⸻ 34 ⸻
【P E R S P E K T Y W A】
༻ Nolana ༺
☟
Kilka ostatnich dni znacząco podniosło mnie na duchu. Listopad przyniósł nam niestety chłodniejszą pogodę, ale pocieszało mnie to, że moja relacja z Milesem zmierzała na poprzedni tor. Nie mogłem się doczekać, aż wrócimy do naszej regularności w pracy nad projektem.
Ostatni tydzień nie był jeszcze jak dawniej, przez kilka ważnych egzaminów, które miałem zarówno ja, jak i mój drugoklasista, ale byliśmy już na dobrej drodze do naprawienia naszej przyjaźni.
Byłem gotów powiedzieć Lucy, że to koniec. Nawet, jeżeli nie mieliśmy żadnego początku. Ta cała sprawa była zagmatwana do granic możliwości, dlatego chciałem ją wreszcie zakończyć. Powinienem był zrobić to dużo wcześniej, ale jak to mówią, lepiej późno, niż wcale.
Przechodziłem akurat przez hol, gdy moją uwagę przyciągnęła tablica ogłoszeń, na której pojawił się całkiem duży plakat. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć co to było.
Drodzy Uczniowie!
Święta już za półtora miesiąca. Grono pedagogiczne już dziś ogłasza tegoroczny bal! Ta uroczystość stała się już tradycją w naszej szkole, dlatego chcemy, abyście świetnie się bawili.
Uczcie się pilnie, zgłoście się do pomocy, a następnie dobrze bawcie się wraz ze znajomymi i osobami towarzyszącymi, które każdy musi przyprowadzić!
Z poważaniem - Dyrekcja.
Dookoła tej notatki znajdowały się świąteczne ozdoby. Na samym dole ulokowana była jeszcze data wydarzenia. Dziewiętnasty grudnia.
Byłem podekscytowany kolejnym licealnym balem, ale zaskoczyła mnie wzmianka o osobach towarzyszących. W poprzednich latach nie mieliśmy obowiązku nikogo przyprowadzać. To dosyć dziwna zmiana, ale nie mi było to oceniać.
Odszedłem od wielkiej, korkowej tablicy i ruszyłem w stronę pobliskiego korytarza.
Mieliśmy początek dnia, dlatego wszędzie było pełno ludzi, którzy przepychali się między sobą, aby tylko zdążyć na czas do odpowiedniej sali. Za to właśnie nie lubiłem poranków. Przez ten straszny tłok odechciewało się człowiekowi w ogóle przychodzić do szkoły.
W pewnym momencie poczułam jak ktoś o mnie uderza. Spojrzałem w kierunku dziewczyny, która już od jakiegoś czasu porządnie działała mi na nerwy.
Lucy patrzyła na mnie tym swoim maślanym wzrokiem. Próbowała mnie pocałować, ale jej na to nie pozwoliłem. Wtedy pociągnęła mnie na bok, żeby nie musieć stać w tłumie innych uczniów.
Widocznie chciała porozmawiać. To była idealna okazja, żeby jej o wszystkim powiedzieć.
Szkoda, że z niej nie skorzystałem. Gdy tylko otworzyłem usta, od razu ugryzłem się w język i nic więcej. Nie odezwałem się, ale dziewczynie w żadnym stopniu to nie przeszkadzało.
— Mam nadzieję, że umiesz tańczyć, bo na balu damy czadu! — powiedziała energicznie dziewczyna, a mnie momentalnie zatkało.
Nie pomyślałem o tym, że będzie chciała iść ze mną na ten bal. Cholera. Postawiła mnie w sytuacji, z której nie potrafiłem wyjść. Byłem skołowany, bo myślałem o czymś przeciwnym, a ona dała mi do zrozumienia coś zupełnie innego.
— Później ustalimy outfity, pa!
Dała mi buziaka w policzek i zwyczajnie w świecie zniknęła w tłumie, zostawiając mnie zdezorientowanego.
Szybko się otrząsnąłem. Byłem zły na siebie, że tego nie przerwałem. Miałem do tego idealną okazję. Najwidoczniej bałem się zranić tę dziewczynę. Na dobrą sprawę nie wiedziałem jak zareaguje, gdy powiem jej, że między nami koniec.
Ruszyłem w głąb korytarza, mijając kolejne osoby, które z twarzy mniej więcej kojarzyłem. Byłem już niedaleko sali od matematyki, gdy zatrzymał mnie Mason.
Wydawał się niewzruszony tym, że ostatnio na niego naskoczyłem. Unikał mnie przez pół tygodnia, aż tu nagle znów zaczął się do mnie odzywać. To naprawdę dziwny człowiek.
— Cześć Nels! Podczas lunchu jest ważne spotkanie drużyny, więc się na nie nie spóźnij — powiedział, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
To jego głosu zawsze mnie irytował, a gdy używał do tego zdrobnienia mojego nazwiska to... Miałem ochotę go zabić.
— O mnie się nie martw. Przyjdę — odparłem. — A teraz wybacz, spieszę się na matmę.
Wyminąłem go, wchodząc następnie do klasy. Nie miałem ochoty dłużej z nim rozmawiać. Od incydentu z boiska starałem się trzymać go na dystans. Pomagało to, że się do mnie nie odzywał. Szkoda, że tak szybko wrócił do starej normy.
✩ ✩ ✩
Po informatyce udałem się pod szafkę Coopera, gdzie się umówiliśmy. Nie chcieliśmy iść osobno na spotkanie drużyny.
Nie czekałem długo na przyjaciela, ponieważ ten jak widać spieszył się, aby nie narazić się Masonowi spóźnieniem.
Ruszyliśmy w stronę szatni sportowej, która znajdowała się bardzo blisko jego szafki. Weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowało się już całkiem sposób osób. Jednakże brakowało jeszcze kilku chłopaków z drużyny, w tym Masona.
Spóźniał się na własne spotkanie, no jakim debilem trzeba być. Nie mam pojęcia ile na niego czekaliśmy, ale w końcu się pojawił. Stanął na jednej z ławek i zaczął przemawiać.
Na początku mówił o tym, że powinniśmy się bardziej przykładać do ćwiczeń, później wspomniał o modyfikacji godzin treningów, a jeszcze później zaczął opowiadać o pomyśle na nowe koszulki.
Ogólnie rzecz biorąc nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Niby takie ważne spotkanie, a zabierał nam tym jedynie najdłuższą przerwę w ciągu dnia. Strasznie mnie to irytowało.
Jego obsesja na punkcie koszykówki, stawała się nie do wytrzymania. Wiem, że już o tym mówiłem, jednak było coraz gorzej z każdym dniem.
Po wzmiance o koszulkach zupełnie się wyłączyłem. Nie interesowało mnie to, co kapitan drużyny miał do przekazania. Jako jego zastępca powinienem być bardziej zaangażowany, ale nie przywiązywałem zbyt wielkiej uwagi do koszykówki. To była jedynie odskocznia od zajęć, miły dodatek pomiędzy lekcjami. Przez Masona traciłem powoli chęci do sportu. Grałem w koszykówkę od najmłodszych lat. Chodziłem nawet na treningi. Mój brat też grał. Skończył tę samą szkołę co ja, a różnica między nami była taka, że on był kapitanem drużyny, a ja zaledwie zastępcą. Nie miałem parcia do zostania przywódcą. Mason może i się do tego nie nadawał, ale przynajmniej wszyscy mieliśmy spokój od jego komentarzy, że to on powinien dowodzić. Odkąd tylko dołączył do drużyny, mówił że kiedyś będzie kapitanem. W końcu nim został. Miał przerażającą obsesję, z której powinien był się wyleczyć. Przynajmniej to moje zdanie.
Musiałem się porządnie zamyślić, bo w pewnym momencie poczułem szturchnięcie w bok. Spojrzałem na Coopera, który przysypiał, tak samo jak ja.
— Wykończy nas psychicznie — powiedział cicho chłopak, żeby nikt poza mną go nie usłyszał.
— Robi to od dwóch lat — odparłem. — Jeszcze tylko kilka miesięcy. Przetrwamy.
— Musimy, ale będzie ciężko — odezwał się mój przyjaciel. — Wolałbym włożyć głowę do kibla, niż słuchać go dalej.
Uśmiechnąłem się na wyznanie chłopaka. Nie dziwiłem mu się. Mason nie mówił sensownie, a jego wypowiedzi były stanowczo za długie. Przez dłuższy okres czasu człowiek po prostu nie dawał już rady.
— I na koniec najważniejsze — podsumował kapitan. — Pierwszy mecz zagramy w czwartek, dwudziestego listopada. Jeżeli się przyłożymy, to uda nam się wygrać!
Po twarzach znajomych zauważyłem, że byli niezadowoleni z tej niespodzianki tak samo jak ja. Co prawda, wszyscy spodziewaliśmy się meczów, ale chyba nikt nie sądził, że zaczniemy rywalizację przed świętami.
Mason powiedział jeszcze, że od następnego dnia bierzemy się ostro do roboty, co wywołało niezadowolone wyrazy twarzy u części członków naszej drużyny. Po tym wszystkim pozwolił nam się rozejść.
Z szatni wyszliśmy z Cooperem jako piersi. Mieliśmy jeszcze trochę przerwy, więc ruszyliśmy w stronę stołówki.
— Mam dosyć tego wszystkiego — odezwał się idący obok mnie brunet.
— Już niedługo będziesz miał wszystko z głowy — pocieszyłem go. — Bo odchodzisz razem ze mną, prawda?
Chłopak spojrzał na mnie przelotnie, gdy wchodziliśmy na teren stołówki.
— Raczej tak — odparł. — Co miałbym robić w drużynie bez ciebie?
Już od września wiedziałem, że po zakończeniu pierwszego semestru nie wrócę w progi naszej drużyny. W tym roku mieliśmy najważniejsze egzaminy w życiu. Drugą jego połowę chciałem poświęcił przede wszystkim na naukę. Stąd wzmianka o odejściu. Rozmawiałem o tym z chłopakami. Otis przyznał, że to dobry pomysł, z kolei Cooper się wahał. Na szczęście udało mi się go przekonać, że to dla jego dobra.
Drużyna posiadała sześciu rezerwowych zawodników. Nasze odejście pozwoliłoby im wejść do głównego składu. Gdybyśmy nie mieli takiego zaplecza, to pewnie wstrzymałbym się z tą decyzją, ale na szczęście obaj mogliśmy sobie na to pozwolić.
Mason z pewnością będzie chciał nas zabić. W końcu zastępca kapitana, będący środkowym, a także drugi, dobry zawodnik na stanowisku rzucającego obrońcy, to bardzo ważne osoby. Coopera może by jeszcze zrozumiał. Ze mną będzie zdecydowanie ciężej, a to, że chcemy odejść we dwóch, z pewnością doprowadzi do jego furii.
Byłem jednak gotów podjąć to ryzyko. Chłopak strasznie mi ostatnio podpadł. Straciłem do niego resztki szacunku. Nie interesowało mnie to, że stawiałem go w takiej sytuacji. Zasłużył.
Ale wszystko było dopiero przed nami. Nie chciałem się nad tym dłużej rozwodzić. Czas pokaże odklejki Masona. Miałem jednak nadzieję, że przyjmie wszystko łagodnie. Chciałem uniknąć scen na całą szkołę. To było mało prawdopodobne, ale w głębi serca miałem nadzieję, że być może Mason okaże się człowiekiem i uszanuje decyzyję moją i Coopera.
Weszliśmy z brunetem na stołówkę, gdy zadzwonił dzwonek. Źle oceniliśmy nasz czas. Wymieniliśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenie i opuściliśmy jej wnętrze.
Szliśmy razem aż do schodów na piętro, gdzie się rozdzieliliśmy. Każdy z nas poszedł w inną stronę.
Pokonałem cały dystans do sali od geografii w kilka minut. Zdążyłem na czas, przed przyjściem nauczyciela. Zająłem miejsce przy swojej ławce. Przygotowałem się do zajęć, a następnie oparłem o ławkę.
Westchnąłem, gdy do pomieszczenia wszedł nauczyciel. Przez informacje od Masona, zupełnie straciłem chęć do nauki. Lubiłem geografię, ale przez milion głupich nowinek od kapitana koszykarskiej drużyny, nie mogłem się skupić. W głowie wciąż słyszałem jego głos, mówiący o zbliżającym się pierwszym meczu w tegorocznych zawodach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro