25. Autodestrukcja.
Przy stole siedzieli moi dziadkowie, rodzice mojej mamy oraz jej siostra, ciocia Daisy. Zdecydowanie nie spodziewałam się ich odwiedzin, a tym bardziej o tej porze. Do tego nie do końca za nimi przepadałam, ponieważ byli dokładnie tacy sami jak moja matka. Kochali oceniać i krytykować, a to było coś czego nienawidziłam.
- Siadaj, Sloane. Zjedz trochę sałatki - oznajmiła uprzejmie moja mama, co lekko zbiło mnie z tropu.
Przecież ona nie bywała uprzejma. Przynajmniej nie dla mnie. Miałam nadzieję na szybką ucieczkę, ale wiedziałam że przy nich będzie to niewykonalne. Już miałam coś odpowiedzieć, ale wyprzedziła mnie babcia Alyiah.
- Katherine, pozwalasz swojej córce wychodzić do ludzi w takiej bluzce? - spojrzała na mój strój z obrzydzeniem. - Co za obsceniczna młoda dama - dodała z dezaprobatą, kręcąc głową.
Spojrzałam w dół na swoją bluzkę z wiązaniem na środku które ciągnęło się od samej góry aż do dołu. Jednak ścisnęłam je raczej mocno, pozostawiając jedynie cienki pasek przez który moja skóra była widoczna. Poczułam się nieco dziwnie, kiedy wszyscy na mnie spojrzeli a ich reakcja była podobna.
- Cóż, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Najwyższy czas wyjść ze średniowiecza - odparłam dosyć szorstko, a ostry wzrok mojej mamy od razu się we mnie wwiercił.
- A cóż to za odzywki! Brak szacunku! - uniósł się mój dziadek, a widelec z głuchym echem odbił się od talerza. - Żeby tak zwracać się do ukochanej babci? Toż to skandal!
- Spokojnie, Edgar - babcia ułożyła dłoń na jego ramieniu. - To wolny kraj, niech mówi co chce. Kiedyś w końcu się utemperuje jak wyjdzie z tej dziwnej nastoletniej fazy.
- Mama ma rację - swoje trzy centy wrzuciła także ciocia Daisy. - Potrzebna jest jej twarda ręka. Stanowczy mężczyzna potrafi zdziałać cuda.
- Wszystko było dobrze, dopóki nie miała kaprysu i nie zerwała z młodym Brooksem - westchnęła moja rodzicielka, podczas gdy ja mocno wbijałam paznokcie w skórę swoich dłoni.
- Brooks? Na Boga! A mogliście mieć w rodzinie elitę - moja babcia zaczęła wachlować się dłonią.
- Ah, znałem Mattersona Brooksa. Jego dziadka. Dobrze wychowywał swoich potomków, na prawdziwych mężczyzn z krwi i kości. To grzech zaprzepaścić coś tak wybitnego - mój dziadek sięgnął po szklankę z whisky, wcześniej lekko się na mnie krzywiąc.
Serce ze złości palpitowało w mojej klatce piersiowej. Myślałam, że im człowiek starszy tym więcej na świecie dostrzega. Jednak oni byli coraz bardziej zaślepieni. Zatrute geny Walkerów które w sobie nosze, zawsze będą moim największym przekleństwem. Jeśli kiedyś stanę się taka jak oni, to z chęcią skoczę z wieżowca. Każda sekunda w ich towarzystwie wstrzykiwała kolejną dawkę jadu wprost do moich żył. Gdybym wiedziała, że to oni są gośćmi to nigdy nie wracałabym do domu.
- Już? - zapytałam, krzyżując ręce na brzuchu.
- A co to miało znaczyć? - Aliyah zmarszczyła brwi, a kieliszek z winem zatrzymał się w połowie drogi do jej ust.
- Czy już skończyliście swoje inteligentne wywody, bo chciałabym stąd pójść - oznajmiłam, ciężko wzdychając.
- Wystarczy - moja matka wstała od stołu, a potem mocno złapała za moje ramię i pociągnęła mnie w kierunku domu.
Jej długie paznokcie mocno wbijały się w moją skórę, a ja byłam pewna że zaraz mi ją zedrze. Puściła mnie dopiero kiedy znalazłyśmy się w kuchni. Jej niezadowolona mina pełna obrzydzenia, była prywatnym prezentem tylko dla mnie.
- Tracę już do ciebie cierpliwość - syknęła. - Chcesz poznać mój gniew?
Parsknęłam śmiechem, podchodząc o krok bliżej.
- Twój gniew? - wyśmiałam ją. - Skoro jesteś taka odważna, to dlaczego nie powiedziałaś mi nic o Rooks, co?
- Nie zaczynaj, Sloane - ostrzegła mnie, unosząc palec. - Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Ah tak? Więc mnie oświeć - uniosłam bezradnie ręce, które zaraz znowu opadły w dół.
- Nie mogę - kobieta mocno zacisnęła zęby, a jej nozdrza lekko się poruszyły.
- Słucham? - spojrzałam na nią zdezorientowana, zastanawiając się czy się przypadkiem nie przesłyszałam.
- Tak - westchnęła głośno, poddając się. - Kiedyś powiedziałam o tym twojemu ojcu. Powiedziałam mu o Rooks. Byłaś wtedy jeszcze małym dzieckiem, a ja chciałam żebyś i ty stała się tego częścią w przyszłości. Za to on tego nie chciał, więc musieliśmy zawrzeć umowę. Podpisałam kontrakt z twoim ojcem, w którym przyrzekłam nigdy nie rozmawiać z tobą na temat Rooks, a jeśli to zrobię to stracę cały swój majątek. Taki był warunek - wzruszyła ramionami. - Jednak nie dałam zszargać swojej reputacji i imienia, dlatego znalazłam inny sposób. Przedyskutowałam to z Maverickiem i ustaliliśmy, że to ich rodzina wszystko ci pokaże. W ten sposób ja zatrzymam swoje pieniądze, a ty staniesz się częścią tego świata. Dokładnie tak, jak chciałam.
Patrzyłam na stojącą przede mną kobietę, zastanawiając się kim ona tak w ogóle była. Nie znałam jej. To z jaką lekkością o tym wszystkim mówiła, z jaką satysfakcją. Miałam ochotę zwymiotować, ponieważ już od urodzenia byłam jedynie pionkiem w jej grze. Trofeum, które miało prezentować się wśród jej chorych znajomych. Nikim więcej.
- A zastanawiało cię kiedyś, czego ja chcę? - zapytałam, czując jak moje ciało staje w ogniu.
- Tak. Interesowałam się tym, kiedy chciałaś Josha. Idealny kandydat na męża. W ten sposób tylko zwiększyłabyś potęgę naszej rodziny, ale wszystko zepsułaś. Byłaś za słaba, ale nad tym jeszcze możemy popracować - odgarnęła swoje włosy do tyłu, kiedy z niedowierzaniem na nią patrzyłam. - Znam jego rodzinę, dziecko. Wiem jacy są. Kobiety nie powinny się za dużo stawiać, to nie nasza rola. Jakbyś umiała trzymać język za zębami, to nic by się nie stało. Ten swój temperament zdecydowanie odziedziczyłaś po ojcu, jak na złość.
Stałam jak wryta, a całe moje ciało mrowiło. Wydawało mi się, że powoli zaczynam rozpływać się w nicość i stawać się jej częścią. Bo moja własna matka właśnie stwierdziła iż to w jaki sposób traktował mnie Josh, było moją winą. Doskonale wiedziała jak się względem mnie zachowywał. Wiedziała, że podnosił na mnie rękę. Wiedziała o tym wszystkim i popierała jego brutalne zachowanie, postrzegając mnie jako wystarczające wytłumaczenie jego czynów.
- I widzisz? Znowu pokazujesz swoje słabości - pokręciła głową. - Ojciec miał za duży wpływ na twoje wychowanie, ale najwyższy czas z tym skończyć.
Kobieta ruszyła wgłąb kuchni, aby zaraz wyjąć czarną kopertę z jednej z szafek. Za to ja stałam jak w amoku, niedowierzając temu co właśnie się wydarzyło. Otrząsnęłam się, kiedy Katherine machnęła papierem przed moimi oczami.
- W czwartek masz urodziny. Następnej nocy wylatujemy do Oslo, gdzie odbędzie się gala z tej okazji. Jesteś moją córką, a ja zajmuje wysokie miejsce. Wobec tego zjadą się największe osobistości z całego świata, aby cię poznać - wręczyła mi kopertę.
Pomrugałam kilkakrotnie, biorąc głęboki oddech. Na czarnym papierze była narysowana złota pieczęć z wielką literą R w trójkącie, a wokół jednej jego krawędzi owijał się wąż. Ścisnęłam mocniej kopertę, aż jej powłoka lekko się pomięła.
- A skąd ta pewność, że w ogóle tam polecę? Że chcę mieć cokolwiek wspólnego z Rooks? - posłałam jej oziębłe spojrzenie, na co ta jedynie się uśmiechnęła.
- Ponieważ wszystko zaplanowałam już dawno - skrzyżowała ręce na brzuchu i posłała mi zadowolone spojrzenie. - Nie chciałam mieszać w to Kingstonów, ponieważ bardzo lubię Mae i Vee. Ale rodzina Harvey'ów? Zawsze drażniło mnie jak wychodziłaś z Jakiem - kobieta wzruszyła ramionami, a ja poczułam jak krew odpływa z mojej twarzy. - Nie było ciężko, aby namówić go do pracy dla Rooks. Wiedziałam, że gdy tylko się dowiesz będziesz chciała go wyciągnąć. A jak inaczej to zrobisz, jeśli nie poprzez przejście na stronę wroga? - moja matka cicho westchnęła. - Jesteś zbyt przewidywalna. Przed tobą sporo nauki - poklepała mnie po ramieniu, a potem już prawie mnie wyminęła kiedy nagle zatrzymała się wpół kroku. - Oh, i nie martw się o aplikacje na studia. Nie będą ci potrzebne. A teraz przebierz się i przyjdź do ogrodu.
A potem jakby nigdy nic wróciła do swoich gości, zostawiajac mnie w kuchni. Nawet nie wiem w jakim momencie upadłam na kolana, a oddech ugrzązł gdzieś w moim gardle. Przez kolejne kilkanaście minut ledwo co byłam w stanie złapać oddech. Dopiero po dłuższej chwili podniosłam się z podłogi, złapałam za swoją torbę i ruszyłam do pokoju. Obraz w kółko mi się zamazywał, kiedy momentami traciłam kontakt z rzeczywistością. Wszystkie informacje wbijały się we mnie po kolei jak najostrzejsze sztylety a w głowie mi szumiało. Boże, dlaczego to nie mógł być sen?
Stanęłam przed lustrem, patrząc na swoją twarz. Była blada, a może i już lekko szarawa czego nie potrafił ukryć nawet makijaż. Patrzyłam na swoje żałosne odbicie, z którym coraz bardziej się utożsamiałam. Ono także nie mogło decydować o tym co robi i jak się czuje.
Byłaś za słaba. Pokazujesz swoje słabości. Jesteś zbyt przewidywalna. Zamachnęłam się najmocniej jak potrafiłam, w kolejnych kilku sekundach kompletnie roztrzaskując stojące przede mną lustro. Rozsypało się w drobny mak upadając na podłogę, a ja odetchnęłam z ulgą ponieważ moje odbicie w końcu zniknęło. Moja dłoń była cała we krwi, a kilka odłamków wciąż pozostawało w mojej skórze. Powoli je wyjęłam i zaraz dołączyły do reszty leżącej u moich stóp. Ból sprawił, że poczułam się znacznie lepiej. Otrzeźwił moje myślenie i uspokoił szalejące tętno. Wzięłam głęboki oddech, a potem otworzyłam drzwi szafy w poszukiwaniu potrzebnych ubrań. Wyciągnęłam jeansowe spodenki i czarną bluzkę z długim rękawem, która miała ładnie wycięty dekolt. Na szybko przemyłam swoją zranioną dłoń i owinęłam ją bandażem, aby nie poplamić krwią ubrań. Przebrałam się w przygotowane rzeczy i wciągnęłam na stopy adidasy. Zabrałam ze sobą telefon i pieniądze a potem sprawnie wymknęłam się z domu przez balkon. Potrzebowałam ochłonąć. Nie było mowy, że wrócę do mojej matki i jej chorej rodziny.
Pierwsze co zrobiłam, to kupiłam paczkę papierosów i zapalniczkę. W drodze do celu wypaliłam ich ze cztery, czując coraz większą adrenalinę. Zawsze kiedy czułam się źle, szłam tam gdzie mogłam poczuć się tylko gorzej i myślałam o tym, co wyżerało mnie od środka. Doprowadzałam na skraj samą siebie, w tem sposób nie dając innym szansy na zranienie mnie. Nie mogli tego zrobić, kiedy sama zrobiłam to już wcześniej i do tego skuteczniej. Wyrzuciłam kolejny niedopałek papierosa i spojrzałam na wiszący tuż przede mną szyld.
Plush.
Klub, gdzie zawsze zabierał mnie Josh. Dokładnie ten sam, w którym pierwszy raz zobaczyłam interakcję Jake'a z narkotykami. To tutaj za dnia odbywały się jedne z najbardziej niebezpiecznych transakcji, a nocą pozwalało ludziom odpocząć od problemów i dobrze się bawić. A po co tutaj przyszłam? Odpowiedź była prosta.
Autodestrukcja.
***
- Brakowało nam tutaj ciebie! Musisz odwiedzać nas częściej - czarnowłosa dziewczyna o nieco ciemniejszej karnacji pomasowała lekko moje ramie, a zaraz wyciągnęła kieliszek wódki w moją stronę.
- Postaram się - uśmiechnęłam się pijacko, czując jak alkohol przyjemnie zawładnął moim ciałem i myślami.
Choni była kiedyś dziewczyną Brada i często wychodziliśmy na podwójne randki jako że on i Josh byli najlepszymi kumplami. Niestety dziewczyna musiała wrócić na rok do Meksyku ponieważ jej babcia zachorowała i ktoś musiał się nią zająć. Na szczęście starsza kobieta nie dała się chorobie i teraz ma się dobrze. Jednak od momentu wyjazdu Choni, urwał nam się kontakt. Cieszyłam się, że mogłam znów ją spotkać. Dzięki temu nie byłam tutaj sama i miałam dobrego kompana do picia.
Wzięłam od czarnowłosej kieliszek, a potem wypiłyśmy go wcześniej zaplatając razem nasze ręce. Odetchnęłam głośno, czując niewyobrażalną ulgę. Wszystkie moje mięśnie były przyjemnie rozluźnione, a natrętne myśli i problemy spływały po mnie jak po kaczce. Już wiem dlaczego kiedyś co chwilę imprezowałam. Alkohol zabierał wszystkie negatywne emocje jakie we mnie siedziały i zastępował je czystą euforią.
- Mogę cię o coś zapytać? - dziewczyna nachyliła się w moją stronę.
Jej ciemne oczy ładnie odbijały kolorowe światła, ale było w nich także coś jeszcze. Niepewność.
- Wal śmiało, Choni - dodałam jej otuchy, na co skinęła głową.
- Jaki jest prawdziwy powód twojego zerwania z Joshem? - jej wzrok wyrażał troskę. - Nie chcę być wścibska, ale wszystkim mówił że mu się znudziłaś. Nie kupiłam tego.
- Ah, Josh Brooks - zaśmiałam się szorstko, a potem złapałam za butelkę wódki aby zaraz wypełnić kieliszki. - Był nadpobudliwym, agresywnym kutasem który nie potrafił nad sobą zapanować. Chciał mnie w kółko kontrolować, a ja nie jestem typem osoby która się podporządkowuje - wzruszyłam ramionami, podsuwając kieliszek w stronę czarnowłosej.
Musiałam trochę się nagimnastykować aby poprawnie sklecić to zdanie, ale jakoś się udało. Choni posłała mi pełne zrozumienia spojrzenie, a potem złapała za kieliszek i uniosła go do góry.
- Brad był taki sam - oznajmiła, co sprawiło że momentalnie na nią spojrzałam. - Powinnyśmy kiedyś się na nich zemścić.
Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, tak samo jak te jej. Znowu stuknęłyśmy się kieliszkiem i z prędkością światła wypiłyśmy całą jego zawartość. Wódka przyjemnie paliła mój przełyk, dostarczając mi kolejnej dawki szczęścia. Nawet nie przeszkadzała mi rozmowa o Joshu, chociaż jeszcze kilka godzin temu zapierałabym się rękami i nogami, zbywając konwersację. Ale teraz już miałam to wszystko totalnie gdzieś.
- Ale bym przebiła ukochane opony Brada w jego samochodzie - westchnęłam z rozmarzeniem, na co Choni głośno się zaśmiała.
- A ja rozwaliłabym młotkiem ukochaną konsolę Josha - tym razem to ja parsknęłam, przypominając sobie jak bardzo cenił to cholerstwo.
Momentami nawet bardziej niż mnie, chociaż tak właściwie wątpię że cenił mnie kiedykolwiek. Jednak na początku naszego związku tak mi się wydawało.
- Proszę, proszę - Choni skinęła głową, patrząc na ekran telefonu. - Nie chwaliłaś się, że spoufalasz się Nick'iem Hortonem.
Patrzyłam na nią w niezrozumieniu, kiedy zabawnie poruszyła brwiami a potem wysunęła w moją stronę urządzenie. Telefon wibrował, a na ekranie wyświetliło się imię i nazwisko bruneta. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ten IPhone należał do mnie. Zwinnie zabrałam dziewczynie telefon, odrzucając połączenie od Nicholasa. Odchrząknęłam i założyłam kosmyki włosów za ucho, a potem powróciłam spojrzeniem do Choni.
- Nie spoufalam się z nim - stwierdziłam, patrząc dziewczynie w oczy.
- Kłamca - wyszeptała. - W takim razie dlaczego dzwoni do ciebie w środku nocy?
Przewróciłam oczami, poddając się.
- Nie wiem, ale nie chcę odbierać. Zepsuje mi zabawę - wzruszyłam ramionami. - A tak w ogóle, skąd go znasz?
- A kto go nie zna? W tej części Atlanty jest dosyć popularny - czarnowłosa znów wypełniła nasze kieliszki wódką.
- Popularny? - prychnęłam krótko. - Niby czemu?
Nic nie mogłam poradzić na to, że ciekawość zżerała mnie od środka.
- Kiedyś był tutaj najlepszym graczem koszykówki. Dalej między osiedlami jest stare boisko, gdzie kilka lat temu odbywały się turnieje. Jeśli się nie mylę, to w tamtej okolicy nadal rysowany jest numer z jakim kiedyś grał, ponieważ nikt nie jest w stanie pobić jego rekordów - oznajmiła, tłumacząc mi to jakbym była głupia, że o tym nie wiedziałam.
To wyjaśniałoby puchary na które natknęłam się w jego pokoju. Skoro był taki dobry, to dlaczego tak się na mnie zdenerwował kiedy zapytałam? Spojrzałam na ekran urządzenia, gdzie widniało kilka nieodebranych połączeń. Niektóre były od Vee, a niektóre od niego. Przez myśl przeszło mi, że coś mogło się stać ale nie chciałam tego do siebie dopuszczać. W końcu czułam się dobrze i nie chciałam rujnować tej nocy. Potrzebowałam chociaż chwili wytchnienia.
- Uroczo - mruknęłam pod nosem, a potem wzięłam do ręki pełny kieliszek.
Zepchnęłam osobę Nicholasa Hortona gdzieś wgłąb mojej podświadomości i postanowiłam kontynuować zabawę. Jednak mimo wszystko nie chciałam ryzykować, dlatego po wypiciu kolejnego kieliszka napisałam wiadomość do Vee, informując ją iż jestem na imprezie i wszystko gra. Zapytałam także, czy coś się stało. W końcu nie dobijaliby się do mnie bez powodu. Tak myślę.
- Hej, Sloane! Słyszysz to co ja? - Choni energicznie złapała mnie za dłoń, odchylając głowę w bok.
Ja także wytężyłam słuch, aż w końcu rozpoznałam puszczany właśnie utwór. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, z szerokimi oczami patrząc na czarnowłosą.
- O mój Boże, musimy iść zatańczyć! - krzyknęłam z entuzjazmem i pociągnęłam dziewczynę w kierunku parkietu.
Na całe szczęście udało nam się idealnie trafić na refren, co jednak kosztowało nas sporymi przepychankami, ale nie miało to znaczenia.
Ella hace todo por seducirme
Y yo voy, voy, voy.
W idealnym momencie zaczęłyśmy poruszać biodrami dokładnie tak jak miałyśmy w zwyczaju, kiedy jeszcze tu przychodziłam. Uniosłam ręce w górę, aby zaraz dłońmi prześledzić nimi swoje ciało, dając się kompletnie ponieść muzyce. Lekko zakręciło mi się w głowie, a kieliszki które przed chwilą piłam dały o sobie znać. Muzyka przyjemnie dudniła mi w uszach, wprawiając mnie w euforyczny stan. Razem z Choni tańczyłyśmy ile sił w nogach przez następne kilka piosenek. Dzięki temu przestałam czuć się niestabilnie, ale nadal odczuwałam stan w jakim byłam. Gdy tylko wróciłyśmy do baru całe zdyszane, poprosiłyśmy o szklankę wody oraz butelkę Tequili. Zmarszczyłam brwi rozglądając się po blacie, ale nigdzie nie mogłam zlokalizować mojego telefonu.
- Hej, widziałeś może.. - zwróciłam się do barmana, który przerwał moją wypowiedź kiedy wyciągnął słoń z urządzeniem w moją stronę.
- Wziąłem jak poszłaś tańczyć, żeby się nie zgubił - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Dziękuje - odpowiedziałam mu tym samym gestem, a potem odblokowałam swój telefon.
Od: Vee
twoja mama do mnie dzwoniła, bo myślała że się do nas wymknęłaś
Od: Vee
gdzie jestes?? jaka impreza??
Odetchnęłam męczeńsko, na nic już nie zważając. Miałam świetny humor i chciałam, aby każdy był tak szczęśliwy jak ja teraz.
Do: Vee
jestm w Plush wpadnai!!
Zablokowałam urządzenie i schowałam je do tylnej kieszeni spodenek, a potem sięgnęłam po butelkę Tequili dumnie się uśmiechając.
- Może wpadnie moja przyjaciółka Vee, musicie się poznać! - zwróciłam się do Choni z ekscytacją, na co ciemnowłosa szeroko się uśmiechnęła.
- Bardzo chętnie! Może się z nami napije - dziewczyna podsunęła kieliszki w moją stronę, abym mogła wypełnić je alkoholem.
Chwilę później ten sam barman położył pokrojoną limonkę i sól tuż przed nami. Zmarszczyłam brwi i podniosłam wzrok na jego twarz.
- Na koszt firmy - mrugnął do mnie, a potem oparł się rękami o ladę uwydatniając przy tym swoje mięśnie.
Dopiero teraz bardziej mu się przyjrzałam. Był przystojny, a kolczyk w jego dolnej wardze oraz tatuaże na przedramieniu dodawały mu egzotycznej nuty. Jego karnacja była dosyć ciemna, tak samo jak i włosy. Uniosłam zaczepnie brew, a potem przysunęłam się bliżej lady.
- To może napijesz się razem z nami? - zaproponowałam, na co chłopak złapał kolczyk w wardze między zęby zastanawiając się.
- Cóż, ciężko jest odmówić komuś tak ładnemu jak ty - skinął głową, a ja komplement mile połechtał moje ego.
Normalnie znając życie jedynie bym się skrzywiła, uznając to za przereklamowany sposób na podryw wśród barmanów, ale byłam pijana i wszystko mnie cieszyło.
Choni szturchnęła mnie ramieniem, poruszając z uznaniem brwiami. Ona także była już nieźle wstawiona, dzięki czemu rozumiałyśmy się bardziej. Barman postawił trzeci kieliszek tuż przy naszych, a więc i ten jego wypełniłam Tequilą. Każdy z nas nasypał sobie sól na wierzch dłoni tuż przy kciuku, a potem daliśmy sobie znak. Przejechałam językiem po swojej skórze, następnie łapiąc za kieliszek aby wlać w siebie alkohol. Gdy tylko to zrobiłam wzięłam do ust limonkę, sprawnie wysysając z niej sok. Oblizałam wargi szeroko się po tym uśmiechając.
- To może jeszcze jeden? - zapytałam, czując się niebywale dobrze.
Krew buzowała w moich żyłach, a uśmiech nie zachodził z twarzy.
- Chętnie. Pod warunkiem, że będę mógł wypić go z twojego ciała - stojący za barem chłopak wbił we mnie swoje tęczówki.
- Z mojego ciała? - upewniłam się, ponieważ zdawało mi się iż się przesłyszałam.
Nie byłam w tym nowicjuszem, ale za każdym razem kiedy jakiś chłopak mi to proponował odbierałam to jako żart. I nie mam pojęcia dlaczego.
- Mhm - ciemnowłosy skinął głową. - Jeśli ci się spodoba, to dasz mi swój numer. Zgoda? - wyciągnął rękę w moją stronę.
Wzruszyłam ramionami, a potem pewnie ścisnęłam jego dłoń.
- Zgoda - wzruszyłam ramionami.
Zanim zorientowałam się co się działo, brunet nachylił się nad ladą i złapał za moją talię aby zaraz wciągnąć mnie na blat. Pisnęłam cicho, kiedy przeciągnął mnie na swoją stronę baru a potem uniósł abym usiadła na powierzchni.
- Jestem Arwin - oznajmił.
- Sloane - odparłam, chociaż oddech ugrzązł mi w gardle przez to jak blisko mnie się znajdował.
Chłopak spojrzał na moją bluzkę, a potem posłał mi pytające spojrzenie.
- Mogę? - zapytał, łapiąc za jej krawędź.
Skinęłam głową, a wtedy Arwin złapał moje uda i pociągnął mnie bliżej krawędzi następnie kierując mnie abym się położyła. Moje plecy płasko leżały na blacie, a głowa delikatnie zwisała w dół.
- Otwórz buźkę - radosny głos Choni odbił się w mojej głowie, a więc jej posłuchałam.
Chociaż muszę przyznać, że lekko zakręciło mi się w głowie a obraz nieco się zamazał ponieważ moja głowa nie leżała płasko. Rozchyliłam wargi, a dziewczyna ułożyła kawałek limonki między moimi zębami które zaraz na niej zacisnęłam. Arwin podwinął moją bluzkę nad pępek, a potem rozsypał sól na moim obojczyku. Niektórzy ludzie dookoła zaczęli wiwatować, a Choni lekko podtrzymała moją głowę prawdopodobnie rozumiejąc jak mogło mi się w niej kręcić. Byłam jej za to cholernie wdzięczna. Język bruneta znalazł się na moim obojczyku, a potem poczułam na brzuchu chłodną ciecz która także została szybko skonsumowana. Arwin musnął delikatnie moje usta kiedy wyjmował limonkę z moich ust, a ja się zaśmiałam ponieważ jego koszulka lekko połaskotała mój nagi brzuch. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moje oczy były zamknięte dlatego je otworzyłam. Mój świat znów zawirował, ale zaraz wizja się wyostrzyła. I nie wiem czy miałam omamy czy nie, ale musiałam kilkakrotnie pomrugać.
- Albo mam zwidy, albo tutaj jesteś - mruknęłam pod nosem, wpatrując się w czekoladowe tęczówki.
Opierał się dłońmi o blat po dwóch moich bokach, patrząc na mnie z góry ze zmarszczonymi brwiami. Zapach jabłek, kawy i drogich perfum momentalnie dotarł do moich nozdrzy.
A potem Arwin powoli podniósł mnie do góry a ja wygodniej usiadłam na blacie. Przetarłam twarz dłońmi, następnie obracając się na tyłku tak, aby moje nogi znalazły się po właściwej stronie tuż przy moim wcześniejszym miejscu. Gdy tylko to zrobiłam zdałam sobie sprawę, że nie miałam omamów a przede mną stali Nicholas i Vee.
- O, jesteście! - wyrzuciłam z zadowoleniem ręce w powietrze, czekając aż się do mnie przytulą.
Ale oni się nie ruszyli.
- No co? - wydęłam smutno wargi. - Nie chcecie się przytulić?
Na twarzy Vee malowała się jednocześnie ulga i zmartwienie, a jej wzrok padł na moją zabandażowaną dłoń. Za to Nick patrzył na mnie cholernie intensywnie, co lekko mnie krępowało ale i tak czułam się dobrze.
- To przytulę Tequilę i Choni - wzruszyłam ramionami a potem zeskoczyłam z blatu, o mało nie upadając.
Jednak jego silne ramię owinęło się wokół mojej talii, ratując mnie przed możliwym upadkiem. Przylgnęłam do jego klatki piersiowej, unosząc na niego wzrok. Patrzył na mnie z góry, wciąż taksując mnie wzrokiem na wylot.
- Ile wypiłaś? - zapytał, odrobinę poluźniając uścisk.
- Uhhh - wyciągnęłam dłoń przez jego twarz zmniejszając lekko odległość między moim kciukiem a palcem wskazującym. - Tak z tyle - odparłam niewinnie, szeroko się do niego uśmiechając. - To jest Choni, moja.. - obróciłam się w stronę gdzie jeszcze nie tak dawno siedziała ciemnowłosa.
Zmarszczyłam brwi i wydęłam wargi, następnie odsuwając się od Hortona. Spojrzałam w kierunku parkietu, gdzie zobaczyłam tańczącą z jakimś chłopakiem Choni.
- O, tam jest! Chodźmy do niej zatańczyć - postanowiłam i ruszyłam przed siebie, ale Nick złapał za moje ramie i pociągnął mnie do tyłu na co skrzywiłam się w grymasie bólu.
Popatrzył na mnie niezrozumiale, a ja udawałam że nic się nie stało.
- Proszę, nie psujcie mi imprezy - spojrzałam na niego błagalnie, na co westchnął ze zmęczeniem.
- Sloane, lepiej chodźmy - głos Vee był zaniepokojony, a kiedy podążyłam za jej wzrokiem zrozumiałam jej obawy.
W niedużej odległości od nas stał Josh, który rozmawiał z Arwinem. Przełknęłam ciężko ślinę, a potem wydęłam wargi.
- Zgoda - westchnęłam, poddając się. - Ale napijemy się jeszcze?
- Sloane.. - brunetka nie była zbytnio zainteresowana moją propozycją, co mnie zasmuciło.
Mimo tego iż miałam dobry humor to wiedziałam, że gdy tylko wrócę do domu wszystko się skończy. Nie chciałam stawiać czoła rzeczywistości. Chciałam bez końca żyć w błogim stanie upojenia, podczas którego nie martwiłam się absolutnie niczym.
Nick wciąż trzymał moje ramie, które zaraz sprawnie wyślizgnęłam z jego uścisku i bez słowa więcej ruszyłam do wyjścia. Przyjemne letnie powietrze uderzyło w moje rozgrzane ciało, a unoszący się w powietrzu zapach aż błagał aby pozostać na zewnątrz. Ale nie było mi to dane, ponieważ zaraz obok mnie pojawili się oni i poprowadzili mnie do samochodu, w którym czekał Jake.
- Dlaczego tutaj, Sloane? - zapytał, kiedy wgramoliłam się już na tylne siedzenie.
- Bo tak - mruknęłam pod nosem, wbijając wzrok za szybę.
Wszystko runęło. Włączył mi się pieprzony zjazd i teraz nie marzyłam o niczym innym tylko o tym, aby wrócić do domu. Mogłam nie mówić Vee gdzie jestem, to pewnie teraz tańczyłabym z Choni na parkiecie. Oparłam się o zagłówek, czując ciężar na klatce piersiowej kiedy dotarło do mnie, że prawdopodobnie był to mój ostatni wieczór zanim wszystko się zmieni. Jake w końcu dowie się co mam zamiar zrobić, tak samo jak dowie się Nick. Vee także nie powinna być wykluczona, a więc już wkrótce wszystko posypie się w drobny mak.
- Co ty taka nie w sosie. Wszystko dobrze? - zapytał Harvey, kiedy ruszył spod klubu.
- Cudownie. Chce tylko wrócić do domu - oznajmiłam, przez co siedząca z przodu Kingston się do mnie obróciła.
- Przecież jeszcze przed chwilą nie chciałaś wracać - zmarszczyła brwi, przyglądając mi się.
- Ale już chcę - wzruszyłam ramionami. - Wszystko zepsuliście.
Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok, ponieważ moje oczy robiły się wilgotne. Nikt nie odezwał się już ani słowem. Całą drogę do mojego domu przebyliśmy w milczeniu i kompletnej ciszy, a ja tylko odliczałam do momentu aż będę mogła wysiąść z tego samochodu. W końcu doczekałam się tej upragnionej chwili i wygramoliłam się z pojazdu jak tylko się zatrzymał.
- Poczekaj - usłyszałam za sobą głos, który sprawił iż się zatrzymałam. - Pójdę z tobą.
Nick zatrzymał się tuż obok mnie, patrząc na mnie z góry. Księżyc ładnie oświetlał jego twarz, a jego długie rzęsy rzucały cień na policzki.
- Po co? - zmarszczyłam brwi, głośno wzdychając.
- Ktoś musi ci pomóc wejść do pokoju - wzruszył ramionami, a potem po prostu zaczął iść.
Patrzyłam na jego sylwetkę z rozchylonymi ustami, kiedy nagle znów usłyszałam ten ładny baryton.
- Idziesz?
I poszłam.
*
Do następnego!
xx. B
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro