Rozdział 28
Tim
Siedziałem w pokoju dziewczynek gapiąc się martwo w telefon. Dzieciaki bawiły się najlepsze, tylko Sue zerkała na mnie z jawnym współczuciem, więc zszedłem na dół aby zostać sam. Przeglądałem internet w poszukiwaniu opiekunki do dzieci. Od września miały iść do żłobka, przedszkola i szkoły, ale przecież musiałem mieć kogoś kto zostanie z Dennym lub Briee kiedy będą chorzy. Nie wiedziałem jakim cudem uda mi się znaleźć kogoś tak elastycznego, kogoś kto będzie potrzebował pracy tylko dorywczo i to w konkretnych sytuacjach. Zastanawiałem się czy nie wstawić ogłoszenia, albo może lepiej zmienić plany? Mógłbym zatrudnić kogoś na co dzień, aby odbierał dzieci wcześniej i potem zostawał z nimi do momentu aż wrócę z pracy. Na coś takiego na pewno będzie więcej chętnych…
Chociaż bardzo próbowałem i tak nie umiałem skupić na tym wszystkim. Byłem chyba najsmutniejszym facetem na świecie i wiedziałem, że prędko się to nie zmieni. Lili wyjeżdżała. Za trzy dni. A ja czułem jakby moje życie właśnie uciekało mi przez palce.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk nadchodzącego połącznia, więc automatycznie odebrałem telefon.
- Cześć Pam – przywitałem się ściskając nasadę nosa, po czym wziąłem głęboki oddech.
- Cześć. Chciałam zapytać czy nie wyszedłbyś dzisiaj z nami na pizzę. A w weekend robimy ostatnią wakacyjną imprezę u Bena. Wpadniesz? Możesz wziąć ze sobą Lilianne…
- Lilianne już nie będzie. A ja wątpię, abym miał czas.
W słuchawce nastała cisza, więc chrząknąłem ze zniecierpliwieniem. Naprawdę nie miałem ochoty na tą rozmowę.
- Co z dzieciakami? Pomagała ci przy nich, prawda?
- Tak, ale coś wymyślę…
- Moja propozycja jest wciąż aktualna, Tim. Znaczy… Mam na myśli propozycję dotyczącą pomocy w opiece nad dzieciakami. Mogę ci pomóc.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to nienajgorszy pomysł, a w drugiej przypomniałem sobie to jak rzuciła się na mnie w łazience i aż się skrzywiłem. Jeśli miała mi fundować takie atrakcje w zamian za pomoc przy dzieciach, to nie dziękuję -wolę zapłacić gotówką.
- Nie trzeba – odparłem pewnym tonem.
- Tim, daj spokój. Przemyśl to. Poza tym jestem otwarta, jeśli będzie ci ciężko po prostu zadzwoń, okej? Jestem tutaj.
- Okej, dziękuję – odpowiedziałem, bo mimo wszystko to co mówiła było miłe, choć i tak nie zamierzałem korzystać z jej propozycji. Odwróciłem się z telefonem przy uchu i zobaczyłem Lili patrzącą na mnie ze zmrużonymi oczami. Myślałem, że zostanie dzisiaj u Betty, więc cholernie się ucieszyłem że ją widzę. – Muszę kończyć, Pam. Do usłyszenia.
- Trzymaj się Timmy…
Rozłączyłem się i uśmiechnąłem się do niej podchodząc, aby ją przytulić.
- Czego ona chciała? – spytała w momencie kiedy ją objąłem i odetchnąłem z ulgą czując w ramionach jej ciało.
- Nic ważnego.
- Powiedz. Co mówiła?
- Nic. Że w razie potrzeby posiedzi z dziećmi. I że idą na pizzę. Nie zostałaś z Betty? - pocałowałem ją w usta, a ona westchnęła głęboko i położyła dłonie na moich ramionach, odsuwając mnie delikatnie.
- Timmy, musimy porozmawiać – odparła poważnym tonem, więc cholernie się zestresowałem. Czułem, że wiem co chce mi powiedzieć. Nie wróci. Nie chce żebym na nią czekał. Nie chce takiego ciężaru, nie potrzebuje tego zobowiązania. Chce być wolna. A ja dam jej wolność, choćby to miało mnie wykończyć, nie zmuszę jej do tego, aby tu wracała. Miała prawo poznawać ludzi i wejść w normalną relację z wolnym mężczyzną, zamiast ciągnąć związek na odległość i to z ogromnym zobowiązaniem w postaci czwórki dzieci. To było normalne i zupełnie się jej nie dziwiłem. Ona mogła mieć każdego faceta, mogła założyć własną rodzinę w odpowiednim dla niej momencie i nie musiała mieć z tego powodu wyrzutów. I tak zrobiła dla mnie zbyt wiele… I bez względu na to jak cholernie to bolało musiałem się z tym pogodzić. Pokiwałem głową patrząc na nią z bólem.
- Rozumiem… - powiedziałem uśmiechając się smutno, i odetchnąłem głęboko próbując się nie rozsypać.
- To poważny temat i nie oczekuję że odpowiesz mi od razu, chociaż tak naprawdę to nie miałabym nic przeciwko temu... Ale jeśli będziesz miał wątpliwości, to chcę żebyś to dokładnie przemyślał i nie odmawiał mi pochopnie. I żeby było jasne, ja jestem pewna, myślałam o tym od dawna i gdybym nie była pewna to bym ci tego nie proponowała…
Zmarszczyłem brwi nie mając pojęcia do czego zmierza.
- Chyba jednak nie rozumiem…
- Jedźcie ze mną – złapała mnie za ręce patrząc na mnie z nadzieją – Ty i dzieciaki. No i ja. W Nowym Jorku. Razem! – podskoczyła, gdy zamrugałem zdezorientowany.
- Lili, ja… - nie wierzyłem, że on mi to proponuje. Byłem w takim szoku, że nie potrafiłem wydusić słowa.
- Timmy, wiem że masz tu swoje życie i przede wszystkim dzieci. Wiem, że macie tu dom, ale u mnie też jest wasz dom. Zresztą ten również traktuję jak swój, bo to wy jesteście moim domem Tim. Proszę, jedźcie ze mną…
Zamarłem w bezruchu ale moje serce waliło naprawdę cholernie mocno. Widząc jej roześmianą twarz sam się uśmiechnąłem i poczułem się tak niesamowicie szczęśliwy, że chyba nie mogłem oddychać.
- Ale…
- Nie, Tim. Proszę przemyśl to. Ja chcę. Bardzo…
- Ale Lili. To nie takie proste. Jest nas piątka – spojrzałem na nią wymownie. Była z nami przez tak dugi czas, że przecież zdawała sobie sprawę z tego z jak wielką odpowiedzialnością się to wiąże. Nie wierzyłem, że chciałaby zrobić dla mnie coś takiego. Nie wierzyłem, że mógłbym mieć aż tyle szczęścia.
- Pięć moich ulubionych osób na świecie, w tym facet którego kocham – zarzuciła mi ręce na moje ramiona i pocałowała mnie w usta – Po prostu powiedz „tak”. Nie daj się błagać. – Zaśmiała się, a ja pokręciłem głową wciąż niedowierzając – Mam klęknąć? Wiesz że lubię być przy tobie w tej pozycji, więc nie widzę problemu – dodała zaczepnym tonem, próbując żartować ale widziałem, że jest strasznie zestresowana. Drżały jej ręce i gdyby nie to, że patrzyłem jej w oczy i widziałem jak strasznie tego pragnie w życiu nie uwierzyłbym, że proponuje mi coś takiego. – Powiedz „tak”, Timmy… - powtórzyła.
- Lilianne, ale jesteś pewna? Dlaczego miałabyś robić coś takiego, przecież mogłabyś… Być wolna…
- Kocham cię… - powiedziała jakby to było odpowiedzią na wszystkie pytania. Kochała mnie. Nie potrafiłem tego zrozumieć i nie umiałem pojąć dlaczego ona to do mnie czuje, ale wierzyłem jej. Wierzyłem we wszystko co do mnie mówiła, wierzyłem też że chce nas ze sobą wziąć, ale nie byłem pewien czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji swojej propozycji.
- Czasami miłość nie wystarczy, kochanie. Ja ciebie też kocham, ale... To czwórka dzieci. Przecież wiesz jaka to odpowiedzialność.
- Chyba nie masz co do tego wątpliwości, jestem z wami niemal trzy miesiące, myślisz że przez ten czas nie zdążyłam się o tym przekonać?
- Tak, ale nie miałaś tylu obowiązków. Byłaś tu na wakacjach, tam masz pracę i studia…
- W Nowym Jorku łatwiej o opiekunkę niż tutaj, poza tym dzieciaki pójdą do przedszkoli i szkół. Spokojnie… O wszystkim myślałam – popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Pokręciłem głową próbując się nie rozkleić. Byłem jej tak strasznie wdzięczny, że mi to proponowała…
- Nie wiem co powiedzieć – odparłem tylko, gdy uśmiechnęła się do mnie całując mój policzek.
- Powiedz „tak” – wyszeptała – To proste. Razem poradzimy sobie ze wszystkim. Tylko powiedz „tak”.
- Jesteś pewna, że chcesz być ze mną? Jeśli przeprowadzę się do Nowego Jorku będziesz na mnie skazana…
- Z tobą mogę być skazana na podwójne dożywocie. Albo na wieczność, jestem gotowana na wszystko – zaśmiała się sunąc ustami po mojej szczęce. Zagryzłem wargę próbując się nie wzruszać. Objąłem ją ramionami, schylając się aby schować twarz w jej włosach.
- Wiesz co mam na myśli… Jeśli po jakimś czasie się rozmyślisz, stwierdzisz, że nie chcesz być ze mną… Nie wiem co wtedy zrobię. Lili, jesteś taka młoda, masz prawo nie być pewna czy chcesz związku na całe życie, masz prawo zmienić zdanie, a ja… Jeśli się tam przeprowadzę, będę musiał rzucić tu pracę, zaczynać wszystko od nowa….
- … Ze mną. Zacznij od nowa ze mną – przerwała mi, a ja przytuliłem ją mocniej uśmiechając się na to zdanie. Chciałem zacząć z nią od nowa. - Kocham cię – powtórzyła – To się nie zmieni. Jestem pewna i wiem z czym wiąże się to co ci proponuję, ale ja nie zamierzam zmieniać zdania. Jesteśmy rodziną, bez względu na wszystko. Nie ufasz mi? - odsunęła się ode mnie zerkając na mnie wymownie.
- Ufam – odparłem z pewnością. Ufałem jej cały sercem. I zamierzałem powiedzieć cholerne „tak”, mimo że wciąż w to wszystko nie dowierzałem. – Ufam ci – dotknąłem jej policzka, a ona uśmiechnęła się do mnie ciepło, więc znowu ją pocałowałem.
- Więc… - spojrzała na mnie z nadzieją, a ja pokiwałem głową i poczułem jak się uśmiecham.
- Okej… Daj mi chwilę, bo muszę ochłonąć, no i jakoś to poukładać – westchnąłem przeczesując swoje włosy - Mam tutaj pracę, muszę jakoś utrzymać dzieci, więc w pierwszej kolejności będę musiał znaleźć w Nowym Jorku właśnie pracę…
- Będziesz studiował, Tim – powiedziała – Zasługujesz na to, a tam będziesz mógł pójść na … Co miałeś studiować w Sacramento?
- Inżynierię biomedyczną – odparłem zanim zacząłem protestować. Nie było szans abym poszedł na studia…
- Że co? Inżynierie biomedyczną?
- Lilianne, nie mogę studiować. Muszę utrzymać dzieciaki, a studia pochłaniają mnóstwo czasu…
- Inżynierię biomedyczną? – powtórzyła – Czyli przy okazji jesteś też genialny? Jakim cudem twoim rodzicom udało się stworzyć…ciebie?! – spojrzała na mnie jakoś dziwnie, a ja się zaśmiałem, bo siłą rzeczy byłem tak podekscytowany, że nie umiałem zapanować nad sowimi uczuciami. To co mi proponowała było spełnieniem moich marzeń i snów, ale też dużym wyzwaniem. Ale ja uwielbiałem wyzwania. I przecież zrobiłbym wszystko, aby być blisko kobiety, którą tak strasznie kochałem.
- Muszę znaleźć prace, a dzieciakom szkołę, przedszkole…
- Wszystko załatwię. Proszę… I nie przejmuj się tym, bo naprawdę chciałabym abyś wrócił na studia i… Cholera Tim, zrób to dla mnie… - powiedziała, a ja zmarszczyłem brwi.
- Nie rozumiem. Mam czwórkę dzieci, Lili.
- Mamy czwórkę dzieci – przerwała mi, a ja pomyślałem że nie mógłbym kochać jej mocniej niż w tym momencie.
- Dziękuję ci kochanie, ale wiesz o czym mówię… W Nowym Jorku wszystko jest droższe, a nie znajdę tam od razu tak dobrze płatnej pracy jak ta, którą mam tutaj… - i tak chciałem jechać z nią, ale to z pewnością nie będzie takie proste jak jej się wydawało. Nie było szans, abym zgodził się być na jej utrzymaniu.
- Tim, ja mam pieniądze.
- To twoje pieniądze.
- To pieniądze naszej rodziny.
- Nie, Lili…
Popatrzyła na mnie, a jej oczy zaszły łzami.
- Chcesz powiedzieć, że nie traktujesz mnie jak swoją rodzinę? – spytała z wyrzutem.
- Oczywiście, że tak cię traktuje, kochanie - przytuliłem ją wycierając z czułością łzę z jej policzka.
- Chcę mieć rodzinę Timmy. Swoją własną. Ty mi ją dąłeś. I dasz mi więcej. Chcę być z tobą. Myślałam, że nigdy nie będę tego miała, ale teraz… Mam to dzięki tobie, coś absolutnie bezcennego. Czy nie możemy mieć tego wszystkiego wspólnie? Naprawdę musimy traktować się jak obcy ludzie? To jest moje, a to twoje? Wszystko co jest twoje jest też moje, łącznie z dziećmi. I wszystko co mam ja, jest twoje Tim. Moje serce, ciało i cała reszta, mój dom, wszystko. Daję ci to. Chcesz mnie z tym wszystkim? Bo nie dam ci mniej. Musisz wziąć mnie całą, tak jak ja biorę całego ciebie.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, a radość i miłość pulsowała pod moją skóra jak żywa istota. Pokręciłem głową ale przytuliłem ją mocno, czując jak wzruszenie odbiera mi mowę.
- Jeśli za chwilę mi nie odpowiesz to padnę tu na zawał – powiedziała w moją klatkę piersiową, a ja znowu się zaśmiałem.
- Chcę cię całą. Ale…
- Nie ma ale, Tim – odparła kładąc mi palec na ustach. – Wrócisz na studia. Będziesz robił to co kochasz, tak jak ja… Znaczy to zupełnie co innego, bo… Co dokładnie robi inżynier biomedyczny?
Zamrugałem próbując się nie rozkręcać, bo naprawdę uwielbiałem ten temat, a ludzie raczej nie lubili o tym słuchać i z reguły starałem się nikogo nie zamęczać opowieściami o modelach matematycznych i symulacjach komputerowych…
- Dla mnie to fascynujące… - westchnąłem.
- Domyślam się. Więc? – spojrzała na mnie zachęcająco.
- No więc… Projektowałbym urządzenia medyczne, które pomagałyby diagnozować i leczyć ludzi oraz zapobiegać chorobom. Mógłbym wykorzystywać chemię, fizykę, matematykę i kalkulacje komputerowe w celu opracowywania nowych terapii lekowych, ale to nie wszystko. To… rozległa dziedzina. – zakończyłem podekscytowany – Ale…
- Podnieciłam się – przerwała mi znowu kładąc palec na moich ustach - Co robią dzieci? Mogę zaciągnąć cię na szybki numerek do sypialni, albo chociaż do łazienki? – zapytała. Parsknąłem śmiechem bo znałem ją na tyle, aby wiedzieć że żartowała. Chyba.
- Lili – złapałem ją za ramiona. - Naprawdę tego chcesz?
- Cholernie. A ty?
- Jeszcze bardziej. Ale jeśli wrócę na studia to dopiero wtedy kiedy na nie zarobię. I na dzieci.
- Tim. Boże dlaczego zawsze musimy się kłócić o pieniądze? – odrzuciła do tyłu głowę – To najmniejszy problem.
- Dla ciebie. Nie dla mnie.
- Obiecałeś, że bierzesz mnie całą i wszystko co mam lub czego nie mam.
- Tak, ale…
- Jeszcze raz powiesz „ale” to cię uduszę! Nie ma ale, Tim! Mam sporo rzeczy, mam też dużo braków. Nie jestem idealna i sama najlepiej wiem jak daleko mi do ideału. Ale zaakceptowałam siebie. Zrobiłam to bo jeśli ktoś tak wartościowy i cudowny jak ty mnie pokochał, to cholera chyba naprawdę zasługuję na szansę. Kocham cię. Dajesz mi szczęście. Tylko przy tobie jestem kompletna. Pojedź ze mną do Nowego Jorku. Zamieszkaj z dziećmi w moim domu. Tylko tego chcę, a jeśli ty też, to właśnie spełniasz moje największe marzenie. Następnie pójdź na studia i spełnij swoje marzenia. Bądź szczęśliwy, bo twoje szczęście to moje szczęście A później zarabiaj, panie inżynierze, nie mam nic przeciwko – mrugnęła do mnie, po czym przysunęła do mnie usta i wyszeptała mi do ucha – Ale teraz mnie pieprz, bo muszę jakoś to uczcić, a nie znam lepszego sposobu – ugryzła mnie w ucho, a ja przełknąłem ślinę, czując się szczęśliwy i podniecony do granic możliwości. Byłem też wzruszony tym co powiedziała, ale skoro chciała żebym ją pieprzył to chyba nie wypadało abym się roztkliwiał, tylko przeszedł do rzeczy i dał mojej kobiecie to czego pragnie.
- Sue! – zawołałem, a po kilku chwilach moja siostra zeszła ze schodów w rozciągniętej piżamie. – Nie będzie nas przez jakiś czas. Godzina, może dwie. Zajmiesz się dziećmi?
- No jasne… - spojrzała na nas z konsternacją.
- Okej – złapałem Lili za rękę, a ona zachichotała, kiedy wybiegliśmy z domu i wpadliśmy do mojej furgonetki.
- Gdzie jedziemy? – spytała zabawnym tonem opierając się o moje ramie.
- Na plaże – odparłem uruchamiając auto.
- Okej… I…? – dodała zaczepnie, a ja spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się szeroko.
- I będę cię pieprzył. Naprawdę mocno – westchnęła z trwogą i zgorszeniem, udając oburzoną, więc parsknąłem śmiechem.
- No nie wiem…
- Ostrzegam, że będę na górze – dodałem, a wtedy wjechaliśmy na leśną, nieuczęszczaną ścieżkę, więc niewiele myśląc zatrzymałem auto na poboczu. – Pieprzyć plaże. Muszę cię mieć. Teraz.
Moja furgonetka była ogromna, co było zapewne jej jedynym plusem, więc zamierzałem to wykorzystać. Odpiąłem pas i spojrzałem na dziewczynę którą kochałem do szaleństwa, a ona uśmiechnęła się do mnie odsuwając swój fotel maksymalnie do tyłu. Zdjęła majtki w wyjątkowo ostentacyjny sposób i podwinęła sukienkę do góry, więc niemal zwariowałem patrząc na ten niemożliwie seksowny widok.
- Okej… - szepnęła, po czym rozstawiła szeroko uda – To do działa, kowboju…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro