Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Lilianne

Siedziałyśmy z Betty i Melanie pijąc drinki i patrząc na pracujących w pocie czoła Raya i Rivera - oczywiście bez koszulek. Z zainteresowaniem zauważyłam, że po raz pierwszy mam okazję podziwiać twarz Raya w całej okazałości. Ostatnio widziałam go kilka tygodni temu i właściwie od dnia kiedy go poznałam był niemiłosiernie poobijany, napuchnięty tu i ówdzie, i pokiereszowany. Tylko te jasnobłękitne oczyska łypały na mnie spod tych wszystkich szwów i siniaków. A teraz proszę, nie do poznania. Kiedy wyglądał normalnie przypomniał mi odrobinę Travisa Fimmela z czasów kiedy jeszcze nie stał się legendarnym Ragnarem – walniętym wikingiem, tylko prężył swoje młodzieńcze mięśnie w gaciach od Calvina Kleina. Wiem, dziwne porównanie, a podobieństwo nie było oczywiste czy jakieś szczególnie uderzająe, ale tak jakoś mi się nasunęło. Głownie przez kolor oczu i włosów, no i tą fryzurę. Jak na zawołanie odgarnął za ucho złote pasmo i uśmiechnął się do swojego brata prezentując uroczy, szeroki, śnieżnobiały uśmiech. Kiedy się uśmiechał wyglądał jak chłopiec mimo swoich ostrych rysów twarzy i blizn. Proszę, proszę, to by pomyślał że Ray jest taki ładniutki?

Ładniutki.

Chcąc nie chcąc oczami wyobraźni zobaczyłam najprzystojniejszego chłopaka jakiego w życiu widziałam. Z najpiękniejszymi czekoladowymi oczami w kształcie migdałów, gigantycznym najsłodszym uśmiechem rozciągającym jego pełne usta i niemal czarnymi włosami. To zabawne bo tylko w słońcu można było zobaczyć że nie są wcale czarne, tylko bardzo ciemno kasztanowe. Ale kiedy nocami przeczesywałam jego jedwabiste loki między palcami przypomniały mi skrzydła kruka. Cudowne. Kochałam je. Podobnie jak jego piegi i złote plamki w tych ciemnych oczach. Uwielbiałam sposób w jaki szarpał swoją dolna wargę palcami, gdy nad czymś rozmyślał i mrużył oczy gdy czemuś się przyglądał. A sposób w jaki się śmiał, o mój Boże... Miał dołeczki w policzkach i wydawał wtedy taki cudowny dźwięk, że mogłabym poświęcić całe swoje życie na wynajdowanie nowych sposobów aby znów go słyszeć. Rozchylał wargi kiedy spał, a kiedy czytał kartkował strony między palcami, marszcząc przy tym brwi w skupieniu. Kochałam to wszystko. Te wszystkie małe gesty które były tylko jego. Moje. Nasze. Kochałam go. Byłam zagubiona, a on mnie znalazł – i bez względu na to jak bardzo ten tekst był wyświechtany, to był też szczerą prawdą. Znalazł mnie i wyleczył. Wyleczył mnie z moich lęków, przegonił moje demony, był moim osobistym wybawieniem. Każdy ma inne. Moje było nim.

Siorbałam drinka dostając mdłości na samą myśl o moim powrocie do Nowego Jorku, patrząc nieobecnym wzrokiem na to  jak bracia Anderson pracują wspólnie przy budowie nowego domu Rivera i Mel.

Ogólnie to było całkiem miłe popołudnie. Piłyśmy martini i plotkowałyśmy w najlepsze z dziewczynami. Kiedy byłam z nimi czułam się trochę inaczej. Prawie jak tamta szalona, unikająca wszelkich zobowiązań imprezowiczka, która przyjechała tu kilka miesięcy temu z Nowego Jorku, a nie zakochana, szlochającą w poduszkę, usychająca z tęsknoty i miłości romantyczka ze złamanym sercem.

Powiedział, że będzie na mnie czekał. To była najsłodsza rzecz jaką usłyszałam i właśnie w tamtej chwili zakochałam się w nim jeszcze bardziej.

Wtedy Ray z Riverem przewędrowali koło nas, dziewczyny dziwnie się na mnie patrzyły, jakby wyczuwając że myślami jestem gdzieś daleko, więc poczułam że powinnam coś powiedzieć, a widok góry mięśni i półnagich, spoconych męskich ciał podsunął mi pomysł na niezobowiązującą, bezpieczną dyskusję.

- Cholera, bracia Anderson bez koszulki to lepsze widowisko, niż kolejna część Avatara w 3d. – wypaliłam, a dziewczyny parsknęły śmiechem i zaczęłyśmy rozmowę na temat ojca Raya i Riva, który był ponoć kopią Rivera i rzecz jasna mega ciachem, a Mel śliniła się do niego jako nastolatka, spędzając godziny na gapieniu się na niego jak rąbie drewno i takie tam. Czy coś w tym stylu. Z oczywistych przyczyn nie umiałam za bardzo skupić się na rozmowie.

- A skoro już mowa o gorących facetach… Czy ty i Tim…? – Betty spojrzała na mnie wymownie znowu próbując wyciągnąć ze mnie informacje. Eh, to by było na tyle jeśli chodzi o bezpieczne, niezobowiązujące tematy. Nie byłam z siebie dumna z faktu, że ukrywam wszystko przed moją przyjaciółka, ale ona była też przyjaciółką Tima, a to wszystko komplikowało. Ostrzegała mnie, abym go nie skrzywdziła. A ja musiałam wyjechać i złamać nam obojgu serca… Byłam w dupie…

Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Że ostatniej nocy wypłakiwaliśmy sobie oczy wyznając sobie dozgonną miłość, a on powiedział, że będzie na mnie czekał czym sprawił że rozpłynęłam się w jego ramionach obiecując mu wieczne oddanie i to, że zawsze do niego wrócę i kocham go tak strasznie, że wprost nie mogę oddychać, po czym kochaliśmy się przez godziny zapewniając się o szczerości naszych uczuć? Nie było szans abym zrzuciła taką bombę.

- Och chciałabym, naprawdę. Timmy jest cudowny i szczerze mówiąc martwię się o swoją cipkę, nie mam pojęcia jak obie przeżyjemy powrót do Nowego Jorku. Wystarczy że ten facet po prostu koło mnie siedzi, a ja czuję jakbym miała za chwilę eksplodować. Widziałyście jakie on ma seksowne usta? -  palnęłam wywracając oczami. Oto Li którą moja przyjaciółka tak dobrze zna, nieprawdaż?

- Tim jest seksowny jak cholera. I słodki. Te piegi i kręcone włosy mnie rozwalają – powiedziała Mel.

- Prawda? – no cóż nie było sensu się spierać.

- No i jest uroczy i ma złote serce. Więc w czym problem? Czemu nie chcecie spróbować?

- Bo się w nim zakocham, albo już się zakochałam, z przerażeniem stwierdzam, że to całkiem możliwe… - westchnęłam próbując się nie rozkleić. Zakochałam to niedopowiedzenie stulecia.

- Dziewczyno, Tim dałby ci cały świat. To jeden z tych facetów, który jest wart zachodu, mówię poważnie, a wiem coś o tym – odparła Melanie. Serio? Jakbym o tym nie wiedziała…

- Nie rzucę mojego życia  w Nowym Jorku – powiedziałam chcąc zakończyć tą rozmowę. Nie umiałam o tym mówić, nie wiedziałam co zrobić i nie chciałam o tym dyskutować. Jedyną osobą z którą mogłam to omawiać był Tim, więc subtelnie skierowałam rozmowę na Bettany, która zamierzała zostać w Utah z Rayem  – Wiem, że dla Betty to proste. Zawsze kochałaś Raya i nie znosiłaś wracać do miasta. Decyzję właściwie musiał podjąć on, bo w momencie kiedy powiedział „tak” po prostu dał ci szansę na spełnienie twoich marzeń.

- Więc ty i on? To koniec? – westchnęła z zawodem Betty, ewidentnie nie dając za wygraną. Zapewne musiałam jej kiedyś powiedzieć co łączy mnie z Timem. Ale nie dziś.

- Tego nie powiedziałam. Będę tu jeszcze kilka nocy, kto wie co się wydarzy. Ale ja się tutaj nie przeniosę, nie dam rady. Za bardzo brakowałby mi mojego życia, mojej pracy i mojej pasji. A nie mogę ciągnąć go ze sobą… A już szczególnie nie mogę ciągnąć za sobą dzieciaków… - dodałam zaczynając po raz kolejny analizować ten pomysł. Wiele razy przychodziło mi to przez myśl, ale nigdy nie brałam tych planów na poważnie. Nie chciałam zmuszać ich do dostosowywania się do mnie i nie miałam pojęcia czy by tego chcieli. Czy Timmy by chciał… Pojechałby ze mną? Chciałby zamieszkać razem ze mną w Nowym Jorku? Dzieci by chciały? Może mogliby to dla mnie zrobić?

- Tak, to musi być wielka odpowiedzialność – wypaliła Mel, a ja zerknęłam na nią kręcąc głową.

- To nie o to chodzi…  - powiedziałam z wyrzutem - Oczywiście, to jest wielka odpowiedzialność, ale… pokochałam te dzieci, a te wszystkie tygodnie z nimi spędzone dały mi poczucie czegoś, czego nigdy nie miałam. Mam na myśli rodzinę… Ten dom, Timmy i dzieciaki… Myślę że nigdy nie czułam się tak bardzo z kimś zżyta, chciałbym być tego częścią, ale… Mam też swoje życie. To nie takie proste – chyba że mogliby pojechać ze mną. To wiele by ułatwiło i… Chyba musiałam w końcu odważyć się poruszyć z nim ten temat. Nie widziałam innego sensownego wyjścia z tej sytuacji i chociaż to przecież mi jednej byłoby łatwiej dostosować swoje życie do nich, niż ich piątce do mnie, to po prostu musiałam spróbować…

- Jasne, że to nie jest proste. Ja pojechałam za Riverem do Nowego Jorku i wiesz co? Absolutnie nie żałuję, bo najważniejsze to być z kimś kogo pragniesz. Nie ważne gdzie, ważne z kim – Mel poklepała mnie po ramieniu, a ja popatrzyłam na nią i uśmiechnęłam się ciepło. To była cholerna prawda.

Po chwili dołączyli do nas Ray i River.

- Smutno będzie bez ciebie. Tim będzie tęsknił – powiedział do mnie River odgarniając do tyłu swoje wilgotne, kasztanowe włosy.

- My też – dodała Betty posyłając mi uśmiech.

- Dziękuję wam. Ale no cóż, czas wracać do rzeczywistości. Kolejny rok na Akademii sam się nie zaliczy, poza tym strasznie tęsknię za sceną. Zresetowałam się i wrócę tam z nową energią… - odparłam na odczepnego. Teraz kiedy zebrałam się na odwagę aby poruszyć z Timem pomysł ewentualnej przeprowadzki, chciałam jak najszybciej to z nim przedyskutować. Musiałam wiedzieć na czym stoję, a stresowałam się jak cholera…

Teoretycznie miałam dzisiaj zostać u Betty na noc, aby spędzić z nią więcej czasu przed moim wyjazdem, ale nie mogłam. Nie dzisiaj. Do mojego wyjazdu pozostały zaledwie trzy dni, a ja musiałam załatwić coś naprawdę ważnego.

- Kochanie, jesteś pewna, że nie chcesz wracać z Lili? Mógłbym lecieć z tobą… - powiedział do Betty Ray, łapiąc ją za rękę.

- Tutaj jest mój dom. Z tobą, o ile i ty tego chcesz.

- Ale tak wiele tam osiągnęłaś, tak wiele pracy włożyłaś, aby to wszystko osiągnąć…

- Kiedyś, kiedy rozmawiałam z Timem powiedziałam mu to samo. Kim będę jeśli nie tą idealną Bettany, żyjącą treningami, koncertami i próbami, ciągła nauką i przedstawieniami… Jeśli to wszystko rzucę, aby spełniać swoje  marzenia to kim będę…?  I wiecie co mi powiedział? Że będę sobą. Sobą! Cholera, oświecił mnie. To takie proste, takie oczywiste, a tak ciężko nam czasami sobie to uświadomić… Chcę być sobą. Tutaj jestem i będę sobą – powiedziała Betty, a moje serce zalała fala ciepła.

Mój kochany, słodki Timmy. Najcudowniejszy i najlepszy na świecie. Zawsze wiedział co powiedzieć, aby kogoś pocieszyć i dobrze doradzić. Zawsze umiał walczyć o cudze szczęście. Teraz ja musiałam zawalczyć o niego i o to aby to on był szczęśliwy. Ze mną.

- Przepraszam was, muszę gdzieś iść. Nie wrócę na noc, więc nie czekajcie, pa! – zapewne zabrzmiałam jak wariatka, tym bardziej biorąc pod uwagę skonsternowane spojrzenia moich przyjaciół, ale szczerze? Miałam to gdzieś. Niemal przewróciłam krzesło wstając od stołu i pobiegłam do auta przygotowując  w myślach to co chciałam mu powiedzieć. To nie będzie proste, a jego odpowiedź była dla nie cholerną zagadką, ale nie zamierzałam rezygnować. Nie z nas. I przede wszystkim nie z niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro