Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Tim

Dwa lata wcześniej

Rozglądałem się po moim pokoju, czując jak moje usta rozciągają się w gigantycznym uśmiechu. Całkiem lubiłem moje cztery ściany, ale cieszyłem się jak cholera że jeszcze tylko kilka nocy i będę wracał tutaj tylko w wakacje. Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości i zaśmiałem się w głos, gdy zobaczyłem na telefonie zdjęcie od mojego przyjaciela, który wyjechał do Kalifornii przede mną i do którego miałem dołączyć za cztery dni. Stał na tle naszej Uczelni i szczerzył się jak nienormlany, a obok niego mogłem zobaczyć trzy ładne dziewczyny, które pozowały do fotografii z zabawnymi minami.

Prychnąłem na ten niedorzeczny widok, bo kto jak kto ale Liam z pewnością nie był magnesem na dziewczyny... Skąd on je wytrzasnął?

Po chwili do zdjęcia dołączyła wiadomość:

Liam: „ Koniec posuchy, stary. Dziewczyny z Sacramento nie dadzą ci spać po nocach, do zobaczenia za cztery dni!"

Pokręciłem głową i znowu się zaśmiałem po czym rzuciłem telefon na kanapę i wróciłem do pakowania.

Nie należałem do fanów przygód na jedną noc i szczerze mówiąc zupełnie nie umiałem wyobrazić sobie siebie w roli Casanovy zmieniającego dziewczyny jak rękawiczki, czy ogiera zaliczającego co noc inną dziewczynę. Wizja mnie robiącego takie rzeczy była jeszcze bardziej niedorzeczna, niż perspektywa że mógłby robić to Liam. Do tej pory byłem tylko w jednym związku, opartym głównie na przyjaźni, a nie na pożądaniu, no i jeden raz byłem zauroczony w dziewczynie, która wyjechała nie dając mi najmniejszych złudzeń - byłem dla niej jedynie przyjacielem.

W sumie przyjaciel to powinno być moje drugie imię, ponieważ wszyscy postrzegali mnie właśnie jako świetnego kumpla, kogoś z kim można pogadać, pośmiać się, kogoś do kogo można się zwrócić gdy potrzebuje się pomocy, ale nie kogoś z kim poszłoby się do łóżka.

W naszym małym miasteczku wszyscy znaliśmy się niemal od zawsze, byliśmy dla siebie jak jedna wielka rodzina i tak naprawdę ja też właśnie w ten sposób traktowałem większość dziewczyn, które znałem.

Jednak kiedy miałem siedemnaście lat, jedna z moich przyjaciółek, Sara, przyszła do mnie mówiąc że jest we mnie zakochana, co było dla mnie szokiem i szczerze mówiąc zupełnie nie wiedziałem jak się zachować. Uczucie które do mnie żywiła z pewnością nie było odwzajemnione, ale i tak przytuliłem ją mówiąc że jest cudowna, i - o tak jasne że mi się podoba, oczywiście że pójdę z nią na randkę, wiadomo! Wtedy właśnie okazało się, że jestem beznadziejny w odmawianiu i w ten oto sposób rozpoczął się mój trwający niemal dwa lata związek.

Zerwaliśmy z Sarą kilka tygodni temu, ponieważ rozjeżdżaliśmy się na studia, a poza tym nie układało nam się szczególnie dobrze, przede wszystkim jeśli chodzi o te sprawy. Nasz związek wyglądał mniej więcej tak, że przez pierwszy rok rozmawialiśmy i chodziliśmy za rękę, poza tym okazjonalne pocałunki i przytulanie, a później próbowaliśmy się dotykać, co wyszło zdecydowanie nieciekawie. Było dziwnie, niezręcznie i jakkolwiek fatalnie to nie zabrzmi, stwierdziłem że jestem w tym beznadziejny. Nie radziłem sobie z dziewczynami i te kilka razy, kiedy kochaliśmy się z Sarą wyraźnie to pokazały.

Chyba oboje czuliśmy, że zupełnie nie wychodzi nam bycie kimś więcej niż przyjaciółmi, dlatego zerwaliśmy z oddechem obopólnej ulgi. Sara była jedyną dziewczyną z którą byłem w intymny sposób, bo nie wyobrażałem sobie, że mógłbym kochać się z kimś z kim nie byłbym w związku i to nawet nie dlatego, że bym tego nie chciał, ale dlatego że nie umiałem być taki. Byłem raczej romantyczny i nieśmiały, być może nieco dziwny, ale nie potrafiłem być inny. Byłem sobą, czy mi się to podobało, czy nie. Dlatego też to co napisał do mnie Liam zupełnie mnie nie obeszło, ale szczerze mówiąc naprawdę chciałem się zakochać. Poznać kogoś z kim pragnąłbym być i kto byłby dla mnie odpowiedni. Tak, to dobre słowo. Musiałem znaleźć dziewczynę odpowiednią dla siebie i liczyłem, że mi się to uda. Miałem tylko wielką nadzieję, że seks ze mną nie okaże się taką klapą jak w przypadku mojego pierwszego związku. O Boże. A co jeśli z innymi dziewczynami będzie równie niezręcznie? Może jestem jakiś aseksualny, lub oziębły? Ta myśl nieco mnie przeraziła, ale po chwili postanowiłem przestać analizować bzdury i zająć się ważnymi kwestiami.

Kontynuowałem pakowanie, ponieważ jutro miałem jechać z tatą na targi w Nevadzie na całe trzy dni i wrócić tuż przed moim wylotem do Kalifornii.

Po kilku minutach do mojego pokoju wpadł nie kto inny, tylko właśnie mój tata, który chyba całe życie spędzi w biegu. Jego wysoka, umięśniona sylwetka wypełniła mój pokój, kiedy z konsternacją spojrzał na moje bagaże.

- Cholera, zapomniałem synu, że się pakujesz - odparł zaczesując do tyłu swoje gęste, niemal czarne włosy. W moim tacie płynęła w połowie indiańska krew, co od zawsze było moim powodem do dumy. Miał ciemną karnację i niemal czarne, lekko skośne oczy, choć odziedziczył też sporo cech po moim dziadku, który był Brytyjczykiem.

- A o co chodzi? - zapytałem go z uśmiechem.

- Chciałem żebyś pomógł mi z przenoszeniem transportu na farmę, ale spokojnie, wezmę ze sobą Deana.

- Na pewno? - uniosłem brew, ale tata kiwał głową szukając w spodniach kluczyków.

- Jasne, synu, pakuj się! To dla naszej rodziny prawdziwie wyróżnienie. Timmy Kane idzie na studia, kto by pomyślał - dodał i potargał moje włosy. - Jestem z ciebie dumny.

- Dziękuję, tato...

- To ja dziękuję, odwaliłeś kawał dobrej roboty, wiesz? Dobra to ja spadam, bo Derek się wścieknie - tata ruszył do wyjścia, ale po chwili zatrzymał się w przejściu i zerknął na mnie z czymś co wziąłbym za wzruszenie, gdybym nie znał mojego twardego, sporadycznie okazującego uczucia ojca - Tim?

- Tak?

- Synu, obiecaj mi że w tej Kalifornii, no wiesz... Że spełnisz gdzieś w świecie swoje marzenia, zrobisz to, co mi nigdy się nie udało. Będziemy z matką dumni mogąc pochwalić się, że nasz syn jest kimś ważnym, kimś kto tak wiele osiągnął. Wierzę w ciebie i w to, że sobie tam świetnie poradzisz. Nie poddawaj się, bądź silny. Żaden Kane się nie poddaje, tak?

- Jasne... - tata uderzył mnie z pięści w ramię i przytulił mnie poklepując zdecydowanie zbyt mocno po plecach, na co zaśmiałem się w głos. Kiedy już wychodził postanowiłem mu powiedzieć coś co leżało mi na sercu.

- Ty też jesteś kimś ważnym tato, kimś kto wiele osiągnął - odpowiedziałem, bo było mi przykro, że uważał się za kogoś gorszego, gdyż nie miał skończonej szkoły i pracował fizycznie, a na dodatek zawsze w domu było raczej ciężko jeśli chodzi o finanse. To nie miało dla mnie znaczenia, miałem cudowną rodzinę i tylko to się tak naprawdę liczyło. Martwiłem się jednak trochę, jak poradzą sobie kiedy wyjadę i będę musiał zarabiać na moje utrzymanie w Kalifornii, a nie dokładał do rodzinnego budżetu, ale pomyślałem, że jakoś uda się wszystko pogodzić, a kiedy już zacznę pracować na lepszym stanowisku będę im przecież podsyłał pieniądze... Mama nie zarabiała, musiała opiekować się dzieciakami, ponadto była w kolejnej ciąży, a siedmioosobowa rodzina to niemały wydatek. Wiedziałem jednak, że co by się nie działo i tak sobie poradzimy. Razem.

Tata pokiwał głową, a jego pełne usta rozciągnęły się w wielkim, szerokim uśmiechu, tak podobnym do tego, który widziałem w lustrze.

- Dobry z ciebie dzieciak. Do zobaczenia, Tim.

***

Właśnie zasunąłem walizkę zadowolony z tego że w końcu skończyłem pakowanie, kiedy usłyszałem swój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz i zobaczyłem obcy numer.

- Tim Kane, słucham? - odebrałem połączenie, ale kiedy usłyszałem formalny ton rozmawiającej ze mną kobiety nieco się zaniepokoiłem. Przedstawiała mi się i zrobiła dość dramatyczną pauzę, więc czekałem z niecierpliwością co do cholery funkcjonariusz Amanda Sullyvan ma mi do powiedzenia.

- Panie Kane... Dzisiaj w godzinach popołudniowych na drodze krajowej numer 40 miał miejsce wypadek. Dwa auta zderzyły się ze sobą czołowo, w jednym z nich znajdował się pana ojciec Elia Kane.

Poczułem jak wszystko we mnie zamiera z przerażania, słyszałem jak wali mi serce.

- Czy wszystko z nim dobrze?

- Panie Kane... Pana ojciec zginął na miejscu razem z pasażerem Deanem Wilsonem... Bardzo mi przykro.

Stałem z telefonem przy uchu starając się zrozumieć co ona do cholery przed chwilą do mnie powiedziała. O Boże... Nie...

- Ale... - próbowałem wydobyć z siebie jakiś dźwięk, jednak gula w moim gardle skutecznie uniemożliwiła mi mówienie. Do oczu napłynęły mi łzy i zakryłem usta dłonią, aby nie wydobył się z nich narastający we mnie krzyk.

- Przykro mi. Panie Kane, znałam trochę pana ojca i wiem, że Tris jest w ciąży... dlatego dzwonię do pana, chyba lepiej aby dowiedziała się od syna niż od niemal obcej osoby... Chyba również byłoby lepiej, aby to pan załatwił wszystkie sprawy, przyjechał na miejsce wypadku...

Przestałem jej słuchać i tylko połowa mnie rejestrowała co mówiła do mnie ta policjantka, natomiast druga połowa była w totalnym szoku, a przerażenie i ból odebrało mi możliwość normalnej komunikacji.

Zagryzłem policzki kiwając głową, rozchyliłem usta biorąc głęboki oddech.

Nie poddawaj się, bądź silny. Żaden Kane się nie poddaje...

- Dziękuję, że pani o tym pomyślała. Powinienem być przy mamie kiedy się dowie, tym bardziej biorąc pod uwagę jej stan... I oczywiście wszystkim się zajmę, proszę jej nie niepokoić...

Przełknąłem odruch wymiotny czując jak łzy lecą po moich policzkach mimo, że starałem się zachować spokój. Moje dłonie drżały gdy przerywałem połączenie.

Stanąłem na środku pokoju patrząc martwo na swoją walizkę, a po chwili zacząłem ją kopać, rzuciłem nią o ścianę, zmaltretowałem ją tak bardzo że byłem pewien - już nigdy do niczego się nie przyda. Usiadłem na łóżku chowając twarz w drżących dłoniach, po czym spojrzałem z przerażeniem na drzwi wyobrażając sobie reakcję mojej matki i sióstr... Miałem ochotę krzyczeć, rwać sobie włosy z głowy i płakać, a jednocześnie czułem się tak cholernie bezsilny....

Znowu zerknąłem na swoją walizkę, której jedna połowa była zupełnie połamana, a druga zwisała smętnie z ledwo trzymającego się suwaka. Elia Kane i Dean Wilson zginęli na miejscu...

Wziąłem drżący oddech uzmysławiając sobie z przerażaniem, że ta cholerna walizka uratowała mi życie...

- Boże, tato... - wyszeptałem załamującym się głosem - Co ja mam teraz zrobić...

Pokręciłem głową czując, że przegryzam swoją dolną wargę do krwi.

Elia Kane i Dean Wilson zginęli na miejscu...

Ale ja żyłem, a wraz ze mną moja rodzina. Rodzina, która od tej chwili będzie polegała głównie na mnie, rodzina, za którą od tego momentu to ja będę odpowiadał.

Moje siostry kolejno dwunasto-, siedmio- i trzyletnia...

I mój nienarodzony brat.

Moja ciężarna matka.

Matka, która kochała ojca do pieprzonego obłędu. Jak ja jej to powiem? Nie miałem cholernego pojęcia, wiedziałem tylko tyle że będę ją mocno trzymał, kiedy będzie rozpadała się na małe kawałki na wieść o śmierci ukochanego mężczyzny z którym była w ciąży i który od tak wielu lat był jej największą miłością.

Wstałem z łóżka biorąc głęboki oddech. Wciąż nie do końca wierzyłem w to co się stało, w to co usłyszałem... Będę musiał się wszystkim zając, zaopiekować mamą i dziewczynkami, utrzymać rodzinę... Pokręciłem głową, a później nią pokiwałem. Musiałem być silny.

Nie miałem pojęcia jak sobie poradzę, nie wiedziałem jak mama da sobie radę po tym co się stało, nie wiedziałem jak zniosą to dziewczynki, co z moim nienarodzonym bratem i jak to wszystko będzie teraz wyglądało. Jak ich utrzymam, jak zorganizuje pracę i opiekę nad dzieciakami? Jak uda mi się ogarnąć mamę, która od zawsze była bardzo wrażliwa i delikatna? Nie miałem cholernego pojęcia.

Tylko jedno było pewne - musiałem się z tym zmierzyć. No i rozpakować swoją walizkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro