Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Lilianne


- Ale opowiedz więcej szczegółów – nalegała Sue, na co przewróciłam oczami.

- Kiedy naprawdę nic takiego się nie działo. Miałaś rację co do Sary, mnie też denerwowała, poza tym wszyscy byli raczej dość mili. Później poszliśmy z Timem na spacer, było bardzo przyjemnie…

- Przyjemnie, tak…? – Sue poruszała brwiami.

- Nie w takim sensie – nie zamierzałam opowiadać czternastolatce o tym co robiłam z jej bratem, ani o tym że znalazłam go na podłodze z Pam uwieszoną jego szyi i o mojej kłótni z Sarą… I o całej reszcie. Nie wspominając o tym, co robiliśmy na plaży. Nie było opcji abym w ogóle poruszała ten temat. Sue westchnęła zawiedziona, ale pokiwała głową.

- Nudy. No ale dobrze, że chociaż wyszłaś na chwilę do ludzi. Myślałam, że nie chcesz mi opowiadać o szczegółach przy Timie i czekałaś, aż pójdzie do pracy, ale widzę… - zerknęła na mnie wymownie - … że faktycznie nie masz mi nic do powiedzenia.

- Nic wartego uwagi. Ale dziękuję ci, że zostałaś z dziećmi, to był cudowny wieczór – odpowiedziałam.

- Spoko, to w końcu moje rodzeństwo

- Racja, ale to i tak było bardzo miłe – mrugnęłam do niej i wstałam od stołu sprzątając po posiłku.

Wczoraj cały dzień spędziliśmy z dziećmi. Była niedziela, więc pojechaliśmy nad jezioro i było naprawdę super. Zachowywaliśmy się z Timem jakbyśmy wciąż byli dwojgiem kumpli, którzy wspierają się i pomagają sobie w opiece nad dzieciakami, a nie tą nieprzyzwoitą parą, która zaledwie kilkanaście godzin wcześniej dała sobie parę najlepszych orgazmów w życiu i robiła sobie te wszystkie cholernie przyjemne i sprośne rzeczy. To było dziwne, dobre a zarazem rozczarowujące jednocześnie. Może on też nie był przekonany co do mojego pomysłu?

Wieczorem Denny źle się poczuł, więc na przemian z Timem opiekowaliśmy się nim aż w końcu usnął późno w nocy akurat na moich ramionach, bo poszłam wymienić Tima, gdyż musiał dzisiaj wstać wcześnie i pójść do pracy. Nie miałam się jak ruszyć bojąc się, że maluch znowu obudzi się z płaczem, narzekając na bolący brzuszek wiec zasnęłam z nim na kanapie, i zupełnie nie mieliśmy kiedy porozmawiać z Timem o tym co się stało.

Wcześniej byłam pewna, że gdy dzieciaki zasną wyjaśnimy sobie parę kwestii, omówimy wszystko i być może zrobimy kolejny krok, lub postanowimy sobie odpuścić, co z pewnością byłoby lepszym rozwiązaniem, ale niestety ta rozmowa musiała poczekać. Z jednej strony błagałam go w myślach aby z nas nie rezygnował, z drugiej ta rozsądna cześć mnie miała nadzieję, że porozmawiamy jak dorośli i dojdziemy do wniosku że być może to nie był dobry pomysł.

Przerażało mnie to jak strasznie tego pragnęłam. Zapętliłam się na Timie jak zdarta płyta i w mojej głowie był już tylko on, on , on i znowu on. Targały mną sprzeczne emocje i oscylowałam na pograniczu sprzecznych uczuć – od euforii na myśl że znowu będziemy razem, poprzez wątpliwości, wyrzuty sumienia, zazdrość, smutek, pożądanie i znów euforię…

Oparłam czoło na kolanie czując się zdecydowanie fatalnie. Natomiast Denny czuł się dzisiaj znacznie lepiej i beztrosko bawił się z dziewczynkami w ogrodzie. Całe szczęście, bo oprócz tego że się o niego martwiłam to byłam też niewyspana i zestresowana, na dodatek coraz bardziej doskwierał mi brak seksu. Brzmiało to okropnie i było mi wstyd za siebie, ale takie były żenujące fakty. Potrzebowałam swojego psychologa i mocnego pieprzenia. Wtedy mogłam wrócić do normalności. Miałam uderzenia gorąca i problemy z koncentracją, a to co robił mi przedwczoraj Tim tylko rozbudziło mój apetyt. Było mi cudownie, a orgazm zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Pieścił mnie delikatnie i namiętnie, a jego język i usta… Cholera, stop!

Musiałam przestać, bo lada chwila mogłam eksplodować…

Właśnie wtedy zadzwonił mi telefon. Westchnęłam przeciągle odbierając połączenie od Betty. Całe szczęście ze dzwoniła, musiałam z kimś pogadać.

- Hej kochana, miałam do ciebie dzisiaj dzwonić – przywitałam się, bo już od kilku dni umawiałyśmy się z Betty na kawę i jakoś cały czas coś nam wypadało.

- Ja też Lili, ale właściwie dzwonię w innej sprawie… Słuchaj spodziewałaś się gości?

- Gości? Nie… - odpowiedziałam z konsternacją.

- Bo widzisz dzisiaj rano przyjechał tu jakiś mężczyzna. Chce się koniecznie z tobą zobaczyć. Jest bardzo przystojny, kulturalny i sympatyczny, ma na imię James ale… Mówi że jest twoim facetem i to raczej dziwne bo wiem, że to nie prawda.

Wypuściłam oddech i schowałam twarz w dłoni. O rany, jeszcze jego mi tu brakowało…

- Jasne, że nie jest moim facetem – odparłam uświadamiając sobie jedną bardzo istotną kwestię. – Tim go poznał? Bo mam rozumieć że James jest na ranczu, tak?

- Tak, ale szczerze mówiąc nie wiem… Chyba nie. Przyjechał niecałą godzinę temu.

- Powiedz mu żeby wracał do Nowego Jorku i dał mi spokój -  odparłam twardym tonem, a Betty zaniemówiła.

- Lili, przepraszam ale nie chcę się w to mieszać. Przyjedź i pogadaj z nim. W końcu przeleciał kilka tysięcy mil, żeby się z tobą zobaczyć. Myślę, że zasługuje na tą rozmowę, cokolwiek się miedzy wami nie wydarzyło…Chyba że cię zranił, w takim razie wyleci stąd w podskokach, po tym jak skopię mu tyłek…

- Nie, nic mi nie zrobił – przerwałam Betty. Miała rację, nie będę zachowywała się jak tchórz i skończona suka. Nie zapraszałam tu Jamesa, ale mogłam przynajmniej z nim pomówić. Prawdę mówiąc nie zakończyłam naszej relacji tak jak powinnam, czyli kategorycznie. Od czasu kiedy odwiózł mnie do domu po wspólnej kolacji przestałam się do niego odzywać, więc mógł myśleć, że po prostu karzę go w ten sposób za jego wybryk podczas naszej wspólnej nocy. Tak czy inaczej musiałam to wyjaśnić, a nie zwalać odpowiedzialność na przyjaciółkę – Przyjadę się  z nim rozmówić.  Ale jestem teraz z dzieciakami…

- Zostanę z nimi – wtrąciła się Sue, jawnie podsłuchując moją rozmowę.

- Nie mogłabym…

- Daj spokój, za pół godziny będzie Helen. Idź i spław szybko tego dupka – mrugnęła do mnie i wyszła na ogród do dzieciaków, a ja wywróciłam oczami. Co za charakterek…

- Okej przyjadę jak tylko zjawi się Helen, żeby pomoc Sue przy dzieciakach.

- Dobrze. Przy okazji umówimy się na kolację, albo chociaż na kawę, bo strasznie się za tobą stęskniłam. Do zobaczenia!

- Pa, kochana – rozłączyłam połączenie, a kiedy przyszła Helen wypadłam z domu jak torpeda, chcąc załatwić to jak najszybciej. Wolałam też, aby Tim nie poznał Jamesa i nie usłyszał tych bzdur które rozsiewał. Mój facet? Ha, dobre sobie….

Po kilku minutach byłam już na ranczu, więc wyszłam z samochodu i ruszyłam szybkim marszem do wejścia, ale po chwili stanęłam jak wryta. Przy bramie wjazdowej stała dziewczyna. A właściwie nie stała tylko przykręcała coś do dużego czarnego motocykla patrząc na niego  jawnym uwielbieniem. Zamarłam bo chyba w całym swoim życiu nie widziałam tak pociągającej kobiety i szczerze mówiąc nawet nie wiedziałam, że jakakolwiek dziewczyna mogłaby być w moim typie. Od zawsze interesowali mnie tylko faceci, a tymczasem gapiłam się nią nie mogąc odwrócić wzroku. Była czarnowłosa i czarnooka, a jej jasna skóra była ledwie muśnięta słońcem. Miała na sobie obcisłe czarne spodnie z wysokim stanem i zniszczone, rozsznurowane buty motocyklowe. Jej piersi zasłaniał przylegający, krótki czarny top a brzuch, dekolt, przedramiona i dłonie miała umazane w smarze. Spojrzała na mnie odgarniając do tyłu swoje długie włosy, a ja odchrząknęłam nieco zakłopotana.

Oparła się o motocykl i zaczęła wycieraj brudne, pobliźnione palce w ściereczkę.

- Fajny motocykl… - palnęłam czując, że robię się czerwona. Miałam dziwne przeczucie że ta dziewczyna lubi kobiety, a ponad to była naprawdę piękna więc poczułam się niecodziennie onieśmielona.

- Dzięki – uśmiechnęła się szeroko, przecierając brudny policzek, po czym zarzuciła ściereczkę na ramię – Lilianne… Mam rację? – wyciągnęła w moją stronę swoją wciąż ubrudzoną smarem rękę, a kiedy odwzajemniłam uśmiech i podałam jej dłoń uścisnęła ją mocno. Skąd ona mnie znała?  

- Jak najbardziej. Miło mi… A ty jesteś…?

- Melanie – odpowiedziała uśmiechając się jeszcze szerzej, na co moje serce zabiło nieco mocniej. Zaraz, zaraz. Melanie?

- Jak  żona Rivera? – zapytałam zdezorientowana.

- To ja – wzruszyła ramionami i westchnęła w zabawny sposób, ale ja musiałam to jakoś sobie poukładać. Gdybym miała wyobrażać sobie żonę brata mojej najlepszej przyjaciółki, wyobraziłabym sobie wymuskaną damulkę w makijażu, drogich, eleganckich sukienkach i szpilkach, czyli jego damski odpowiednik.

Betty mówiła że jej brat dla swojej żony rzuciłby wszystko i zrobiłby wszystko, a kiedy to słyszałam ciężko było mi sobie wyobrazić takie oddanie, ale teraz gdy na nią patrzyłam naprawdę dobrze go rozumiałam. Ta dziewczyna była bezsprzecznie gorętsza od każdej kobiety jaką wdziałam, hipnotyzująca i naprawdę piękna. Jednak, cholera zupełnie do siebie nie pasowali.

- Widzę że jesteś w szoku – zażartowała i uniosła do góry brew, a ja szybko pokręciłam głową.

- Nie, absolutnie, tylko…

- Nie pasujemy do siebie, wiem, wiem… Ale chyba się uzupełniamy – puściła mi oczko, a ja zastanawiałam się czemu tak ciężko mi przy niej sklecić logiczne zdanie – Domyślam się, że znasz Rivera? W końcu jesteś przyjaciółka Betty…

- O tak. Miałam pięć lat, kiedy postanowiłam że będzie moim mężem – zażartowałam mając nadzieje że Mel ma dystans, a ona zaśmiała się ciepło i pokiwała głową.

- Cholera, w takim razie miałaś do niego pierwszeństwo – odpowiedziała i machnęła dłonią w zapraszającym geście w stronę rancza, wiec ruszyłyśmy do wejścia.

- Szczeniackie zauroczenia – mrugnęłam do niej

- Wiem coś o tym – odpowiedziała – Słyszałam że pomagasz Timowi z dzieciakami…

- Tak. Są cudowni…

- To prawda. Tim  to mój osobisty ulubieniec. Chociaż sam to jeszcze dzieciak świetnie sobie radzi, mimo że musi być mu tak ciężko... Staramy się go wspierać. Jest jak rodzina. Cieszę się, że jesteś przy nim w tym trudnym czasie – powiedziała gdy weszłyśmy do domu, a ja pokiwałam głową i już miałam coś odpowiedzieć, kiedy wpadłam z impetem na szeroką klatkę piersiową bardzo wysokiego i mocno zbudowanego mężczyzny. Spojrzałam do góry i zamarłam widząc twarz Raya. Miałam okazję go poznać gdy odwiedzili nas z Betty jakiś czas temu, i szczerze mówiąc już wtedy myślałam że jest nieźle poobijany, ale w tym momencie niemal nie przypomniał siebie.

- O Boże co ci się stało? – powiedziałam na przywitanie, automatycznie podnosząc rękę do jego pokiereszowanej twarzy.

- Drobne nieporozumienie – odparł nonszalancko, a my zerknęłyśmy na siebie z Mel i wywróciłyśmy oczami. Po chwili znowu spojrzałam na Raya, który uśmiechał się do mnie połową ust, bawiąc się przy okazji wykałaczką. Miał rozciętą wargę, łuk brwiowy szwy na kości policzkowej i na szczęce, a poza tym jakiś tysiąc siniaków.

- Wyglądasz jakby przejechał po tobie gigantyczny walec.

Ray się zaśmiał i odgarnął za ucho pasmo włosów, które były chyba jeszcze jaśniejsze, niż moje i spojrzał na nas w skupieniu.

- To nieistotne. Istotne jest to, że mój brat właśnie traci tytuł najnudniejszej  osoby na tej planecie, bo ten twój były powoli go przebija. Ostatnie pół godziny przysłuchiwałem się ich porywającej dyskusji o obecnej sytuacji na rynku pracy, giełdzie, kryptowalutach, przeprowadzili też debatę na tematy polityczne, a teraz okazało się że obaj studiowali na tym samym uniwersytecie wiec analizują, który profesor doktor habilitowany był gorszym dupkiem… Błagam, wyciągnij stamtąd Betty, póki jeszcze jest dla niej nadzieja.

- Biedaczka – skrzywiła się Mel – W takim razie nie ma na co czekać – dodała i pokazała na salon, do którego wkroczyłyśmy ramię w ramię.

- … I dlatego nie mogę sobie nawet wyobrazić, że tak integralna część społeczeństwa popełnia ten radykalny błąd i nie mówię tu o jakiś wyimaginowanych problemach, ja trzymam się faktów… - usłyszałam głos Rivera.

- Zgadzam się, dane mówią same za siebie. To podejście naukowe… – zawtórował mu James, po czym obaj zerknęli w naszym kierunku.

River stał oparty o komodę na której siedziała Betty trzymająca głowę na jego ramieniu. Miał na sobie dopasowaną, białą koszulę, lekko podwiniętą na swoich umięśnionych przedramionach i eleganckie spodnie, a jego kasztanowe włosy były idealnie uczesane. Rany, zdecydowanie nie był już tym nastolatkiem, do którego wzdychałam jako mała dziewczynka. Betty zeskoczyła z komody łapiąc go za rękę i uśmiechnęła się do mnie promiennie z wyraźną ulgą.

- Lilianne, kopę lat – przywitał się River obdarzając mnie szerokim uśmiechem

- Faktycznie dawno się nie widzieliśmy… – odwzajemniłam nieśmiało uśmiech.

- My też dawno się nie widzieliśmy – odparł nieco kąśliwe James, a ja westchnęłam ciężko – Wiesz że River to właściwie mój rocznik? Obaj kończyliśmy podobny kierunek i obaj na Uniwersytecie Columbia. Nawet go kojarzę z Uczelni – zerknął na Rivera, po czym uśmiechnęli się do siebie.

- Super – odpowiedziałam, a Mel odchrząknęła.

- Tak, to fakt. Miło się rozmawiało James – uścisnęli sobie dłonie, a po chwili River skupił swoje zielone oczy na żonie, podchodząc do niej. Objął ją czule, zupełnie lekceważąc fakt, że za moment cały pobrudzi się smarem - Naprawiony? – spytał z pewnością mając na myśli motocykl, po czym pocałował ją delikatnie w usta.

- Chciałabym, ale to chyba jego koniec  - odparła robiąc smutną minę – Ray poszedł jeszcze w nim trochę pogrzebać…

- Idę do niego – powiedziała Betty – Lili pogadajcie z Jamesem a później daj mi znać, kiedy ta nasza wspólna kolacja – podbiegła do mnie dając mi całusa w policzek.

- Jasne.

- My też już pójdziemy – odparł River splatając dłoń z ręką swojej żony, a ja niemal westchnęłam na ten uroczy widok. Byli razem tacy piękni i doszłam do wniosku, że tak naprawdę pasowali do siebie doskonale.

- Do zobaczenia – pomachałam im na pożegnanie, a później spojrzałam na Jamesa. Zaplótł ramiona na piersi i spojrzał na mnie wyzywająco. – Przyjechałeś – stwierdziłam, a on zaśmiał się smutno

- Nie odbierałaś telefonów.

- Bo myślałam, że wszystko sobie wyjaśniliśmy…

- A ja tak nie uważam. Nie myślisz, że spotykaliśmy się zbyt długo abyś mogła tak po prostu zostawić mnie bez słowa…

- Zostawić cię bez słowa? Nie byliśmy razem James, nic nas tak naprawdę nie łączyło. Oprócz seksu.

- A to mało? – zmrużył swoje błękitne oczy – Lilianne, kocham cię…

- O nie! Błagam cię, nawet nie zaczynaj… - niemal krzyknęłam, ale po chwili wzięłam głęboki uspakajający oddech.

- Dlaczego taka jesteś, dlaczego mnie tak traktujesz, dlaczego mi to robisz?! – mówił desperackim głosem, a ja poczułam wyrzuty sumienia. – Skąd w tobie ta obojętność, jak możesz tak traktować ludzi? - Pokiwałam głową próbując się nie rozpłakać – Jak możesz spędzać z kimś tyle czasu, dzielić z nim tak wiele, a później wyrzucać tego kogoś jak śmiecia. Czemu robisz takie rzeczy?

- Umawialiśmy się tylko na seks… - odpowiedziałam

- Och, a więc w takim razie nie zasługuję na twój szacunek, tak? Nie zasługuję na rozmowę, wyjaśnienia, odrobinę czułości…? Zakochałem się w tobie. Czy ci się to podoba czy nie. A ty traktujesz mnie podle.

- Nie prawda… - powiedziałam obronnym tonem – Nigdy cię nie obraziłam, nie powiedziałam nic co mogłoby cię zranić. Byłam szczera, nie chciałam niczego więcej i nigdy nie sugerowałam ci, że mogłoby być między nami coś więcej… Jestem podłą zimną suką, tak jestem. Ale wiedziałeś to od początku. Nie chciałam cię zranić…

- … Lili – przerwał mi i podszedł do mnie, łapiąc mnie za dłonie – Kocham cię. Wiem że jesteś dla mnie za młoda, i że być może nie ma dla nas przyszłości, wiem że nie mam prawa niczego na tobie wymuszać. Wiem, ale… I tak tutaj jestem. Przyjechałem, aby błagać cię o szanse dla nas, bo po prostu nie umiem o tobie zapomnieć… - wyszeptał, a głupia łza potoczyła się po moim policzku. Czułam się zagubiona i nie chciałam nikogo zranić. I siłą rzeczy jak zwykle pomyślałam o Timie. O jego czekoladowych oczach i tych słodkich piegach. O jego szerokim, szczerym uśmiechu, i dobrym czystym sercu. O tym jaki jest niewinny, kochany, uroczy, cudowny…

- Ja w nas wierzę, Lilianne… - dodał i klęknął przede mną obejmując moje biodra swoimi szerokimi ramionami, poczułam jego dłoń  na swoim udzie i przetarłam twarz z łez – Kochanie nie płacz, będę dla ciebie dobry, wiesz…? Wszystko się ułoży…

Poczułam się nieswojo, bo miałam naprawdę krótką sukienkę, a jego dłonie stawały się natarczywe, i błądziły po moich nagich udach, a jakaś część mnie zupełnie się wyłączyła czując, że to co miałabym z Jamesem byłoby tak cholernie proste. Dałby mi to czego potrzebowałam, dobrze wiedział czego chciałam. Wiedział jaka byłam, wiedział jaka zepsuta i pusta w środku jestem, przy nim nie musiałbym się wstydzić lub udawać. Tim był doskonały, był marzeniem które nigdy się nie spełni, był wszystkim, i co najważniejsze nie był mój i nie miałam do niego prawa. Ale i tak nie mogłabym należeć do innego. Nie chciałam…

- James – odparłam z zamiarem odsunięcia się od niego i powiedzenia mu, że to koniec. Zasługiwał naprawdę i zamierzałam mu ja dać, ale wtedy podniosłam wzrok i zamarłam, bo patrzyłam na zmieszaną twarz Tima, który stał na środku salonu w wytartym, brudnym podkoszulku, a  moje serce zaczęło rwać się w jego kierunku, jakby ktoś powiedział mu, że znowu może zacząć bić.

- Ja… - powiedział – Przepraszam – dodał i zaczął się wycofywać potykając się o krzesło, które przewrócił, zanim niemal wybiegł z pokoju. James wstał z kolan oglądając się za siebie, ciekawy kto nam przeszkodził, a ja złapałam go za rękę.

- Przykro mi James. Jesteś świetnym facetem i przepraszam, że cię zraniłam. Ale miedzy nami koniec. Znajdziesz sobie kogoś odpowiedniejszego dla siebie. To między nami, czymkolwiek było, teraz i tak jest jedynie przeszłością. Przepraszam, ale muszę za kimś iść…

Wyminęłam go i wybiegłam z domu, słysząc jak James idzie za mną. Musiałam znaleźć Tima, bo chciałam mu wszystko wytłumaczyć. Zobaczyłam go przed domem pakującego narzędzia do skrzynki. Popatrzył na mnie zbolałym wzorkiem bo domyślałam się jak to wglądało. James klęczał przede mną i dotykał mnie w dwuznaczny sposób, a ja stałam tam jak skamieniała i pozwalałam mu na to. Co za skończona idiotka…

- Timmy, to nie tak…

- Rozumiem, że to dlatego postanowiłaś z nas zrezygnować  – fuknął na moimi plecami James, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Nie ma i nie było nas – warknęłam, a James zaśmiał się wrednie

- No tak, a on wie kim ty jesteś, Lilianne? Wie na co się pisze? Wie jaka jesteś popieprzona i walnięta? Wie jaka jesteś podła, zimna i jak pomiatasz ludźmi? Wie co będzie musiał robić w łóżku i na co będzie musiał się godzić, żeby słodka Lili była łaskawie zadowolona? Dałaś mu już przeszkolenie?

- To akurat nie jest już twoja sprawa – odparłam poważnym tonem, lekceważąc fale wstydu i wyrzutów sumienia.

- Ale jego już tak, prawda? – zaśmiał się i podszedł do Tima lustrując go wzrokiem – Pozwól że dam ci dobrą radę, młody. Daruj sobie tą głupią sukę. Nawet nie masz pojęcia jaka ona jest nienormalna, uwierz ta buźka nie zrekompensuje ci jej popieprzonych dziwactw. Zrobi sobie z ciebie swojego niewolnika, będzie traktowała cię jak psa, jak zabawkę… Zniszczy twoje życie, zrujnuje twoją psychikę, wykończy cię a później wyrzuci cię jak śmiecia. To tylko dziwka, która nie zasługuje na szacunek, ani… - James nie dokończył bo Tim uderzył go w twarz tak mocno, że przewrócił się upadając z impetem na podłogę.

- Jeśli jeszcze raz powiesz o niej coś takiego, to cię zabiję – Tim niemal się trząsł, a ja nawet nie wiedziałam że cała jestem we łzach. James wstał z ziemi, ścierając krew z wargi, po czym zaśmiał się złośliwie.

Podszedł do Tima i poklepał go po ramieniu w przyjaznym geście, na co Tim odsunął się gwałtownie omiatając Jamesa spojrzeniem pełnym wzgardy.

- Już mi ciebie szkoda dzieciaku. Jesteś taki młody i naiwny. Ale przez to będziesz tylko bardziej cierpiał – otrzepał ręce, a później spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach, odwrócił się i ruszył szybkim krokiem w stronę swojego samochodu. Patrzyłam jak wsiada do niego i odjeżdża i wciąż stałam jak skamieniała.

Tim spojrzał na mnie, a ja zamknęłam oczy. Staliśmy w ciszy przez kilka chwil, aż w końcu usłyszałam jego głos.

- Lili, ja…

- Dzieci są bezpieczne. Zanim przyjechałam poczekałam na Helen, aby mogła pomóc Sue. I właśnie zamierzam do nich wracać… Oczywiście jeśli nie mas nic przeciwko, abym nadal się nimi opiekowała – powiedziałam drżącym głosem i spojrzałam na niego z żalem.

Stał i patrzył na mnie spokojnie, a mi było tak strasznie wstyd.

- A dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? Myślisz, że te brednie opowiadane przez jakiegoś pojebanego, zazdrosnego faceta mają dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Myślisz, że uwierzę jemu, a nie tobie? – spytał. Zaśmiałam się smutno i pokręciłam głową.

- To nie były brednie, Tim. On miał rację… To wszystko co mówił, te okropne rzeczy o mnie… To wszystko prawda – odparłam żałośnie. Przełknął ślinę słuchając mnie uważnie – Nie znasz mnie…

- Znam cię wystarczająco…

- Nie – przerwałam mu stanowczo – Tego o mnie nie wiesz. I jeszcze całej masy innych rzeczy – spuścił wzrok, wyglądając na tak zawiedzionego, a mi zrobiło się jeszcze gorzej – Przykro mi… Jednak dzieciaki są przy mnie bezpieczne, możesz być pewien…

- Lilianne, wiem, proszę… Nie musisz mi o tym mówić, naprawdę…

Pokiwałam głową.

- Pojadę do nich… I przepraszam… Naprawdę nie chciałam stawiać cię w tej niezręcznej sytuacji, i nie chciałam abyś musiał tego wysłuchiwać i w tym uczestniczyć. I przede wszystkim nie chciałam cię skrzywdzić…

- I nie skrzywdziłaś.

Zaśmiałam się smutno, wyjmując z torebki kluczki od samochód, po czym otarłam łzy.

- Nie pozwól się tak taktować Lili, nie pozwól wmawiać sobie tym dupkom, że mają rację. Mówiłaś, że ja mam zacząć się szanować i powinienem bardziej o siebie dbać. Weź te słowa też do siebie. Nie pozwól żeby ten skurwiel cię zgnoił. Ja mu nie wierzę. Może i ty nie powinnaś?  - spytał, a ja popatrzyłam na niego z żalem i ewidentnie nie spodobało mu się to co zobaczył w moich oczach – Pogadamy o tym w domu – odparł gdy zauważyliśmy zbliżających się współpracowników, a ja niemal się skrzywiłam na myśl o czekającej nas rozmowie, ale pokiwałam głową ruszając w stronę auta.

Domyślałam się jak potworna będzie ta dyskusja. Domyślałam się też, że po niej już nic nie będzie między nami takie samo. Musiałam mu powiedzieć o sobie wszystko. Musiałam być szczera, bo i tak pozwoliłam sobie na krok który kosztował nas tak wiele. Zrobiłam to tylko i wyłącznie dla własnej chorej przyjemności lekceważąc troskę i uczucie jakimi udało mi się go obdarzyć.

Wiedziałam, że kiedy powiem mu o sobie wszystko, już nigdy nie będzie patrzył na mnie w ten sposób. Więc przyjrzałam się jego pięknej twarzy aby zapamiętać to uczucie w jego oczach, to jak na mnie patrzył - jakbym była kimś wartym jego miłości. Chciałam je zapamiętać, zachować je w sobie i wracać do niego, gdy będą mogła dostrzec w nich już tylko zawód i rozczarowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro