49. Zakończył to zeszłej jesieni.
- Czy ktoś potrafi wytłumaczyć na czym polega technika stopniowanie ustępstw? - ciemnowłosy mężczyzna poprawił drogie okulary na swoim nosie, odwracając na moment wzrok od wyświetlanej prezentacji.
Nigdy nie byłam osobą, która lubiła udzielać się na zajęciach, nawet jeśli znałam odpowiedź. Zawsze wydawało mi się, że jeśli będę dużo mówić, to oczekiwania względem mnie wzrosną i kiedy na sali panować będzie cisza, spojrzenia skierują się w moją stronę z nadzieją na ratunek. Każda klasa czy też grupa ma co najmniej jedną taką osobę, którą nie miałam ambicji być. Od podstawówki każdy liczył na mnie na angielskim, co po czasie już robiło się męczące. Nie chcę znów się z tym użerać. Właśnie dlatego mimo iż znałam technikę o którą pytał profesor Harris, to nie miałam zamiaru odpowiadać. Zamiast tego sięgnęłam po papierowy kubek z kawą, aby upić porządny łyk. To była już moja trzecia.
- Na rozłożeniu ustępstw w czasie? - zaproponował ktoś z tłumu, na co lekko zmarszczyłam twarz, wiedząc iż nie jest to poprawna odpowiedź.
Później padło kilka innych propozycji, które były bardzo bliskie prawdy ale jednak nie było to jeszcze to. Obracałam długopis między palcami, słuchając odpowiedzi swoich rówieśników, aż w końcu przypadkiem nawiązałam kontakt wzrokowy z wykładowcą.
- Przypomni mi Pani swoje nazwisko? - Profesor Harris wskazał na mnie palcem, następnie krzyżując ręce na piersi.
Przełknęłam ciężko ślinę, ale i tak uniosłam głowę aby nie pokazać tego iż lekko się stresowałam. Każdy spojrzał teraz na mnie, co było cholernie krępujące. Na tej sali było ze sto osób jak nie więcej, a ja przez spóźnienie siedziałam bliżej przodu.
- Harmon. Sloane Harmon - odpowiedziałam, prostując się nieco na krześle.
- Pani Harmon, jak interpretuje Pani tą technikę? - zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Cóż - westchnęłam, opierając łokcie na rozkładanym stoliku - uważam, że powinno zacząć się od większych ustępstw, a później przechodzić do coraz mniejszych.
- A to dlaczego? - dopytał, odbijając się od biurka o które jeszcze przed chwilą się opierał.
- Wtedy rozmówca widzi, że zbliżamy się do granicy możliwości. Że zrobiliśmy już wszystko co możemy a każda kolejna rzecz sporo nas kosztuje - wyjaśniłam.
Mężczyzna pokiwał powoli głową, podchodząc bliżej wyświetlanych przed siebie slajdów.
- Dokładnie - zgodził się ze mną, następnie tłumacząc omawianą technikę głębiej.
Odetchnęłam cicho, czując ulgę. Znów napiłam się kawy, wygodniej ustawiając się na krześle. Mimo tego iż nie lubiłam wypowiadać się przed dużą ilością osób, to i tak dobrze czułam się z faktem że znałam odpowiedź i nie zrobiłam z siebie idiotki. Były to moje ostatnie zajęcia, które na szczęście dobiegały już końca. Nie miałam na dzisiejszy wieczór żadnych planów, co oznaczało że mogłam zakopać się pod kocem w salonie i coś obejrzeć. To była moja ulubiona część dnia, a już zwłaszcza takiego jak ten. Było pochmurnie i momentami padało. Chłodne jesienne powietrze także robiło swoje.
Kilkanaście minut później profesor Harris spojrzał na zegarek, a później ogłosił koniec zajęć. Spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia, jednak gdy tylko zrobiłam pierwszy krok na schodach, usłyszałam swoje nazwisko.
- Pani Harmon, mogę panią prosić? - obróciłam się w stronę wykładowcy, kiwając powoli głową.
Zeszłam po schodach na sam dół, zatrzymując się tuż przy mężczyźnie. Nie wiedziałam o co mogło mu chodzić, przez co czułam lekki stres.
- Tak? - zwróciłam się do Harrisa, poprawiając kurtkę na ręce.
- Dlaczego nie chciała pani się odezwać? Widziałem, że znała pani odpowiedź od początku. Nie trudno zauważyć kto uważa na zajęciach, a kto nie - powiedział, prześwietlając mnie wzrokiem.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc co powiedzieć. Otworzyłam usta, ale nic spomiędzy nich nie wyszło.
- Następnym razem proszę się nie krępować. Dyskusja jest dla mnie ważniejszą częścią niż teoria. Ułatwia zrozumienie pustych definicji - profesor posłał mi ciepły uśmiech, a ja byłam wdzięczna iż przerwał ciszę której nie potrafiłam przerwać ja - Cóż, to tyle z mojej strony. Do zobaczenia.
- Dziękuję - odparłam, także się uśmiechając a później ruszyłam do wyjścia.
Chyba muszę przyzwyczaić się do tego, że nie każdy nauczyciel czy wykładowca patrzy na resztę z góry. Liceum pod tym względem było piekłem. Najwidoczniej studia wyglądały nieco inaczej.
Wyszłam przed uczelnię i położyłam rzeczy na ławce, aby ubrać swoją ciepłą kurtkę. Na szczęście teraz nie padało, więc mogłam wrócić do mieszkania spacerem. Wyjęłam włosy zza kołnierza, a potem upewniłam się iż nic nie zostawiłam i ruszyłam w drogę.
- Sloane! - usłyszałam wołanie, kiedy tylko opuściłam posesję.
Obróciłam się, aby zaraz zobaczyć biegnącego w moją stronę Jake'a Harvey'a. Pomrugałam kilkakrotnie, marszcząc brwi. Chłopak zatrzymał się tuż przede mną z uśmiechem na twarzy.
- Jake? Co tu robisz? - zapytałam zdziwiona, nie spodziewając się jego obecności.
- Studiuję - uniósł dumnie głowę, ciesząc się niczym małe dziecko.
Rozchyliłam szeroko usta, uderzając go dłonią w ramię.
- I nic mi nie powiedziałeś? - nie ukrywałam swojego oburzenia, ale jednocześnie nie powstrzymywałam cisnącego mi się na usta uśmiechu.
Kiedyś wszystko robiliśmy razem. Ja, Jake i Vee. Gdy tylko skończyło się liceum, a na horyzoncie pojawiło się Rooks, wszystko zaczęło się sypać. Dowiedziałam się, iż chłopak miał także innych przyjaciół co było zapalnikiem upadku naszej przyjaźni. Nie potrafiłam w to uwierzyć, czy tego zaakceptować. Później nasze drogi rozchodziły się i rozwidlały coraz bardziej. Nie utrzymywaliśmy kontaktu praktycznie wcale. Jake pod wpływem narkotyków także powiedział kilka słów za dużo, co sprawiło że się zawiodłam i nie chciałam walczyć o naszą relację. Wszystko się komplikowało bardziej i bardziej. Może to znak, że powinniśmy zapomnieć o tym całym gównie które nas poróżniło? W końcu nie tak dawno temu byliśmy nierozłączni. Vee wyjechała, a Jake rozpłynął się w powietrzu. Miałam szansę odzyskać kawałek normalności w której kiedyś żyłam i nie chciałam tego zmarnować. Harvey przypominał mi o tym, że byłam tylko gówniarą która kiedyś podjadała mu z talerza i spisywała od niego zadania. Miło było powspominać.
- Chciałem zrobić ci niespodziankę - wzruszył ramionami - Jesteś może głodna? Pomyślałem, że możemy gdzieś pojechać i porozmawiać.
Ciemnowłosy bawił się palcami, co oznaczało iż się stresował. Nutka niepewności w jego głosie także świadczyła o tym, że obawiał się mojej reakcji. W końcu w ostatnim czasie nie byliśmy zbyt blisko.
- Wiesz, że zawsze jestem głodna - uśmiechnęłam się szeroko, obserwując jak spływa na niego ulga.
- W takim razie chodź, mój samochód jest na parkingu - wskazał dłonią w stronę uczelni, a później razem ruszyliśmy do wozu chłopaka.
Całą drogę rozmawialiśmy o studiach oraz ogólnikowo o uczelni. Jakoś pomijaliśmy te najbardziej istotne tematy, ale oboje wiedzieliśmy że najlepiej będzie je poruszyć gdy już dobrze usiądziemy.
Myślałam, że pojedziemy w jakieś z naszych standardowych miejsc, dlatego zdziwiło mnie kiedy Jake zaparkował pod Hilton Atlanta. Zmarszczyłam brwi, posyłając mu ciekawskie spojrzenie.
- Załapałem tutaj pracę, więc mogę jeść w Nikolai's Roof za pół ceny. Grzech nie skorzystać - wyjaśnił.
- No ładnie - mruknęłam pod nosem.
Słyszałam o tej restauracji całkiem sporo. Była bardzo prestiżowa, nie wspominając o kosmicznych cenach. Jednak jeżeli mogłam zapłacić przez pół, to raczej nie powinnam się martwić. Gdy weszliśmy do Hilton, Jake przywitał się z kilkoma osobami, a później ruszyliśmy do windy. Droga na samą górę była dosyć długa, ale w końcu udało nam się dotrzeć. Musiałam bardzo się starać, aby nie pozwolić mojej szczęce opaść na podłogę, kiedy zobaczyłam widok za oknem oraz aranżację wnętrza. Wszystko tutaj krzyczało pieniądze. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku przy wejściu, następnie poprawiając swoje ubrania.
- Robi wrażenie, co? - mruknął Jake, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Eh. Bywałam w lepszych miejscach - machnęłam teatralnie dłonią, na co Jake pokręcił głową i poprowadził nas do stolika przy oknie.
Nie minęła minuta, kiedy podszedł do nas kelner.
- Cześć stary, przygotujcie dla nas coś dobrego - Harvey wygodnie usiadł, a blondwłosy chłopak skinął głową.
- Nic innego tutaj nie dostaniesz - odparł dumnie blondwłosy, a na jego twarzy gościł szelmowski uśmiech - Coś do picia?
- Dla mnie woda. Jestem autem - Harvey wyjął telefon z kieszeni i położył go na stoliku, w czasie gdy kelner obrócił się do mnie.
- Jeszcze nie zdążyłam wszystkiego przejrzeć - stwierdziłam, na co przyjaźnie się uśmiechnął.
- To nic. Uważam, że najbardziej będzie pasować do ciebie Riviera Martini. Do tego dodałbym jeszcze dwie oliwki - zaproponował.
Patrzyłam na niego przez moment, aż w końcu skinęłam głową.
- Byle czarne - uniosłam lekko kącik ust, na co blondyn skinął szarmancko głową a później się oddalił.
Poprawiłam się nieco w skórzanym fotelu i oparłam łokcie o stół. Patrzyłam przez okno, rozkoszując się barwnymi widokami jesieni. Nawet przy brzydkiej pogodzie wszystkie drzewa oraz dekoracje prezentowały się zjawiskowo. Przekręcałam pierścionki na palcach, aż w końcu oderwałam wzrok od panoramy miasta i spojrzałam na Jake'a, który już na mnie patrzył.
- Sloane, na prawdę przepraszam za to jak się zachowywałem. Nigdy nie chciałem, żebyśmy się tak od siebie oddalili - powiedział szczerze, a ja powoli pokiwałam głową.
- Wiem, Jake - westchnęłam cicho - Ja też nie jestem całkowicie bez winy. Mogłam pierwsza wyciągnąć rękę - przyznałam.
Już nie chciałam wyliczać kto zawinił bardziej, a kto mniej. Ludzkie relacje zawsze były dla mnie skomplikowane. Po tym wszystkim co w ostatnim czasie przeszłam, nie miałam już sił aby się nad tym głowić. Jedyne czego chcę, to spokoju.
- Nie chcę cię stracić, Sloane - uśmiechnął się smutno - Tym bardziej, że tyle dla mnie zrobiłaś. Nigdy nie będę w stanie całkowicie ci się odwdzięczyć.
Zacisnęłam usta w wąską linię, kręcąc przy tym głową. Przypomniałam sobie czas kiedy jego siostra była w szpitalu i na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. To były mroczne czasy.
- Nigdy nie liczyłam na nic w zamian - poprawiłam naszyjnik, patrząc chłopakowi w oczy.
- Wiem. Nie znaczy to, że nie zasługujesz żeby dla odmiany ktoś zrobił coś dla ciebie - Harvey przełknął ślinę nieco ciężej, na co zmarszczyłam brwi.
- Co masz na myśli? - zapytałam, ale akurat gdy Jake rozchylił usta aby coś powiedzieć, pojawił się przy nas kelner.
Podał nam ładnie prezentujące się dania oraz mojego drinka, a później wrócił na zaplecze. Wciąż patrzyłam na mojego przyjaciela, który starał się unikać powrotu do tematu. Zaczął jeść, tym samym dając mi do zrozumienia iż aktualnie nie ma zamiaru kontynuować.
Poszłam jego śladami, delektując się przepyszną potrawą jaką otrzymałam. Nie byłam w stanie nazwać wszystkich rzeczy, które znajdowały się na moim talerzu, ale całe połączenie było zabójczo dobre. Spróbowałam także drinka, który zdecydowanie lubił się z moimi kubkami smakowymi. W międzyczasie rozmawiałam z Harvey'em o durnych błahostkach, czy też ludziach z liceum chociaż nie kojarzyłam za dużo osób. Często śmiałam się z czegoś co powiedział Jake, bo Chryste, ten człowiek miał talent do gadania tak głupich rzeczy, że nie było możliwości się nie roześmiać. Wszystko było dobrze, do momentu aż mój telefon zaczął dzwonić. Wyjęłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz.
- To Nick, poczekaj sekundę - zwróciłam się do Jake'a, który zmarszczył na moment nos.
- Sloane, błagam cię - pokręcił głową ze zniesmaczeniem, a ja patrzyłam to na niego to na telefon z wielką dezorientacją.
- Jake - ponagliłam go, podczas gdy opuszek mojego palca zbliżał się do zielonej słuchawki widniejącej na wyświetlaczu.
- Nie mogę uwierzyć, że dalej z nim rozmawiasz po tym jak wysłałem ci te zdjęcia. Siedzą razem prawie codziennie, piją, grają i świetnie się bawią - parsknął gorzko - Nie powinnaś w nic się z nim angażować.
- A to dlaczego? Poza tym wiem że się widują. Rozmawiałam z nim o tym - pokręciłam głową, nie chcąc dopuszczać do siebie negatywnych myśli i obaw.
- I ufasz mu w jej obecności? - zapytał zdezorientowany, tym samym dezorientując mnie.
Telefon w mojej dłoni przestał już dzwonić, a ja czułam nieprzyjemny ścisk w brzuchu.
- A czemu miałabym nie ufać? - przełknęłam ciężko ślinę, obserwując jak na twarzy Jake'a zaczyna malować się zrozumienie.
- Ty nie wiesz - powiedział cicho, pocierając szczękę.
- Jake? - ponagliłam go, gdyż zbierający się we mnie stres dawał już o sobie znać.
- Horton i Tess byli parą przez prawie dwa lata. Nick zakończył to zeszłej jesieni.
I wtedy czas na moment się zatrzymał. W szoku patrzyłam na mojego przyjaciela, a ściany wokół zaczęły się kurczyć. Moje płuca zaczęły się kurczyć. Patrzyłam pusto na twarz Jake'a, nie potrafiąc chociażby mrugnąć.
- Co? - ledwo udało mi się wypowiedzieć tą jedną sylabę.
Miałam nadzieję, że zaraz ktoś wyskoczy z kamerami i wszystko okaże się głupim żartem. A może Jake chciał mnie wkręcić? Może wcale nie chce się ze mną przyjaźnić, tylko stroi sobie ze mnie żarty? Nie mogłam jednak pozbyć się z głowy tych wszystkich myśli, które miały sens. To, jak na początku mojej pracy dopytywała czy się znamy, lub kiedy nazwała mnie nową zabawką Nicholasa w rozmowie którą przypadkiem podsłuchałam. Zawsze sprawiała wrażenie iż się znają, jednak nie pomyślałabym że coś ich łączyło. Skoro była to prawda, to dlaczego Horton mi nie powiedział?
- Sloane, wszystko dobrze? Oddychaj - Jake już prawie wstał z krzesła aby do mnie podejść, ale powstrzymałam go ruchem dłoni.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - zapewniłam go, a uśmiech jaki pojawił się na mojej twarzy zaskoczył mnie samą - Przecież nie jestem z Nicholasem w związku. Ta sprawa mnie nie dotyczy.
Miałam rację, ale po części. Może i nie byliśmy w żadnym związku, ale ta sprawa z pewnością mnie dotyczyła. Nie będę zaprzeczać, że coś między nami jest, bo byłabym idiotką. Zwykli znajomi nie zachowują się tak, jak zachowujemy się my. Chyba wypadałoby, żeby powiedział mi iż dziewczyna która chciała mnie zabić, faktycznie kogoś zabiła i z którą regularnie spotyka się w L'oasis, jest jego byłą. Czy to aby nie hipokryzja z mojej strony? W końcu ja sama nie chciałam powiedzieć mu o Joshu i dowiedział się o nim od osób trzecich. Jednak w tamtym czasie nie byliśmy aż tak blisko, jak teraz. A może to wszystko po prostu mi się wydawało? Już ostatnio czułam w kościach, że sytuacja między nami była nierealnie dobra i w każdej chwili mogłam wybudzić się z tego pięknego snu. Starałam się o tym nie myśleć. Patrzyłam w jego czekoladowe tęczówki, wierząc w każde słowo i gest jaki wykonywał. Czyżbym znów okazała się być idiotką?
- Dwoje ludzi nie musi być w związku, żeby się kochać - stwierdził mój przyjaciel tym samym wyrywając mnie z chwilowego amoku, a jego słowa sprawiły iż mocno zakuło mnie w żołądku.
- Kochać? - parsknęłam gorzko, ale i z rozbawieniem - Nie, Jake. Wiesz, że nie wierzę w coś takiego jak miłość, a nawet jeśli istnieje, to zdecydowanie nie jest to coś co nas łączy.
- Ale Sloane.. - zaczął, lecz przerwałam mu kiedy odsunęłam się nieco od stolika.
Przykro mi, ale od lat każdy wokół pokazywał mi iż miłość nie istniała. W wielu małżeństwach była tylko na papierze, aby pokazać się przed sąsiadami i mieć jakiś status w tym chorym społeczeństwie. Nawet ci, którzy uważali się za patriotów uciekali z własnego kraju żeby lepiej zarobić. Jeżeli miłość faktycznie istniała, to nie była niczym przyjemnym. Tyle zdążyłam się nauczyć przez dziewiętnaście lat mojego życia.
- Nie - warknęłam - Ten temat jest zakończony - moja śmiertelnie poważna mina musiała odrobinę go wystraszyć, ponieważ ledwo udało mu się przełknąć ślinę.
Miałam ochotę uciec. Pobiec przed siebie i nigdy się nie zatrzymywać. Ale z drugiej strony zastanawiało mnie, czy to wszystko miało w ogóle jakiś sens. Przeszłość nawet jeśli dogania, to mimo wszystko zostaje z tyłu. Czy ja w ogóle miałam prawo być zła? Nie wiedziałam. Nie byłam w tym wszystkim dobra, a już szczególnie w relacjach wykraczających w pewnym stopniu poza te przyjacielskie.
- Nie powinienem był zaczynać tematu - Harvey cicho cmoknął językiem - To nie było moje miejsce. Nie chciałem być osobą trzecią, przepraszam - ciemnowłosy przetarł twarz dłońmi. Wyrzuty sumienia promieniowały od niego z ogromną siłą.
- Nic się nie dzieje - nie wiedziałam kogo chciałam bardziej zapewnić wypowiadając te słowa. Siebie, czy jego - Nie robi mi to różnicy.
A potem mój telefon znów zaczął dzwonić. Ten pieprzony dźwięk wbijał we mnie igły. Czasem udawanie wymagało wielkiej siły. Nie byłam jednak pewna czy w tym momencie czułam się wystarczająco silna aby usłyszeć jego głos.
- Halo? - odebrałam połączenie, sprzeciwiając się głosom rozsądku.
- Gdzie jesteś? - zapytał zwyczajnie. W tle mogłam usłyszeć silnik jego samochodu.
- Jake zabrał mnie do restauracji - odparłam, doskonale zdając sobie sprawę z tego jak mogło to brzmieć dla Nicholasa.
- Ach - mruknął cicho, a zaraz odchrząknął i kontynuował - Dzisiaj wieczorem jest kolacja w L'oasis. Urodziny ojca Josha - chłopak nie brzmiał na zadowolonego z czego wcale mu się nie dziwiłam - Niestety tak czy tak musimy tam iść. Pewnie niedługo dostaniesz zaproszenie na maila, ale pomyślałem, że cię uprzedzę.
- Dzięki. Coś jeszcze? Bo jestem akurat w trakcie jedzenia - starałam aby mój głos brzmiał najnormalniej jak się dało.
Widziałam jak siedzący przede mną Harvey spogląda na mój pusty talerz, unosząc brwi ku górze. Zmrużyłam lekko oczy, na co uniósł ręce w obronnym geście, rozumiejąc moją cichą groźbę.
- Tak, coś jeszcze - nie brzmiał już tak przyjemnie jak wcześniej - Przyjadę po ciebie jakoś szósta trzydzieści, więc bądź gotowa.
Miałam ochotę go przedrzeźnić w odpłacie za ten ton jakim się teraz posługiwał, ale nie byłam na tyle dziecinna aby faktycznie to zrobić. Nawet jeśli nieziemsko mnie to kusiło.
- Okej - odparłam - Tylko się nie spóźnij.
- A czy kiedyś się spóźniłem? - Nick tracił powoli cierpliwość, więc lepiej dla naszej dwójki że ta rozmowa już dobiegała końca.
- Muszę kończyć, cześć - a później zakończyłam połączenie i odłożyłam telefon na stół.
Przeniosłam swój wzrok na Jake'a, który patrzył na mnie jakby wyrosła mi druga głowa. Uniosłam pytająco brew, upijając łyk swojego drinka.
- Co? - zapytałam, następnie wyjmując z kieliszka wykałaczkę z dwiema czarnymi oliwkami.
- Dobrze się czujesz? Niecałą minutę temu myślałem, że zaraz zemdlejesz a teraz zachowujesz się jakby nic się nie stało - mój przyjaciel nie ukrywał swojego zdezorientowania, starając się zrozumieć moje nagłe zmiany nastroju.
- Po prostu przez chwilę byłam w szoku - stwierdziłam, wzruszając ramionami - Nie spodziewałam się tego, bo nie lubię Tess i myślałam, że Nick także. Najwyraźniej się myliłam - pociągnęłam jedną z oliwek zębami, już za chwile rozkoszując się jej smakiem - Chyba muszę wziąć od twojego kolegi przepis na drinka. Jest świetny.
Jake jeszcze przez chwilę na mnie patrzył, ale kiedy zdał sobie sprawę że pozostanę nieugięta i nie wrócę już do dyskutowanego wcześniej tematu, z rezygnacją pokręcił głową i oparł się łokciami o stolik, aby zaraz podjąć się ze mną rozmowy o drinku.
***
Siedziałam aktualnie przed lustrem w swoim pokoju i rysowałam czarne kreski na powiekach. Spędziłam całe popołudnie z Jakiem, starając się oderwać myśli od Nicholasa Hortona chociaż na moment. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, iż co chwilę przed moimi oczami pojawiały się te cholerne zdjęcia. Czułam się źle. Po prostu cholernie źle. Nie wiedziałam, czy była to zazdrość czy rozczarowanie faktem iż Nick nie podzielił się ze mną takim szczegółem ze swojego życia. W głowie już całkowicie mi się mieszało. Raz czułam wszystko tak mocno, że ledwo mogłam oddychać, a zaraz stwierdzałam że nie powinnam aż tak się przejmować, bo przecież Nicholas nie miał względem mnie żadnych zobowiązań. To tak jakby mój mózg walczył sam ze sobą. Nie wiedziałam już w co wierzyć.
Mądrze byłoby po prostu porozmawiać z ciemnookim i powiedzieć mu że się o tym dowiedziałam. Jednak czy jednocześnie nie przyznałabym zarówno przed nim jak i przed sobą, że czułam do niego więcej niż powinnam? Tego nie chciałam. Nie chciałam, żeby wiedział i nie chciałam pozwolić sobie czuć tak wiele.
Boże jaka ja byłam głupia.
Byłam jednym wielkim zaprzeczeniem. Co chwilę mówiłam i myślałam co innego. To tak jakbym momentami pozwalała sobie na szczęście, ale zaraz zdawała sobie sprawę że za każdym razem kiedy tak robiłam to wszystko się psuło i to że teraz znów tak będzie jest nieuniknione. W mojej głowie znów robiło się za głośno i chciałam to wszystko wyciszyć.
W takich chwilach moje myśli wędrowały tylko do jednego miejsca. Miałam ochotę znów znaleźć się w Plush.
Ale obiecałam mu, że już nigdy tam nie pójdę.
Cholera, dlaczego wszystko zawsze sprowadzało się właśnie do niego? Tak nie powinno być. Chyba muszę przesortować swoje priorytety. Powinnam skupić się na studiach, poznać lepiej Rooks żeby potem nie popełnić fundamentalnych błędów kosztujących mnie życie i przestać skupiać się na relacjach, które prędzej czy później zepsuję. Tak, to była zdecydowanie najbardziej rozsądna decyzja. Powinnam częściej kierować się rozsądkiem, a nie sercem. Wyjdę na tym lepiej.
Prawda?
Przejechałam karmelowym błyszczykiem po swoich wargach, następnie wstając od toaletki. Przejrzałam się w lustrze, poprawiając gdzieniegdzie moją czarną sukienkę. Była zwykła, ale dość krótka. Sparowałam ją z wysokimi kozakami, czarnymi rajstopami i skórzanym płaszczem który sięgał niemal do samej ziemi. Do tego dobrałam złote dodatki i już prawie byłam gotowa do wyjścia. Przez to, że nie czułam się do końca w formie musiałam jeszcze wyjść na papierosa. To będzie mój szósty w przeciągu ostatniej godziny. Musiałam niestety wyrzucić prawie połowę, ponieważ usłyszałam dzwonek do drzwi. Przypuszczałam iż był to Nicholas, ponieważ zegar wskazywał równo szóstą trzydzieści. Parsknęłam cicho pod nosem, wracając do sypialni jedynie po torebkę. Gdy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się on. Ubrany w czarne garniturowe spodnie, białą koszulę i skórzany pasek. Wyglądał cholernie dobrze. Tak dobrze, że prawie zapomniałam o tym jak miałam sortować priorytety.
- Nicholas - skinęłam głową na przywitanie, obracając się od niego nieco szybciej niż zazwyczaj aby zamknąć drzwi od mieszkania.
Nie mogłam go ignorować, ale nie mogłam też zbyt mocno mu się przyglądać bo znów przeklnę i pokiereszuję swój zdrowy rozsądek z którym miałam przecież współpracować.
Kiedy znów na niego spojrzałam, patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Uniosłam pytająco brew, starając się wyglądać na wiarygodnie normalną. Jakbym miała dobry humor. Musiałam jednak pamiętać, że stojący przede mną chłopak był dobry w odczytywaniu ze mnie emocji. Może nie zawsze mu się to udawało, ale jeśli chciałam szczególnie wzbronić się przed jego wpływami, to musiałam mocniej się postarać.
- Czyżbyś zaniemówił na mój widok? - Rozchyliłam szeroko usta, udając podziw - Jestem w szoku. Myślałam, że nic nie jest w stanie cię zamknąć - oparłam się swobodnie o ścianę za mną z zaczepnym uśmiechem na ustach.
Nicholas krótko parsknął, przejeżdżając językiem po dolnej wardze. Podszedł o krok bliżej, sunąc wzrokiem po mojej sylwetce, aż w końcu nasze spojrzenia się spotkały.
- Chyba pomyliłaś mnie ze sobą - zmrużył oczy, obserwując mnie z przekąsem.
- Niemożliwe - pokręciłam głową - Z tego co pamiętam to nie ja gadałam jak najęta podczas oglądania Pamiętników Wampirów.
Na samą myśl o jego komentarzach do serialu, miałam ochotę się roześmiać. Widziałam, że powoli wyprowadzałam go z równowagi, co oznaczało iż skutecznie zbijałam go z tropu.
- A ty co niby robisz jak oglądamy Harry'ego Pottera? - odbił pałeczkę, co sprawiło iż odepchnęłam się od ściany i zadarłam głowę do góry.
- Tłumaczę ci - stwierdziłam hardo, co sprawiło iż spojrzał na mnie z politowaniem.
- Mówienie równolegle z aktorami dosłownie tych samych kwestii trochę mija się z definicją tłumaczenia - założył kosmyk moich włosów za ucho, kciukiem przejeżdżając po moim policzku.
- O widzisz? Znów za dużo mówisz - burknęłam obrażona, sprawnie wymijając jego sylwetkę.
Żwawo ruszyłam do windy, nie oglądając się za siebie. Słyszałam za sobą jego kroki i to dziwne, ale nawet po nich mogłam stwierdzić iż chłopak był bardzo zadowolony z siebie. Oczywiście nie wiedział iż celowo dałam mu wygrać naszą małą sprzeczkę. Normalnie bym od tego nie odeszła, ale wiedziałam że kiedy go tam denerwowałam to później kończyliśmy w mojej sypialni. Albo w jego. Albo w salonie czy gdziekolwiek indziej.
Na całe szczęście w windzie nie byliśmy sami, więc nie musiałam martwić się o budujące się między nami napięcie. Po wyjściu na zewnątrz Nicholas otworzył mi drzwi od swojego samochodu i zamknął je za mną gdy już wsiadłam i lepiej się ustawiłam. W trakcie drogi nawinęłam temat ojca Josha, starając się nie schodzić na tematy wykraczające poza Rooks. Zastanawiało mnie też, czy ona tam będzie. W końcu była po stronie Brooksów i ściśle z nimi współpracowała, więc raczej została zaproszona na przyjęcie urodzinowe Jeffersona.
Bawiłam się swoimi paznokciami, chcąc zignorować wszystkie dziwne i nieprzyjemne reakcje mojego ciała, co wcale nie było pomocne ale przynajmniej miałam czym się zająć.
- Harmon - upomniał mnie Nick, spoglądając na moje dłonie.
Musiało powoli denerwować go moje strzelanie o siebie krwistoczerwonych hybryd.
- Stresujesz się - stwierdził, na co zdecydowanie zbyt szybko parsknęłam śmiechem.
- Nie stresuję się - odchrząknęłam, poprawiając płaszcz.
- Josh nie będzie problemem, zaufaj mi - duża dłoń Hortona powędrowała na moje udo, które delikatnie masował palcami.
Ledwo przełknęłam ślinę przez zaciśnięte gardło. Zapomniałam o tym, że mój były chłopak tam będzie. Nawet się tym nie przejmowałam, choć tak wiele przez niego przeszłam. Dzisiaj moje myśli były pochłonięte czymś innym.
Patrzyłam na wciąż spoczywającą na mojej nodze ciepłą dłoń bruneta. Nie potrafiłam oderwać od niej wzroku. Skóra pod nią przyjemnie mnie mrowiła, przesyłając to dobre uczucie przez całe moje ciało. To, które czułam przy nim zawsze. Miałam ochotę zdjąć z siebie jego rękę, ale jednocześnie nie chciałam aby przestał mnie dotykać. Może i w życiu napotkałam wiele okropności, ale do dzisiaj moim największym wrogiem byłam ja sama.
Czułam jak stopniowo wzrastał we mnie niepokój. Obraz mi się zamazywał, ale musiałam być twarda. Chciałam być twarda. Jednak przy nim nie potrafiłam i nie chciałam udawać. Nawet nie wiem w jakim momencie pokusiłam się, żeby złapać za dłoń Nicholasa. Ciemnooki przeplótł razem nasze palce, a zaraz przysunął moją rękę do swoich ust aby złożyć długi pocałunek nad moim nadgarstkiem. Coś w moim brzuchu wykonało chyba tysiące obrotów z prędkością światła. Stado najcięższych na świecie słoni przebiegło po moim wnętrzu, podczas gdy motyle skrzydła łaskotały moją skórę. Tak się właśnie czułam. Dreszcze, ciężar i niesamowity ucisk. Zabójczo dobra mieszanka. Bolała tak pięknie.
Bez wątpienia ten moment zakorzeni się w mojej pamięci już na zawsze. Ubrany w białą koszulę Nicholas pachnący tak cholernie męsko i drogo, całujący moją dłoń podczas gdy pewnie prowadził samochód. Nie wspominając już o fioletowym kolorze nieba jaki pozostał jeszcze na moment po zachodzie słońca. Wszystko wokół krzyczało i szeptało jego imię.
Chciało mi się płakać.
Na szczęście na miejsce dotarliśmy dość szybko. Wysiedliśmy z samochodu, a potem Nicholas wyjął z tylnych siedzeń swoją marynarkę aby zaraz ją ubrać. Wyglądał cholernie dobrze. Sygnet błysnął na jego palcu gdy zapinał guzik. Mimowolnie przygryzłam wnętrze policzka, szukając w sobie resztek samozaparcia i rozsądku. Niestety znalazłam to drugie, plując sobie w brodę. Bo przypomniałam sobie iż miałam nie skupiać się na mojej relacji z Nicholasem i myśleć strategicznie. Przyszłościowo. Zepchnąć uczucia na drugi bok.
I w końcu mi się to udało. W momencie kiedy weszliśmy razem z innymi gośćmi do wielkiej sali w rezydencji i zobaczyłam ją. Stała z Joshem przy filarze, popijając szampana. Była ubrana w piękną satynową suknię ze zdobieniami, która podkreślała jej figurę. Czarne włosy układały się w fale, a ładnie i mocno zarysowana szczęka podkreślona była makijażem, co tylko dodawało jej urody. Wyglądała cholernie ładnie. Mogłam jej nienawidzić jako osoby, ale nie potrafiłam obrazić tego jak prezentowała się na zewnątrz, bo była chodzącym ideałem. Moim lustrzanym odbiciem. Kontrastem. Różniło nas wszystko, poza kolorem ubrania.
- Witajcie - widok zasłoniła mi sylwetka Jeffersona.
Ohyda.
- Witam - Nicholas podał mężczyźnie dłoń, a ja jedynie skinęłam głową kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
Nie miałam zamiaru się do niego odzywać. Nie znosiłam go tak samo jak jego syna.
- Sloane - usłyszałam swoje imię, a zaraz ujrzałam zatrzymującą się przy moim boku Katherine Harmon.
No tak. Jeszcze ona.
- Pozwól na słówko - na jej ustach gościł charakterystyczny dla niej sztuczny uśmiech, który zawsze pokazywała w towarzystwie.
- W porządku - odparłam, niechętnie podążając jej śladem.
W drodze napotkałam wiele wścibskich spojrzeń których nie rozumiałam, ale nie miałam zamiaru dopytywać. Szłam za moją matką, zgarniając szampana z tacy którą trzymał jeden z kelnerów.
Kiedy Katherine zatrzymała się przy najdalszym z filarów i spojrzała na mnie gniewnie, już wiedziałam, że ten wieczór do przyjemnych należeć nie będzie.
*
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro