Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Tim

Patrzyłem na zegarek zastanawiając się dlaczego do cholery nie ma jeszcze Lili, powinna być przede mną, bo moje dzisiejsze zajęcia trwały dwie godziny dłużej od jej. Dzwoniłem wielokrotnie na jej telefon, ale za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka, więc zaczynem wariować z niepokoju.

- Spokojnie, tatuśku… -  usłyszałem Sue, którą spiorunowałem wzrokiem. – Pewnie zagadała się z koleżankami po zajęciach.

- To nie w jej stylu. Gdyby tak było przynajmniej by mi o tym napisała, albo chociaż odebrała telefon… - odparłem po raz kolejny wykonując połączenie.

Po następnych dwóch godzinach zacząłem obdzwaniać szpitale przerażony nie na żarty, jednak w Nowym Jorku mogłem spędzić w ten sposób cały wieczór, tym bardziej że oczekiwanie na informacje trwało długo a jej otrzymanie graniczyło z cudem… Właśnie wtedy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłem obcy numer. Odebrałem połącznie drżącymi palcami, próbując wyrzucić z głowy moment kiedy dzwonili do mnie w sprawie wypadku i śmierci taty.

- Tak słucham?

- Pan Tim Kane? – służbowy głos w słuchawce sprawił że niemal się porzygałem

„Na drodze krajowej numer 40 miał miejsce wypadek…” dudniło mi w głowie

- Tak to ja.

- Czyli dobrze się dodzwoniliśmy. Mamy pański numer od przyjaciółki panny Lilianne Veeris, Megan Cassidy. Z kolei numer do niej uzyskaliśmy od Rebekhi Veeris, która jest jedną z ostatnich żyjących krewnych Lilianne, zgadza się? – mężczyzna gadał jakby czytał z kartki, a ja czułem że za chwilę eksploduje z niepokoju.

- Co się stało? Proszę mi powiedzieć…

- Jest pan partnerem, ojcem dziecka, tak?

- Tak - odparłem zniecierpliwiony -  Co się stało?

- Proszę wybaczyć, ale to procedury – w dupie miałem jego procedury. Miałem za to wielką ochotę zacząć wrzeszczeć, ale jedynie odchrząknąłem, kiedy kontynuował - Panna Veeris miała dzisiaj wypadek samochodowy. Przebywa obecnie w śpiączce w szpitalu Lennox Hill, prosilibyśmy aby niezwłocznie przyjechał pan na miejsce…

- Żyje? – udało mi się wydusić. Czułem że za moment się poryczę i nie wiedziałem co zrobię jeśli coś jej się stało…

- Tak, ale jest w ciężkim stanie. Jednak najbardziej martwimy się o pana dziecko, możliwe że trzeba będzie podjąć parę trudnych decyzji i podpisać dokumenty, proszę wziąć dowód osobisty i zjawić się jak najszybciej… - miałem chęć zabić tego faceta gołymi rękami. Mówił do mnie jakby w grę wchodziło podpisanie umowy na kupno odkurzacza, a właśnie przed chwilą moje życie znowu się zawaliło. Ale ona żyła… tylko to się liczyło…

Zakończyłem rozmowę próbując być twardy. Musiałem, bo ona wciąż żyła. Żyła. Powtarzałem sobie to w myślach kiedy mówiłem Sue, że jadę do szpitala bo Lili miała wypadek. Sophie została z dzieciakami na górze, gdy wziąłem portfel, dokumenty i pojechałem do szpitala, wciąż powtarzając sobie, że ona żyje. A dopóki ona żyła, ja również mogłem oddychać, prawda?

***

Siedziałem przy jej łóżku trzymając ją za rękę. Aparatura pikała, a ja nie spałem od ponad dwudziestu czterech godzin modląc się aby w końcu otworzyła oczy.

Żyła i to było najważniejsze. Lekarze mówili że prędzej czy później powinna się obudzić, i mimo tego że była mocno poobijana i miała dość poważny uraz głowy jej stan w tym momencie był już stabilny. Ja jednak wciąż odchodziłem od zmysłów nie wiedząc kiedy to nastąpi. Była w śpiączce, a ja wystarczająco dużo nasłuchałem się o ludziach którzy przebywali w takim stanie przez wiele lat, więc byłem przerażony jak cholera.

- Timmy, powinieneś odpocząć – usłyszałem głos Betty która wsiadła do pierwszego samolotu, jak tylko zadzwoniłem do niej przekazując jej te okropne wieści.

Lili miała wypadek w drodze z Uczelni do domu. Nie miałem pojęcia jakim cudem wylądowała w samochodzie z Bradem Larssonem ale z tego co sprawdzałem jej auto wciąż stało na uczelnianym parkingu, czyli z pewnością nie chciało odpalić. Wypadek ponoć nie nastąpił z winy Larssona, który obecnie przebywał na Oddziale intensywnej terapii w stanie krytycznym. Współczułem mu, ale jednocześnie dziękowałem Bogu, że auto które spowodowało wypadek uderzyło w bok samochodu po stronie kierowcy. Inaczej Lili byłaby na jego miejscu, może gorzej… Nawet nie chciałem o tym myśleć…

- Tim? Słyszysz mnie? – Betty położyła dłoń na moim ramieniu, a Sue zachlipała w chusteczkę stojąc w drzwiach.

- Betty, ja zostaje. To chyba oczywiste. Weź Sue do domu, proszę… Najbardziej pomożesz mi w ten sposób, okej? – odparłem ściskając mocniej rękę Lili.

- Co tylko powiesz, przyjacielu – odparła łamiącym się głosem Betty, po czym wyszła z sali zabierając ze sobą ociągającą się Sue.

- Lili… - powiedziałem przerywając natrętną ciszę, kiedy znowu zostaliśmy sami – Musisz się obudzić, wiesz? Nie sądzę żebyś była w stanie wyobrazić sobie jak strasznie cię kocham… Proszę obudź się, bo umrę bez ciebie, rozumiesz? Wiem, że zawsze mówiłaś, że jestem silny. Wiem, że to pewnie dlatego mnie pokochałaś, prawda? Bo potrafiłem się podjeść po upadku, wiedziałem co jest słuszne, potrafiłem przezwyciężyć swój ból, dla dobra mojej rodziny, ale… To za wiele. Tego nie zniosę. A nasz syn nas potrzebuje, nas obojga.  Ja nie wychowam go sam, nie chcę, nie umiem i w ogóle nie potrafię sobie tego wyobrazić… - poczułem jak po policzku lecą mi łzy. Nasz dzieciak był cholernie silny i po serii badań okazało się że jest cały i zdrowy. Lekarze bali się, że będą musieli przerwać ciążę na skutek krwotoku i  obniesionych urazów, ale Thor najwyraźniej nigdzie się nie wybierał, dzięki Bogu. Wiedziałem że mój syn będzie silny. Ale ja nie miałem już w sobie siły. Ani dla niego, ani dla dzieciaków. Jeśli miałbym ją stracić to… Załamałbym się. Nie dałbym rady… - Lili błagam, nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię. Potrzebuję cię żeby oddychać… - zaszlochałem dociskając jej rękę do swojej twarzy.  

- Ja ciebie też – usłyszałem jej zachrypnięty głos, a wszystko we mnie zamarło w oczekiwaniu. Spojrzałem na nią a kiedy zobaczyłem że ma otwarte oczy po prostu wybuchnąłem płaczem czując wszechogarniającą ulgę. Przytuliłem się do niej najdelikatniej jak umiałem, a ona zanurzyła rękę w moich włosach i już wiedziałem. Wróciła do mnie.

- Wróciłaś – powiedziałem z niedowierzaniem.

- Mówiłam, że zawsze do ciebie wrócę, pamiętasz? – zaśmiała się przez łzy, podobnie jak ja, kiedy niemal się trząsłem z emocji - Zawszę do ciebie wrócę – powtórzyła.

- A ja zawszę będę na ciebie czekał – odpowiedziałem.

- Kocham cię – dodała, a później w panice dotknęła swojego brzucha

- Żyje, wszystko z nim dobrze – powiedziałem szybko, patrząc w jej załzawione oczy.

- Dzięki Ci Boże – po policzkach poleciały jej nowe łzy, więc zacząłem ją całować. Pocałowałem jej usta, scałowałem każdą z łez, policzki, powieki, zasypałem ją jakimś milionem pocałunków, aż się zaśmiała, a ten dźwięk był dla mnie wszystkim.

- Co się dokładnie stało? Pamiętam że popsuło mi się auto, a Brad zaproponował mi podwózkę. Jechaliśmy i nagle…

- Mieliście wypadek, kochanie… Ale już jest dobrze. Jesteś poturbowana, Straciłaś trochę krwi i przytomność, masz uraz głowy, ale wszystko dobrze. A mały jest cały i zdrowy…

Pogłaskała swój brzuch a później spojrzała mi w oczy – Chyba jednak nie chcę dawać mu imienia dokładnie takiego jakie miał tata. On zginął i… - znowu poleciały jej łzy, więc mocno ją przytuliłem - … Pamiętasz jak Sue mówiła o tej klątwie po tym jak zmarła wasza mama?

„Rodzina Kane’ów jest przeklęta” mówili.

- A co jeśli to ja jestem? Boże, najpierw moi rodzice teraz to i to jeszcze kiedy jestem w ciąży…

- Kochanie jesteś tutaj, żyjesz i tylko to się liczy. To bzdury i w tym wszystkim mamy naprawdę sporo szczęścia. Żyjesz, Nasz syn żyje. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? – odparłem ścierając jej łzy z policzków – Ale jeśli chodzi o imię, masz całkowitą dowolność, nie musimy decydować już teraz – dodałem z uśmiechem aby zmienić temat.

- Chciałem w ten sposób upamiętnić tatę, ale…

Irracjonalnie bała się, że nasz syn podobnie jak jej ojciec odejdzie zbyt wcześnie. Rozumiałem ją, biorąc pod uwagę co nas spotkało, chociaż wiedziałem też że to jak nasz syn będzie miał na imię nie ma i nigdy nie będzie miało żadnego znaczenia. Tak czy inaczej będzie silny i będzie miał cholery fart, bez względu na imię czy cokolwiek innego. Po prostu to wiedziałem, czułem to.

- Kocham cię – powiedziałem z mocą znowu ją przytulając, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Żyła, obudziła się, wróciła do mnie. I tylko to się liczyło. Znowu mogłem zacząć oddychać, znowu mogłem normalnie żyć.

Po chwili do sali weszli lekarze sprawdzając stan Lili, stwierdzając że jest stabilny. Obdzwoniłem wszystkich informując ich o tym że Lilianne jest już bezpieczna, a  gdy zapytała mnie o stanie Brada i opowiedziałem jej co się z nim dzieje naprawdę się przejęła, ale nic nie mogliśmy zrobić. Wierzyłem że i on z tego wyjdzie, jednak w tym momencie mogłem myśleć tylko o mojej kobiecie, dziecku i o tym jak wiele mam szczęścia że wciąż byliśmy razem. Wróciła do mnie, tak jak obiecała. I wiedziałem że co by się nie działo, gdziekolwiek nie będziemy i cokolwiek nas nie spotka, bez względu na to ile wylaliśmy łez i jak okrutny bywał dla nas los, teraz jesteśmy razem i  zawsze znajdziemy drogę powrotną do siebie. Zawsze do siebie wrócimy i zawsze się odnajdziemy, tak jak zapisano nam w gwiazdach.

***

Kilka tygodni później

- Ma pan syna – pielęgniarka położyła mi na ramionach małe wrzeszczące zawiniątko a ja zamrugałem gwałtownie aby się nie popłakać. Miałem syna! Byłem żałośnie wzruszony, tym bardziej kiedy spojrzałem na roześmianą twarz kobiety którą tak bardzo kochałem.

- Mówiłam że będzie chłopak – mrugnęła do mnie, a ja się zaśmiałem przepełniony nadzieją i szczęściem i wdzięcznością

- Teraz nadszedł ten moment, Li. Musisz się w końcu zdecydować – powiedziałem do niej, a ona spojrzała na mnie z czułością

- To twój syn i twoja decyzja – odparła

- Mówisz poważnie?

- Zdecydowanie – odpowiedziała, a ja przyjrzałem się mojemu synowi.

- Thoren – powiedziałem uśmiechając się do niego. – Thoren Kane.

Popatrzyłem na Lilianne i zobaczyłem szeroki uśmiech rozciągający jej śliczne usta.

- Thoren Kane brzmi idealnie – pochyliłem się całując ją głęboko, a później znowu przeniosłem wzrok na naszego cudownego chłopca..

- Jest idealny – westchnąłem siadając koło Lili z Thorenem na rękach wiedząc że właśnie tego dnia moje życie stało się absolutnie doskonałe.

***

Kochani to już przedostatnie rozdziały. Na początku przyszłego tygodnia zamierzam wrzucić ostatni rozdział i epilog.  Wcześniej planowałam poprowadzić zakończenie inaczej, zrobić z Brada czarny charakter, uruchomić cioteczkę i mocniej namieszać mojej ulubionej parze, ale przekonałyście mnie że oboje już za wiele przeszli i nie mogę im jeszcze bardziej komplikować życia, tak więc zdecydowałam się na łagodniejsze poprowadzenia akcji, mam nadzieję że się spodobało ❤❤ <3 przed nami jeszcze zakończenie, mam nadzieję że będzie gorąco i ciekawie 😉

W epilogu wprowadzę kilka nowych postaci, może kiedyś doczekają się swojej własnej historii, kto wie? Jeśli byście chciały to jasne że napiszę ;D  dziękuję Wam z całego serca, bo bez Was nie skończyłabym tak szybko „Tears”, tylko poddała się w połowie drogi, ale Wy czytacie, motywujecie  mnie a ja piszę i dzięki Wam znowu dobrnęłam do zakończenia kolejnej książki. Jeszcze raz dziękuję i biorę się za pisanie ostatniego rozdziału ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro