzeciwienie się radzie grozi ścięcie głowy. Już wychodzę - dygnęłam jakby Nicholas był członkiem rodziny królewskiej, a potem sprawnie skierowałam się do wyjścia, nawet na niego nie patrząc.
Serce waliło mi jak młotem, a moje dłonie zaczynały robić się wilgotne. Nie czułam się dobrze.
- Możesz skończyć już ten teatrzyk? - zapytał, gdy byliśmy już przed jego posiadłością.
- A czy powiedziałam coś źle? - parsknęłam cicho, krzyżując ręce na brzuchu.
Chłodny wiatr rozwiał nieco moje włosy, ale niestety nie sprawił że poczułam się lepiej. Nawet świeże powietrze nie potrafiło w pełni dotrzeć do moich płuc, które znacznie się skurczyły.
- Nie wiedziałem jak ci powiedzieć! - jego głos był donośny, choć do krzyku było mu daleko. - Nie mogłem spojrzeć ci w oczy i powiedzieć, że Tess ma zostać moją partnerką w oczach Rooks, tym bardziej po tym, jak mnie o nią zapytałaś.
Poczułam jak zmroziło mnie od stóp do głów. Ręce opadły mi wzdłuż ciała, które błagało aby zgiąć się wpół.
- Wiedziałeś już wtedy? - coś niebezpiecznie zacisnęło się w moim gardle, gdy tylko te słowa opuściły moje usta.
Pamiętam jak siedzieliśmy w moim mieszkaniu i Jake wysłał mi te głupie zdjęcia. Nick powiedział wtedy, że musi pokręcić się trochę przy Tess zważając na to że spiskuje z Brooksami. To było jeszcze przed tym jak jego ojciec zabrał mnie do tego pieprzonego magazynu. Od tego dnia minęło tyle czasu, a i tak mi nie powiedział. Całował mnie i spędzał ze mną niemal każdy dzień, wiedząc, że już niedługo dołączy do rady z Tess u swojego boku. I nic mi nie powiedział, bo jak to stwierdził, nie wiedział jak.
- To nie jest takie proste, Sloane. Nic takie nie jest, kiedy chodzi o ciebie - Horton potarł swoją szczękę, a potem przejechał dłonią przez włosy.
- Jak na moje oko, jest zupełnie odwrotnie. Zobacz tylko jak łatwo przyszło ci wybrać ciszę, zamiast powiedzieć mi co się działo. Jak łatwo było ci odwracać moją uwagę od tego co miało się stać! - Teraz to ja podniosłam głos - Jak proste było dla ciebie siedzenie ze mną na tej idiotycznej imprezie, wiedząc, że zaraz wyjdziesz na środek i wbijesz mi nóż w plecy - przełknęłam ciężko ślinę, czując jak moje ciało słabnie. - Ale wiesz co? Mimo wszystko, to nie ciebie winię. Winię siebie, bo pozwoliłam sobie uwierzyć, że w jakiś sposób ci na mnie zależało.
A potem zapanowała między nami cisza. Cisza, która swoim krzykiem rozrywała moje wnętrzności. Czułam jak każdy jeden organ w moim ciele po prostu się poddaje. Ale jeszcze nie miałam dość. Potrzebowałam, żeby każdy z nich umarł całkowicie.
- W sumie wynikła z tego jedna dobra rzecz - kontynuowałam, czując jak moje serce drży pod intensywnym spojrzeniem Nicholasa - Mogłeś zejść się ze swoją byłą dziewczyną. W końcu jak to mówią, stara miłość nie rdzewieje - powiedziałam poetycko, kładąc dłoń na swojej klatce piersiowej.
Nick zamknął swoje piękne oczy, a jego głowa opadła w dół. Jego ramiona zadrżały, kiedy starał się opanować swoją złość. Widziałam jak wiele w tym momencie czuł. Chyba jeszcze nigdy nie było mi dane obserwować tak intensywnej reakcji. A to wszystko przeze mnie. Przez moje słowa. I nawet teraz kiedy w głębi duszy wiedziałam, że po tym jak się zachował, zasłużył, żebym tak się do niego odzywała, to i tak czułam się z tym paskudnie. Bo to był Nicholas.
Ale to może i lepiej. Teraz mnie znienawidzi. Uwolni się ode mnie i ułoży sobie życie.
- Więc myślisz, że zrobiłem to wszystko, bo mi na tobie nie zależy? Bo nie interesują mnie twoje uczucia? - Zrobił dwa kroki w moją stronę, wpatrując się w moje oczy tak intensywnie, że czułam jakby raził mnie prąd.
To całkiem zabawne, ale i smutne. Patrzył na mnie, ale nie miał pojęcia, że właśnie umierałam.
- Gdyby tak było, to byś mi powiedział - oznajmiłam, a obraz zaczął mi się zamazywać.
Mój puls był tak strasznie szybki, że bolały mnie żebra. Żołądek boleśnie się skurczył, a płuca powoli znikały. Musiałam złączyć dłonie za plecami, żeby Nick nie widział jak się trzęsą. Ale moja twarz pozostawała obojętna. Pusta. Powoli bladła. Spuściłam wzrok, nie chcąc już na niego patrzeć.
- Sloane, jesteś dla mn... Sloane - ujął moją twarz dłonią - Popatrz na mnie - jego głos był stanowczy, ale jednocześnie delikatny jakby mówił do dziecka.
Miałam ochotę płakać, ale nie chciałam tego przy nim robić. Już nigdy więcej.
Dużo kosztowało mnie, żeby spojrzeć w jego oczy, ale jednak jakimś cudem to zrobiłam. Patrzyłam na mój ulubiony odcień brązu, plując sobie w brodę, że go posłuchałam zamiast uciec.
- Wiesz jak bardzo nienawidzę Rooks, ale mimo to dołączyłem do rady. A to wszystko po to, żeby mieć większy procent kontroli nad tym wszystkim co się dzieje. Żeby być na równi z moim ojcem - tłumaczył, a ja ledwo utrzymywałam się na nogach - Tylko w ten sposób mogę być pewny, że nic ci nie grozi. Że mój ojciec nie zrobi ci krzywdy. Ani on, ani Josh, ani nikt inny. Rozumiesz? Możesz mnie nienawidzić za to, że ci nie powiedziałem, ale nigdy nie mów, że mi na tobie nie zależy - warknął, mocniej zaciskając szczękę - Nigdy tego nie mów.
Złapałam za nadgarstek Nicholasa, aby zaraz odciągnąć jego dłoń od swojej twarzy. Tego wszystkiego było za dużo i nie byłam pewna, czy dam radę to udźwignąć. Byłam na skraju najgorszego napadu lękowego jaki był możliwy, a obecność Hortona mi nie pomagała. Nie tym razem.
- Siedziałam tam jak ostatnia idiotka i patrzyłam jak wychodzisz z Tess na sam środek sali. Ze swoją, jak to ujęli, partnerką - powiedziałam to przerażająco spokojnie, zważając na to że w moim wnętrzu panowała wojna. - Axel o tym wiedział. Annie wiedziała. Powiedziałeś wszystkim, ale nie mi. Jakim cudem miałabym wierzyć, że ci na mnie zależy? Gdyby to był ktokolwiek inny, to nie byłoby tematu, ale tutaj chodziło o Tessę, a dobrze wiesz jaki mam do niej stosunek.
- Nie wiedziałem, że Jeff dzisiaj to ogłosi - powiedział nieco ciszej - Nie chciałem, żebyś tak się dowiedziała.
- Cóż, jak widać na to już za późno - odetchnęłam głośno, cofając się o krok. Nadal nie czułam się dobrze.
Nicholas powoli pokiwał głową, pociągając przy tym nosem. Nadal był zły, o ile nie wściekły. I wiedziałam, że denerwował się na samego siebie. Zrobił to wszystko dla mnie, żebym nie musiała bać się o własne życie, ale mimo to, gdzieś po drodze i tak mnie skrzywdził. I w tym momencie właśnie tym się katował. To przekleństwo, że zdążyłam poznać go na tyle dobrze. Bo teraz zamiast być na niego zła, byłam zła na siebie, że przeze mnie czuł się tak paskudnie. Boże, ależ ja byłam żałosna.
- Ta sytuacja wyjdzie nam na dobre - znów zabrałam głos, zaskakując tym samą siebie. Nicholas momentalnie na mnie spojrzał, marszcząc swoje równe brwi - Dzięki temu oboje wiemy, że lepiej jest się pożegnać. Wszystkie twoje problemy znikną wtedy, kiedy zniknę ja. To wszystko zaszło za daleko.
- O czym ty mówisz? - Tym razem to Horton zrobił krok w tył.
Byłam trucizną, a on pięknym kwiatem. Nie mogłam pozwolić na to, żeby mój prywatny cud świata usechł.
- Powinniśmy przestać się spotykać - stwierdziłam, czując jak mój organizm pali żywym ogniem, odrzucając słowa, które właśnie wypowiedziałam.
I wtedy Nicholas głośno się zaśmiał. To był najbardziej gorzki śmiech jaki w życiu usłyszałam.
- To jest to, czego chcesz? - zapytał, całkowicie poważniejąc.
Nie.
- Tak będzie najlepiej - skinęłam głową.
- Nick?! - usłyszałam wołanie za jego plecami, a kiedy się obrócił, moim oczom ukazała się stojąca na schodach Tessa - Jeff chce z nami rozmawiać. Wróć do środka.
Horton powrócił do mnie spojrzeniem, ciężko przełykając ślinę. Jego powieka drgnęła, a potem przejechał językiem po wnętrzu policzka i bez żadnego słowa obrócił się na pięcie, aby udać się w kierunku Tess.
Oto mój moment. Wszystkie moje organy w końcu się poddały. W końcu przepadłam.
Umarłam i teraz zaczęło się moje piekło.
*
Długo mnie nie było, przez to że pracowałam nad swoją inną książką, która ma swoją premierę w Marcu. Ale już wracam i będę tu tak często jak się da.
Buziaki
Ida.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro