29. Nawet nie chcę teraz na ciebie patrzeć.
Moje mięśnie nieco się spięły dając mi znak, że powinnam mieć się na baczności. Mimo tego iż moja twarz wyrażała czystą niechęć i zirytowanie, to wewnątrz czułam się lekko rozkojarzona. Nie dość że targały mną sprzeczne emocje już od początku dzisiejszego dnia, to teraz jeszcze mój były zdecydował się wbić kolejnego gwoździa do mojej trumny. Westchnęłam ciężko zakładając nogę na nogę, a następnie oparłam łokcie o kolano.
- Nie mamy o czym rozmawiać, Josh - stwierdziłam, obdarzając go przelotnym spojrzeniem.
Stał niedaleko mnie z papierosem w dłoni, a jego niebieskie oczy wypalały we mnie nieprzyjemne dziury. To niesamowite, że kiedyś mogłam go wielbić a teraz czułam jedynie odrazę i zniesmaczenie. Gardziłam nim w każdym tego słowa znaczeniu. Jego osoba odrzucała mnie nawet fizycznie, gdyż moje ciało doznawało spazm gniewu i goryczy na jego widok.
- Nie? - jego brwi lekko się uniosły. - Może zacznijmy od Annie Horton a potem skierujmy się od razu na jej brata, co?
Zaciągnął się nikotyną, robiąc krok w moją stronę. Zaśmiałam się gorzko a następnie podniosłam się z kanapy, ponieważ czułam się dziwnie kiedy tak nade mną górował.
- Ale dlaczego? - zapytałam, krzyżując ręce na brzuchu. - Czy jakakolwiek rzecz którą robie ma coś wspólnego z tobą? Nie. Czy masz w ogóle prawo żeby wypytywać mnie o prywatne sprawy? Nie. Więc po co ta szopka?
Patrzyłam na blondyna z wyrzutem, zastanawiając się po co chciał w ogóle ze mną rozmawiać. Już od dawna byliśmy dla siebie obcy wiec nie rozumiem dlaczego nagle teraz postanowił się pojawić i wszystko niszczyć swoją żałosną osobą.
- Chyba nie myślisz, że pytam o nich z ciekawości czy dawnej sympatii? - zapytał, wyśmiewając mnie w niemy sposób. - Twoje życie nie jest dla mnie ani interesujące ani potrzebne. Liczy się dla mnie jedynie Rooks i muszę zadbać, aby sprawy ułożyły się jak należy.
Josh wyrzucił niedopałek papierosa i stanął przede mną w niebezpiecznie bliskiej odległości. Przełknęłam ślinę gdyż jego ruch odrobinę mnie zaniepokoił, ale mimo to zadarłam głowę do góry. Jego poniżanie mnie nie było dla mnie nowością, chociaż ze smutkiem musiałam przyznać że jego słowa i tak mnie raniły. W końcu kiedyś wszystko wyglądało inaczej, a ja mimo wszelakich starań nie byłam zbudowana ze skały.
- Myślałem, że Annie będzie mądrzejsza ale nic z tego. Była za bardzo podobna do Nicholasa i nie dało się jej namieszać w głowie. Przez to straciłem potencjalnego sojusznika który mógł mi zapewnić wysokie stanowisko - Brooks pokręcił głową - i skończyła jak skończyła. W każdym razie, odkąd zdecydowałaś się dołączyć do Rooks to teraz widzę tylko jedno rozwiązanie - nachylił się w moją stronę, na co automatycznie wygięłam się do tyłu. - Teraz to ty będziesz moją kartą przetargową.
Coś w moim żołądku niebezpiecznie się ścisnęło, podczas gdy blondyn wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jesteś psychiczny. Nigdy ci w niczym nie pomogę - syknęłam, odsuwając się od jego ciała.
- Oczywiście, że pomożesz - zaśmiał się krótko. - Myślisz, że możesz o sobie decydować? Jeśli tego chciałaś mogłaś nie dołączać do Rooks. Tutaj wszystkim rozporządzają mężczyźni, a już szczególnie kobietami - jego dłoń powędrowała do mojej twarzy aby ją pogładzić, ale zwinnie się od niego odsunęłam. - Nie mogę się doczekać aż będziesz znowu moja.
- Nie wydaje mi się, że tego doczekasz - lodowaty, zachrypnięty głos dotarł do moich uszu, co sprawiło że obróciłam się w stronę z której dobiegał.
Nicholas stał nieopodal nas z dłońmi w kieszeniach eleganckich spodni. Nie miał już na sobie marynarki, a rękawy jego białej koszuli podwinięte były do łokci. Szczęka bruneta była bardziej wyrazista, a ubranie mocniej przylegało do jego napiętych mięśni. Na moje ciało spłynęła fala ulgi, a ja sama zaczęłam czuć się nieco bardziej komfortowo. W końcu nie byłam już z Joshem sam na sam.
- A ty niby co masz w tej kwestii do powiedzenia, Horton? - Josh obrócił głowę w jego stronę, patrząc na niego pogardliwie.
- Co mam do powiedzenia? - Nicholas potarł lekko swój podbródek jakby się zastanawiał, podchodząc bliżej nas. Dopiero kiedy zatrzymał się w odległości dwóch kroków znów się odezwał. - Sporo. Jednak w tym momencie coś innego jest moim priorytetem.
- Ah tak? Oświeć mnie - Brooks nadal sobie kpił, co cholernie mnie irytowało.
Był taki pewny siebie i obnosił się ze swoją głupotą na każdym pieprzonym kroku. Moja cierpliwość była właśnie testowana, a na usta cisnęło mi się sporo zasługujących na pierwszorzędną nagrodę obelg. Spojrzałam na lewy profil Nicholasa, który dobrze prezentował się w świetle niemal zachodzącego słońca. Brunet szeroko się uśmiechnął, obracając sygnet na swoim palcu a potem wszystko stało się bardzo szybko. Ciało Josha opadło na kanapę, a dźwięk łamanej kości dotarł do moich uszu. Zachwiałam się na nogach nieco odrzucona nagłością sytuacji, a moje usta szeroko się otworzyły. Nicholas bez żadnych zawahań wykonywał mocne ciosy, traktując swojego przeciwnika jak worek treningowy. Był jak w transie dokładnie tak jak i ja, kiedy przyswajałam do siebie co się działo. Dopiero kiedy zobaczyłam jak krew splamiła koszule Hortona wszystko nagle we mnie uderzyło.
- Nick, przestań! - podniosłam nieco głos, zbliżając się o krok.
Tym razem Josh w końcu się podniósł i starał się uderzyć Nicholasa, co jednak brunet skutecznie zablokował aby zaraz przygnieść jego ciało do ziemi. Kolano Hortona wbijało się niemiłosiernie w plecy blondyna, a jego duże dłonie blokowały w bolesnej pozycji ręce leżącego pod nim chłopaka. Z niepokojem obserwowałam rozgrywającą się przede mną scenę, bojąc się jaki obrót przybierze. Nie miałam pojęcia co zrobić, a jednocześnie stresowałam się że ktoś tutaj przyjdzie i wszystko zobaczy.
- Serio, Horton? - wysyczał Josh, następnie spluwając krwią. - To wszystko na co cię stać?
Nicholas mocniej przycisnął go do posadzki, a potem nachylił się lekko aby przybliżyć swoją twarz do jego ucha.
- Dotknij jej jeszcze raz, a się przekonasz - głos bruneta był tak przerażający, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
Coś ścisnęło się w moim gardle, a jednocześnie poczułam jak przyjemny i ciepły skurcz pojawia się w moich wnętrznościach. Bo Nicholas zrobił to dla mnie. Każdy jeden cios zadany był w moim imieniu, co ciężko mi było do siebie przyswoić ponieważ nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego. Cóż, tak właściwie to Horton już kiedyś go uderzył aby mnie obronić. Nie spodziewałam się jednak, że kiedykolwiek zrobi to ponownie. Dlaczego w ogóle to zrobił?
- Ah, teraz już wszystko rozumiem - Josh zaczął się śmiać, a ja zobaczyłam jak nozdrza Nicholasa się poruszają a on sam spiął się jeszcze bardziej o ile to w ogóle było możliwe. - Przeleciałeś ją, prawda?
Nick w momencie podniósł ciało Josha z podłogi aby przygwoździć go do drewnianej balustrady, która wydała nieprzyjemny dźwięk.
- Wystarczy! - krzyknęłam, zwracając na siebie ich uwagę. Nie chciałam aby zabrnęło to dalej. - Nie wiem czy wiecie, ale w budynku obok zebrało się niemal całe Rooks. Przypominam, że w środku trwa impreza - moje oczy spotkały się z brązowymi tęczówkami, któryś patrzyły na mnie z lekkim poczuciem winy.
Dopiero po moich słowach Nicholas zrozumiał wagę sytuacji i z ostatnim szarpnięciem odsunął się od Brooksa. Przejechał dłonią przez swoje włosy i spojrzał na poplamioną koszulę. Jego prawa dłoń była cała we krwi zarówno tej jego jak i Josha.
- No ładnie, Horton. Zepsułeś jej właśnie imprezę a jeszcze nawet nie ogłosili jej nowym członkiem rady - blondyn głośno zacmokał, wycierając kciukiem krew ze swojej brody.
Oczy Nicholasa momentalnie przeniosły się na moją twarz, a moje mięśnie się spięły. Dlaczego kurwa ludzie dookoła muszą o paplać o moich prywatnych sprawach? Już drugi raz dzisiaj Nicholas dowiaduje się czegoś o mnie z drugiej ręki, co wcale mi się nie podobało.
- Słucham? - brew bruneta lekko się uniosła.
Stanął w niemal nieistniejącej odległości ode mnie, a jego wargi mocno się zacisnęły. Był wściekły, a jego rozczarowane i zdenerwowane spojrzenie sprawiało iż czułam się jak dziecko dostające reprymendę. Nie, to porównanie było zbyt łagodne. On wyglądał jak prawdziwy Lucyfer, patrzący na swoich braci po upadku z nieba.
- Ups, spojler. Widocznie nie pieprzyłeś jej wystarczająco dobrze aby zaczęła ci się zwierzać - rozbawiony sytuacją Josh oblizał krew ze swoich warg, patrząc na mnie z zadowoleniem.
Już miałam coś powiedzieć, ale Nicholas był szybszy. Jego pięść znowu zetknęła się z twarzą blondyna, a krew ponownie trysnęła gdzieś w powietrzu sprawiając iż się wzdrygnęłam. Josh opadł na podłogę, a Nicholas podszedł tak blisko mnie iż na moment nasze klatki piersiowe się zetknęły. Zmrużył lekko oczy, poruszając lekko swoją szczęką.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś. Raczysz poinformować mnie dlaczego? - zapytał, świdrując mnie swoimi pięknymi tęczówkami.
Ale ja nie odpowiedziałam. Obróciłam głowę w bok, nie będąc w stanie znieść jego spojrzenia które mnie zabijało. Nie mogłam teraz przeprowadzić tej rozmowy, ponieważ zdecydowanie nie byłam w stanie. Moje gardło było związane w supeł, a cisnące się do moich oczu łzy były problematyczne ponieważ cholernie ciężko było mi walczyć z dopuszczeniem ich. Moje płuca paliły, a ja nie byłam w stanie się odezwać, czy tego chciałam czy nie. Nicholas pokręcił głową z dezaprobatą, następnie zaciągając nosem.
- Nawet nie chcę teraz na ciebie patrzeć - oznajmił, a potem sprawnie mnie wyminął pozostawiając po sobie jedynie chłodny powiew powietrza.
Rozumiem Nicholas, ja także nie chciałam na siebie patrzeć.
Mój wzrok powędrował na zbierającego się z podłogi Josha. Jego twarz wykręcona była w bolesnym grymasie, a on sam miał trudności z najmniejszymi ruchami.
- Obyś spłonął w piekle - syknęłam, następnie obracając się na pięcie i odchodząc w akompaniamencie stukotu moich szpilek.
Moje nogi lekko drżały, ale nie na tyle aby nie by. W stanie ich kontrolować. Wróciłam do wnętrza budynku niemal od razu kierując się w stronę baru. Wyprostowałam się i uniosłam dumnie głowę, czując na sobie wiele ciekawskich spojrzeń do czego wciąż ciężko mi było się przyzwyczaić. Usiadłam przy barze i poprosiłam o Bourbon z lodem. Zespół muzyczny wykonywał właśnie piosenkę której nawet nie znałam, co tylko podwajało moje poczucie obcości w tym miejscu i towarzystwie. Odetchnęłam głośno, dziękując barmanowi który położył przede mną szklankę z drinkiem. Czułam na sobie natarczywe spojrzenie, co sprawiło że ze znudzeniem obróciłam w tamtą stronę głowę. Mężczyzna którego nie znałam lubieżnie mi się przyglądał, podczas gdy ja obserwowałam go z kamienną twarzą. Uniosłam dłoń aby zaszczycić go moim środkowym palcem, a potem skupiłam swoją uwagę na bursztynowej cieczy która zaraz miło rozgrzała moje gardło. Czułam się coraz gorzej i gorzej. A co robiłam w takich sytuacjach? Upijałam się.
Po trzech szklankach Bourbonu przy barze pojawiła się moja matka. Usiadła obok zamawiając drinka z Ginem, a potem na mnie spojrzała.
- Zaraz wydam oświadczenie o twoim oficjalnym dołączeniu do zarządu, a potem impreza zacznie się wykruszać - kobieta odchrząknęła, a potem z niechęcią posłała mi uśmiech. - Maverick zaproponował abyś spędziła resztę wieczoru jakkolwiek chcesz, skoro to twoje urodziny. Więc zaraz po przemówieniu możesz wyjść.
- Aww - ułożyłam dłoń na klatce piersiowej. - Czyż nie jesteś najbardziej uroczą mamusią?
Miałam już wszystkiego dość, a alkohol zdawał się wyzwalać we mnie rzeczy które na codzień trzymałam głęboko zakopane. Moja mama przewróciła oczami, a potem zabrała swoją szklankę i posłała mi ostatnie spojrzenie.
- Gdybym miała syna wszystko byłoby łatwiejsze - zmierzyła mnie wzrokiem z pogardą, którą w ekspresowym tempie zamieniła na uprzejmy uśmiech.
Cmoknęłam do niej w powietrzu na odchodne, a potem od razu upiłam kilka łyków alkoholu. Zdaje się, że dzisiaj cały dzień byłam rozczarowaniem i to dla niemal wszystkich dookoła. Cóż, nigdy nie lubiłam swoich urodzin, ale te już zdecydowanie wszystko przebijały.
Piętnaście minut później moja mama wyszła na podest wraz z Maverickiem oraz Jeffersonem aby ze sztucznym uśmiechem ogłosić jak bardzo dumna jest z faktu, iż jej ukochana i jedyna córka zdecydowała się dołączyć do rady Rooks i zająć się interesami. Dołączyłam do nich na scenie, a ludzie zaczęli bić brawo i kiwać głową z uznaniem. To jak zarówno moja mama jak i ja odgrywałyśmy swoje role było przerażajace. Było w tym tak wiele kłamstwa i manipulacji, że momentami ciężko było mi odróżnić które z zachowań czy słów były prawdą. Na szczęście nie musiałam dawać żadnego przemówienia, a jedynie dobrze się prezentować podczas gdy reszta członków rady się wypowiadała.
Dzień pierwszy bycia marionetką powiódł się dokładnie tak jak chcieli.
Alkohol szumiał w mojej głowie kiedy wróciłam do baru. Byłam zmęczona psychicznie, a stukilowy głaz niemiłosiernie ciążył na mojej klatce piersiowej.
- Przepraszam - zwróciłam się do barmana, który zaraz podszedł w moją stronę. - Czy jest szansa, że mogłabym dostać całą butelkę Bourbonu na wynos? - uśmiechnęłam się szeroko, na co mężczyzna krótko się zaśmiał.
- Są pani urodziny. Może pani dostać cokolwiek zechce - jego wargi zakręciły się w uprzejmym uśmiechu, a potem zdjął jedną z butelek z półki i podał mi ją.
- Dziękuję - skinęłam głową, a potem zabrałam Bourbon i skierowałam się do wyjścia.
Koniec imprezy.
***
- Whoa - mruknęłam pod nosem, zataczając się tuż po wejściu do windy w hotelu.
W drodze tutaj wypiłam chyba połowę butelki i teraz wszystko wirowało. Nie było jeszcze tragicznie, ale zdecydowanie odczuwałam skutki szybkiego spożywania alkoholu. Moje stopy umierały, ale nie chciało mi się nawet schylić aby rozwiązać i zdjąć szpilki. Oparłam głowę o ścianę windy, cicho przy tym wzdychając. Czułam jak wszystkie emocje się we mnie kumulowały, co stawało się z każdą sekundą coraz bardziej nie do zniesienia.
W końcu winda wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, a ja znalazłam się na odpowiednim piętrze. Ruszyłam chwiejnym krokiem do swojego pokoju, w międzyczasie starając się odnaleźć kartę hotelową w torebce i uważać aby butelka nie wypadła spod mojej pachy. Mrużyłam oczy starając się w ten sposób złapać ostrość, co o dziwo pomagało. W końcu zatrzymałam się pod odpowiednimi drzwiami i przyłożyłam plastik do czytnika. Szarpnęłam za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.
- Co jest - mruknęłam pod nosem, ponawiając czynność.
Prowadziłam zaciętą walkę z drzwiami, które nagle zamaszyście się otworzyły a ja prawie wleciałam do środka. Jednak przed upadkiem uchroniło mnie uniesione ramię, które objęło mnie w talii. Uniosłam wzrok na trzymającego mnie Nicholasa, który patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- O, dzień dobry - wymamrotałam zachrypniętym głosem. - Czemu jesteś w moim pokoju?
- To mój pokój - westchnął, zabierając rękę po upewnieniu się iż stałam już prosto. - Twój jest naprzeciwko - wskazał palcem za mnie.
- Ah, dlatego ta karta nie działała - wyciągnęłam plastik w jego stronę, co sprawiło że butelka wypadła spod mojej pachy i uderzyła mnie w stopę. - Auć, ty mendo! - chciałam schylić się po Bourbon ale Nick mnie wyprzedził.
Uniósł butelkę i przeskanował jej zawartość, a potem jego tęczówki uważnie zmierzyły moją twarz.
- Mogę? - zapytałam, wyciągając dłoń w jego stronę.
- Chyba już ci wystarczy - brunet obrócił się na pięcie i ruszył do wnętrza pokoju, co sprawiło że poszłam tuż za nim a drzwi powoli się zamknęły.
- Ale dlaczego? - burknęłam niczym naburmuszone dziecko. - To jedyna dobra rzecz jaka mnie dzisiaj spotkała, proszę nie zabieraj mi jej.
Mój głos lekko zadrżał, a głaz ciążący na mojej klatce piersiowej dał o sobie znać. Nawet nie wiem dlaczego to powiedziałam. Moje ciało odmawiało mi dzisiaj posłuszeństwa na niemal każdym kroku.
Ciało Nicholasa się spięło, kiedy odłożył butelkę na komodę w sypialni a potem obrócił się w moją stronę. Jego brwi były ściągnięte kiedy uważnie mnie obserwował. Nadal miał na sobie eleganckie ubrania, więc pewnie sam niedawno wrócił do hotelu. Wzrok bruneta przeszywał mnie na wylot, burząc każdy jeden mur który tak uparcie wznosiłam. Czytał ze mnie jak z otwartej księgi, co tylko bardziej mnie drażniło. Moja broda zadrżała, kiedy ciasno objęłam się ramionami wciąż patrząc w jego oczy. Widziałam, że nie był już na mnie zły a cała jego postawa wręcz krzyczała iż mnie rozumiał i pozwalał mi na przepracowanie sytuacji. Do niczego mnie nie zmuszał, a jedynie cierpliwie czekał.
- Jake - powiedziałam niemal szeptem. - Jake był jednym z powodów.
Horton pokiwał powoli głową, a potem usiadł na podłodze i oparł się plecami o swoje łóżko siadając twarzą do wielkiego okna z widokiem na Rio. Poklepał miejsce obok siebie, dając mi znak abym do niego dołączyła. Jednak kiedy ustawiałam się na podłodze, Horton wślizgnął się tuż za mnie. Ułożył swoje dłonie na moich bokach i przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, ustawiając mnie pomiędzy swoimi nogami. Całe moje ciało zesztywniało, a ja sama wstrzymałam oddech kiedy delikatnie złapał za moją twarz o obrócił ją w swoją stronę.
- Każdy ma swoje granice, a przekroczenie ich przeważnie pomaga - oznajmił, gładząc skórę mojego policzka. - Nie trzymaj tyle w sobie, bo to niezdrowe.
Poczułam jak łzy napływają do moich oczu, a oddech staje się coraz płytszy.
- Co stało się w Rio, zostaje w Rio? - zapytałam drżącym głosem będąc na skraju płaczu.
Musiałam się upewnić.
- Masz moje słowo - gdy tylko wypowiedział to zdanie odwróciłam od niego wzrok po to, aby wygodniej wtulić się w jego tors.
Horton ciasno objął mnie ramionami, a ja zacisnęłam dłoń na jego przedramieniu w momencie kiedy pierwsze łzy zaczęły wydobywać się spod moich powiek. Wszystko runęło, a ja stałam się wrakiem. Rozmazywałam drogi makijaż na jego białej koszuli a moje łzy tworzyły swój własny ocean. Moje ciche szlochanie wypełniało pomieszczenie, dzieląc się bólem z jego ścianami. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mocno i rzewnie płakałam. Ukazywałam właśnie swoją słabość, nad którą nie potrafiłam zapanować.
Płakałam przez dobre pół godziny, a przez cały ten czas Nicholas ani odrobinę nie poluźnił swojego uścisku. Opierał brodę na czubku mojej głowy trzymając mnie tak ciasno, że nie byłam w stanie się rozpaść nawet jeśli bym chciała. Przez kolejną godzinę siedzieliśmy w kompletnej ciszy w jednej i tej samej pozycji. Moje oczy były opuchnięte i utkwione w krajobrazie jaki prezentowało Rio. Była już noc, ale miasto było tak żywe jak gdyby była pora dnia. Puściłam w końcu przedramię Hortona, aby wierzchem dłoni zetrzeć resztki mojego makijażu. Pociągnęłam nosem i cicho odetchnęłam, z zachwytem patrząc za okno.
- Mogę cię o coś zapytać? - jego ładny głos przerwał nasze dotychczasowe myślenie.
- Pytaj - odparłam, wcześniej odchrząkując.
Poczułam jak jego ciało lekko się pode mną spina, jakby sam zastanawiał się czy postępuje właściwie.
- To wszystko przez niego, prawda? - zapytał, co sprawiło że zmarszczyłam lekko brwi.
Powoli wyswobodziłam się z jego ramion, aby usiąść na boku i obrócić ciało w jego stronę. Opierał głowę na materacu, a jego wzrok był zamglony.
- Wszystko, czyli? - poprawiłam nieco swoją sukienkę, następnie pytająco przekręcając głowę w bok.
- Twoje odruchy za każdym razem kiedy podnosiłem rękę. Niektórych nawet sama nie byłaś świadoma - jego głos był nieco niższy i bardziej cichy niż zwykle, co sprawiło że utkwiłam wzrok w jego torsie. - To, że boisz się pokazywać jakiekolwiek emocje. Twoje napady lękowe.
Moje oczy momentalnie spoczęły na tych jego, a moje serce zabiło szybciej.
- Skąd o tym wiesz? - przełknęłam ciężko ślinę.
- Nie jestem ślepy, Sloane - westchnął ciężko, a jego dłoń spoczęła na moim udzie. - Zacząłem mieć przypuszczenia odkąd przyprowadziłaś Annie do mojego mieszkania. Byłem przekonany że jest po prostu pijana i płacze bo coś się stało, ale wtedy wspomniałaś o tabletkach na uspokojenie. Patrzyłaś na Annie tak, jakbyś rozumiała co się działo w stu procentach. Potem zacząłem zwracać uwagę na szczegóły - uniósł swoją głowę z materaca, a jego dłoń powędrowała do mojego dekoltu gdzie delikatnie pogładził moją skórę. - Wiem, że nie masz kota i wiem jak wyglądają ślady po paznokciach. Nigdy nie uwierzyłem w żadną twoją bajeczkę. Zawsze kiedy kłamiesz twoje brwi marszczą się w inny sposób niż zawsze.
Bawiłam się guzikiem jego koszuli kiedy mówił, nie mając odwagi aby spojrzeć mu w oczy. Nie miałam pojęcia że zwracał uwagę na moje najmniejsze ruchy i słowa, a co więcej nie miałam pojęcia że wszystko tak dobrze wiedział. To było przerażajace mieć świadomość, że istnieje ktoś przed kim nie jesteś w stanie ukryć nic. Ktoś, kto widzi poza obiektywem i mimo tego nadal tkwi gdzieś w pobliżu.
- Czyż Rio nie jest jednym z najpiękniejszych miast na świecie? - zapytałam po chwili ciszy, następnie spotykając się ze stanowczym i ostrzegawczym spojrzeniem bruneta co sprawiło iż przewróciłam oczami. - No co?
- Czujesz się lepiej? - jego dłoń pogładziła moje udo, a mój wzrok na moment na nią powędrował.
- Czemu pytasz? - uniosłam lekko brew, a Horton przekręcił lekko głowę w bok patrząc na mnie z góry.
- Masz urodziny. Wypadałoby, abyś dobrze je spędziła - wzruszył ramionami.
- A nie jest przypadkiem już po północy? - nie miałam pojęcia ile tutaj siedzieliśmy ani o której wróciłam.
Nicholas spojrzał na widniejący na szafce nocnej zegar elektorniczny, co sprawiło że i ja tam spojrzałam.
- Masz jeszcze dziesięć minut - brunet sięgnął do kieszeni swoich spodni, a potem wyciągnął srebrną zapalniczkę. Dwie sekundy później pojawił się na niej ogień - Zawsze możesz pomyśleć życzenie, aby twoje urodziny trwały do wschodu słońca.
Spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki, w których odbijał się płomień. Moje serce zabiło szybciej, kiedy ruchem głowy zachęcał mnie abym go posłuchała. W jego oczach czaiło się coś innego niż tylko odbicie ognia, jednak wydaje mi się iż była to znacząca podpowiedź. Bez słowa więcej zamknęłam tęczówki jak głupia myśląc życzenie które mi narzucił. Zdmuchnęłam niewielki płomień, następnie otwierając oczy.
- I co? - zapytałam, odrobinę się do niego przybliżając. - Myślisz, że się spełni?
Lewy kącik jego ust uniósł się ku górze, a potem zwilżył językiem swoją wargę i nachylił się tuż nad moją twarzą.
- Jestem tego pewien - jego wargi niespodziewanie znalazły się na moich, gdzie zostawiły długi i namiętny pocałunek. - Spotkajmy się za piętnaście minut na korytarzu. Ubierz coś wygodnego.
Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, ale zaraz odchrząknęłam i spoważniałam udając iż wcale nie spodobał mi się fakt że chciał mnie gdzieś zabrać.
- Skoro nalegasz - westchnęłam ze zmęczeniem. - Poza tym ciężko ci odmówić. Nie chciałabym żebyś przywalił mi tak jak Josh'owi.
Nicholas dumnie się uśmiechnął, prostując nieco sylwetkę.
- Coś tam potrafię - wzruszył obojętnie ramionami, chociaż wiedziałam że był z siebie cholernie zadowolony.
A potem to moje usta znalazły się na tych jego. Brunet zacisnął dłonie na moich bokach, kiedy starałam się przekazać mu swoje odczucia poprzez pocałunek.
- Dziękuję - wyszeptałam, a potem podniosłam się z podłogi.
Zabrałam torebkę i kartę hotelową, kierując się do wyjścia.
Jednak noc dopiero się zaczęła.
*
Wiem, że jest prawie północ i mogłabym opublikować rozdział jutro rano ale jakoś miałam ochotę już się nim podzielić.
Jak myślicie, co planuje Horton? Jestem ciekawa czy ktoś z was trafi i mam nadzieję, że nie. Uwielbiam was zaskakiwać.
Do następnego!
xx. B
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro