Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Lilianne

Byłam na dole. I było mi cholernie dobrze, kiedy jego silne ciało górowało nade mną i dawało mi rozkosz. W zamian za to oddałam mu się bez reszty błagając o więcej i byłam w niebie, kiedy pieprzył mnie mocno i bezlitośnie, doprowadzając tym do obłędu. Całował moje usta i szeptał że mnie kocha,  a mi było tak cudownie że mogłam jedynie krzyczeć i jęczeć. Nie było szans na jakiekolwiek logiczne zdanie. Doszłam tak mocno, że prawie zemdlałam, a kiedy skończył leżałam na tym cholernym siedzeniu, próbując jakimś cudem dojść do siebie. Tim wtulił się we mnie sadowiąc się między moimi udami, a ja oddychałam z trudem, kiedy całował moją szyję.

- Wszystko dobrze? – spytał.

- Chcę jeszcze raz – udało mi się wydusić tylko tyle, a on się zaśmiał chociaż mi wcale nie było do śmiechu. Potrzebowałam, aby zrobił to jeszcze raz. Mocno.

- Masz ochotę na druga rundę, kochanie?  - powtórzył moje słowa, które wypowiedziałam do niego podczas naszego pierwszego zbliżenia – Dam ci drugą rundę…

***

Pakowałam się nakręcona do granic możliwości. Było mi smutno, że Tim i dzieci nie jadą ze mną od razu, ale mieli dołączyć za miesiąc i nie mogłam tego przyspieszyć. Przede wszystkim Tim nie mógł rzucić pracy z dnia na dzień, a ja musiałam załatwić dzieciom szkołę i przedszkole, dlatego musiały rozpocząć naukę w  Duchesne, a później przenieść się do Nowego Jorku. Nie było to idealne rozwiązanie, ale doszliśmy do porozumienia że w miesiąc uda nam się dokonać wszelkich formalności, zamknąć wszystkie sprawy, a dzieciaki kiedy usłyszały, że przenoszą się do mnie dosłownie oszalały z radości, więc te trzy, cztery tygodnie nie były dla nich problemem. Wiedziałam z autopsji, że przenoszenie się w trakcie roku szkolnego to żadna przyjemność, ale kiedy będzie to sam początek nie powinno być to szczególnie problematyczne. No i mieliśmy być razem. Nie mogłam w to uwierzyć! W końcu miałam mieć rodzinę! I to taką którą sama sobie wybrałam, moją własną i wyjątkową. Byłam naprawdę szczęśliwa mimo, że czekał mnie miesiąc bez Tima.

- Gotowa? – zapytał wchodząc do pokoju, aby pomóc mi z rzeczami. Przytaknęłam, więc wziął moje bagaże zanosząc je do furgonetki. Zeszłam ze schodów, a na dole czekały na mnie dzieciaki. Stały w drzwiach, jedynie Denny pobiegł w moim kierunku, więc natychmiast wzięłam go na ręce. Nic nie mogłam poradzić na to, że zaczęłam płakać, kiedy przytulili mnie wszyscy na raz.

- Nie żegnamy się – powiedziała Sue, mrugając szaleńczo, aby się nie rozpłakać.

- Nie żegnamy się – powtórzyłam i przytuliłam ją mocno. Wycałowałam Dennego i dziewczynki, a Tim podszedł do nas z nieco smutnym, ale jednocześnie pokrzepiającym uśmiechem.

- Miesiąc szybko minie – powiedział całując mnie w usta. Już nie musieliśmy się kryć przed dziećmi, lub kimkolwiek innym z naszym uczuciem. Tim był mój. Oficjalnie.

- Wiem – powiedziałam wycierając kilka zdradzieckich łez. Nie miałam pojęcia co bym teraz przeżywała, gdyby nie świadomość, że moja rodzina dołączy do mnie za kilka tygodni. Chyba nie dałabym rady. Timmy przytulił mnie mocno, po czym scałował łzy z moich policzków, a potem pomachał do dzieciaków, kiedy wychodziliśmy z domu.

- Będę za kilka godzin. W razie czego jestem pod telefonem – powiedział do Sue, a kiedy siedzieliśmy już w aucie westchnęłam przeciągle.

- Rozmowa z Betty poszła lepiej niż myślałam – odparłam, aby zmienić temat i przestać beczeć. Byłam na siebie naprawdę wściekła za to, że reagowałam bardziej emocjonalnie niż pięciolatka. Briee zachowała zimną krew, podczas gdy ja szlochałam w wyjątkowo żałosny sposób.

Kiedy Tim wyjechał na prostą drogę położył rękę na moim udzie, a potem splótł palce naszych dłoni.

- Co mówiła?

- Cieszyła się. Ale była też trochę zła, że nie powiedziałam jej wcześniej.

- Dowiedziała się przed Riverem i Rayem, że odchodzę z pracy więc powinna czuć się wyróżniona – zaśmiał się, a ja pokiwałam głową.

- Tak… Troszkę im przykro, że im ciebie zabieram, ale no cóż. Jesteś mój.

- Nie zaprzeczę – pocałował moją dłoń, a później skupiliśmy się na drodze. Milczenie w jego towarzystwie było dla mnie naturalne, podobnie jak wszystko inne co robiliśmy. Mogliśmy pieprzyć się w wyjątkowo wyuzdany sposób, aby po chwili leżeć wcinając chrupki i gadając o problemach gastrycznych Dennego. To było niesamowite, bo z nim nic nie było niezręczne lub niewłaściwe. Z nim wszytko było dobre i idealne. I wiedziałam, że w chwili kiedy pocałuję go na pożegnanie zostawię z nim swoje serce.

*

- To nie jest pożegnanie – pocałował mnie mocno, kiedy się rozstawaliśmy.

- Nie jest. Czekam na ciebie. To tylko kilka tygodni…

- Będę tęsknił jak cholera, kochanie – wyszeptał w moje usta – Ale wiem, że kiedy przyjadę, będę miał cię już na zawsze…

-  Kocham cię.

- Kocham cię – powtórzył wycierając łzę spływającą po moim policzku. O rany, byłam tak żałośnie melodramatyczna, że dosłownie nie mogłam uwierzyć w to co wyprawiam, ale czułam się dziwnie wzruszona i rozchwiana emocjonalnie. Chyba po prostu nigdy nie miałam nikogo swojego, nikogo kogo bym kochała i kto kochałby mnie, więc przeżywałam to zbyt mocno. Gdybym zobaczyła się kilka tygodni temu byłabym pewna, że to co teraz wyrabiam jest zupełnie nieprawdopodobne. Ja nie płakałam, nie kochałam, nie umawiałam się na randki, nie bywałam romantyczna, nie wzruszałam się z byle powodu, nie rozpływałam się dla faceta i nie gadałam takich sentymentalnych bzdur. A jednak. Miłość zmienia ludzi. Coś, co kiedyś wydawało mi się żenujące, zawstydzające i niewłaściwe teraz było dla mnie zupełnie naturalne. Odchodząc popatrzyłam z uczuciem na Tima. Stał w obcisłym czarnym podkoszulku, który rozciągał się na jego umięśnionej klatce piersiowej. Wepchnął dłonie do przednich kieszonek dopasowanych ciemnych jeansów, a jego oczy i włosy wydawały się niemal czarne z tej odległości. Kilka nastolatek, które właśnie przechodziły koło niego gapiły się w jego stronę z jawnym zachwytem, po czym zachichotały próbując zwrócić na siebie jego uwagę, ale on nie odrywał ode mnie wzroku. Cholerka ten facet był mój. Najseksowniejszy mężczyzna na tej planecie, bez dwóch zdań. No cóż, gdybym zobaczyła tą scenkę kilka miesięcy temu i miała okazję przyjrzeć się obiektowi moich westchnień, to chyba jednak nie byłabym aż tak zaskoczona.  Jak kochać to tylko kogoś takiego jak on, jak kraść to miliony! Uśmiechnęłam się szeroko, machając mu na pożegnanie, odliczając w myślach dni do naszego ponownego spotkania.

Tydzień później

- Do tej pory nie mogę uwierzyć że mi nie powiedziałaś, ty zołzo -  Betty sapała do telefonu. – Ale ci wybaczam, bo podjęłaś najlepszą decyzję w życiu. Tim jest naprawdę szczęśliwy.

- Ja też – odparłam po raz kolejny zerkając na kalendarz nad moim biurkiem. Zagryzłam wargę analizując, kiedy do cholery miałam ostatni okres. – Betty, kochanie, muszę kończyć. Pogadamy jutro, dobrze?

- Jasne, tylko nie zapomnij zadzwonić jeszcze z tobą nie skończyłam!

- Domyślam się – westchnęłam, a kiedy się rozłączyłam z niepokojem zerknęłam na telefon. Spóźniał mi się. I to ładnych kilka dni. Okej, to na pewno przez stres, zmianę klimatu i strefy czasowej, i tak dalej…

Ale i tak musiałam to sprawdzić.

Niewiele myśląc poszłam do apteki, by wrócić z pięcioma testami ciążowymi.

- Okej. Pokaż mi jedną kreskę  - powiedziałam do testu, a kiedy czekałam na wynik z przerażeniem zobaczyłam jak pojawiają się dwie. Dwie cholerne kreski. – To nie możliwe – parsknęłam śmiechem. - Musi być popsuty – gadałam do siebie, a ręce zaczęły mi się trząść, kiedy sprawdzałam drugi test. Później trzeci, czwarty i piąty. Pozytywne.

O Boże…

Automatycznie wzięłam telefon do ręki. Mówiłam mu o wszystkim, nawet o tym że wykładowca z historii sztuki miał koszmary sweter, a jakaś babka z trójką dzieci przebiegła dzisiaj na czerwonym świetle, prawie wpadając pod samochód. Był moją bratnią duszą i odkąd tydzień temu przyjechałam tutaj bez niego czekałam na każdą rozmowę z nim jak na zbawienie. Więc teraz, nie myśląc o tym, że być może nie powinien dowiadywać się o czymś tak istotnym przez telefon, po prostu zadzwoniłam. Musiałam mu powiedzieć.

- Cześć kochanie. Jeszcze nie śpisz? – spytał wesołym tonem, ale kiedy usłyszał jak zanoszę się płaczem, jego głos zupełnie się zmieni – Lilianne, co się dzieje?

- Pozytywny… - udało mi się wydusić pomiędzy szlochami. O Boże! To był dla mnie szok i bałam się jak cholera. Co ja teraz miałam zrobić!? Jak to było w ogóle możliwe?!!

- Słucham? Kochanie nie rozumiem, mów do mnie…

- Wynik testu. Pozytywny!

- Jakiego testu?

- Ciążowego. Zrobiłam pięć. Wszystkie są pozytywne!

W słuchawce nastała martwa cisza.

- Timmy… Boże, powiedz coś…

- Jesteś w ciąży…?

- Przepraszam! Co za idiotka ze mnie... Brałam tabletki regularnie, więc jakim cudem!?  Wiem, że miałam tego pilnować i pilnowałam, przysięgam! Nie wiem jak to się stało…

- Kochanie, spokojnie…

- Boję się Tim – powiedziałam, chcąc się do niego przytulić.

- Poczekaj, ja… cholera. Przyjadę do ciebie. Postaram się przylecieć dzisiaj, nie wiem, coś wymyślę…

- Nie Timmy, nie możesz zostawić dzieci. Ja… Przepraszam…

- Jeszcze raz mnie przeprosisz i nie ręczę za siebie, Lili. To nie twoja wina i… Cholera, będziemy mieli dziecko?

- Zrobiłam pięć testów. Ale nie byłam jeszcze u lekarza…

- Okej… Wiesz, że cię kocham, tak?

- Tak.

- I wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko?

- Tak.

- I wiesz, że chcę mieć z tobą dziecko i może myślałem, że to będzie dopiero za wiele lat, ale… Cholera kocham cię i damy sobie radę, tak?

- Tak – zapłakałam w słuchawkę, ale zaczęłam się uśmiechać.

- Przylecę choćby tylko na jeden dzień, żeby powiedzieć ci jak strasznie cię kocham, jak bardzo się cieszę i przytulać cię całą noc. A za trzy tygodnie będę przy tobie cały czas. Będzie wspaniale, zadbam o to, rozumiesz?

Pokiwałam głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.

- A teraz daj mi chwilę. Wszystko będzie dobrze. Jesteś cudowna i nie zrobiłaś nic złego, tak?

- Tak.

- Zawiozę dzieci do Raya i Betty, pogadam z nimi i jadę na lotnisko.

- Timmy, nie trzeba…

- Nie przylecę na długo, kochanie. Ale nie zostawię cię teraz samej. I nie mogę być teraz bez ciebie. Muszę cię zobaczyć, nawet jeśli to będzie tylko jeden dzień. Dam ci znać z lotniska kiedy mam lot do Nowego Jorku, a teraz idę to ogarnąć. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia…

Zaśmiałam się nie mogąc w to uwierzyć. Zdecydowanie nie byłam na to gotowa, ale jednocześnie czułam, że nie jestem w tym wszystkim sama. Że nie wpadłam z przypadkowym facetem tylko jestem w ciąży z najcudowniejszym mężczyzną na ziemi, z którym i tak chciałam zostać na zawsze. Musiałam oczywiście jeszcze potwierdzić wszystko u lekarza, ale wyniki testów, w połączeniu z moim rozchwianiem emocjonalnym, nienajlepszym samopoczuciem, mdłościami i spóźnionym okresem mówiło samo za siebie. Wytarłam twarz z łez i usiadłam na kanapie ciesząc się jak wariatka z tego, że za kilka godzin być może go zobaczę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro