Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Miałam ochotę go pocałować.

O dziwo kolacja nie była tragiczna. Wszyscy byli zaangażowani w rozmowę, która raczej odchodziła od interesów a skupiała się na luźnej konwersacji i półżartach. Było nawet miło. Zupełnie jakby większość osób siedzących przy stole nie była związana z nielegalną organizacją. Najbardziej w tym wszystkim szkoda mi było mojego taty, który nie miał pojęcia co zrobiłam. Nie wiedział, że stałam się jedną z nich. To on był tym lepszym rodzicem, który chciał ochronić mnie przed tymi ludźmi i dać szansę na normalne życie. Życie, które zaprzepaściłam godząc się na coś czego pewnie będę żałować do końca życia, a to wszystko przez chore ambicje i skrzywione wychowanie mojej matki.

Patrzyłam na mojego ojca, siedzącego niedaleko mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. W jednej dłoni trzymał drinka, a drugą delikatnie gestykulował rozmawiając o czymś z Maverickiem. Nawet nie skupiałam się na słowach jakie wychodziły z jego ust. Ja po prostu patrzyłam i myślałam o tym jak wielki błąd popełniłam. A co jest w tym wszystkim najgorsze? Że owy błąd był nieodwracalny. Thomas Harmon chciał dla mnie dobrze, a ja wszystko zrujnowałam. Pewnego dnia prawda wyjdzie na jaw, bo zawsze tak jest i z tą chwilą wszystko legnie w gruzach. Czuję to w kościach.

- Sloane - cichy głos Axela odbił się echem w mojej głowie, co sprawiło iż oderwałam wzrok od mojego taty aby spojrzeć na blondyna siedzącego obok mnie.

- Co? - zapytałam, wcześniej odchrząkując.

- Przestań - mruknął, na co zmarszczyłam brwi nie do końca go rozumiejąc.

I właśnie wtedy poczułam jak kładzie dłoń na moim kolanie, aby zatrzymać moją nogę. Nawet nie zauważyłam iż nią poruszałam. Czasami tak miałam kiedy się stresowałam lub intensywnie nad czymś myślałam. Szczególnie jeśli miało to negatywne lub silnie emocjonalne znaczenie.

- Oh - było wszystkim co z siebie wydusiłam.

Nie miałam wymówki ani wytłumaczenia, ani ochoty aby któreś z nich na szybko wymyślić. W sekundzie moje samopoczucie diametralnie się zmieniło, co nie wróżyło nic dobrego. Wystarczyła sekunda, czy jedna głupia myśl aby wszystkie dotychczasowe zdarzenia mocno we mnie uderzyły. Wzięłam ze stołu szklankę z wodą aby porządnie się napić bo z tego wszystkiego poczułam suchość w gardle. Odgarnęłam także włosy z twarzy, następnie patrząc na moją matkę. Ona także swietnie się bawiła, śmiejąc się i rozmawiając a przy tym z gracją popijając swoje czerwone wino. To samo, które jakiś czas temu zrujnowało mój biały top. Dlaczego ja w ogóle się zgodziłam na jej warunki? Ah, Jake. Na moment zapomniałam czemu wszystko zaczęło się sypać. Nie żeby wcześniej było dobrze, ale wciąż. Niektórych jeszcze dało się uratować, a że ja byłam już całkowicie zepsuta to mogłam zrobić chociaż tyle dobrego. Muszę porozmawiać z moją rodzicielką aby upewnić się iż dotrzymała swojej strony umowy i Jake jest bezpieczny oraz odcięty od kanalii tego miasta.

Przez ostatnie dni żyłam w dziwnym transie traktując własną rzeczywistość jak sen, bądź czując się widz w kinie patrzący na jeden z najnowszych filmów. Nie przeszkadzało mi to. Ba! Było mi to na rękę. Nie musiałam stawiać czoła niczemu i nikomu, a nawet jeśli musiałam to udawałam że wszystko było pod kontrolą a ja sama nie byłam chociażby w jednym procencie wzruszona. Nie obchodziło mnie to tak, jak powinno. Nie panikowałam, a wszystko znosiłam jak posłuszny piesek. I teraz proszę, moje własne zachowanie odbija się na mnie z tragicznymi skutkami. Czułam jak moje nogi robiły się coraz bardziej wiotkie, a ja sama przestawałam istnieć. Byłam gościem we własnym ciele, nad którym traciłam kontrolę z każdą kolejną sekundą. Jedyne co mi pozostało to modlitwa, aby ta głupia kolacja dobiegła końca. Zabawne, bo jeszcze chwilę temu uważałam iż była znośna i nawet przyjemna. Dlaczego nie mogła nadal taka być?

Mrugałam mozolnie obserwując gości. Na moich ustach gościł bardzo subtelny uśmiech, który miał na celu zmylić uczestników tego spotkania umacniając ich w przekonaniu iż wszystko było dobrze i fajnie. Patrzyłam na wszystkich, tylko nie na niego. Przerażało mnie to, że zawsze był taki dobry w odczytywaniu moich emocji o ile nie myśli a było to coś, na co w tym momencie nie mogłam sobie pozwolić. Znów zrobiło mi się sucho w gardle, a oczy płatały mi figle od czasu do czasu obracając moim obrazem. Wiedziałam, że tak na prawdę nie było mi słabo jednak moje ciało odbierało to zupełnie inaczej. Dłonie zaczęły mi się pocić, a stres wessał mój żołądek niemal całkowicie. Brzuch zabolał mnie od goszczącej w nim presji i nacisku. I teraz nasuwało mi się na myśl sporo pytań, na które potrafiłam odpowiedzieć tylko tak aby poczuć się gorzej. Czy powinnam wstać od stołu? Nie, jeszcze coś mi się stanie i wszyscy będą na mnie patrzeć. Czy powinnam zostać? Nie, kiedy tak się stanie to zemdleję albo spadnę z krzesła i znów wszyscy zauważą że jest ze mną źle. Czy bawienie się pierścionkami i drapanie dłoni pomoże? Jasne. Że nie. W ten sposób mogę ściągnąć na siebie uwagę i każdy zacznie mnie pytać dlaczego mam takie czerwone ślady. W takim razie co mam zrobić? Nie wiem, więc będę siedzieć tutaj w ogromnym stresie co chwilę sprawdzając swój puls ponieważ serce bije mi niemiłosiernie szybko. Udawałam iż poprawiam naszyjnik kiedy tak na prawdę przykładałam dwa palce do tętnicy na mojej szyi aby ocenić sytuację. Nie wiedziałam co było gorsze, za szybki czy za wolny puls? Może jak za szybki to dostanę wylewu albo zawału chociaż nie do końca wiedziałam jakie są symptomy. A czy jak za wolny, to znaczy że moje serce zaraz całkowicie przestanie bić i po prostu umrę?

Mój telefon zawibrował pod moją nogą na krześle, więc zdecydowałam się po niego sięgnąć. Ciężko mi było chociażby go odblokować, a hasło wpisywałam kilkakrotnie starając się opanować drżenie dłoni. Może to było dobre odwrócenie uwagi? Co ja mówię, ledwo jestem w stanie skupić się na wpisaniu hasła nie wspominając o prawidłowym utrzymaniu urządzenia. Pomrugałam kilkakrotnie wpatrując się w ekran, kiedy zsunęłam w dół pasek powiadomień aby przeczytać nową wiadomość.

Od: Horton
zwolnij

Zmarszczyłam brwi kompletnie nie rozumiejąc o co mu chodziło. W końcu pierwszy raz od dobrych trzydziestu minut postanowiłam się przełamać i na niego spojrzeć. Siedział naprzeciw mnie, uważnie taksując mnie wzrokiem. Posłałam mu pełne dezorientacji spojrzenie, a zaraz zobaczyłam jak znów stuka coś na telefonie.

Od: Horton
chcesz wyjść?

Jego pytanie sprawiło mi niewyobrażalną ulgę, ale z drugiej strony poczułam się także i gorzej. Bo nie chciałam aby wiedział, że coś było nie tak i żeby przez to się nade mną litował. Odchrząknęłam cicho, mocno skupiając się na ciemnym ekranie.

Do: Horton
po co?

Odpisałam, już więcej na niego nie spoglądając. Znowu skupiałam się na gościach, do momentu kiedy mój telefon znów nie zawibrował.

Od: Horton
nie jestem głupi

Mój palec lekko zadrżał nad urządzeniem, ale sprawnie udało mi się to opanować.

Do: Horton
polemizowałabym

Zaraz po tym zablokowałam swój telefon i odłożyłam go pod moje udo, tym samym dając mu znak aby przestał drążyć. Moja psychika była już wystarczająco chwiejna i nie chciałam sobie jeszcze dodawać. Już dawno przyzwyczaiłam się do bycia zdaną na samą siebie i nikogo innego. Nie mogłam oddać mu kolejnego kawałka, tak jak zrobiłam to w Brazylii wypłakując się w jego ramionach. Przez swoje stany lękowe zawsze przechodziłam sama i tak powinno pozostać. Co jeśli teraz mi pomoże, a kiedyś to wypomni? To jaka jestem słaba i bezbronna. Nie chciałam taka być i nie mogłam. Wiem, że byłam rozczarowaniem ale nie miałam ambicji być jeszcze większym.

- Slo, skarbie, chyba trochę zbladłaś - gwałtownie obróciłam głowę w stronę pani Williams, a moje tętno jedynie wezbrało na sile.

- Nie, nie - machnęłam ręką. - Ja mam po prostu taką karnację. Zawsze byłam blada.

Założyłam kosmyki włosów za uszy, a potem zacisnęłam dłonie na krawędzi krzesła.

- To prawda, od małego miała jasne włosy i bladą cerę. Z tym akurat podała się na mnie - odezwała się moja matka, a ja wciąż sztucznie się uśmiechałam.

A potem jak z automatu spojrzałam na Nicholasa. Popatrzyłam w jego czekoladowe tęczówki bez żadnego wyrazu, a on i tak doskonale wiedział o co mi chodziło. Zrobiłam to nieświadomie, wbrew sobie łapiąc się ostatniej deski ratunku kiedy mój niepokój wzrósł poprzez znalezienie się w centum uwagi. Wyraz jego twarzy był nieco łagodniejszy kiedy lekko skinął głową jakby chciał się upewnić, czy na pewno chciałam stąd wyjść. Odpowiedziałam podobnym gestem, co sprawiło iż poprawił się na krześle.

- Przepraszam na moment, ale muszę zaczerpnąć świeżego powietrza - ujrzałam w jego dłoni paczkę papierosów. - Mógłbym gdzieś zapalić?

Mój tata spojrzał na Nicholasa i skinął z uśmiechem głową, a następnie przeniósł na mnie wzrok.

- Idź zaprowadzić Nick'a do ogrodu - nakazał, nieświadomie realizując zamierzenie bruneta.

Bez słowa więcej podniosłam się od stołu i ruszyłam do dużych drzwi balkonowych prowadzących na tyły domu. Czułam za sobą obecność Nicholasa, który znajdował się ledwie dwa kroki ode mnie. Gdy tylko znalazłam się na świeżym powietrzu moje płuca rozszerzyły swoją objętość stokrotnie, dzięki czemu poczułam się lepiej. Odetchnęłam ciężko i oparłam się o ścianę, na moment zamykając oczy. Jednak kiedy tylko do moich nozdrzy dotarł jego zapach musiałam otworzyć powieki. Wszystko dookoła mnie zwolniło kiedy jego czekoladowe tęczówki patrzyły prosto w moje zielone, a jego dłoń spoczęła na moim ciele. Gorące palce chłopaka dotykały zmarzniętej skóry na moim boku, jakby nie ufał iż ściana była dla mnie wystarczającą podporą.

- Nic mi nie jest - zapewniłam go, odrobinę mijając się z prawdą.

- Właśnie widzę - skomentował, a potem dotknął mojej szyi aby sprawdzić prędkość pulsu. - Za szybko - stwierdził ze zmarszczonymi brwiami.

To może nie stój tak blisko i mnie nie dotykaj.

- Weź oddech - nakazał, a ja go posłuchałam. - Wstrzymaj go na trzy długie sekundy a potem powoli go wypuść. I nie przestawaj tak robić.

Jego stanowczy ton głosu aż prosił się o poddanie, co też zrobiłam. Wykonywałam posłusznie każde jego polecenie, podczas gdy on upewniał się iż robię to w stu procentach tak jak nakazał. Nie wiem ile czasu minęło kiedy jego druga dłoń znalazła się na moim policzku, a jego kciuk zataczał koła na mojej skórze. Kiedy dotknął przypadkiem mojej wargi nieświadomie wstrzymałam oddech na znacznie dłuższą chwilę.

- Lepiej? - jego głos obniżył się o ton, a lekka chrypka dała o sobie znać kiedy wypowiedział to jedno słowo półszeptem.

Mój żołądek znów się ścisnął, ale tym razem w konwulsjach przyjemności. Kilkakrotnie powtórzył swój wcześniejszy ruch, dotykając mojej dolnej wargi lub odchylając ją w dół. W tym samym czasie wziął swoją własną między zęby, nie spuszczając wzroku z moich ust.

- Lepiej - mój głos także zadrżał, a dłoń powędrowała na jego nadgarstek.

Nicholas przybliżył się do mojej twarzy, nosem przejeżdżając po mojej skroni. Zaraz zrobił to samo z drugiej strony, podczas gdy oddzielił ramieniem moje plecy od ściany i przyciągnął mnie do swojego torsu. Kiedy jego palec raz jeszcze znalazł się na moich wargach bez wahania złapałam go między zęby zaskakując tym samym i siebie i jego. Zobaczyłam jak jego jabłko Adama się poruszyło, a potem w jakiś sposób wyślizgnął palec z moich ust aby mocno złapać mnie za szczękę. Podniósł wyżej moją głowę, a nasze usta dzielił jeden milimetr.

- Widziałem jak Axel na ciebie patrzył, wiesz? - powiedział nagle. - Dosłownie pieprzył cię wzrokiem, a ja musiałem to oglądać - palce bruneta mocniej zacisnęły się na mojej skórze, a jego szczęka lekko się poruszyła. - Ale potem pomyślałem, że wszystko jest dobrze bo nigdy nie będzie mógł tego zrobić.

Jestem pewna, że aktualnie nic nie było w stanie spowolnić bicia mojego serca. Nic a nic.

- Uważaj, Horton. Jeszcze zabrzmisz jakbyś był zazdrosny - powiedziałam ostrzegawczo w jego usta.

- Nie jestem - oznajmił, przejeżdżając wargami po moim policzku.

- Nie? - zapytałam ironicznie. - Czyli gdybym w tym momencie zabrała go do swojej sypialni, nie miałbyś nic przeciwko?

I wtedy Nicholas kompletnie zastygł w miejscu. Patrzył na mnie bez żadnego wyrazu, wwiercając we mnie dziurę. A potem przestał mnie dotykać i opuścił ręce wzdłuż ciała, chociaż jego twarz nadal była blisko mojej.

- Ależ skąd - wzruszył ramionami, a ja skinęłam głową. I już miałam iść czując lekkie rozczarowanie, kiedy nagle znów się odezwał. - Jego stopa nie zdążyłaby dotknąć chociażby podłogi w twojej sypialni - poczułam przechodzący dreszcz wzdłuż kręgosłupa - nie rozumiem dlaczego rozmawiamy o rzeczach absurdalnych.

Reakcja w moim wnętrzu była tak silna że omal nie zgięłam się wpół. Miałam ochotę go pocałować.

Ale wtedy otworzyły się drzwi przez co odsunęłam się od bruneta niemal zdzierając skórę o powierzchnię ściany. Wszyscy goście wyszli na zewnątrz, a ja zauważyłam iż moja matka i Georgia miały w dłoniach papierosy podczas gdy mężczyźni z alkoholem w dłoniach ruszyli w kierunku plecionego stołu. Poprawiłam nerwowo swoje włosy i odchrząknęłam.

- Ah, tu jesteście - odezwała się moja rodzicielka. - Przenosimy imprezę na zewnątrz. Pogoda jest piękna - oznajmiła. - Masz może zapalniczkę, Nicholasie?

Brunet obok mnie skinął głową, a potem wyjął z kieszeni czerwony przedmiot i ruszył w stronę Georgii oraz mojej mamy.

Ten wieczór był pieprzoną karuzelą emocjonalną i nie miałam pojęcia czego jeszcze się spodziewać.

Potrząsnęłam głową aby się ocknąć, ponieważ wszystko we mnie krzyczało jego pieprzone imię. Wraz z resztą usiedliśmy w ogrodzie a ja nie byłam nawet w stanie przypomnieć sobie jak czułam się przed wyjściem na zewnątrz w towarzystwie Nicholasa. Nie potrafiłam także zrozumieć jakim cudem miał na mnie tak mocny wpływ iż w przeciągu kilkunastu sekund zapomniałam o wszystkim co złe a moje ciało lgnęło do niego niczym magnez. Był jak narkotyk który otumaniał mój mózg a każde jedno negatywne uczucie wyparowywało ze mnie z prędkością światła, wprawiając mnie w stan czystej euforii. To było chore i tak być nie mogło. Tylko jak miałabym to niby zatrzymać?

Był moim lekarstwem i trucizną w jednym.

- Dzień dobry! - usłyszałam znajomy głos, a potem w ogrodzie pojawiła się Vee - Drzwi były otwarte, więc weszłam. Moja mama chciała żebym przywiozła ciasto urodzinowe do Sloane.

Uśmiechnęłam się serdecznie, niesamowicie ciesząc się na widok mojej przyjaciółki. Już pomijając fakt, iż jej mama prawdopodobnie upiekła moje ulubione czekoladowe ciasto ponieważ wiedziała iż byłam w nim zakochana.

- Cześć Veronica! - moja mama poszła ją przywitać jako pierwsza, nie dając mi za bardzo szansy. - Oh jak miło z jej strony! Może zostaniesz z nami na drinka, co?

Aha, mi nie zaproponowała.

- Jasne - brunetka wzruszyła ramionami, w momencie kiedy już znalazłam się tuż przy niej.

- To zaraz przyjdziemy - stwierdziłam, a potem ruszyłam z Vee do kuchni.

- Dlaczego Horton jest u ciebie na kolacji? - zapytała podejrzliwie.

Westchnęłam głośno i zabrałam od niej opakowanie z ciastem aby schować je do lodówki.

- To długa historia, Vee - spojrzałam na nią nie ukrywając winy. - Jak wszyscy sobie pójdą albo chociaż dostatecznie się upiją to pójdziemy na górę i wszystko ci wytłumaczę.

Potrzebowałam tego. Potrzebowałam jej. Mojej najlepszej przyjaciółki, której bałam się opowiedzieć o Rook, o Nicholasie. Cały czas jej potrzebowałam, ale nie chciałam przyznać się do tego nawet przed samą sobą. Wiedziałam, że znała mnie najlepiej z wszystkich ludzi obecnych w moim życiu i często prowadziłyśmy nieme konwersacje. I właśnie dlatego nie chciałam nic jej mówić. Bo mnie znała. Bo byłyśmy ze sobą blisko. Bo mogła zobaczyć coś co złamałoby nie tylko mnie, ale także i ją. Wiem, bo tak było kiedy to Kingston miała okropny czas w życiu. Wtedy i ja nie potrafiłam funkcjonować, martwiąc się o nią na każdym kroku. Od tamtego momentu obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę aby to ona przez coś takiego przechodziła. Nie ważne jak bardzo potrzebowałabym jej obok siebie, nie mogłam pozwolić aby z mojego powodu cierpiała.

- No rychło w czas - rozłożyła szeroko ręce. - Obyś miała dobre powody, dla których jeszcze wszystkiego mi nie wyśpiewałaś.

- Jak zwykle - uśmiechnęłam się zadziornie, a potem ucałowałam jej policzek i pociągnęłam za rękę do ogrodu.

Ale czy faktycznie miałam takie powody?

***

- Kurwa - brunetka wetknęła do ust kęs czekoladowego ciasta, powoli mrugając.

- Wiem - odparłam, wciąż machając moimi skrzyżowanymi w kostkach nogami.

Leżałyśmy na podłodze opierając się na łokciach, a opakowanie z ciastem było tym co nas od siebie oddzielało. Nie zostało już z niego wiele, ponieważ przez cały czas kiedy go spożywałyśmy ja opowiadałam Vee o rzeczach które zdecydowanie powinna wiedzieć. Czułam chłód paneli na skórze swojego brzucha, a ta pozycja zaczynała być coraz bardziej uciążliwa zważając na to iż mój żołądek stawał się coraz pełniejszy.

- To chore. Myślisz, że będziesz musiała zajmować się czymś takim? - jej wzrok spoczął na mojej twarzy. - No wiesz, czymś nielegalnym co mogłoby pociągnąć cię na dno. Wystarczy, że złożyłabyś gdzieś gdzie nie trzeba swój podpis i potem mogłyby być z tego niezłe kłopoty na tle prawnym.

- Nie mam pojęcia, Vee - zamknęłam na moment powieki, widelcem bawiąc się pozostałościami ciasta.

- Cóż, tak czy tak cieszę się że masz przy sobie Nick'a - stwierdziła, a ja posłałam jej spojrzenie. - No co? A mówię źle?

- Świetne pytanie - wymamrotałam pod nosem, odrzucając widelczyk do pudełka.

- Wiem, że sama nie rozumiesz co się między wami dzieje ale spójrz na to z innej strony. Spróbuj sobie teraz wyobrazić jak wszystko by się potoczyło, gdyby Hortona nie było obok - brunetka nabrała kawałek ciasta którym wymachiwała podczas swojego wywodu. - Chyba dobrze że masz kogoś z kim mogłabyś porozmawiać. Do kogo mogłabyś pójść chociażby po głupią radę, bo z osób którym mogłabyś ufać tylko on posiada wiedzę na tematy związane z tą całą organizacją.

Zacisnęłam usta w wąską linię, odwracając wzrok od swojej przyjaciółki.

- Nie, Vee - pokręciłam głową. - Nie jest dobrze, bo ja wcale go nie znam. Skąd mogę w ogóle wiedzieć, że jeśli mu zaufam to nic się nie stanie? Dlaczego też miałby ochoczo mi pomagać i wszystko tłumaczyć, skoro jestem dla niego obcym człowiekiem? W każdej chwili mógłby zmienić zdanie.

A potem usłyszałam śmiech brunetki. Kingston wyglądała jakby chciała mnie zamordować, a jednocześnie wyśmiać mnie na pół miasta.

- Tak, jesteś dla niego taka obca że siedzi na kolacji w twoim domu z ludźmi których nawet nie lubi - prychnęła. - Taka obca, że kiedy leżałaś w jego salonie z raną po nożu to nie odstępował cię nawet na jeden pieprzony krok i nie próbuj się kłócić bo widziałam więcej kiedy ty byłaś nieprzytomna. Siedział przy tobie w jednej pozycji dobrą godzinę i patrzył jak śpisz. Opatrywał twoje rany, nie wspominając jak niemal się na mnie wydarł żebym uważała kiedy na moment straciłam równowagę pomagając chłopakom ciebie nieść - pomrugałam kilkakrotnie, niedowierzając jej słowom. - Taka obca, że zapytał mnie gdzie może kupić twoje ulubione lizaki które zawsze jesz a potem bez wahania kupił kilka opakowań. Nawet nie waż się uruchamiać swoich mechanizmów obronnych, bo na nic ci się nie zdadzą. Znam cię nie od dzisiaj i wiem, że potrafisz nieświadomie owinąć sobie wokół palca kogo tylko chcesz bo taką już jesteś osobą. Wiem, że boisz się ufać ludziom ale jeśli w końcu nie zrobisz pierwszego kroku aby się przełamać to tylko bardziej zranisz siebie. Nie każdy jest takim chujem jak Josh i najwyższy czas abyś przejrzała na oczy.

Leżałam na tej podłodze jak sparaliżowana słuchając każdego jednego słowa jakie opuściło usta Kingston. Czułam się jak dziecko dostające reprymendę. Może potrzebowałam takiego kopniaka? W końcu od zawsze postrzegałam wszystko tylko w negatywnym świetle i nie dopuszczałam do siebie szczęśliwego zakończenia. Ale to dlatego, że na nie nie zasługiwałam. Boże, tak bardzo chciałabym postrzegać samą siebie w sposób jaki robi to Veronica. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.

A on zapytał jej o moje ulubione lizaki.

Zabawne, że to na tej kwestii z całego jej monologu skupiałam się najbardziej.

- Może - odchrząknęłam, nie chcąc już kontynuować tego tematu. - Lepiej wracajmy zanim zaczną nas szukać.

- Boże, musisz być taka uparta? - bąknęła Vee, kiedy zaczęłam wstawać się z podłogi.

- Tak - odparłam, poprawiając swoje ubrania.

Podniosłam z paneli opakowanie z resztkami ciasta czekoladowego, które wyglądało jakby przeszło masakrę i razem z brunetką ruszyłyśmy do wyjścia. Veronica poszła do ogrodu a ja postanowiłam lekko ogarnąć w kuchni, tym samym zyskując trochę czasu dla samej siebie. Gdy tylko skończyłam usiadłam na blacie uprzednio nalewając sobie kieliszek wina, który wypiłam jednym haustem. Obracałam puste naczynie w dłoni starając się magicznie znaleźć rozwiązanie wszystkich moich problemów. Z tym że nie mogłam, gdyż takie coś nie istniało. Boże, błagam ześlij mi cud.

- Masz zamiar siedzieć tu w samotności? - nawet nie zauważyłam kiedy chłopak znalazł się w mojej kuchni.

Stał niedaleko mnie z rękami w kieszeniach swoich czarnych spodni, obserwując mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem.

- Cóż, jestem swoim najlepszym towarzystwem - wzruszyłam ramionami i odłożyłam naczynie na blat.

Nicholas przewrócił oczami, podchodząc kilka kroków bliżej aż w końcu stanął tuż przede mną a moje kolana dotykały jego ud.

- To chyba nie masz zbyt wysokich wymagań - stwierdził nonszalancko, patrząc na mnie z góry.

- Chyba nie, skoro z tobą rozmawiam - uśmiechnęłam się do niego, przekręcając lekko głowę w bok.

- Nigdy nie wiesz kiedy się zamknąć, co? - zmrużył lekko swoje oczy, uważnie mnie obserwując.

- Nie rozumiem. Myślałam, że lubisz kiedy używam swojego języka - nawet nie wiem co we mnie wstąpiło, że ośmieliłam się coś takiego powiedzieć właśnie teraz.

Zacisnęłam dłonie na blacie kuchennym, obserwując jego reakcję z lekkim stresem. Jednak kiedy tylko zobaczyłam malujące się na jego twarzy uznanie pomieszane z nutką zaskoczenia, a jego dłonie wysunęły się z kieszeni i powędrowały na moje uda, mogłam spokojnie odetchnąć.

- Cóż, z tym nie mam zamiaru się kłócić - skinął głową. - Tylko że mam jeden mały problem.

- Jaki? - westchnęłam z przesadnym zmęczeniem, a Nick lekko wydął swoje wargi.

- Bo widzisz, zapomniałem już jak używasz tego języka. Moja pamięć jest bardzo ulotna - wzruszył ramionami z udawanym smutkiem. - Byłabyś tak miła i mogła mi przypomnieć? - jego twarz znalazła się bliżej mojej, a czekoladowe tęczówki spoczęły na moich ustach.

Znów głośno westchnęłam, jednocześnie zarzucając ręce na jego barki. Udawałam iż intensywnie nad tym myślałam, chociaż było to moim zamierzeniem już odkąd zobaczyłam go w progu mojego domu.

- Skoro tylko tak mogę po—

Nie dokończyłam, ponieważ jego gorące wargi znalazły się na moich. Zamknął mnie ciasno w swoich ramionach, a moje nogi jak z automatu dały mu więcej miejsca i znalazły swoje miejsce po dwóch jego bokach. Pocałował mnie mocno i pewnie, co z jednej strony zbiło mnie z tropu ale z drugiej wcale nie byłam zaskoczona.

Odsunął się ode mnie po kilkunastu sekundach, odchodząc o dwa kroki do tyłu. A ja nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, kiedy tak mi się przyglądał.

- Będę się już zbierać - oznajmił, wsuwając dłonie do kieszeni swoich spodni.

Skinęłam głową, a potem zeskoczyłam z blatu aby podejść nieco bliżej niego. Nie wiem dlaczego nie potrafię trzymać się od niego na bezpieczną odległość.

- Okej - poprawiłam włosy, a potem skinęłam głową w stronę wyjścia. - W takim razie cię odprowadzę.

Ruszyliśmy razem do drzwi frontowych, które otworzyłam i raz jeszcze spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki.

- Dziękuje - powiedziałam szczerze, chociaż ciężko było mi wracać do mojego wcześniejszego stanu lękowego, który jak zwykle nadszedł znienacka. 

Na początku nie zrozumiał, ale za chwile jego twarz się rozluźniła a on sam skinął głową. Staliśmy w ciszy przez kilkanaście sekund aż w końcu Nicholas wyszedł za drzwi, posyłając mi swój popisowy uśmiech kiedy mnie wymijał.

Zamknęłam za nim drzwi, o które zaraz oparłam się plecami głośno wzdychając.

Przepadłam. I wcale mi się to nie podobało.







*
Do następnego
xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro