Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Lilianne

- Ti-ti - usłyszałam ciche wołanie i otworzyłam powoli oczy. Poczułam jak Tim się we mnie wtula, jak jego silne, męskie ciało oplata moje. Nigdy nie spałam z mężczyzną w ten sposób i musiałam przyznać że było to naprawdę przyjemne, przynajmniej jeśli w grę wchodził Tim. Odsunęłam się lekko i spojrzałam na jego twarz. Spał jak zabity z lekko rozchylonymi wargami. Biedaczek, pewnie przez poprzednie noce z oczywistych przyczyn nie zmrużył oka.

- Ti-ti - usłyszałam głosik nieco głośniej i wyślizgnęłam się niechętnie spod niego, żałując że nie mogę go obudzić w zupełnie inny sposób...

Zerknęłam na zegarek, nie było jeszcze szóstej rano. Wtedy właśnie pomyślałam, że w sumie w ogóle nie będę go budziła. Niech się w końcu wyśpi. Przykryłam go kołdrą, a wychodząc z pokoju zamknęłam za sobą drzwi.

- Ti- ti! - głosik tym razem odezwał się z pretensjami, wiec uśmiechnęłam się na ten słodki dźwięk.

Weszłam do pokoiku Dennego i zobaczyłam jak leży i ziewa z potarganymi włoskami, ściskając w malutkich rączkach swój kocyk.

- Ti-ti... - znowu te pretensje.

- A może być Li-li? - zapytałam unosząc brew i podeszłam do tego słodziaka. - Chcesz iść do mnie? - spytałam, a mały wstał i wyciągnął do mnie rączki. Wzięłam go i przytuliłam, a on wtulił się we mnie jak mały miś koala i zaczął słodko ziewać zatapiając rączki w moich włosach - Ojej, jak miło - powiedziałam do niego, a on się uśmiechnął.

- Miło - powtórzył

- Ślicznie - odpowiedziałam i przechyliłam głowę. Ciekawa byłam w jakim dokładnie wieku jest ten maluch. Betty mówiła, że ma niespełna dwa latka. Mało mówił jak na ten wiek ale znałam dzieciaki, które miały słabą mowę nawet jako cztero- lub pięciolatki, więc to nic dziwnego. Denny musiał mieć niewiele ponad półtora roku, ponadto był drobniutki. I wyjątkowo słodki. - Chyba musimy zmienić pampersa, co mały? - zmarszczyłam nos w dość zabawny sposób, na co Denny się zaśmiał.

Rozejrzałam się po skromnym ale zadbanym i czystym pokoiku. Wszystko było na miejscu i nie musiałam szukać ani pampersów, ani chusteczek nawilżających, więc po dziesięciu minutach i naciągnięciu wyjątkowo łatwych w obsłudze pielucho-majtek, dumna z siebie odstawiłam małego na podłogę.

- Ti- ti? - zapytał jakby nieco zaniepokojony nieobecnością brata. Nie umknęło też mojej uwadze, że póki co ani razu nie spytał o matkę.

Wzięłam go znowu na ręce.

- Titi śpi. Myślę, że moglibyśmy pozwolić mu jeszcze troszkę odpocząć, co myśli? - spytałam, ale maluch nie wydawał się przekonany. - W między czasie pójdziemy na dół i porobimy coś fajnego, na przykład przygotujemy na śniadanie pyszne naleśniki. Umiem zrobić takie najlepsze, z syropem klonowym i owocami, zjadłbyś?

Denny pokiwał główką, więc zeszliśmy na dół z przygotowanym planem.

Postawiłam Dennego na podłodze i zajrzałam do lodówki która była niemal pusta.

- Kurczę, z tego co tu mamy nie zrobimy tego co planowaliśmy... - biedny Timmy, wszystko na jego głowie. Chciałam mu pomóc najbardziej jak to możliwe, więc zerknęłam wymownie na Dennego.

- A co ty na to, abyśmy pojechali na zakupy? - spytałam malucha na co się zaśmiał i pokiwał główką. - Super. Zorganizujemy coś pysznego żebyś zjadł wcześniej, a ciocia kupi co trzeba i po powrocie zrobimy Timmowi i dziewczynkom niespodziankę. Świetny pomysł prawda?

Mały znowu pokiwał główką, więc wzięłam go na górę i ubrałam w ubranka, które znalazłam w jego szafie. Później weszliśmy do sypialni Timmiego, gdzie wciąż spał w tej samej pozycji, w której go zostawiłam. Położyłam palec na ustach, a mały zrobił to samo, wyglądając na naprawdę przejętego tym, aby nie obudzić brata. Zabrałam swoją sukienkę, po czym wyszliśmy zamykając drzwi. Po dziesięciu minutach byliśmy gotowi, a na drzwiach do pokoju Dennego zastawiłam kartkę z moim numerem telefonu i informacją, że poszliśmy zaszaleć na zakupach.

Kluczyki do starego pick-up'a Tima leżały na kuchennym stole i kiedy wyszliśmy z ulgą stwierdziłam, że fotelik samochodowy jest w środku. Kiedy Denny był w nim bezpiecznie ulokowany, usiadłam na miejscu kierowcy zastanawiając się jak do cholery uda mi się pojechać tym gigantycznym, rozklekotanym samochodem do miasta, ale byłam zdeterminowana, a to że samochód odpalił dodało mi otuchy.

- Damy radę, mały.

- Damy lade - powtórzył.

- Dokładnie!

Ruszyłam w stronę miasta nastawiając sobie nawigację, chociaż mniej więcej wiedziałam gdzie jechać, bo raz byłyśmy już z Betty w Duchesne na zakupach, jednak wolałam nie ryzykować będąc z malutkim dzieckiem i nie swoim autem.

Kiedy dojechaliśmy do sklepu odetchnęłam z ulgą, po czym udaliśmy się z Dennym do marketu. Ogarnął nas istny zakupowy szał, Denny cieszył się śmiejąc się na cały głos, wrzucając przeróżne produkty do koszyka. To był tak cudowny dźwięk, że wykupiłabym wszystko w tym sklepie, aby go słyszeć, więc paczka chipsów, soczki w tubkach i cukiereczki, które sobie wybierał uznawałam za prawdziwe skarby. Wiedziałam, że Timmy z pewnością nie chce rozpieszczać dzieciaków, i sam utrzymuje całą rodzinę, wiec nie stać go na zbytki, co było wyraźnie widoczne, ale bardzo chciałam im pomóc, a poza tym chyba nic się nie stanie jeśli raz pozwolę na troszkę więcej, prawda? Tak wiec do koszyka trafiły obok przekąsek, gazetki z naklejkami dla niego i dziewczynek, małe drobiazgi i jeszcze więcej smakołyków

Kiedy uzbieraliśmy cały kosz jedzenia i całej reszty ruszyliśmy do kasy, a później w drogę powrotną do domu. Denny był niesamowicie grzeczny i słodki i właściwie nie dało się go nie kochać. Jadł bułeczkę, którą mu kupiłam i może troszkę przesadzałam, ale spojrzałam z rozrzewnieniem na to jak słodko ją pochłaniał. Mrużył delikatne brewki w skupieniu, obśliniając malutkie, pulchne rączki. Uroczy! Naprawdę uwielbiałam dzieci.... Tim nie dzwonił, wiec albo nie chciał nam przeszkadzać albo wciąż spał, ale kiedy usłyszałam swój telefon byłam niemal pewna, że to on.

- Halo? - odebrałam połącznie, włączając głośnik, aby nie przeszkadzać sobie podczas prowadzenia.

- Witaj Lilianne, skarbie gdzie jesteście? - usłyszałam głos Wendy, bardzo miłej pani koło sześćdziesiątki, która była gospodynią na ranczu należącym do Andersonów

- Wendy! Cześć, słuchaj ja jestem u Tima, a Betty u Raya. Rozdzieliłyśmy się.

- Betty u Raya? - zapytała Wendy z wyraźnym niepokojem.

- A to coś złego?

- To zależy, nie odbiera telefonów...

- Jest wcześnie, może jeszcze śpią...

- A ty jesteś u Tima? Jakiego Tima?

- Tim Kane.

- Och Timmy, okej to dobrze, że przynajmniej ty jesteś bezpieczna - westchnęła Wendy. No tak Tim równał się bezpieczeństwo, to wiedzieli wszyscy. Ale dlaczego przynajmniej ja? To zdanie mocno mnie zaniepokoiło...

- Ray może jej coś zrobić? Bywa agresywny? - spytałam z przejęciem gotowa interweniować zaraz po odstawieniu Dennego do domu. Nie znałam tego całego Raya, nigdy go w życiu na oczy nie widziałam i nie miałam pojęcia czego się można po nim spodziewać.

- Nie, kochanie nie ma takiej opcji. Ray prędzej by sobie wypruł wnętrzności niż podniósł rękę na Betty, czy na jakąkolwiek inną kobietę. To dobry chłopiec, ale oni cały czas się kłócą i Betty już kilka razy przez niego płakała, martwię się tylko o to, że znowu się pokłócili... - odetchnęłam z ulgą po usłyszeniu tych słów.

- Wendy spokojnie. Gdyby tak było Betty wróciłaby do mnie i do Tima, pojechała do Raya swoim autem i kiedy dostałam od niej wiadomość była bezpieczna u niego w domu. Na pewno mieli pracowitą noc i teraz odsypiają. Jeszcze nie ma ósmej...

- Masz rację, ale my właśnie wyjeżdżamy z Edwardem na wycieczkę i nie wiem co robić z Nemo ...- Nemo był małym, wesołym pieskiem mojej przyjaciółki, a z tego co kojarzyłam Edward był facetem Wendy.

- Podjadę po niego. Właśnie wracamy z Dennym z zakupów.

- Nie, nie trzeba, ale jeśli mogłabym ci przywieść psiaka do Tima to byłabym wdzięczna.

- Żaden problem, będę tam za pięć minut.

- To wspaniale, w takim razie do zobaczenia

Rozłączyłyśmy się, a kiedy dotarliśmy na miejsce Denny zaczął mi pomagać rozpakowywać zakupy. Kiedy już wszystko leżało bezpiecznie na kuchennym stole, przybiliśmy sobie z Dennym żółwika.

- Okej zabieramy się za te nasze naleśniki, co? Pomożesz mi? - spytałam Dennego, a on pokiwał główką. Posadziłam go na blacie, co z pewnością nie było szczególnie odpowiedzialne ale cały czas go pilnowałam i chciałam żeby miał z tego trochę frajdy. Wzięłam miskę i zaczęliśmy mieszać składniki. Kiedy już wszystko było gotowe odstawiłam Dennego na podłogę i wstawiłam pierwszego naleśnika, a później umyłam małego, co było naprawdę zabawne. Szczególnie mycie paluszków poklejonych ciastem i buźki brudnej mąką.

***

Naleśniki smażyły się w najlepsze , a ja zaczęłam chować zakupy i sprzątać bałagan którego narobiliśmy z Dennym, kiedy z góry zeszły dziewczynki.

- Lili! - krzyknęła Briee podbiegając do mnie i obejmując mnie w pasie.

- Hej - przywitała się Maddie podchodząc do mnie i przybijając sobie ze mną piątkę

- Gdzie Timmy? - spytała Briee.

- Chyba jeszcze śpi - odparłam z szerokim uśmiechem, a dziewczynki spojrzały na siebie z wyrazem szoku.

- Niemożliwe... - odparła Maddie. - Jesteś pewna, że wszystko z nim dobrze...?- spytała a w jej głosie usłyszałam strach, więc natychmiast zrobiło się cholernie przykro. Boże, przez co te biedne dzieciaki musiały przejść.

- Mama się nie obudziła - odpowiedziała ze łzami w oczach Briee, a ja kucnęłam i mocno ją przytuliłam.

- Kochanie tak strasznie mi przykro, ale... mama była bardzo chora... Timmy jest zdrowy i silny, ale ma teraz bardzo dużo obowiązków i jest przez to bardzo zmęczony. Potrzebuje troszkę odpoczynku, ale mogę go obudzić jeśli chcecie...

- Nie, w porządku. Niech się wyśpi - odparła Maddie, a w tym czasie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.

Maddie poszła otworzyć Wendy, a ja przekręciłam naleśnika

- Piesek! - krzyknęły dziewczynki, kiedy Nemo wbiegł do domu machając szaleńczo ogonkiem.

- Lili dziękuję ci skarbie! Daj znać jak będziesz wiedziała co z Betty, a ja lecę bo spieszymy się z Edem! - zawołała z progu Wendy, więc pomachałam jej na pożegnanie życząc udanej wycieczki.

- Piesek i naleśniki! - zawołała Briee, ja się zaśmiałam, a Denny zapiszczał z radości.

- Tak jest! Bierzcie talerze - odparłam ściągając piątego naleśnika, którego dołożyłam do poprzednich, ułożonych w równy stosik i położyłam na stole. Świeże owoce i syrop klonowy postawiłam obok, wsadziłam Dennego do krzesełka do karmienia i kładąc przed nim jedzenie, a dziewczynki świetnie radziły sobie same pochłaniając swoje porcję.

- O matko jakie to dobre! - westchnęła Maddie.

- Doble - odparł z pełną buzią Denny, a Briee tylko pokiwała głową z napchanymi policzkami.

Nawet Nemo dostał mały kawałek i zajadał z wyraźnym zadowoleniem.

- Cieszę się - odpowiedziałam ze śmiechem. Chyba całkiem nieźle sobie radziłam...

- Dzień dobry - usłyszałam najseksowniejszy głos na tej planecie, a moje ciało natychmiast na niego zareagowało.

Tim stał w wejściu do kuchni w obcisłym podkoszulku podkreślającym jego wyrzeźbioną sylwetkę. Koszulka była tak cienka, że przebijały przez nią jego mięśnie brzucha. Ciemne włosy miał w lekkim nieładzie, oczy zaspane a jego czerwone usta wydawały się jeszcze pełniejsze, niż zwykle. Przypomniało mi się jak leżał miedzy moimi nogami tej nocy i mnie przytulał, oraz nasza wczorajsza rozmowa która działała na mnie lepiej niż wszystkie gry wstępne jakie miałam do tej pory razem wzięte.

- Dzień dobry - uśmiechnęłam się, bezwiednie poprawiając sobie sukienkę i włosy.

Nemo zaszczekał, a Tim podszedł na niego i pogłaskał go po łebku. Ruchy jego palców, kiedy drapał psiaka z uchem zdecydowanie nie powinny działać na mnie w ten sposób ale nic nie mogłam poradzić na to, że czułam jakby coś właśnie pełzało w moim podbrzuszu.

- Wendy go przyniosła przed chwilką. Nie przeszkadza?

- Jasne, że nie... O rany, ty to wszystko sama zrobiłaś?

- Denny mi bardzo dużo we wszystkim pomagał. No i dziewczynki.

- My przyszłyśmy już jak było gotowe. Siadaj i jedz bo nic nie zostanie - odparła z pełną buzią Maddie.

- Spokojnie mamy tego dużo - mrugnęłam do Tima widząc jego zdziwioną minę.

Pokazał mi kartkę, która przyczepiłam do drzwi pokoju Dennego.

- A tak, byliśmy na zakupach. Obiecałam małemu naleśniki... Nie jesteś zły? - spytałam niepewnie bo przecież nie miałam prawa brać sobie jego brata i jechać nie swoim autem bez jego zgody...

- Zły? Zwariowałaś? Dziękuję... Zaraz ci oddam za wszystko...

- Tim, daj spokój. W ramach rekompensaty pozwól mi dzisiaj z wami zostać i jesteśmy kwita, co?

- Dziękuję, naprawdę, ale muszę ci oddać... - powiedział i podszedł do lodówki. Otworzył ją i spojrzał na mnie z konsternacją.

- Jeśli nie chcesz żebym się obraziła to proszę cię, nie męcz mnie już o to, dobrze? A jeśli chodzi o to... - pokazałam na paczuszkę, którą trzymał w swoich długich palcach i zrobiłam skupioną minę. Nie miałam cholernego pojęcia co to było - Trochę nas poniosło, ale nie oceniaj nas, okej? - odpowiedziałam defensywnie.

- Bąbelkowe dzyndzałki strzelające w buzi o smaku gumy balonowej - przeczytał obracając w dłoni opakowanie kolorowych smakołyków - Dzyndzałki? Nie miałem pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje...

- Daj spróbować! - dziewczynki wystrzeliły ze swoich miejsc wyrywając Timowi z ręki opakowanie i pobiegły z nim do salonu.

Zaśmiałam się, ale po chwili spojrzałam na Tima przepraszająco.

- Nie masz nic przeciwko?

Zamknął lodówkę, podszedł do mnie i mnie przytulił, co było równie zaskakujące co urocze.

- Jesteś kochana - powiedział, a ja objęłam go ramionami i zaciągnęłam się jego zapachem. Ciepło rozlało się po całym moim ciele kiedy odsunął się ode mnie i zerkną na mnie tymi orzechowymi oczami. Nie mogłam uwierzyć że znam się z Timem tak krótko. Miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że miało się wrażenie jakby znało się go od zawsze. Był najmilszą i najbardziej ciepłą osobą jaką spotkałam, emanował dobrem i pozytywną energią i to było... Uzależniające i niezwykłe. Takie cechy w połączeniu z takim ciałem wróżyły absolutny zawrót głowy u każdej heteroseksualnej kobiety ze mną włącznie. Miałam prawdziwe kłopoty bo za nic nie chciałam go wypuszczać, a nasza wczorajsza rozmowa kołatała mi w myślach jak zaklęta - Muszę ci się jakoś odwdzięczyć, tak bardzo mi pomagasz...

- No wiesz, właściwie nic nie zrobiłam, ale chciałabym żebyśmy pojechali dzisiaj gdzieś z dzieciakami na cały dzień, co myślisz? Wiem że pogrzeb waszej mamy jest jutro - wyszeptałam nachylając się w jego stronę trochę zbyt mocno - ... i wiem jakie to dla was koszmarnie trudne, ale dzieciaki zasługują na chwilę zapomnienia. Na trochę... dzieciństwa. Takiego beztroskiego, zwyczajnego. Wiem że to szybko, ale weźmiemy ich tylko nad jezioro, aby spróbowały chociaż przez chwilę zapomnieć, co myślisz? - patrzył na mnie, a później zagryzł wargę.

- Bardzo bym chciał Lili, i wiem że dzieci na to zasługują, ale... Mam dzisiaj dużo do załatwienia, a przede wszystkim muszę poszukać dla nich opiekunki. Pojechać do miasta, do agencji, może dać ogłoszenie w internecie.... Jutro pogrzeb, a Denny nie może na nim być, nie wiem też czy Briee będzie chciała... A po jutrze muszę już wracać do pracy... - odchylił do tyłu głowę prezentując mi swoją nieprzyzwoicie seksowną i męską szyję. Naprawdę byłam przy nim bez szans.

Zastanawiałam się przez chwilę nad tym co chciałam mu zaproponować, nad tym czy to dobry pomysł. Ten facet sprawiał, że nie mogłam się pozbierać i być może powinnam uciekać do Nowego Jorku, aby nie stracić dla niego głowy, nie zrobić jakiegoś miliona głupstw i nie złamać sobie lub jemu serca, ale... Nie mogłam. Nie mogłam go tak zostawić. Chciałam mu pomóc i chciałam pomóc tym dzieciom. Może to naprawdę było przeznaczenie, że zjawiłam się tutaj właśnie teraz? Cholera, raz się żyje, mój świat był prosty, zimny, nudny i poukładany, a ten dom i te dzieci mogły dodać mu trochę barw i ciepła. Podobnie jak Tim.

- Timmy, myślę że możemy pojechać, jeśli masz coś innego do załatwienia to ci pomogę, a w kwestii opiekunki to... Chciałbym zgłosić się na ochotnika. Będę tu całe wakacje, to ponad dwa miesiące. Później dzieciaki pójdą do przedszkola, szkoły i żłobka i będzie łatwiej...

Tim patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy jakbym mówiła do niego w obcym języku

- Lili, to zbyt wiele... - zaczął, a ja położyłam mu dłoń na ustach.

- Chcę tu zostać na całe wakacje. Na początku myślałam o kilku dniach ale naprawdę mi się tu podoba i ten klimat działa na mnie uspakajająco - tak, tak sobie to tłumacz Lilianne, może on w to uwierzy, kto wie - A twoje rodzeństwo jest cudowne, będę mogła odpoczywać i spełniać moją potrzebę pracy z dziećmi...

- Nie odpoczniesz przy dzieciakach Lili, zasłużyłaś na prawdziwe wakacje...

- Sama wiem co dla mnie dobre... Nie miałam rodziny i przebywanie z wami daje mi dużo przyjemności. Nie odbieraj mi tego, Tim - powiedziałam, a na końcu wydymałam dolną wargę opierając się o jego klatkę piersiową.

- Jesteś niemożliwa... - pokręcił głową i się uśmiechnął - I nie wiem czym sobie na to zasłużyłem - ale ja wiedziałam... - I nie wiem jak ci się odwdzięczę - tu też miałam pewne pomysły... - Ale na pewno jakoś to zrobię... - och, nie wiem czy powinniśmy, bez względu na to jak ogromną miałam na to ochotę

- Tim, cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziałam karcąc się w myślach. Tim zasługiwał na coś więcej niż ja i to co mogłam mu dać i zamierzałam trzymać ręce przy sobie bez względu na wszystko.

- O nie, uwierz, ratujesz mi życie i nawet nie wiem co powiedzieć. Nie spodziewałem się czegoś takiego... Dziękuję to mało - powiedział, a ja pokręciłam na niego głową. Chyba naprawdę rzadko ktoś mu pomagał skoro reagował aż tak wylewnie - Tylko musimy ustalić w takim razie ile miałbym ci płacić...

Niemal się zapowietrzyłam.

- Nie mów do mnie takich rzeczy, Tim, proszę cię - odparłam surowym tonem, ale po jego minie mogłam się domyśleć, że będzie nalegał.

- Nie mogę się zgodzić na to żebyś pracowała tu przez całe wakacje i to jeszcze za darmo.

- Co najwyżej za nocleg - wypaliłam. Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami więc poczułam się jak kretynka. Było mi głupio i nie chciałam się narzucać, ale prawda była taka że w domu Rivera Andersona, brata Betty czyli na ranczu mogłam zostać na kilka dni, na tyle na ile umawiałam się z moją przyjaciółką. Zapewne nie miałaby nic przeciwko, abym została na dłużej, ale lada dzień miał wrócić jej brat wraz z nowo poślubioną żoną. Wracali z podroży poślubnej i na pewno woleliby być sami, a ja zdecydowanie nie chciałam się szwendać po domu, kiedy młode małżeństwo przeżywało miesiąc miodowy, na dodatek to zupełnie obcy mi ludzie, więc sytuacja byłaby podwójnie niezręczna. To byłoby delikatnie mówiąc zawstydzające, a poza tym nie chciałabym, aby przeze mnie czuli się nieswojo w swoim własnym domu... - Zresztą... Ja naprawdę kocham dzieci i opieka nad nimi będzie dla mnie przyjemnością. I oczywiście żartowałam z tym noclegiem, nie zamierzam się wam narzucać...

- Lili możesz tu zostać jak długo zechcesz...

- Dziękuję - uśmiechnęłam się obmyślając jak to wszystko ułożyć, aby miało sens i nikomu nie stała się krzywda. Na razie wiedziałam tylko tyle, że nie mogę zostawić tego bidnego chłopaka bez pomocy, tym bardziej że tak bardzo polubiłam jego i te dzieciaki. Musiałam to wszystko przemyśleć tym bardziej biorąc pod uwagę, że nie zamierzałam zostawać na tak długo. - Po prostu nie zajmujmy się nieistotnymi kwestiami. Jeśli chodzi o pieniądze to uwierz one nigdy nie stanowiły dla mnie problemu, mam ich w nadmiarze i nie wezmę od ciebie ani centa. Będzie fajnie, daj spokój, okej? Poza tym miałam nadzieje że zostaniemy przyjaciółmi... - powiedziałam, a jego policzki lekko się zarumieniły.

- Tak, ja też mam taką nadzieję - odparł patrząc na mnie intensywnie. Odgarnęłam mu niesforny kosmyk z czoła. Uśmiechnęłam się zapewne nieco głupkowato a wtedy Denny zaczął wydostawać się ze swojego krzesełka. Tim już po chwili był przy nim i wyciągnął go, a mały pognał do salonu do dziewczynek i Nemo.

- Siadaj, zjesz śniadanie - odparłam włączając kuchenkę, nagrzewając patelnię i wylewając na nią kolejnego naleśnika. Tim mi się przyglądał, a ja czułam się dziwnie, ale mimo to nie zamierzałam uciekać, co było dla mnie czymś nowym. Myślałam o tym, o czym rozmawialiśmy wczoraj... Czy to było możliwe? Czy powinnam w ogóle rozważać coś podobnego? Seks z kimś na kim by mi zależało... Z przyjacielem. Wiedziałam, że nie zmienię swoich upodobań, ale byłam dobra w łóżku i na pewno dałbym Timowi dużo przyjemności, ale... czy miałam prawo to od niego brać? Jednak jeśli on tego chciał? Jeśli potrzebował tego równie desperacko jak ja? Jeśli mogliśmy faktycznie wypełnić tą pustkę i potrzebę, jednocześnie nie komplikując sobie życia i nie robiąc sobie krzywdy? Z pewnością po moim wyjeździe moglibyśmy wciąż utrzymywać kontakt, nadal się przyjaźnić, odwiedzać się... Tak czy inaczej musiałam to wszystko przemyśleć, bo pomoc Timowi i pozostanie tutaj wiązało się z brakiem kontaktu z Jamesem i Bradem, oraz innymi ewentualnymi mężczyznami z którymi mogłabym być w chwilach kiedy bardzo tego potrzebowałam. A w takich chwilach naprawdę ciężko mi było się kontrolować...

- Dzwoniła Betty? - zapytał przerywając moje rozmyślenia. Zerknęłam na zegarek i zobaczyłam że już po dziewiątej. Chyba mogłam przeszkodzić gołąbeczkom o tej godzinie?

- Zadzwonię zapytać co tam się dzieje - odparłam i już po chwili usłyszałam swoją przyjaciółkę. Tak jak myślałam wszystko było dobrze, szeptała z przejęciem bo blondas spał na co wywróciłam oczami. Nieważnie, ważne, że była bezpieczna.

Kiedy skończyłam zjedliśmy wspólnie śniadanie ustalając gdzie dziś zabierzemy dzieciaki i nic nie mogłam poradzić na to że w końcu, chyba pierwszy raz w życiu, z tym niemal zupełnie obcym chłopakiem, w zupełnie obcym, małym domku gdzieś na końcu świata, poczułam się jakbym w końcu była traktowana jak czyjaś rodzina.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro