Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Zawsze jesteś na mnie zła.

Niedziela. Zazwyczaj był to dla mnie dosyć spokojny dzień przeznaczony do relaksu. Ale nie tym razem. Ta niedziela była inna.

Gdy tylko otworzyłam oczy, czemu towarzyszył dźwięk odbijających się od dachu kropli deszczu, wiedziałam że ten dzień będzie tak samo ponury jak pogoda. Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi a ból jednej jej strony dał o sobie znać momentalnie. Nawet nie czekałam z zażyciem leków przeciwbólowych. Zrobiłam to jak tylko podniosłam się z łóżka, wypijając po tym prawie pół butelki wody. Czułam się dziwnie zwyczajnie czego zdecydowanie się nie spodziewałam. Byłam pewna że mój mózg zacznie działać na najwyższych obrotach jak tylko dotrą do mnie wydarzenia z wczorajszego dnia. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Podeszłam do lustra, aby przyjrzeć się mojej twarzy. Fioletowe i żółte siniaki odznaczały się na mojej bladej skórze, ale przynajmniej dzięki wczorajszemu schłodzeniu nie było opuchlizny. Josh wcale nie szczędził sobie siły, kompletnie wyzbywając się swojego człowieczeństwa. Nie miałam ochoty nakładać dzisiaj makijażu bo byłoby to bez sensu. Nigdzie nie planowałam wychodzić, a moja skóra zdecydowanie powinna oddychać żeby szybciej się zagoić. Dlatego sięgnęłam po szarą bluzę z kapturem i opornie ją na siebie wciągnęłam. Moje włosy oraz materiał ubrania dobrze zasłaniały posiniaczoną twarz i miałam nadzieje że to wystarczy.

Stałam przed drzwiami swojej sypialni dobre dziesięć minut. Wiedziałam co zaraz będzie się działo na dole i zdecydowanie nie miałam na to ochoty. Do tego wieczorem musiałam zrobić masę powtórek do wtorkowych egzaminów. Cholera, chciałabym żeby ten dzień już się skończył.

Jednak kiedy byłam w drodze na dół, do moich nozdrzy dotarł zapach tostów i smażonego bekonu. Zmarszczyłam brwi, kiedy usłyszałam także stłumione śmiechy. Powoli zeszłam do kuchni, gdzie przy blacie zastałam moją mamę oraz panią Kingston które gawędziły o czymś popijając kawę. Powoli weszłam do środka, wcześniej upewniając się że moja twarz jest zakryta we właściwych miejscach, a oczy obydwu kobiet szybko skierowały się na mnie.

- Cześć Sloane! - mama mojej najlepszej przyjaciółki odchyliła swoje smukłe ramię, dając mi znak abym podeszła ją uścisnąć, co od razu zrobiłam.

- Dzień dobry - z uśmiechem na twarzy przywitałam się z kobietą, a potem powoli się odsunęłam. - Vee nadal śpi?

Mae Kingston była wyjątkową osobą. Zawsze miła i uczynna, do każdego konfliktu podchodziła racjonalnie i starała się znaleźć kompromis. Była po prostu przyjemną kobietą, której towarzystwo lubił każdy. Niebiosa chyba postanowiły się nade mną zlitować i wysłały Mae do mojej rodzicielki, co uspokoi jej nerwy i może nawet zapomni że miała ze mną porozmawiać o wczorajszym bankiecie.

- No ba - machnęła ręką. - Pewnie kac.

Parsknęłam krótko pod nosem, kręcąc głową. Byłabym w szoku gdyby Veronica spędziła jakąkolwiek sobotę w domu zamiast na imprezie.

- Weź sobie śniadanie - odezwała się moja mama, tym samym sprawiając że na nią spojrzałam.

Na jej twarzy malował się uśmiech, który ani trochę nie wyglądał na podły. Nic dziwnego, skoro nie byłyśmy sam na sam.

Nałożyłam sobie na talerz trochę jajecznicy i dwa paski smażonego bekonu. Oczywiście obowiązkiem był także pomidor, którego czasami jadłam jak jabłko i wcale tego nie żałuję. Później wzięłam się za przygotowywanie ukochanej kawy, karcąc siebie w myślach za to że ten zapach przypomniał mi o mieszkaniu Hortona. Potrząsnęłam głową i złapałam za leżący na moim talerzu bekon, aby odgryźć jego kawałek. Potem znów odłożyłam go na miejsce i odchrząknęłam, następnie wlewając mleko do swojego kubka.

- Sloane, podałabyś dzbanek z sokiem? - głos mojej mamy był miły, co osobiście mnie przerażało.

Bez słowa wykonałam jej prośbę, a potem po sobie posprzątałam i wzięłam naczynia do rąk aby szybko się ulotnić. Miałam mało czasu jeśli chodziło o spokój, ponieważ nie wydaje mi się że pani Kingston zabawi tutaj dłużej niż kilka godzin. W końcu była niedziela, a z tego co wiem wtedy Kingstonowie jadali wspólne obiady. Zwinnie przemknęłam do swojego pokoju, oddychając z ulgą kiedy zamknęłam za sobą jego drzwi.

Byłam w trakcie jedzenia swojego śniadania w łóżku, kiedy mój telefon wydał z siebie dźwięk wiadomości. Cóż, ten dźwięk powtórzył się raczej wiele razy.

Od: Vee
właśnie się dowiedziałam że moja mama sobie do was pojechała i mnie nie zabrała

Od: Vee
ruda wiedźma

Od: Vee
chcesz potem wyskoczyć na kawę?

Uśmiechnęłam się pod nosem, czytając jej wiadomości. Jednak wiedziałam, że nie powinnam się z nią widzieć. Wszystko mnie bolało i zdecydowanie nie miałam siły ani ochoty na kłamstwa związane z wyglądem mojej twarzy. Potrzebowałam odpocząć po wczorajszym dziwnym dniu, a także najwyższy czas żebym zrobiła ostatnie powtórki ponieważ za dwa dni są egzaminy. Mimo leniwej natury chciałam w przyszłości być kimś kto odnosi sukcesy więc musiałam się nieco przyłożyć, żeby dostać się na studia.

Zrobiłam zdjęcie kawy którą trzymałam w ręce, następnie wysyłając je do mojej przyjaciółki.

Do: Vee
właśnie piję

Do: Vee
dzisiaj odpadam, ale możemy pojechać jutro przed lekcjami

Wiedziałam, że pewnie trochę ją tym rozczaruje. Na kawę spotykałyśmy się dosyć często ponieważ obydwie byłyśmy uzależnione, ale wiem jak mój humor się psuł kiedy to Vee odmawiała mi wyjścia. Absolutnie nienawidziłam jej tego robić. I wiem, że mogłabym pieprzyć to wszystko, zobaczyć się z nią i opowiedzieć jej dokładnie co się wydarzyło. Ale ona była prawdziwym aniołem jeśli chodziło o troskę o swoich przyjaciół, a ja tak strasznie nie chciałam żeby się o mnie martwiła.

Była tylko jedna sytuacja kiedy powiedziałam jej coś co stało się między mną a Joshem. To była jedna z naszych pierwszych kłótni, przez którą trochę popłakałam. Vee widząc mnie w tym stanie także się rozpłakała. Właśnie w tamtym momencie postanowiłam, że nigdy więcej nie chcę być powodem jej łez.

A potem mój telefon znów zabrzęczał.

Od: Vee
wstrętna blond małpa

Zaśmiałam się krótko, szczerząc się do telefonu jak idiotka. W odpowiedzi wysłałam jej zdjęcie z naburmuszoną miną. Wyglądałam też trochę jak miotła, ponieważ moje włosy dziwnie wystawały spod kaptura. Ale to nic.

Od: Vee
ohyda

Od: Vee
ustawiam na tapetę

Przewróciłam oczami z rozbawieniem, a potem zablokowałam telefon i rzuciłam go gdzieś na łóżko. Moje ciało opadło na materac z głośnym westchnieniem. Zaraz będę musiała zabrać się za naukę.

Ale to może po maluteńkiej drzemce.

***

- Wolność! - krzyknęłam unosząc ręce w górę, kiedy razem z Jakiem i Vee wyszliśmy z tej pieprzonej rudery po egzaminach.

Było wtorkowe popołudnie, a ja miałam pieprzenie dobry humor. Egzaminy poszły mi naprawdę dobrze więc nie musiałam się obawiać studiami. Moi przyjaciele także byli zadowoleni, a więc cieszyłam się podwójnie.

Jake szybko pobiegł do samochodu, chociaż nie wiedziałam po co podczas gdy ja i Vee bez większych oporów wystawiałyśmy środkowe palce w kierunku Atlanta High School. Na szczęście już więcej się nie spotkamy. A potem poczułam na sobie chłodną ciecz, przez co szybko odskoczyłam w bok i spojrzałam na Harvey'a który stał z butelką szampana, wstrząsając nią na wszystkie strony i trzymając kciuk na jej ustniku, aby z cieczy powstała chłodna mgiełka. Zaśmiałam się perliście, stając obok mojego przyjaciela który po chwili upił porządny łyk alkoholu, a potem zrobiłam to także ja i Vee.

- Boże, ale się dzisiaj napierdolę - powiedział Jake, szeroko się uśmiechając.

- Nie tylko ty - szturchnęłam go łokciem w bok, na co chłopak mocno ucałował mój policzek a potem obrócił się do Vee aby i jej okazać ten uroczy gest.

- Dobra chodźcie, pierwszy przystanek to porządny obiad bo umieram z głodu - oznajmił ciemnowłosy i ruszyliśmy do jego samochodu.

Wszyscy zgodziliśmy się iść do Donetto, czyli mojej ulubionej włoskiej restauracji. Miłością mojego życia były wszelkiego rodzaju makarony. Mogłabym jeść je do końca życia i nigdy bym na nie nie narzekała. Także pominęłam fakt, że zrobiłam tam rezerwację jeszcze przed egzaminami w duchu modląc się aby Jake i Vee zgodzili się tam jechać. Ale wszystko się posypało, kiedy weszliśmy do środka a miła kobieta po trzydziestce posłała mi ciepły uśmiech i ruszyła w naszą stronę z kartami dań.

- Rezerwacja dla pani Harmon, tak? - wiedziałam, że mnie kojarzyła ponieważ przychodziłam tu dosyć często lub zamawiałam na dowóz.

Właściciel tego miejsca jest moim dobrym znajomym, co może brzmieć dziwnie ponieważ jest czterdziestoletnim pół Włochem pól Belgiem. Ale to wszystko przez to, że tyle tu przesiadywałam. Dzięki temu zyskałam też sobie zniżki, więc ogółem mówiąc byłam z siebie dumna.

- Tak, dziękuję - odwzajemniłam uśmiech kobiety, a potem podała każdemu z nas kartę dań i poprowadziła do stolika.

- Ty mała wiedźmo - mruknęła Vee, kiedy zajmowaliśmy swoje miejsca. - Miałaś w planach nas zmanipulować już dużo wcześniej.

- Powinniśmy się tego po tobie spodziewać - dodał Jake, kręcąc głową z uśmiechem.

Przewróciłam oczami, a potem wyjęłam portfel z torebki aby zaraz pomachać im przed oczami kartą ze zniżkami na co obydwoje rozchylili usta.

- Nieważne, i tak chciałam tu przyjść - Vee odgarnęła włosy do tyłu z małym uśmieszkiem na ustach i zabrała się za przeglądanie dań.

- Tak, ja też. Uwielbiam to miejsce - powiedział chłopak, który był tutaj trzeci raz.

Parsknęłam krótko pod nosem, odsuwając kartę dań na bok. Już wiedziałam co będę jeść, więc nie było sensu dłużej się zastanawiać. Po kilku minutach przyjęto nasze zamówienia, a mój brzuch zaburczał na samą myśl o moim ulubionym daniu - Capellini Nero. Krewetki, czosnek i chili plus makaron równa się Sloane idzie do nieba.

- Czyli co mamy dziś w planach? - zapytała Vee, kładąc przed sobą na stole menu.

- Mamy wiele opcji. Możemy iść do Sophii Anders na imprezę, albo po prostu do klubu. Oczywiście wcześniej spotykamy się u mnie, bo nie po to moi rodzice wyjechali żeby tego nie wykorzystać - wyszczerzył się Jake.

Jakieś dwadzieścia minut później byliśmy już w trakcie jedzenia i żadne z nas się nie odzywało. Cieszyłam się, że im smakuje. Lubiłam kiedy ktoś pozytywnie reagował na coś co polecałam.

I miałam jak do tej pory cholernie dobry dzień, dopóki go nie zobaczyłam. Kiedy wysoka sylwetka zatrzymała się obok naszego stolika, makaron omal nie utknął mi w gardle. Powoli podniosłam wzrok na stojącego z rękami w kieszeniach czarnych jeansów Hortona. Tego samego, który po poniedziałkowych zajęciach wcale nie pojawił się pod szkołą jak obiecał. Miał zacząć dawać mi lekcje samoobrony, a ja jak debilka czekałam na niego godzinę. Nie odbierał ode mnie telefonów, ani nie odpisywał. Nawet nie fatygował się napisać durnej wymówki dlaczego nie przyjechał. A teraz jakby nigdy nic przywitał się z Jakiem, a do Vee skinął głową. Zdaje się, że jego formą przywitania mnie miało być dokładne zmierzenie mnie wzrokiem, zanim usiadł na krześle obok. Nie rozumiałam go i nawet nie chciałam go zrozumieć. Byłam już szczerze zmęczona takimi zachowaniami, bo zdecydowanie nie jest to pierwszy raz kiedy ktoś tak mnie potraktował. Myślałam, że wszystko było dobrze zważając na nasze ostatnie spotkanie podczas którego razem piliśmy, a potem graliśmy na konsoli. Jednak dwa dni później Horton zdecydował się mnie wystawić i jeszcze po tym się nie odezwać. Nawet nie wiem czemu nie dziwiło mnie, że coś takiego zrobił. Mój instynkt chyba nadal działał całkiem dobrze.

- Zapomniałem wam powiedzieć że wpadnie - Harvey wskazał gestem na Nick'a.

- W porządku - odezwałam się, a potem upiłam łyk wody.

Jake i Vee podejrzliwie na mnie spojrzeli, ponieważ wiedzieli że nie do końca za nim przepadałam. Jednak nie miałam zamiaru pozwolić mu zepsuć mi dnia który tak dobrze się zapowiadał. Czułam na swojej twarzy wzrok Hortona, co po kilku sekundach zaczęło mnie drażnić i postanowiłam na niego spojrzeć. Jego brew była uniesiona do góry, a on sam wydawał się być zaskoczony i nieco rozbawiony moją reakcją czego absolutnie nie rozumiałam. Jeszcze jakby tego wszystkiego było mało miał na sobie granatową koszulkę z małym logo Nike na lewej piersi, a jego woda kolońska której zapach mieszał się dziś ze świeżo mieloną kawą, zawróciła mi w głowie.

- Dlaczego wszyscy tak na mnie patrzycie? - zapytałam marszcząc lekko twarz, patrząc na każdego po kolei. - Mam coś na twarzy czy co?

- Myślałem, że będziesz na mnie zła - odezwał się Nick, czym tylko wzbudził ciekawość moich przyjaciół.

Dupek. Dobrze wiedział, że nie chciałam dzielić się z nimi moimi postanowieniami związanymi z nauką samoobrony czy też po prostu podszkolenia umiejętności bicia się dla własnego dobra. Ale musiał w jakiś sposób do tego nawiązać, żeby tylko wyprowadzić mnie z równowagi.

- Zła? - zapytałam zaskoczona, przenosząc na niego wzrok. - Dlaczego miałabym być na ciebie zła?

Fakt, że często mówiłam sarkazmem w tej sytuacji zdecydowanie mógł być mylący. Chyba żadne z nich nie było w stu procentach pewne co tak właściwie się działo. Boże, ja sama nie wiedziałam.

- Cóż - Nick wydął na moment wargi. - Zawsze jesteś na mnie zła, więc zastanawiam się skąd ten wyjątek.

Stukilowy kamień spadł mi z serca, kiedy brunet swoimi słowami utwierdził mnie w przekonaniu że nasza umowa jest aktualna.

- Mam dobry humor - wzruszyłam ramionami, a potem włożyłam krewetkę do ust, wcześniej uciekając od niego spojrzeniem.

- Kim jesteś i co zrobiłaś ze Sloane Harmon? - zapytał Jake, kierując na mnie swój palec wskazujący. - Muszę zaznaczyć sobie ten dzień w kalendarzu. Ty nie miewasz dobrego humoru, nawet jeśli..

- Jake - przerwałam mu, posyłając mu pełne politowania spojrzenie. - Zamknij się.

Vee cicho zaśmiała się pod nosem, podczas gdy Harvey teatralnie ułożył dłoń na swojej klatce piersiowej udając że moje słowa go zraniły. Przez kolejną godzinę nadal siedzieliśmy w restauracji i rozmawialiśmy. Atmosfera była raczej przyjemna, chociaż co jakiś czas czułam na sobie dziwne spojrzenie Nick'a, czego powodu kompletnie nie rozumiałam.

Kiedy wychodziliśmy z Donetto również spojrzał na mnie w ten sam sposób, na co tym razem odpowiedziałam mu pytającym wyrazem twarzy.

- Co? - uniosłam brew, krzyżując ręce na brzuchu.

Horton zatrzymał mnie wewnątrz restauracji i poczekał, aż pozostała dwójka opuści budynek. Dopiero wtedy przeniósł na mnie swoje spojrzenie, przejeżdżając palcem wskazującym po swojej dolnej wardze. Srebrny sygnet błysnął na jego skórze ładnie odznaczając się kolorem tuż przy jego różowych ustach.

- Wiem, że jesteś na mnie wściekła więc skończ. Już wolę, żebyś zaczęła krzyczeć niż zachowywała się w ten sposób - odetchnął lekko zirytowany, czym trochę mnie zaskoczył.

- Słucham? - potrząsnęłam głową, kilkakrotnie mrugając. - Nie jestem na ciebie zła.

- Jesteś - upierał się, dlatego nie mogłam się powstrzymać i nieco za głośno się zaśmiałam.

- Nick, twoje zachowanie nie różni się niczym od zachowań innych ludzi - oznajmiłam, klepiąc delikatnie jego ramię. - Nie pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło i nie ostatni. Nie jestem zdziwiona, że i ty zrobiłeś jak zrobiłeś. Po takim czasie idzie się przyzwyczaić.

Jego brwi uniosły się w górę, a jego ciemne tęczówki świdrowały całą moją twarz. Mięśnie Hortona znacznie się napięły, a ja rozumiałam że mógł poczuć się trochę urażony. Rozumiem, że mógł mieć swoje powody dla których się nie pojawił, ale fakt jak zachował się później był tym co trochę mi nie pasowało. Nie zabolałoby go zabranie dwóch sekund na napisanie wiadomości, co zwyczajnie oznaczało że tego nie chciał. Nie chciało mu się usprawiedliwiać chociaż mógł to zrobić szanując fakt że jednak trochę na niego czekałam.

Pamiętam, że Josh zawsze tak robił. W kółko i w kółko. I chociaż na początku nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, potem doszłam do prostych wniosków. Widocznie nie byłam osobą wartą czyjegoś czasu na tyle, żeby przyzwoicie ją traktować. I nic nie mogłam poradzić na to, że kiedy ta myśl pierwszy raz pojawiła się w mojej głowie już nigdy więcej jej nie opuściła. To smutne, jak dobra byłam w sabotowaniu samej siebie.

- Wiesz, sprawiasz wrażenie inteligentnej osoby a jednak wyciągasz wnioski bez pokrycia z prędkością światła - pokręcił delikatnie głową, patrząc na mnie z niedowierzaniem. - Nie spodziewałem się tego po tobie.

- Oczywiście, że się nie spodziewałeś - powiedziałam pewnie, posyłając mu blady uśmiech. - W końcu nic o mnie nie wiesz. Ale to nic - machnęłam ręką. - Nie miałam tego na myśli w niegrzeczny sposób. Jak mówiłam, to kwestia przyzwyczajenia.

Nick zmarszczył twarz w nieprzyjemny sposób, a potem skrzyżował ręce w nieco ochronnej postawie i przekręcił głowę w bok jakby starał się coś ze mnie wyczytać. Górował nade mną, przez co mocno musiałam zadzierać głowę do góry.

- Kto ci powiedział, że powinnaś się do czegoś takiego przyzwyczaić? - jego pytanie odbiło się echem w mojej głowie. - To jest ostatnia rzecz, jaką powinnaś zrobić.

Coś nieprzyjemnie ścisnęło mnie w brzuchu. Patrzyłam w jego ładne oczy z kamiennym wyrazem twarzy. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć, chociaż ta odpowiedź kłębiła się gdzieś z tyłu mojej głowy. W jednym z najmroczniejszych zakamarków, które nigdy nie widziały światła. I zobaczyć go nie powinny.

- Lepiej chodźmy - odchrząknęłam. - Jake i Vee czekają.

A potem zwyczajnie go wyminęłam i wyszłam na zewnątrz zwinnie unikając jego dłoni która próbowała mnie zatrzymać.

***

Ostatni raz postanowiłam przejrzeć się w lustrze w swoim pokoju. Byłam ubrana w białe luźne jeansy z dziurami oraz bluzkę z długim rękawem w kawowym odcieniu, która wiązana była na plecach. Ubrałam też na sobie dużo złotej biżuterii i zrobiłam sobie czarne paznokcie. Na moich stopach znajdowały się także biało-czarne adidasy, a mała czarna torebka na łańcuszku przewieszona była przez moje ciało.

Dzisiaj dla odmiany moje długie blond włosy układały się w fale i pomalowałam się nieco mocniej. Poprzez mocniej mam na myśli brązowe kreski i w podobnym kolorze usta potraktowane zarówno szminką jak i błyszczykiem. Czyli w sumie normalnie, ale zważając na moje nawyki makijażowe i umiejętności, to był mój maksimum. Do tego musiałam także użyć korektora na mojej szyi, ponieważ pewna cholerna malinka nadal barwnie tkwiła na swoim miejscu.

Odetchnęłam głośno, przyglądając się sobie jeszcze przez moment jednocześnie wygładzając materiał jeansów na udach. Podobało mi się to jak wyglądałam, chociaż nic nie mogłam poradzić na okropne myśli z tyłu mojej głowy które pojawiały się tam zawsze. Potrząsnęłam głową aby się ich pozbyć, a potem zabrałam telefon z łóżka i ruszyłam na dół gdzie zaraz powinna być moja taksówka. Każdy z nas dzisiaj chciał się napić, więc nie było sensu wyznaczać kogoś na kierowcę. Miałam zamiar dobrze się bawić i starać się nie myśleć o niepotrzebnych rzeczach. Jednak jestem pewna, że będzie to dosyć trudne zważając na to że żaden człowiek nie jest w stanie kontrolować swoich myśli.

- A ty dokąd? - usłyszałam głos mojego taty, który oglądał mecz w salonie.

Podeszłam na moment w jego stronę i poczęstowałam się popcornem który trzymał na kolanach następnie głośno go chrupiąc.

- Na imprezę - wymamrotałam z pełną buzią. - Schlać się jak świnia.

- Sloane Harmon! - podniósł głos, a potem na mnie spojrzał.

Opierałam się łokciami o oparcie kanapy na której siedział, szeroko się do niego uśmiechając. Wzięłam kolejne kilka popcornów i włożyłam je do buzi.

- Co? - zapytałam niewinnie, na co tata odsunął miskę z jedzeniem.

- Zostaw mój popcorn - a potem powoli obrócił ode mnie głowę.

Lubiłam mojego tatę. Był fajny.

- Ja spadam - westchnęłam, kierując się do drzwi.

- No - mruknął pod nosem, wciąż patrząc na telewizor.

Mój tata zawsze miał dobry humor kiedy oglądał mecz. Także często wtedy nie reagował na bodźce z zewnątrz. Był po prostu w swoim żywiole więc przeszkadzanie mu nie wchodziło w grę. Miałam zupełnie tak samo kiedy oglądałam seriale i już wiem skąd mi się to wzięło.

Droga taksówką zajęła mi około piętnastu minut. Trochę pogadałam sobie z całkiem miłym panem kierowcą i nawet zostawiłam mu napiwek. Dwa dolce, ale to wciąż napiwek.

Nawet się nie wahałam, kiedy z hukiem weszłam do domu Jake'a. Zawsze zostawiał otwarte drzwi bo był matołem, ale trudno. Ktoś musiał nim być. Usłyszałam śmiechy dochodzące z kuchni, dlatego od razu się tam skierowałam.

- Ty jesteś konkretnie przyjebany - zrezygnowany głos mojej przyjaciółki odbijał się od ścian pomieszczenia.

- Ja? To ty chcesz wlać whisky z lodem do dzbanka i wkręcić Sloane, że to sok jabłkowy - oznajmił Jake, a potem jego wzrok przeniósł się na mnie.

Stałam oparta o framugę drzwi, zastanawiając się jakim cudem mnie nie usłyszeli skoro bardzo zamaszyście weszłam do domu. Moja brew była lekko uniesiona, a Jake patrzył na mnie z rozchylonymi ustami.

- Kiedy przyszłaś? - zapytał, a kiedy to zrobił stojąca do mnie plecami Vee, obróciła się w moją stronę.

- Teraz - westchnęłam. - Macie ten sok jabłkowy?

Przekręciłam delikatnie głowę, a Jake szeroko się uśmiechnął po czym zaczął wyciągać szklanki. Vee podeszła w moją stronę i mocno mnie uścisnęła, całując bok mojej głowy. Wyglądała dzisiaj bardzo ładnie. Jej włosy były wyprostowane, a makijaż miała podobny do mojego z tym że w bardziej różowych barwach. Ubrana była w czarną sukienkę z wycięciem na plecach i buty na wyższej podeszwie. Także na jej szyi znajdował się taki sam wisiorek jak na mojej, czyli złoty z zawieszką półksiężyca.

- Ale się odstrzeliłaś - mruknęła zaczepnie w moją stronę, poprawiając kosmyk moich włosów.

- Zawsze tak wyglądam - wzruszyłam ramionami, na co Vee zrobiła swoją „yhm, z pewnością", minę.

- Chwila... - zmrużyła oczy, a potem jej wzrok powędrował na moją szyję.

Kurwa.

- Czy to jest..

- Nie, nie jest - trzepnęłam lekko jej dłoń która była w połowie drogi aby odgarnąć moje włosy i lepiej się przyjrzeć.

- Serio, Slo? - skrzyżowała ręce na brzuchu i posłała mi niemal matczyne spojrzenie. - Sama tego chciałaś.

Przez chwilę nie wiedziałam o co jej chodzi, dlatego przyglądałam się jej ze zmarszczoną twarzą i wtedy brunetka otworzyła usta.

- Jake, Sloane ma malinkę wielkości awokado! - podniosła głos, strzelając mi przy tym diabelski uśmieszek.

- Co?! - Jake z hukiem odstawił szklankę na blat, a potem w sekundzie znalazł się tuż przede mną.

Zaczynamy cyrk. Małpy na miejscach.

Ze zblazowaną miną wciąż opierałam się o framugę. Moje brwi były lekko ściągnięte, kiedy patrzyłam wprost na moich ciekawskich przyjaciół. Myślałam, że moja znudzona postawa w jakiś sposób ich zniechęci i dadzą mi spokój, ale to nie wchodziło w grę.

- Masz jakiegoś chłopaka na boku? Przyznaj się - nakazał Jake, wlepiając oczy w kawałek mojej szyi który zaraz sprawnie zasłoniłam włosami.

- Nie mam - wzruszyłam ramionami.

- To co, odkurzacz wypadł ci z ręki jak sprzątałaś i cię zaatakował? - Vee cwanie zacisnęła usta, przestępując z nogi na nogę.

- Hej, to nie jest śmieszne - wycelowałam w nią palec wskazujący. - Wiesz, że elektronika mnie nienawidzi.

To akurat było prawdą. Kosiarka zawsze mocno mnie ciągnęła, co chyba jest fizycznie niemożliwe. Odkurzacz także robił swoje, celowo podkładając mi kable pod nogi albo zawsze spadał jak o coś opierałam rurę. Już nie wspominam o telefonie, który zawsze spada mi na twarz jak leżę i przeglądam Instagram.

- Kim jest? Znam go? - Jake w ogóle nie przejął się moją małą wymianą zdań z Vee, jakby był we własnym świecie.

I wtedy usłyszałam dźwięk drzwi frontowych. Zmarszczyłam delikatnie brwi, ale potem spłynęła na mnie fala oświecenia. Byłam głupia, jeśli myślałam że go już dzisiaj nie spotkam skoro są z Jakiem kumplami. Czego się nie spodziewałam, to usłyszeć więcej niż jeden głos.

Myślałam, że Harvey da mi już spokój ale on wciąż niewzruszony na mnie patrzył. I wtedy tuż obok mnie pojawił się Nicholas Horton. Oparł się o framugę po mojej przeciwnej stronie, a ja mocno się starałam aby na niego nie spojrzeć. Jego zapach rozszedł się po pomieszczeniu, a moje serce przyspieszyło bo Jake właśnie był w trakcie rozwiązywania tego kto zrobił mi malinkę nie mając pojęcia, że jej twórca właśnie stał ze mną ramię w ramię.

- Czemu wszyscy tak dziwnie wyglądacie? - zapytał Nick, patrząc na każdego z nas.

- Niby jak? - obróciłam głowę w jego stronę, chociaż tak bardzo myślałam o tym żeby tego nie robić.

Jego ciemne włosy były roztrzepane jak zwykle, układając się w cholernie atrakcyjny sposób. Biała koszulka subtelnie opinała jego umięśnione ramiona i tors, pozostając luźniejsza w okolicach brzucha gdzie swobodnie opadała. Czarne joggery i w tym samym kolorze adidasy bez wątpienia dobrze się na nim prezentowały. On cały dobrze się prezentował, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Jeszcze jakby było mało wcześniej w restauracji mu uciekłam i bałam się, że będzie chciał dokończyć naszą rozmowę.

- Właśnie tak - jego oczy spoczęły teraz na mojej twarzy.

Widziałam jak wzrokiem błądzi po każdym jej najmniejszym urywku, na moment dłużej spoczywając na moich błyszczących ustach.

Kątem oka już widziałam jak Jake szykuje się do odpowiedzi, ale w idealnym momencie usłyszałam jak ktoś za moimi plecami odchrząka. Powoli obróciłam się w tamtą stronę, spotykając się spojrzeniem z krótkowłosą blondynką oraz dużo wyższym od niej również blondynem którzy pytająco na nas patrzyli.

- Od zawsze wiedziałam, że Jake to gówniany gospodarz - westchnęła nieznajoma. - Ani nas nie przywitał, ani nie spieszy się żeby w ogóle poznać nas z resztą ludzi. Żenada, Jake.

Kącik moich ust delikatnie uniósł się do góry, obserwując jak dziewczyna stara się nawiązać kontakt wzrokowy z Harvey'em, robiąc przy tym zniesmaczoną minę.

- Cóż, Jake ma tendencje do bycia gównianym we wszystkim - oznajmiłam, przez co jej niebieskie oczy spoczęły na mnie.

- Ty musisz być Sloane - uśmiechnęła się przyjemnie, wyjmując dłoń w moją stronę. - Jestem Wiley.

- Już o mnie słyszałaś? - uścisnęłam jej rękę, odwzajemniając miły gest.

- Jake to plotkara - wzruszyła ramionami, a potem spojrzała na Kingston. - Vee, tak?

Moja przyjaciółka podeszła bliżej, aby tak samo jak ja wcześniej uścisnąć jej dłoń.

- Miło poznać - brunetka stanęła obok mnie.

- Chętnie bym się przywitał, ale stoimy w progu i raczej nie mam miejsca - przystojny blondyn stojący za Wiley lekko nachylił się w naszą stronę. - Sean.

Skinęłam do niego głową w przyjazny sposób, na co delikatnie się uśmiechnął.

- Jasne, załóżcie sobie klub w którym każdy mnie ciśnie - mruknął pod nosem Jake.

- Kolejny? - westchnęłam znudzona. - To co mam zrobić z tym co już istnieje?

Jake złowrogo na mnie spojrzał, podczas gdy Wiley cicho się zaśmiała. Zmrużył oczy, poruszając swoją szczęką.

- Nie wiem. Może przedyskutuj to ze swoim chłopakiem na boku który strzelił ci taką malinkę - jego wargi ułożyły się w cwanym uśmieszku, kiedy moja szczeka niemal opadła na podłogę.

Moje serce przyspieszyło rytm, kiedy poczułam na twarzy palące spojrzenie brązowych tęczówek.

- Nie mam chłopaka na boku - przewróciłam oczami, wcześniej odchrząkując.

Moje palce mimowolnie powędrowały do włosów, aby bardziej zasłonić tą cholerną malinkę której nawet głupi korektor nie potrafił zakryć. I to po trzech dniach.

- Jasne, a ja nigdy się nie najebałem - mruknął pod nosem.

Pokręciłam głową, a potem Wiley zmieniła temat oświadczając że ma ochotę się napić. Przecisnęła się obok mnie wraz z Seanem i razem podeszli do Jake'a aby ustalić co pić. Za to ja wciąż czułam na sobie jego wzrok, przez co mimowolnie obróciłam głowę w jego stronę.

Ale on nic nie powiedział. Na jego twarzy formował się zadowolony z siebie uśmieszek, podczas gdy językiem delikatnie dźgnął wnętrze policzka. Opuszkiem palca przejechał po swojej dolnej wardze, chwilę potem zwilżając ją językiem. I nie wiem dlaczego zrobiło mi się tak cholernie gorąco, ale nic nie mogłam na to poradzić. Spojrzałam na niego spod rzęs, udając że wcale nie zrobił a mnie wrażenia jednocześnie walcząc z uśmiechem który cisnął mi się na usta.

Jak najszybciej potrafiłam oderwałam od niego wzrok odchrząkując, a potem dołączyłam do reszty.

Boże błagam, dodaj mi sił żebym przetrwała dzisiejszą noc.





*
Do następnego!

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro