Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Nie będę cię błagał, żebyś powiedziała mi co się dzieje.

- Cześć! - drzwi od nieznanego mi dotąd domu zostały szeroko otwarte, a ładna blondynka z uśmiechem na twarzy powitała mnie i Vee. - Cieszę się, że mogłyście wpaść. Chodźcie!

Wiley skinęła głową do wnętrza swojego domu, gestem zapraszając nas do środka. Razem z Kingston przekroczyłyśmy próg niemal od razu słysząc zadowolone okrzyki oraz dźwięki jakie wydawała woda. Naprzeciw nas znajdowały się duże drzwi prowadzące na tyły domu, a zważając na to iż były szklane mogłyśmy zobaczyć około dziecięciu osób. Poprawiłam swoje nadal wilgotne włosy, które lekko się pofalowały i zwilżyłam językiem suche już wargi. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne z nosa i ułożyłam je na czubku głowy, podczas gdy Wiley poprowadziła nas do bawiących się ludzi.

- Słuchajcie! - blondynka zwróciła na siebie uwagę swoich gości, a potem odsłoniła mnie i Kingston tak, aby każdy był w stanie nas zobaczyć. - To są Vee i Sloane - wskazała na nas po kolei. - A to są wszyscy.

Zapewne wiedziała, że nie było sensu mówić nam ich imion ponieważ nie zapamiętałybyśmy ani jednego. Uśmiechnęłam się niezręcznie do patrzących na nas ludzi i na szczęście zanim zrobiło się jeszcze dziwniej, Wiley obróciła się do nad twarzą przez co każdy zajął się swoimi sprawami. Całe szczęście.

- Drinki, piwo czy kieliszki? - zapytała, przyglądając się nam z uśmiechem.

Miała na sobie żółte bikini i zwiewną spódnicę w tym samym kolorze. Wyglądała bardzo ładnie, a jej naturalna twarz mogła wprawić w miliony kompleksów. Popatrzyłyśmy na siebie z Vee jakbyśmy porozumiewały się telepatycznie. Wzruszyłam ramionami, a brunetka skinęła głową.

- Chyba lepiej drinki, skoro już kilka za nami - oznajmiła, kiedy obydwie znów spojrzałyśmy na Wiley.

- Jasne. Chłopcy są przy barze i coś tam majstrują, zaprowadzę was - machnęła ochoczo ręką.

Bez słowa więcej ruszyłyśmy za Wiley, która żwawym krokiem prowadziła nas w kierunku alkoholu. Nagle poczułam się wszystkim cholernie zmęczona, a coś w moim gardle dziwnie się zacisnęło. Moja bojowa postawa już trochę ze mnie zeszła, tak jak i większość emocji. Czułam się nieco dziwnie, ale to pewnie przez to że słońce mi przygrzało, a alkohol zrobił swoje. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

- Zróbcie dziewczynom jakieś dobre drinki, okej? - Wiley zwróciła się do stojących za ladą chłopaków.

Najpierw zwróciłam uwagę na to, że jej bar był ręcznie budowany. Wszystko tutaj było z drewna, na którym dostrzegłam liczne podpisy. Byłam pewna, że Jake pomagał przy tej konstrukcji ponieważ podobny bar znajdował się w jego ogrodzie.

- Wiley, co one tu robią? - głos Jake'a maksymalnie głośno odbijał się w mojej głowie.

Okej, tego zdecydowanie się nie spodziewałam.

Parsknęłam krótko, a potem cmoknęłam językiem i wbiłam w ciemnowłosego swoje spojrzenie. Harvey patrzył na nas z lekkim szokiem, a w jego dłoni znajdowała się butelka whisky. Vee także zmierzyła go wzrokiem, mrucząc coś pod nosem. Nie moja wina, że postanowił zacząć swoją wypowiedź od takich słów. Mógłby chociaż się przywitać, ale zdaje się że miał dzisiaj ochotę podejmować złe decyzje.

- Zaprosiłam je - Wiley jakby nigdy nic wzruszyła ramionami i usiadła na wysokim stołku.

- Serio, Jake? - zapytałam zażenowana, głośno przy tym wzdychając.

Nie wiem dlaczego czułam potrzebę się odezwać. Coś tutaj zdecydowanie nie grało.

- Okej, dobra - brunet ścisnął na moment skrzydełka swojego nosa, a potem na nas spojrzał. - Co chcecie pić?

Zmarszczyłam w grymasie twarz, co było naturalną reakcją mojego ciała na jego ton. Nigdy w taki sposób się do nas nie odzywał. Reakcja Vee nieco przypominała moją, a stojąca obok nas blondynka zacisnęła usta w wąską linię. Dopiero teraz zauważyłam, że źrenice chłopaka były mocno powiększone, a białka oczu nieco przekrwione. Przez moment nikt się nie odzywał, aż w końcu to ja postanowiłam zabrać głos. Zawsze rozpoczynałam sztorm.

- Jeśli masz robić to z taką łaską, to lepiej wyjdź zza lady. Nie chcę, żeby mój drink był gorzki jak osoba która go robi - oznajmiłam chłodno, patrząc na chłopaka z pustym wyrazem twarzy.

Jego brew lekko się podniosła, a potem z hukiem odłożył butelkę na drewnianą posadzkę.

- Świetnie, bo mam w to wyjebane - uśmiechnął się, co tym razem odwzajemniłam.

Jednak mój uśmiech wcale nie był miły, czy przyjemny.

- Uu, na czym dzisiaj jedziemy? - zapytałam przekręcając lekko głowę w bok. - Amfetemina? Heroina?

Patrzyłam na niego ze sztucznie słodkim wyrazem twarzy, przybliżając się o krok do lady aż w końcu oparłam na nie swoje łokcie a na dłoniach umieściłam podbródek. Rysy jego twarzy stały się bardziej widoczne, a potem zacisnął zęby. Jednak zamiast się denerwować spojrzał w moje oczy w tak cholernie nieprzyjemny sposób, że coś ścisnęło się w moich wnętrznościach.

- No nie wiem. Ty mi powiedz - wzruszył ramionami i nachylił się w moją stronę. - W końcu znasz się na tym lepiej niż ja. Czyż nie? Przecież od Brooksa brałaś wszystko.

Poczułam jak dreszcz rozczarowania przechadza się po całym moim ciele. Powoli, ale mocno. Z siłą tak wielką, że poczułam w brzuchu fizyczny ból. Bo Jake wiedział, że Josh bez mojej wiedzy podawał mi masę nielegalnych substancji, które robiły wodę z mózgu. Powiedziałam mu to kiedy byliśmy nad jeziorem u Vee. Był wtedy taki przejęty i patrzył na mnie z bólem w oczach, jakby szczerze mu zależało. A teraz rzucił mi tym bólem w twarz. Kolejna osoba, która w ułamku sekundy stała się dla mnie kimś obcym. Znowu się zawiodłam, chociaż powinnam była się tego spodziewać. Minęło tylko kilka sekund od wypowiedzianych przez niego słów, kiedy na jego twarzy nagle pojawiło się zrozumienie. Stężał w miejscu, a wyrzuty sumienia barwnie odznaczyły się na jego twarzy. I chociaż wiedziałam, że był pod wpływem a wtedy człowiek nie zawsze kontrolował to co mówił, to nie miałam zamiaru go usprawiedliwiać. Ponieważ złapał się jednej z najgorszych rzeczy i rzucił mi tym prosto w twarz, wiedząc ile kosztowało mnie to aby dać mu chociażby namiastkę tego co działo się kiedy byłam z Joshem.

- Sloane.. - jego cichy szept wbijał igły do mojego ciała. - Przepraszam, ja..

- Nie - zatrzymałam go, jednocześnie nie poznając własnego głosu.

W jego oczach widziałam zbierające się łzy, podczas gdy kilka innych par oczu intensywnie się w nas wpatrywało. A potem zaśmiałam się tak gorzko i nieprzyjemnie, czując jak krew buzowała mi w żyłach.

- Płacz do woli, Jake - powiedziałam prześmiewczo. - Ale nie myśl, że coś tym wskórasz.

Harvey mocno zacisnął dłonie w pięści i całe jego ciało się spięło. Jednak ja miałam go kompletnie w poważaniu. W tym momencie był dla mnie nikim i nie obchodziło mnie to jak bardzo żałował. Słowa zostały wypowiedziane. Nie rozumiałam jedynie co stało się z moim Jakiem. Tym, który woził mnie do szkoły, zabierał na kawę. Tym, który bez przerwy dzwonił i pisał wiadomości, nie wspominając już o wspólnym spędzeniu czasu. Ten chłopak na którego teraz patrzyłam nie był już moim Jakiem Harvey'em.

Poczułam dyskomfort wewnątrz swojego ciała, a niewidzialne dłonie zacisnęły się na moim gardle niemal blokując dostęp powietrza.

- Jake, idziemy. Teraz - Vee w końcu zabrała głos, a jego ton byłby w stanie zamrozić piekło.

Harvey pociągnął nosem, posłusznie wyszedł zza lady i razem z brunetką ruszył w kierunku domu. Gdy tylko jego twarz zeszła mi z oczu mogłam odetchnąć z ulgą.

- Oficjalnie mam dość - Wiley głośno westchnęła, co sprawiło że na nią spojrzałam. Nachylała się nad barem szukając czegoś ręką po omacku. - Ten kretyn ze zwykłej, chociaż niezbyt przyjemnej sytuacji robi tajemnicę stanową zamiast spiąć dupsko i być facetem - mruknęła pod nosem. - Aha! - blondynka złapała do ręki butelkę Tequili i posłała mi szeroki uśmiech. - Chodźmy.

A potem złapała moją dłoń i pociągnęła za sobą gdzieś wgłąb ogrodu. Szłam tuż za nią dopóki dziewczyna się nie zatrzymała, następnie wskazując dłonią na duży biały leżak. Wyraźnie chciała abym na nim usiadła, dlatego podsunęłam się na sam szczyt siedzenia i skrzyżowałam nogi po turecku aby i ona miała miejsce. Wiley zajęła miejsce naprzeciwko mnie, a potem odkręciła butelkę Tequili i pociągnęła zdrowy łyk następnie podając mi naczynie. Nawet się nie zawahałam.

- Rooks*. Tak siebie nazywają. Handlują czym popadnie, tak długo jak przynosi im to wysokie zyski. Istnieją od wielu pokoleń, mając w garści pół tego miasta. Jak sama nazwa mówi, są zwykłymi oszustami ale tak się składa, że ich organizacja została założona przez Brooksów - blondynka krótko się zaśmiała. - Nazwa oraz nazwisko jak widać nie są przypadkowe. Jednak do Rooks należy wiele osób z całego świata, aby wszystko działało sprawnie. Wiem, że znasz Josha więc możesz się domyślić czym się zajmują. Ich symbolem jest wąż. Jormungand.

Pomrugałam kilkakrotnie starając się wszystko do siebie przyswoić. Wiley mówiła coraz bardziej skomplikowane rzeczy, a ja zaczynałam się gubić?

- Jormen-co? - zapytałam, patrząc na nią ze zmieszaniem.

- Jormungand. Z mitologii Nordyckiej. Wąż, który został wrzucony przez Odyna do oceanu otaczającego Midgrad i rozrósł się tak bardzo, że otaczał cały świat. Zupełnie jak oni teraz - westchnęła ciężko, a potem z grymasem na mnie spojrzała. - A oni w tym siedzą, chociaż tego nie chcą. Bo to nie ty decydujesz czy chcesz dołączyć do Rooks. To oni decydują o tobie.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa, ponieważ wszystko co mówiła dziewczyna brzmiało tak cholernie surrealistycznie i mrocznie. Mogłabym przysiąc, że słuchałam teraz opowieści o starej legendzie, a nie o autentycznie dziejących się rzeczach.

- Chwila - zmarszczyłam brwi, analizując dokładnie jej wypowiedź. - Powiedziałaś oni, w liczbie mnogiej.

Wiley słabo się uśmiechnęła, a potem rozejrzała się dookoła jakby chciała się upewnić iż nikt nas nie podsłuchuje.

- Hortonowie od lat należą do Rooks - powiedziała nieco ciszej, a coś zacisnęło się w moim brzuchu.

Wszystko zaczynało robić się coraz bardziej popaprane. Od razu na myśl przyszło mi L'oasis i moja rozmowa z Maverickiem Hortonem. Przytknęłam butelkę Tequili do ust biorąc kilka porządnych łyków. Wierzchem dłoni przetarłam swoje wilgotne usta, a potem podałam butelkę Wiley. Dosłownie zakręciło mi się w głowie od natarczywych myśli, kiedy zaczęłam w jakiś sposób łączyć fakty.

- A więc. Nie zostałaś przypisana do pracy w L'oasis bez powodu. Jako że jesteś córką mojego dobrego znajomego, mogę mieć pewność że niektóre informacje pozostaną między nami. Nawet wieloletni pracownicy nie mają tam wstępu. Oczywiście poza Leo, którego rodzina jest przyjacielem - uśmiechnął się ciepło, chociaż jego słowa zwiastowały tylko i wyłącznie kłopoty. - Nasz bar w podziemiach oferuje dosyć wiele. Można zagrać w bilard, kręgle, karty. Jednak każda z atrakcji jest w pewnym sensie źródłem naszego przychodu. Klienci traktowani są jak priorytet i z największym szacunkiem. Ich decyzje i zachowania nie są kwestionowane. Stąd nazwa L'oasis, czyli oaza. Miejsce gdzie każdy czuje się dobrze.

- Zwariowałaś? - warknął. - To Sloane Harmon, chcesz mieć potem kłopoty, Ada?

Dziewczyna z opóźnionym refleksem wbiła wzrok w kartkę, a potem wytrzeszczyła oczy i momentalnie na mnie spojrzała.

- Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna - speszyła się nieco. - Zapraszam tutaj.

- A teraz ładnie przeprosisz Sloane, za bycie natarczywym chujem i pomodlisz się, żebym nie odciął ci tej jebanej ręki - warknął z chłodem brunet, co sprawiło że i mnie przeszły ciarki.

Brwi Arthura wystrzeliły w górę, a zaraz wymienił się spojrzeniami z resztą swoich kompanów. Przełknął nerwowo ślinę i poluzował swój krawat.

- Panienko Sloane, bardzo przepraszam. Nie wiedziałem, że to Pani - powiedział ze skruchą, schylając lekko głowę.

Co jest kurwa.

- Kurwa - odezwałam się, a blondynka od razu na mnie spojrzała. - A Harmon? Słyszałaś kiedyś coś o tym nazwisku w połączeniu z Rooks?

Moje serce biło cholernie szybko, kiedy czekałam na jej odpowiedź. To wszystko zaczynało mnie już przytłaczać, bo jeśli miałam rację to całe moje życie runie w sekundę.

- Wybacz Sloane, ale za dużo o nich nie wiem. Jedynie tyle co od Nick'a lub Jake'a - popatrzyła na mnie przepraszająco.

- W porządku - pokręciłam głową, zakładając kosmyki włosów za uszy.

- W każdym razie. Wtedy u Jake'a na imprezie ci ludzie którzy przyszli byli z Rooks. Był jakiś kłopot z jedną z transakcji i musieli to załatwić. Ale potem pojawiły się trochę większe komplikacje - westchnęła i podniosła na mnie swój łagodny wzrok. - Pamiętasz kiedy rozmawiałaś z Vee na piętrze? Był tam też Nick i ja. Wtedy ona wspomniała coś na temat Devona i jakiejś sytuacji sprzed jeziora.

- Tak - odparłam po kilkunastu sekundach zbierania myśli. - Tak, pamiętam.

Byłam wtedy trochę zła na Kingston, że wspomniała o tym przy innych. Raczej nie chciałam, aby wiedzieli że Devon był chłopakiem który pojawił się w moim domu na polecenie mojego byłego, żeby mnie na mnie napaść. Nadal robi mi się niedobrze kiedy wspominam tą sytuację.

- Właśnie. I potem Nick trochę się wkurzył i zrobił nie małą akcję na dole. Powiedział Jake'owi co usłyszał i obydwoje przycisnęli Devona żeby wszystko im powiedział. Przyznał się do tego co zrobił, więc rozpoczęła się nie mała bitka. Jake bardzo mocno się wkurzył, ale jednak była to napaść na swojego odkąd obydwoje są członkami Rooks i trochę mu się dostało. Nick wyszedł z tego bez szwanku ponieważ jego rodzina jest wysoko postawiona, a właściwie... - znowu się rozejrzała. - Podsłuchałam raz rozmowę chłopaków. Ojciec Nick'a zagraża rodzinie Brooksa, ponieważ najprawdopodobniej wygryzie ich z interesu i wszystko przejmie dla siebie.

I wszystko nagle zaczęło nabierać sensu, a już szczególnie niechęć Hortona i Josha do siebie nawzajem. Znowu coś nieprzyjemnego zaczęło szaleć w moim wnętrzu, kiedy siedziałam prosto i bez wyrazu patrzyłam na twarz Wiley.

- Więc Jake mnie unika i tak się zachowuje, bo przeze mnie wpakował się w kłopoty? - to była pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy.

W końcu gdyby nie chodziło o mnie, to nic by się nie stało. Także zastanawiam się, co takiego się wydarzyło po tym jak pobili Devona. Modliłam się w myślach, aby nic nie zrobili jego siostrze ani jemu. Dlaczego ten idiota nie mógł ze mną normalnie porozmawiać? Przecież bym zrozumiała. Gdyby w ogóle wcześniej wszystko mi wytłumaczył, to nie rzuciłabym się tak na Devona w jego domu. Wtedy nie miałby kłopotów. Ale nie mogłam cofnąć czasu i nie mogłam w żaden sposób pomóc, ponieważ to wszystko miało miejsce kilka tygodni temu.

Nienawidziłam czuć się bezsilna i bezużyteczna, kiedy coś działo się moim bliskim. I chociaż teraz pewnie byłam naiwna, to mimo tego co wcześniej powiedział Jake ja nadal się o niego martwiłam i chciałam mu pomóc.

- Oczywiście, że nie - Wiley położyła dłoń na moim kolanie, patrząc na mnie z troską. - On jest po prostu sfrustrowany. Martwi się o ciebie i boi, że przez kontakt z nim coś może ci się stać. Dlatego nic ci nie mówi i cię unika. Mówiłam mu już, że to nie ma sensu ale wiesz jaki jest uparty.

Moja głowa bezsilnie opadła na oparcie, a potem przetarłam twarz dłońmi. Tak bardzo cieszyłam się na spokojny i wolny od pracy weekend, a teraz jak się okazało zamienił się on w jeden z najgorszych w całym moim życiu. Czułam się coraz gorzej, a wzbierający się we mnie niepokój i coraz płytszy oddech świadczyły tylko o jednym. Absolutnie tego nienawidziłam. Ostatni atak paniki miałam około trzech miesięcy temu zaraz po tym jak obudziłam się po koszmarze związanym z Brooksem w nocy. Co jakiś czas nawiedzał mnie w snach, a kiedy się budziłam byłam przekonana że nadal był w moim życiu i wszystko co mi się śniło było prawdą. Ale potem się przyzwyczaiłam. Ataki paniki przerodziły się w stany lękowe, które zdecydowanie dużo łatwiej mi się ukrywało. A teraz? Teraz czułam się tak tragicznie, że powoli zaczynałam tracić kontrolę nad własnym ciałem a wszystko co powiedziała Wiley szalało chaotycznie w mojej głowie.

- Dziękuję, że mi powiedziałaś - oznajmiłam szczerze, chcąc już zakończyć rozmowę i się gdzieś ulotnić. - Nie bądź zła, ale na prawdę muszę pobyć teraz sama i wszystko sobie poukładać.

- Rozumiem - blondynka skinęła głową. - Po schodach i pierwsze drzwi na lewo. Miewam migreny więc mój pokój jest dźwiękoszczelny i nie dociera tam żaden hałas. Możesz się rozgościć.

- Dziękuję. Na prawdę, Wiley - posłałam jej wdzięczne spojrzenie, na co odpowiedziała mi uśmiechem, a potem powoli podniosłam się z miejsca i ruszyłam w kierunku domu.

Serce waliło mi jak młotem, a w głowie zaczęło mi szumieć. Oddychałam coraz głębiej, ale czułam jakby moje płuca zaczynały wypełniać się wodą gdzie tlen nie docierał.

- O, cześć Sloane! - usłyszałam wołanie, kiedy przechodziłam obok baru. Obróciłam się w tamtą stronę, spotykając się wzrokiem z Seanem. - Idziesz się napić?

Wbiłam paznokcie w dłonie, bardzo mocno starając się na wydobycie z siebie głosu. Szczęka na moment mi zadrżała, ale zaraz odgarnęłam włosy z twarzy i posłałam chłopakowi wymuszony uśmiech.

- Za chwilę! Muszę skorzystać z łazienki - pod koniec mój głos zamienił się w szept, ale Sean zdawał się tego nie zauważyć i jedynie uniósł dwa kciuki w górę.

Obróciłam się na pięcie szukając ucieczki, kiedy nagle odbiłam się od czyjegoś torsu a duża dłoń owinęła się wokół mojej ręki tuż nad łokciem aby mnie przytrzymać. Uniosłam głowę na stojącego przede mną Hortona, który patrzył na mnie z tym swoim aroganckim uśmieszkiem. Widziałam, że chciał powiedzieć jakiś zaczepny komentarz, ale w tej chwili zdecydowanie nie miałam na to ani czasu ani siły.

- Zostaw - powiedziałam, a mój głos lekko się załamał.

Brakowało mi powietrza.

Nie widziałam nawet jego twarzy, ponieważ nie miałam siły aby trzymać głowę do góry. Widziałam jedynie jego tors odziany czarną koszulką, kiedy próbowałam resztkami sił wyszarpać się z jego uścisku.

- Co się dzieje? - zapytał miękko, co ani trochę mi się nie spodobało.

Czułam jak powoli moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa i byłam dosłownie kilka chwil od tego aby upaść na kolana. Wszystko mnie bolało, a gwałtowne bicie mojego serca było wyraźnie słyszalne nawet w szumie rozmów i muzyki. Byłam pewna, że Horton wyczuwał mój przyspieszony puls pod wpływem swojego dotyku, ponieważ zmienił kont pod jakim mnie trzymał i wzmocnił ucisk.

- Muszę iść - znów się szarpnęłam, a kiedy udało mi się uwolnić dosłownie biegiem rzuciłam się w stronę domu.

I chociaż kręciło mi się w głowie, a powietrze ulatywało z moich płuc to determinacja aby nie rozpaść się przy wszystkich przewyższała mój aktualny stan. Na schodach do góry wywróciłam się dwa razy, zanim dotarłam do pokoju Wiley. Zamknęłam za sobą drzwi, a potem bez żadnych hamulców upadłam na kolana. Złapałam dłonią za swoją szyję, czując nieprzyjemne spazmy w swoim brzuchu. Mimowolnie z mojego gardła wydawały się gorzkie jęki prawdziwej agonii i bezsilności. Zamglonym wzrokiem rozglądałam się dookoła, jakbym szukała czegokolwiek co mi pomoże. Niesprawnie zdjęłam z siebie cienki top, modląc się w duchu aby bez niego oddychało mi się lepiej.

Spokojnie, Sloane. Wszystko będzie dobrze. Nie ma potrzeby panikować, tak? Tylko oddychaj.

Słyszałam jak ktoś naciskał klamkę, ale drzwi nie ustępowały więc było w porządku. Na czworaka udało mi się doczołgać do łóżka na którym powoli usiadłam o oparłam dłonie na kolanach, prostując ręce w łokciach. Moja głowa zwieszona była w dół, a ja sama próbowałam przejąć kontrolę nad własnym oddechem.

Nie mogłam przestać myśleć o tym jak Jake wypowiedział jego nazwisko, przyklejając mi na czoło metkę. Tyle miesięcy, dni, godzin, minut i sekund. Tak wiele czasu spędziłam na ukrywaniu każdej jednej rzeczy ładując w siebie kilkutonowe głazy w postaci wspomnień, emocji i bólu. I wszystko zrujnowałam, bo chciałam być dobrą przyjaciółką. Chciałam pomóc Jake'owi zrozumieć mój stosunek do Josha i chciałam trochę sobie ulżyć. I co z tego mam? Kolejną tonę która opadła na pozostałe i pociągnęła mnie w dół z rozmachem tak wielkim, że przebiłam samo dno. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że przeze mnie wpakował się w kłopoty bo bez pomyślenia dwa razy ruszyłam z pięściami na Devona i przez to go dorwali. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że moja rodzina mogła być zamieszana w coś cholernie głupiego i niebezpiecznego, a ja przez moją pracę zaczęłam obracać się wokół ludzi którzy mogliby jedynie pstryknąć palcami i całe moje życie mogłoby runąć.

O ile już nie runęło.

- Sloane? - ładny męski głos rozbrzmiał w mojej głowie, co miło kontrastowało z wszystkimi paskudnymi myślami.

Ale kiedy poczułam ciepły dotyk na bokach moich ud zdałam sobie sprawę, że to nie działo się tylko w mojej głowie. Otworzyłam powoli swoje zmęczone powieki, spotykając się z czekoladowymi tęczówkami. Patrzył na mnie ze zmartwieniem, ale jednoczenie widziałam jak głęboko nad czymś się zastanawiał. I nieważne jak bardzo chciałam, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Zupełnie, jakby mnie zahipnotyzował. Patrzyłam prosto w jego oczy, skacząc od jednego do drugiego.

- O ile dobrze pamiętam, to zamykałam drzwi - powiedziałam zachrypniętym głosem, nerwowo przełykając po tym ślinę.

- Ten zamek wcale nie jest taki skomplikowany - Nick wzruszył ramionami, wciąż mi się przyglądając.

Nie rozumiałam dlaczego tak ładnie patrzył na kogoś tak brzydkiego jak ja i nie miałam tego na myśli w aspekcie fizycznym. Tak być nie mogło.

- Nie wiem po co w ogóle go otwierałeś. Chciałam tylko pobyć sama - odgarnęłam włosy za uszy, głośno przy tym oddychając.

Cieszyłam się, że mogłam już prawidłowo to robić chociaż moje tętno nadal szalało.

- Wyglądałaś jakbyś miała zemdleć. Nie chciałem ryzykować - jego dłonie przejechały w górę i w dół moich ud, jakby chciał mnie w ten sposób uspokoić.

Musiałam się go stąd pozbyć.

- Jak widzisz nie zemdlałam - odparłam chłodniej niż miałam w zamiarze, a potem sprawnie się od niego odsunęłam i wstałam na równe nogi.

Podeszłam do okna, z którego był dobry widok na ulice. Obserwowałam przejeżdzające samochody i spacerujących ludzi, w głowie błagając aby Nick już sobie poszedł. Skrzyżowałam ręce na brzuchu, wbijając paznokcie w swoją skórę. Chciałam już poczuć się dobrze, a szczególnie zanim zacznie szukać mnie Vee.

- Możesz przestać się zachowywać jak dziecko? - westchnął zirytowany, a ja poczułam jego sylwetkę za swoimi plecami.

Nie mogę. Naprawdę nie mogę, bo inaczej będziesz drążyć.

- Nadal tu jesteś? - mruknęłam pod nosem, a potem dotarło do mnie że nie miałam na sobie bluzki.

Obróciłam się aby ją znaleźć, a potem powoli wciągnęłam ją na siebie i wyjęłam włosy zza kołnierza. I tak była z siateczki co dawało widok na wszystko pod spodem, ale w jakiś sposób czułam potrzebę jej założenia. Jak wcześniej chciałam zedrzeć z siebie wszystkie warstwy, tak teraz miałam ochotę nałożyć ich na siebie miliony. Czułam jak cały czas mnie obserwował, stojąc z rękami w kieszeniach czarnych dresów z Nike. Jego brwi były lekko ściągnięte, a ta jego cyniczna postawa zaczynała mnie już drażnić. Parsknął krótko pod nosem, kręcąc przy tym głową a potem do mnie podszedł.

- Spokojnie, już sobie idę. Nie będę cię błagał, żebyś powiedziała mi co się dzieje - patrzył na mnie z góry, podczas gdy spokojnym krokiem wymijał moją sylwetkę.

- Alleluja - bąknęłam pod nosem, kiedy obróciłam się aby zobaczyć jak opuszcza pokój.

Zamknęłam za nim drzwi, o które potem się oparłam. Nie chciałam, żeby wychodził ale musiałam do tego doprowadzić. Gdyby został dłużej, to wszystko bym zrujnowała i się przed nim otworzyła, bo tak właśnie czasem na mnie działał. Momentami wydawało mi się, że mogę mu ufać. Że mogę z nim rozmawiać i nic się nie stanie. Ale zawsze potem działo się coś takiego, co wybijało mnie z tego rytmu. Jakieś jego zachowanie, które uświadczało mnie w przekonaniu że dobrze postąpiłam siedząc cicho.

A ja nie mogłam już sobie pozwolić na błędy. Popełniłam ich już zbyt wiele, obdarzając zaufaniem niewłaściwe osoby.

Chyba miałam już dość na dziś.

Wyjęłam z tylnej kieszeni spodenek telefon i weszłam na konwersacje z Vee. Nie chciałam jej tutaj zostawiać, ale wiedziałam że gdybym nie wróciła do domu to zepsułabym jej humor. Pewnie dalej rozmawia teraz z Jakiem, albo już dawno jest gdzieś na basenie i pije drinka. Nie chcę być powodem, dla którego jej dzień został zrujnowany.

Do: Vee
muszę wrócić na jakiś czas do domu bo coś się stało ale mama nie chce mi powiedzieć co, zadzwonię do ciebie jak tylko dam radę

Wysłałam wiadomość, a potem niczym ninja wymknęłam się z domu Wiley co wcale nie było prostym zadaniem. Przeszłam kilka przecznic i dopiero wtedy zadzwoniłam po taksówkę, bo nie chciałam ryzykować że ktoś mnie zobaczy. Wcale nie czułam się dobrze z tym, że okłamałam Vee ale nie chciałam niczym jej martwić i przede wszystkim chciałam, aby miło spędziła czas.

Usłyszałam dźwięk wiadomości, kiedy siedziałam już w taksówce a więc wyjęłam z kieszeni telefon.

Od: Vee
dobra, ja jakby coś będę na tej imprezie to najwyżej potem tutaj wróć

Ale już jej nie odpisałam.

Westchnęłam głośno i oparłam się o zagłówek, przeklinając wszystko i wszystkich w myślach. Miałam już serdecznie dość i chciałam schować się pod moim kocem.

Kilka minut później taksówka się zatrzymała, co wyrwało mnie z amoku. Już chciałam wysiąść, ale zdałam sobie sprawę że wcale nie byłam pod moim domem. Zmarszczyłam brwi i miałam coś powiedzieć, ale wtedy drzwi gwałtownie się otworzyły i ktoś mocno mnie złapał. Zaczęłam się szarpać i krzyczeć, a strach przejął nade mną kontrolę. Wielka dłoń zasłoniła moje usta, mocno przyciskając mnie do swojego torsu. Moje ręce i nogi były sprawnie blokowane przez napastnika, który pewnym ruchem pociągnął mnie w kierunku jakiegoś budynku. Moje gardło było już zdarte, ale i tak się nie poddawałam wciąż próbując krzyczeć. Chwilę później się zatrzymaliśmy, a ja zobaczyłam jak ktoś sprawnie otwiera wielkie metalowe drzwi aby zaraz przez nie wyjść.

- Nie mogłem się doczekać, aż znów się zobaczymy - nie byłam w stanie przypisać do nikogo tego głosu, ponieważ chłopak miała na sobie kaptur.

Jednak po chwili stanął ze mną twarzą w twarz, szeroko się przy tym uśmiechając.

Devon.

- Zabierz ją do środka - skinął głową do trzymającego mnie faceta, który bez wahania pociągnął mnie do środka.

A to wszystko w akompaniamencie moich krzyków.

Krzyków, których nikt nie słyszał.








*
Do następnego!

*Rooks - z ang. oszuści, kanciarze

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro