Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Na prawdę powinnam wracać.

- Co ci jest? Wyglądasz jakbyś miała zacząć się hiperwentylować - Jake kopnął w moje krzesło, odwracając moją uwagę od kartki papieru spoczywającej w moich dłoniach.

Ekscytacja zawładnęła moim ciałem, kiedy zaczęłam machać przed jego twarzą swoją ocenioną kartkówką z matmy. Dosłałam czwórkę i byłam z tego powodu tak cholernie szczęśliwa, że prawie zaczęłam skakać i piszczeć.

- Zabierz to ode mnie - Jake pacnął moją rękę. - Nawet nie widzę co dostałaś.

Przygryzłam z zadowoleniem wargę i przesunęłam kartkę w jego stronę. Oparłam się wygodniej na krześle ruszając gwałtownie głową w dół, przez co okulary przeciwsłoneczne które miałam na głowie opadły mi na nos.

- Harmon, Harvey - pani Rush posłała nam ostrzegawcze spojrzenie, ale miałam to gdzieś bo byłam zbyt szczęśliwa.

Chyba pierwszy raz przesiedziałam matematykę bez odczuwania ochoty żeby wyskoczyć przez okno. Ogólnie dzisiejszy dzień był całkiem przyjemny. Na zewnątrz robiło się coraz cieplej ponieważ była prawie połowa czerwca, a ja nie marzyłam o niczym innym jak o porządnych wakacjach. O dziwo kompletnie nie przejmuje się egzaminami końcowymi, chociaż będą one determinować to gdzie pójdę na studia. Gdyby tylko czas mógł szybciej płynąć.

W końcu udało mi się odpocząć po ostatnich intensywnych nocach. Odbiłam sobie przez ostatnie trzy dni i nigdzie nie wychodziłam. Szłam na zajęcia a potem prosto do domu, gdzie odwiedzała mnie Vee. Wszystko było spokojne i nawet moja mama wyjątkowo nie zaczynała kłótni. Może świat w końcu postanowił zbliżyć się ku równowadze i dać mi spokój. Alleluja.

Zaraz po wyjściu z sali sięgnęłam do torebki po arbuzowego lizaka. Oderwałam zębami jego opakowanie, a potem wetknęłam go do ust.

- Musisz zawsze ssać to ścierwo? - Jake zrobił zniesmaczoną minę.

Był chyba jedyną osobą na tym świecie która nienawidziła lizaków. Co z nim jest do cholery nie tak?

- Tak, muszę. Chyba lepiej ssać lizaki niż coś innego - mruknęłam pod nosem.

Jake pstryknął mnie w czoło, a ja strzeliłam go w tył głowy następnie masując lekko obolałe miejsce na czole. Byliśmy właśnie w drodze na kolejną i na szczęście ostatnią lekcje dzisiejszego dnia. Vee nie było dzisiaj w szkole, ponieważ miała wizytę u dentysty i prawdopodobnie zemdlała na tym fotelu trzy razy. To była jedna z niewielu rzeczy których brunetka się bała, podczas gdy ja świrowałam na widok pająków albo kiedy byłam na szczycie budynku. Miałam wiele dziwnych fobii, które nie ukazywały się za każdym razem. To właśnie było w tym najgorsze, bo nigdy nie wiedziałam czy zaraz padnę jak długa czy jednak nie.

- Kiedy twoi rodzice jadą na jakąś konferencje? - Jake szturchnął mnie lekko w ramię. - Dawno nie robiliśmy u ciebie sławnych nocy.

Zaśmiałam się głośno, wyjmując na moment lizaka z buzi. Chłopak miał rację. Zawsze w trójkę upijaliśmy się w moim salonie kiedy rodzice byli nieobecni. Robiliśmy mini koncerty i skakaliśmy po całym domu. Zazwyczaj kończyło się to tak, że budziliśmy się w różnych jego częściach i chyba w najdziwniejszych pozycjach. Pamiętam jak kiedyś zasnęłam opierając nogi o wyspę kuchenną, moje ramię było owinięte wokół krzesła a głowa spoczywała na butelce po winie. Nie mogłam poruszać szyją przez prawie dwa dni. A jakim cudem ta butelka robiła mi za poduszkę? Nie mam pieprzonego pojęcia i nigdy się dowiem.

- Uwierz, chciałabym się ich pozbyć ale to nie takie proste - wymamrotałam pod nosem, znów wkładając słodycz do ust.

- Co to miało znaczyć? - zapytał, marszcząc swoje gęste brwi.

- To, że nie ja układam ich grafik? - popatrzyłam na niego jak na tępego idiotę, chociaż moje serce przez moment zabiło szybciej.

- Jesteś pewna? - zarzucił rękę na moje ramiona, przyciągając mnie bliżej do siebie.

- Mhm - pokiwałam pewnie głową, a potem wyjęłam lizaka i próbowałam wcisnąć go do jego buzi.

Jake gwałtownie zaczął wycierać swoje wargi ze zniesmaczoną miną w akompaniamencie mojego głośnego śmiechu.

On jak i Vee nie mieli pojęcia o tym jaki horror przeżywałam ze swoją mamą. Ona sama zawsze była przy nich taka wyluzowana, ale jak zostawałyśmy same to ta bajeczka zamieniała się w osąd i krytykę. Jednak uważam, że nie warto opowiadać im o każdej kłótni, bo nigdy nie skończyłabym nawijać. Poza tym nie widzę powodu aby niepotrzebnie ich martwić. Każdy kłóci się ze swoimi rodzicami, a niektórzy po prostu bardziej niż inni. Z tatą nie miałam żadnych problemów i dobrze się dogadywaliśmy. Nie pamiętam żebym kiedyś się z nim kłóciła i całe szczęście. Przynajmniej dzięki niemu jeszcze całkiem nie powariowałam chociaż mojej rodzicielce bardzo dobrze wychodziło doprowadzanie mnie do szaleństwa.

Weszliśmy do sali i wtedy stało się coś dziwnego. Oczy wszystkich skierowały się na mnie, a potem każdy zamilkł.

- Co? - zapytałam marszcząc brwi.

To wyglądało dziwnie, a ja byłam tak zdezorientowana że ledwo mogłam się ruszyć. W końcu każdy zajął swoje miejsce lub odwrócił wzrok, więc sama powędrowałam do ławki. To było cholernie stresujące. Nigdy nie przepadałam za byciem w centrum uwagi, a taka sytuacja przytrafiła mi się chyba pierwszy raz. Już miałam zapytac się Jake'a, czy przypadkiem nie wie o co chodzi ale kiedy się obróciłam zauważyłam, że rozmawiał z kimś z klasy. Poprawiłam swoje okulary przeciwsłoneczne, które ciagle miałam na nosie. Umieściłam je na swoje głowie, siadając z głośnym westchnieniem. Ludzie są dziwni.

Kilka sekund później rozbrzmiał dzwonek na lekcje. Jake w zbił piątkę z jednym chłopakiem i ruszył do stolika obok mnie. Posłałam mu pytające spojrzenie, ponieważ na jego twarzy malowały się sprzeczne emocje.

- Jake - powiedziałam ostrzegawczo jego imię, na co zacisnął usta w wąską linię.

Rozejrzał się po klasie, a potem nachylił się w moją stronę.

- Tylko nie świruj, okej? - jego głos był delikatny, a ja zaczęłam lekko się stresować.

- Po prostu mi powiedz - przewróciłam oczami, coraz bardziej się niecierpliwiąc.

- Josh tutaj jest - oznajmił, a ja poczułam jakby ktoś wylał na mnie lodowatą benzynę i zaraz ją podpalił.

- Co? - pokręciłam głową, a potem nerwowo się zaśmiałam. - Nie, wątpię. Wyjechał rok temu do San Diego.

Byłam bardziej niż pewna swoich własnych słów. To nie jest możliwe, aby tak nagle sobie tutaj przyjechał. Cała jego rodzina się stąd wyniosła, więc po prostu nie. Nie i tyle.

- Sloane, pół szkoły go widziało. Był na parkingu - oznajmił, a jego dłoń spoczęła na mojej.

Wyrwałam ją, odsuwając się od chłopaka. Prychnęłam pod nosem znów kręcąc głową.

- Nie, Jake. Połowie szkoły musiało się w takim razie przywidzieć i tyle - warknęłam w jego stronę, kiedy do sali wszedł nauczyciel.

Poprawiłam swoje włosy i wygodniej się oparłam. To pewnie tylko jakiś głupi żart.

Josh był kiedyś najpopularniejszym facetem w szkole. Kiedyś, czyli rok temu. Kapitan drużyny koszykarskiej, bogaty i przystojny nastolatek ze światem u stóp. Każda dziewczyna się za nim obracała, ale on miał je głęboko w poważaniu. Ale nie mnie. Ponieważ ja byłam jego, a on był mój. Jednak nikt nie znał jego prawdziwego oblicza, oprócz mnie. Dla innych byliśmy uroczą parą, a że Josh był popularny to trochę byłam i ja. Oczywiście odkąd ukończył szkołę wszystko się uspokoiło. Ja miałam spokój.

Do dzisiaj.

Do momentu kiedy weszłam do sali, a oczy wszystkich skierowały się na mnie. Poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu.

I nagle trach. Lizak w mojej buzi pokruszył się w drobny mak. Jeżeli te plotki okażą się prawdą, to...

Nie, stop.

Nie mogę o tym myśleć.

Otworzyłam podręcznik i zaczęłam przewijać kartki. To tylko durne gadanie. Nie będę sobie zaprzątać tym głowy, skoro wszystko jest dobrze. Po prostu będę żyć jak do tej pory czyli upijać się i przedawkowywać kofeinę. To wszystko.

***

Naciągnęłam kaptur bluzy na głowę, ruszając wzdłuż ulicy. Było późno, ale okolica pozostawała spokojna. Jeśli mam być szczera, to nie czułam się za dobrze. Znowu pokłóciłam się z moją mamą, która tym razem zaczęła przyczepiać się do moich ocen i przyszłości, bo w końcu niedługo egzaminy. Musiałam wyjść i zaczerpnąć powietrza. Jednak tym razem skończyłam w całodobowym i kupiłam paczkę papierosów. Na ogół nie paliłam, ale czasem zwyczajnie mnie to uspokajało a przynajmniej tak sobie wmawiałam.

Wyjęłam papierosa zębami, skręcając w jedną z bocznych uliczek na Woodward. Nie chciałam ryzykować, że zobaczy mnie jakaś sąsiadka i wypapla mojej mamie, która chyba by mnie poćwiartowała gdyby się dowiedziała. Odpaliłam papierosa, zaciągając się trucizną. Wypuściłam biały dym spomiędzy warg, następnie oblizując spierzchnięte usta. Oparłam się o ceglaną ścianę przez kolejne trzy minuty obserwując własne buty. Zdecydowanie przydałyby mi się nowe.

I wtedy głośny huk odbił się echem od ścian alejki. Papieros wypadł mi z rąk, a ja sama wstrzymałam oddech kiedy zobaczyłam dwóch chłopków po przeciwnej stronie uliczki. Moje ciało dosłownie zamarło i nie potrafiłam się ruszyć. I wtedy pojawił się kolejny chłopak, który ciągnął po podłożu czyjeś ciało.

O mój Boże. Czy oni kogoś postrzelili?

Leżący na ziemi mężczyzna zawył z bólu, trzymając się za nogę. Cholera, nie powinno mnie tutaj być. Atlanta jest jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w całej Ameryce, dlatego nie byłam zaskoczona tym widokiem, ponieważ zdarzał się on często. Tutaj wiele ludzi nosi przy sobie broń i chociaż przez dłuższy czas nie byłam świadkiem takiej sytuacji to i tak wiedziałam, że dla własnego dobra lepiej uciekać zanim będzie za późno.

Już miałam zawrócić i szybko zejść z widoku, kiedy zdałam sobie sprawę że jeden z chłopaków się na mnie patrzy. Obróciłam głowę w tamtą stronę, krzyżując spojrzenie z ciemnymi tęczówkami. Niewiele myśląc szybko okręciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku domu. Przekładałam nogami jak najszybciej się dało, żeby tylko stamtąd zniknąć.

I nagle poczułam dużą dłoń na moich ustach, a potem moje plecy zderzyły się z ogromnym konarem drzewa. Szamotałam się i próbowałam krzyczeć, kiedy napastnik mocno dociskał mnie do drewna.

- Uspokój się - znajomy szept dotarł do mojego ucha.

Przestałam się wierzgać, a mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. I dopiero wtedy odsunął swoją dłoń od moich ust, a jego twarz znalazła się naprzeciw mojej. Ciemne tęczówki wwierciły się prosto w moje z bardzo niebezpiecznym błyskiem.

- Gdzie się tak spieszysz, co Harmon? - zapytał, trzymając ręce po dwóch stronach mojej głowy przez co byłam w potrzasku.

- Wracam do domu - odchrząknęłam, odwracając wzrok od jego twarzy, której wyraz przesłał ciarki wzdłuż mojego kręgosłupa.

- Mam lepszy pomysł - głos Hortona był cichy i opanowany.

Poczułam jego palce na skórze, kiedy złapał mnie za podbródek i obrócił moją głowę w swoją stronę. Nasze spojrzenia znów się skrzyżowały.

- Pójdziesz teraz ze mną - Nick złapał mnie mocno za ramię i zaczął ciągnąć w stronę uliczki, z której przed chwilą wyszłam.

- Na prawdę powinnam wracać - oznajmiłam, próbując zapierać się nogami.

Oczywiście nic mi to nie dało, ponieważ chłopak ciągnął mnie za sobą z niemałą siłą. Zignorował moje słowa wciąż idąc przed siebie, a moje serce biło coraz szybciej. Skręciliśmy między budynkami. Pozostali chłopcy zniknęli tak samo jak ciało, które wcześniej trzymali.

- Nick, przestań - warknęłam nieco mniej przyjaźnie, na co chłopak gwałtownie się zatrzymał i wcisnął moje ciało w ceglaną ścianę.

Jego miętowy oddech owiał moją twarz. Mocno trzymał moje ramiona, a jego wzrok skupiony był na moich oczach.

- Wiem, co widziałaś - głos bruneta nie był już taki przyjemny jak ostatnim razem. - Nigdzie cię nie wypuszczę, dopóki się nie upewnię że będziesz trzymać swój cięty język za zębami.

Próbowałam wyrwać się z jego mocnego uścisku, który ranił moją skórę. Nienawidziłam kiedy ktoś mnie tak trzymał. Mój oddech był nierównomierny i zaczynał drżeć, ponieważ do cholery nie lubię kiedy ktoś mnie w ten sposób dotyka i nie reaguje na moje słowa.

- Widzę, że dopisujesz sobie na listę kolejne przysługi. A teraz mnie do kurwy puść - byłam tak cholernie wściekła, że omal nie wpadłam w szał.

Niech mnie puści, zanim dostanę szału.

Oddychało mi się coraz ciężej, jakby ktoś postawił na mojej klatce piersiowej wielki głaz. Nick zmarszczył brwi, uważnie obserwując moją twarz. Długie palce chłopaka przestały wbijać się w moje ramiona, a później zjechały na moje biodra które przycisnął do ściany. Nie zrobił tego gwałtownie, a wręcz przeciwnie. Jakby tylko chciał się upewnić że nie mam jak uciec. Odchrząknęłam, unosząc na niego swój wzrok. Hardo patrzyłam się w jego brązowe tęczówki, kiedy tak uważnie skanował mnie wzrokiem.

- Co stało się z tamtym facetem? - mój głos był już nieco bardziej opanowany tak samo jak mój oddech.

- Żyje, jeśli o to ci chodzi - Nick przewrócił oczami, a potem zabrał ręce z mojego ciała.

Schował dłonie w kieszeni swojej czarnej bluzy. Nasze ciała wciąż były blisko siebie, przez co czułam się trochę nieswojo.

- Postrzeliłeś go? - zapytałam, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa.

- Akurat nie - żuchwa chłopaka zaczęła się poruszać.

Dopiero teraz zauważyłam, że żuł gumę. Cóż, to wyjaśnia mocno miętowy oddech.

- W takim razie o co chodziło? Wszystko będzie z nim dobrze? - skrzyżowałam ręce na brzuchu, uważnie go obserwując.

Chwila, czy on przedtem powiedział „akurat"? Czy to oznacza, że kiedyś kogoś postrzelił? Boże w co ja się wpakowałam.

- Zadajesz dużo pytań - mruknął niezadowolony, a potem zrobił krok do tyłu przez co wyrwałam się nieco ze swoich myśli.

- Cóż, mam do tego prawo - przewróciłam oczami, co chyba lekko go zdenerwowało ponieważ widziałam jak jego szczeka się zaciska.

- Jutro będzie jak nowy - oznajmił, znów się do mnie zbliżając.

Jego palce wkradły się pod mój podbródek dokładnie tak, jak wtedy przy drzewie. Uniósł moją głowę do góry, a nasze tęczówki znów się skrzyżowały. Twarz Hortona powoli przybliżała się do mojej, aż poczułam gorący oddech na swoim uchu.

- Jeśli chociażby jedno słowo związane z tą sytuacją opuści twoje usta, to uwierz mi kochanie - jego miękkie wargi stykały się z płatkiem mojego ucha kiedy mówił. Zatrzymał na moment swoją wypowiedź, a jego dłoń która podtrzymywała mój podbródek teraz się rozluźniła tylko po to, aby jego palce owinęły się wokół mojej szyi tuż przy żuchwie. - Już nigdy spokojnie nie zmrużysz oczu.

Moje wargi rozchyliły się pod wpływem ucisku na mojej skórze, a z mojego gardła wydobył się cichy jęk. I miałam ochotę sama mocniej zacisnąć jego palce na mojej szyi żeby mnie udusił, ponieważ to było tak cholernie żenujące. Horton słysząc moją reakcję, odsunął twarz od mojego ucha, aby teraz spojrzeć w moje oczy. Za to ja z zaciśniętą szczęką wpatrywałam się w te jego kompletnie ignorując to, co przed chwilą się wydarzyło.

Bo tylko ja, Sloane Harmon, byłam w stanie zrobić coś takiego kiedy ktoś dosłownie mi groził.

Oczy Nick'a zjechały teraz na moje wciąż rozchylone usta, które zaraz szybko zacisnęłam. Wcisnęłam swoje dłonie pomiędzy nasze ciała, popychając bruneta do tyłu. Założyłam kosmyki swoich długich blond włosów za uszy, a później znów na niego spojrzałam.

- Jeśli w telewizji nie pojawi się informacja, że znaleziono martwe ciało to nic nie powiem. I lepiej nie dodawaj sobie tyle przysług, bo nigdy się nie wypłacisz - mój głos był lodowaty, chociaż moje ciało wewnętrznie szalało.

A potem szybko obróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Byle tylko znaleźć się od niego jak najdalej i najlepiej teleportować się do domu, zanim cokolwiek powie.

Na moje szczęście się nie odezwał, a ja zaraz wchodziłam na swoją posesję. Po cichu weszłam do domu, nie robiąc żadnego hałasu. Dopiero kiedy znalazłam się we własnej sypialni mogłam odetchnąć z ulgą.

Chryste, jaka ja jestem głupia.

Moje serce nadal biło szybko. Oparłam się o drzwi, delikatnie uderzając w nie głową. Stałam tak przez kolejne kilkanaście sekund, zanim wspomnienia nie zaczęły zalewać moich myśli. Jego przystojna twarz blisko mojej. Wargi muskające moje ucho kiedy mówił i ten gorący oddech, który przesłał ciarki wzdłuż mojego ciała. Boże, co to do cholery było?

Potrząsnęłam głową i odbiłam się od drewnianej płyty. Zrobię to, co potrafię najlepiej czyli będę ignorować problem aż sam odejdzie.

I wtedy poczułam wibrację telefonu w kieszeni moich jeansów. Na ekranie wyświetlił się rząd cyfr, którego nie kojarzyłam. Na początku moje ciało się spięło, ponieważ przeszło mi przez myśl, że to mógł być Nick. Zapomniałam dodać jego numer do kontaktów, tym bardziej że nie byłam pewna czy w ogóle będzie mi potrzebny.

Ostatecznie zdecydowałam się odebrać połączenie, co zrobiłam z szybko bijącym sercem. Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ od razu usłyszałam głos osoby dzwoniącej.

- Hej Sloane, tutaj Annie. Mam twój numer od Jake'a.

Dzięki, Harvey, za rozdawanie mojego numeru na prawo i lewo.

- Oh, hej - odetchnęłam z ogromną ulgą, a później usiadłam na łóżku. - Co tam?

- Nie chcę wyskakiwać z oskarżeniami, ale czy na pewno nie mówiłaś Nick'owi o tym, że no wiesz.. - zawahała się. - Wybacz, ale jakoś nie może mi to przejść przez gardło.

- Nie, nic mu nie mówiłam. Dlaczego pytasz? - zmarszczyłam brwi.

- Bo chyba mój brat jakimś cudem wszystkiego się dowiedział i zrobił bałagan - westchnęła, będąc blisko płaczu.

- Co masz na myśli? - podniosłam się do pozycji siedzącej, a moje serce znów przyspieszyło rytm.

- Przed chwilą zadzwonił do mnie ten chłopak i zaczął krzyczeć. Powiedział, że pożałuję tego że wypaplałam wszystko Nick'owi i że jak tylko dojdzie do siebie, to przekonam się co ma na myśli - głos dziewczyny lekko drżał, a z każdym kolejnym słowem moje usta otwierały się coraz bardziej.

Czy stało się to, co ja myślę? Czy Nick razem z jakimiś kolegami dopadli chłopaka, który krzywdził Annie i go postrzelili? Cholera jasna. Proszę, niech to będzie kłamstwo. To znaczy z jednej strony jeżeli tak było, to odrobinę jestem zadowolona ponieważ karma wraca i nie powinien był nigdy podnosić ręki na dziewczynę. Jednak rana postrzałowa to nie są żarty plus jeżeli tym czynem Horton nieświadomie spieprzył sprawę pogarszając ją milion razy, to Ann może dopiero przeżyć prawdziwe piekło.

- Sloane, jesteś tam? - jej delikatny głos wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia.

- Tak, przepraszam. Po prostu przyswajam do siebie informacje - potrząsnęłam głową i zaczęłam nerwowo przemieszczać się po swoim pokoju. - Rozmawiałaś z Nickiem?

- Nie odbiera telefonu - oznajmiła, na co głośno westchnęłam. - Byłam też pod jego mieszkaniem, ale jeszcze nie wrócił. Przepraszam, że zawracam ci głowę ale jesteś jedyną osobą która wie o tym...wszystkim.

Pokiwałam głową, a potem pacnęłam się w czoło bo przecież dziewczyna mnie nie widziała.

- W porządku, nic się nie..

- O proszę, będziesz się grubo tłumaczył - jej głos przerwał moją wypowiedź, na co zmarszczyłam brwi.

Słyszałam także niewyraźnie jakiś męski głos.

- Czy to ważne? - znów się odezwała. - Zostaw..

A potem słyszałam tylko jakieś szamotanie się i przerywanie na linii. A potem to się stało.

- Jeśli masz czelność do niej dzwonić po tym wszystkim, to wiedz że następnym razem nie będę taki miły - znany mi baryton rozbrzmiał w słuchawce.

- Uhh, cześć - odchrząknęłam, nie mając pojęcia co innego mogłabym powiedzieć. Odpowiedziała mi cisza przerywana przez jego oddech, dlatego postanowiłam kontynuować. - Jeżeli się zastanawiasz, to nie. Nie powiedziałam jej o tym co widziałam.

- I nawet nie próbuj tego robić - warknął. - Nie masz prawa się wtrącać.

Słucham?

- Tak, nie ma za co. Znowu - a potem się rozłączyłam i rzuciłam telefon na materac łóżka.

Przepraszam bardzo, ale nie prosiłam się żeby być częścią rodzinnego sporu. Czystym przypadkiem spotkałam Annie na imprezie, a zdecydowałam się jej pomóc ponieważ potrzebowała tego bardziej niż ktokolwiek inny. Potem ten dupek podstępem wyciągnął mnie z domu żebym pomogła jej kolejny raz chociaż byłam dla niego obca. Nie miałam pojęcia co robię i jak mam sobie radzić, ale jakoś to zrobiłam. A potem poszłam tylko zapalić w spokoju i bum, znowu zobaczyłam coś czego nie powinnam i napatoczył się ten skończony matoł. Wróciłam do domu i już puszczałam sytuację sprzed okołu piętnastu minut w zapomnienie, kiedy zadzwoniła do mnie Annie. I zaraz znowu wszystko się pokomplikowało. Jeszcze ten idiota miał czelność na mnie warczeć i pluć jadem kiedy ja kolejny raz wyświadczyłam mu przysługę, chociaż miałam go głęboko w poważaniu i nawet wcale go nie znałam. Do cholery, nic o nim nie wiedziałam.

Wplotłam palce we włosy, dosyć mocno za nie pociągając. Miałam dość tego jak niewdzięczni byli ludzie. Jak niewdzięczny był on. Nie oczekiwałam, że zacznie w podzięce wysyłać mi kwiaty i pisać listy, ale do cholery mógł docenić to co dla niego zrobiłam. Co zrobiłam dla jego siostry. W końcu mogłam zwyczajnie się obrócić i odejść ze środkowym palcem w górze na pożegnanie. Ale nie zrobiłam tego, bo nie jestem aż tak okropną osobą, mimo swojej sukowatej natury.

Jak ja nie znoszę ludzi.

Aby ochłonąć zdecydowałam się pójść pod prysznic. Z początku woda była chłodna, dokładnie tak jak sobie życzyłam. Podwyższyłam nieco jej temperaturę dopiero kiedy na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Umyłam dokładnie swoje ciało jak i włosy, a gdy wyszłam z kabiny prysznicowej czułam się znacznie lepiej. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, kiedy owinęłam się już moim miękkim niebieskim ręcznikiem. I wtedy zawarłam z samą sobą mentalny pakt. Od tego momentu kompletnie odcinam się od Hortonów. Nie mam zamiaru dłużej tkwić w tym bagnie a tym bardziej nie mam takiego obowiązku.

Wysuszyłam swoje włosy, które naturalnie układały się w delikatne fale. Umyłam także zęby i ubrałam się w krótkie dresowe spodenki oraz cienką przyciętą bluzę. Miałam dosyć dużo dresowych kompletów w mojej szafie. Ten był w szaro-niebieskim odcieniu i absolutnie go uwielbiałam. Wyszłam z łazienki i skierowałam się na dół, po drodze sprawdzając godzinę. Było już po dwudziestej trzeciej, a mi coraz bardziej chciało się spać. Jednak musiałam najpierw zaopatrzyć się w wodę, ponieważ wieczorami jak i rano zawsze chciało mi się pić. Butelka wody przy moim łóżku to jest świętość.

Weszłam do kuchni i otworzyłam wielką szufladę wbudowaną w wyspę kuchenną. Tam zawsze znajdowały się wszystkie zgrzewki, a czasem także i coś do jedzenia. Wbiłam paznokieć w folię, którą zaraz rozerwałam w celu wyjęcia butelki.

- Jeszcze nie śpisz? - podskoczyłam w miejscu, przyciskając wodę do swojej klatki piersiowej.

- Chryste, tato. Czemu chodzisz tak cicho? - mruknęłam pod nosem, głośno oddychając.

Thomas Harmon głośno się zaśmiał, obserwując moją reakcję. Wciąż miał na sobie koszulę i eleganckie spodnie, jakby niedawno wrócił do domu. Jego włosy w odcieniu czerni były ułożone tak jak zwykle, a charakterystyczny dla niego uśmiech gościł na jego twarzy.

- Co ty taka strachliwa, co? - pokręcił głową i podszedł do lodówki, z której wyciągnął mleko.

- Dopiero wróciłeś? - zapytałam, zmieniając temat.

- Tak, właśnie teraz - oznajmił, a ja popchnęłam biodrem szufladę która powoli się zasunęła.

Mój tata właśnie nalewał sobie mleko do kubka, a ja nie rozumiałam jak można je pić. Nie znosiłam mleka, chyba że w kawie. W swojej naturalnej postaci smakowało jak trawa, co absolutnie mnie obrzydzało.

- Szkoda, że mama tyle nie siedzi w firmie - mruknęłam pod nosem, odkręcając butelkę aby się napić.

Mój tata głośno westchnął, a potem upił łyk swojego mleka w tym samym momencie co ja wody. Obydwoje na siebie popatrzyliśmy, a potem podszedł w moją stronę.

- Wiesz jaka jest mama. Tak już była wychowana i chciałaby, żeby wszystko było perfekcyjne. Czasem tylko w ten sposób odreagowuje pracę, dlatego powtórzę ci kolejny raz. Po prostu daj jej powiedzieć co chce i pozostaw to bez komentarza, bo czasami jak coś palniesz to głowa mała - posłał mi spojrzenie.

Otworzyłam usta żeby mu odpowiedzieć, ale zaraz je zamknęłam. Wiem, że zawsze mi tak mówił bo nie raz ciągnęłam kłótnie przez swoje odzywki i można by nigdy nie skończyć gadać. Jednak nic nie poradzę na to, że ona zawsze musi doczepić się do czegoś co wyprowadza mnie z równowagi, a krew zaczyna mi parować ze złości.

- A teraz idź spać, bo znowu się spóźnisz - polecił stanowczym tonem, na co przewróciłam oczami.

- Nie prawda, bo Jake po mnie przyjeżdża - zakręciłam butelkę i uniosłam brwi.

- To mówię - posłał mi ostatnie spojrzenie i jako pierwszy skierował się w stronę schodów.

Pokręciłam głową z rozbawieniem, a potem zgasiłam światła na dole i ruszyłam do swojego pokoju. Kiedy już byłam w środku z wielką radością rzuciłam się na łóżko, wcześniej kładąc wodę na stoliku. Owinęłam się kołdrą i już miałam zamknąć oczy, kiedy mój telefon wydał pojedynczy dźwięk. Odblokowałam go, aby odczytać wiadomość.

"Od: Nieznany numer
dlaczego?"

Wiedziałam od kogo była wiadomość ponieważ chcąc nie chcąc sprawdziłam numery. Ale wcześniej coś sobie postanowiłam, dlatego znów zablokowałam urządzenie i odłożyłam je na stolik obok wody. Nie wiem dokładnie do czego Horton w tym momencie pił, ale nie miałam zamiaru się nad tym głowić. Takimi kodami to może sobie pisać ze swoimi znajomymi, którzy strzelają do ludzi, a nie do mnie. Poza tym tak jak mówiłam, skończyłam z tym. Nie byłam zobowiązana odpisywać mu na jakiekolwiek wiadomości.

Był dla mnie obcą osobą.

A potem złączyłam powieki z nadzieją na szybkie nadejście snu. Bo tylko wtedy człowiek mógł odciąć się od rzeczywistości kompletnie.

A to było coś, co kochałam najbardziej.








*
NOTE

Do następnego, słoneczka.

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro